sobota, 10 maja 2014

Czy warto było- cz.II

Telefon Darka odebrał ojciec Lusi, więc młody człowiek został drobiazgowo przepytany-
po co?, na co?, dlaczego? telefonuje do Lusi, skąd ją zna, dlaczego chce się  z nią
spotkać,  jakie ma w stosunku do niej plany. Luśki akuratnie było w domu, więc jej
dbajacy o reputację dziewczyny ojciec swobodnie rozmawiał z ewentualnym adoratorem.
O tej rozmowie Lusia dowiedziała się dużo pózniej od Darka.
Gdy Darek odłożył słuchawkę jego pierwszą reakcją był śmiech, a potem postanowienie,
że z całą pewnością już nigdy do niej nie zadzwoni ani się nie spotka.
Po kilku dniach postanowił jednak zobaczyć się z Lusią i dowiedzieć się z jakiego to
powodu został tak drobiazgowo przepytany.
Choć od tamtego dnia minęło wiele, wiele lat, Lusia na samo wspomnienie  tej rozmowy
dostawała wypieków i napadu bezsilnej złości. Bo jak wytłumaczyć koledze, że jej ojciec
miał, zupełnie nie przystające do otaczającej go rzeczywistości, wyobrażenie o tym jak
powinny wyglądać kontakty damsko- męskie. Dwie starsze siostry Lusi wydały się za
mąż w ekspresowym tempie, byle tylko uwolnić się spod kurateli tatusia.
Jeżeli nawet chodziły na randki, robiły to tak, by rodzice nic o tym nie wiedzieli. Potem
pewnego dnia "wybranek-wybawca" zjawiał się  w domu i jeśli jego osoba nie budziła
u rodziców żadnych uprzedzeń, mogli się spotykać, ale zawsze w towarzystwie którejś
z sióstr lub w domu.
Darek słuchał wyjaśnień Lusi i oczy robiły mu się wielkości deserowych talerzyków.
Były lata sześćdziesiąte  dwudziestego wieku a tu, nagle, obyczaje jak sprzed 100 lat.
Więcej się nie spotkali, ale Darek nie zamierzał odstawiać przed rodzicami Lusi
kandydata na jej męża.
Lusia  wtedy po raz pierwszy poczuła do ojca żal i chęć wyzwolenia się spod jego
kontroli.  Do domu musiała zawsze wracać przed  godziną 23,00- wyjątek stanowiły dni,
w których miała w szpitalu dyżury.
Z powodu tych ograniczeń nie spotykała się zbyt często ze znajomymi - trudno wiecznie
opuszczać towarzystwo w chwili, gdy zabawa zaczyna się właśnie rozkręcać i tłumaczyć
wszystkim dookoła, że się  zle czuje.
Rok pózniej na jej drodze stanął pewien przystojny szatyn - Janusz. Poznali się na kursie
języka angielskiego dla zaawansowanych. Janusz był elektronikiem i marzył mu się wyjazd
do pracy za granicę, więc szlifował język. Lusia natomiast odkryła, że jest wiele bardzo
dobrej literatury fachowej w języku angielskim. Byli kilka razy na kawie, dobrze im się
gwarzyło o wielu rzeczach, odkryli, że  mają wiele wspólnych zainteresowań. Janusz nie
ukrywał, że Lusia  mu się podoba, pieszczotliwie nazywał ją "maluszkiem", przychodził
po nią do szpitala gdy pózno kończyła dyżur i odprowadzał do domu. Lusia  żegnała się
z nim w miejscu, o którym wiedziała, że jest niewidoczne z okien sypialni jej rodziców.
Pozostałe okna wychodziły na podwórko lub boczną uliczkę.
Lusia była nim zachwycona, czekała z bijącym  mocno sercem na każde  spotkanie, ale
pamiętając jak Darek został potraktowany przez jej ojca, opowiedziała Januszowi o  tym,
jak jej ojciec widzi przebieg kontaktów damsko- męskich.
Janusz był nieco zaskoczony, ale powiedział, że musi to wszystko przemyśleć.
Myślał i myślał i w trzy miesiące pózniej dość niespodziewanie zaproponował Lusi
małżeństwo. W międzyczasie próbował namówić ją na wspólny wyjazd, ale Lusia nie
zgodziła się. Powiedziała mu , że nie chce  okłamywać rodziców, że jedzie z koleżanką,
po drugie wspólny  nocleg był sprzeczny z zasadami, w których została wychowana.
Zaskoczony tą odpowiedzią Janusz zwrócił jej uwagę, że jest już od dawna dorosła ,
skończyła już bowiem  trzydzieści lat i chyba nie musi pytać się rodziców z kim i gdzie
ma się  spotykać.
Pewnego majowego dnia przyprowadziła Janusza do domu i przedstawiła  jako swego
przyszłego męża. Przygotowania do ślubu zajęły im 3 miesiące.W sierpniu wzięli
ślub cywilny, miesiąc pózniej  - kościelny. Do czasu ślubu kościelnego Lusia mieszkała
nadal w domu rodzinnym.
Własnego mieszkania nie mieli, pieniędzy na wynajęcie go-  też nie. Zamieszkali u matki
Janusza - zajęli mniejszy pokój. Matka Janusza nie była najmilszą pod  słońcem teściową-
dokuczała Lusi, że "taka uczona osoba" a nie potrafi ulepić pierogów, które były ponoć
ulubioną potrawą jej jedynaka. Od wielu lat była wdową, więc była bardzo zżyta z synem
i obca kobieta w domu była dla niej niemiłym zgrzytem.
W wieku 34 lat Lusia urodziła pierwsze dziecko, rok pózniej następne.
Obie ciąże  bardzo  zle zniosła, zwłaszcza tę drugą. Opieka nad niemowlęciem pod koniec
drugiej ciąży była sporą udręką.
Trzy lata pózniej Janusz  dostał indywidualny kontrakt w Kuwejcie. Wyjechał sam, by
przygotować dla żony i dzieci odpowiednie mieszkanie. Lusia z dziećmi dojechała niemal
pół roku pózniej. Pod względem finansowym kontrakt był świetny, warunki lokalowe też.
Klimat Lusi odpowiadał, wreszcie nie marzła, dzieci szybko przywykły do miejscowych
warunków. Nie mogła natomiast pracować, co było dla niej dość przykre. Ale wciąż
sprowadzała dla siebie literaturę światową i śledziła najnowsze trendy w medycynie.
Cztery lata pobytu w Kuwejcie minęły dziwnie szybko. Nie bardzo wyobrażali sobie
powrót do ciasnego mieszkania matki Janusza.
Firma, w której pracował Janusz zaproponowała mu pracę w....Kanadzie. Po krótkim
namyśle postanowili z tej propozycji skorzystać, głównie z uwagi na dzieci.
c.d.n.


3 komentarze:

  1. Ciekawie jej życie mimo wszytsko się układa :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się bardzo z nowej i bogatej w treści noweli.

    OdpowiedzUsuń
  3. To kosmiczny skok: Kuwejt i jeszcze Kanada!

    OdpowiedzUsuń