niedziela, 8 czerwca 2014

Dociekliwa jestem ostatnio....

.....co podobno jest związane z metryką. I zaraz przypomina mi się scena z filmu "Jak
zdobyto Dziki Zachód", gdy jeden z bohaterów wiedziony ciekawością zostaje ranny
nożem, a drugi, pomagając mu opatrzyć ranę  mówi:  "uważaj,dociekliwi żyją krócej".
Tym razem przedmiotem mojej dociekliwości jest........małżeństwo.
Nie wykluczam, że ta dociekliwość z mojej strony jest niejako "musztardą po obiedzie",
skoro  mężatką jestem od hohoho i jeszcze trochę, a na rozwód się nie zanosi.
Co dziwniejsze, ciągle nie wiem jak wygląda przepis na dobry związek dwojga obcych
sobie  ludzi. Bo nikt mi nie wmówi, że nawet najdłuższy okres narzeczeński daje szansę
dobrego poznania partnera.
Okres narzeczeństwa jest w gruncie rzeczy okresem, w którym obie strony mniej, lub
bardziej świadomie starają się ukryć własne mankamenty.
Nie jest to zresztą bardzo trudne, bo narzeczeni nie spędzają ze sobą  24 godzin na dobę
razem.
Mam całą masę znajomych, którzy w okresie narzeczeńskim przypominali parę papużek
nierozłączek , ćwierkając o swej gorącej miłości pobierali się a w kilka lub kilkanaście
lat pózniej, obrzucając się inwektywami, lądowali w sali sądowej by otrzymać rozwód.
Właściwie nie jest to dziwne- nagle pod jednym dachem zamieszkuje para-  każde z nich
zostało inaczej wychowane, często mają zupełnie różne zainteresowania, upodobania
kulinarne, słuchają różnej muzyki i często mają zupełnie różne wyobrażenia o tym, jak
powinno wyglądać małżeństwo. Część z nich wcale by nie wzięła ślubu gdyby nie
"dziecko w drodze". I wtedy płeć piękna wmawia w siebie, że to dziecko jest owocem
ich wielkiej miłości ( bo pożądanie świetnie  udaje  miłość)  a nie totalnego braku
odpowiedzialności z obu stron, a płeć brzydka uważa się za człowieka honoru i bierze
sprawę "na klatę" i proponuje ślub. A potem z reguły bywa różnie  - w 50%  po jakimś
czasie następuje rozwód - czasem dość szybko, czasem ci "bardziej odpowiedzialni"
czekają aż dzieci dojdą do pełnoletności. Takich to nawet podziwiam, bo chyba jednak
dość trudno tkwić razem pod jednym dachem gdy łączy tylko obowiązek wobec
dzieci.
Z moich obserwacji wynika, że małżeństwo to bardzo trudny kawałek chleba, wymagający
talentów dyplomatycznych. Głównym pytaniem jest  "jak przeforsować własne  racje"
bez wywoływania sprzeciwu partnera/partnerki.
Czasem przypomina to sytuację zmuszenia do biegania kogoś kto wcale nie posiada nóg
a na domiar złego żyje tylko w pozycji horyzontalnej.
W czasach, gdy wychodziłam za mąż, w Polsce praktycznie nie było możliwości mieszkania
razem bez  ślubu. Mało tego  w żadnym hotelu nie zameldowali w jednym pokoju pary,
która  nie była małżeństwem.
Zapewne zgorszę  kilka  osób , ale w moim odczuciu dobrze jest jakiś czas pomieszkać
razem  nim się zawrze oficjalny związek. Bo przez kilka tygodni lub miesięcy mieszkania
pod jednym dachem spada z każdego maska. Trudno przez 24 godziny na dobę grać rolę
człowieka, którym się de facto nie jest. I trudno jest ukryć wszystkie swe frustracje
wywołane pracą, kontaktami z innymi ludzmi czy też kłopotami ze zdrowiem.
Jest to czas, by zastanowić się czy damy radę znieść fakt, że ukochany rozbiera się i
pozostawia części garderoby po drodze  a najdroższa kobieta tak naprawdę interesuje się
tylko modą i upiększaniem ciała, a do tego nie odróżnia piłki nożnej od siatkówki.
Mam kilka  znajomych pań, które hołdowały maksymie "jak się ożeni to się chłopina
odmieni, bo miłość wszystko pokona" - jedna z nich próbowała tą metodą odmienić trzech
osobników, w efekcie końcowym po trzech nieudanych małżeństwach pozostała sama
z trójką dzieci, szarpiąc się z kłopotami finansowymi i problemami wychowawczymi.
Bo u nas sytuacja kobiety rozwiedzionej jest mało godna pozazdroszczenia nawet wtedy,
gdy byli mężowie płacą bez szemrania i względnie regularnie alimenty.
Znam tylko jedną rozwódkę, która postapiła nieco nietypowo -nie walczyła z mężem o syna-
bez sprzeciwu zostawiła syna ojcu. Uważała, że chłopcu potrzebny jest głównie wzór męski.
Ona zajmowała się chłopcem tylko w niedziele, święta i miesiąc w czasie wakacji.
Co zabawniejsze w pojęciu chłopaka (dziś już dorosłego faceta) była i jest cudowną, wielce
kochaną i szanowaną mamą.
Nie ma chyba  sprawdzonej recepty na udane małżeństwo, ale jedno jest  pewne - dobrze jest
mieć dystans  do wszystkiego, co wynika z faktu, że się mieszka razem.
I przyjąć do wiadomości, że  faceci to zupełnie odmienny gatunek biologiczny, praktycznie
nie do przeprogramowania.
Ciekawa jestem co Wy o tym myślicie, napiszcie, proszę.

5 komentarzy:

  1. Juz kiedyś w moim komentarzu napisałam podobne zdziwienie jak Ty Anabell, że to jakoś funkcjonuje ,to życie we dwoje pomimo tak wielu rzeczy które dzielą kobiet i mężczyzn.Przed moim ślubem wyobrażałam sobie jak mógłby wyglądać mój luby, łysy i bez uzębienia, i czy też bym przy nim została hehe. Może dlatego potem od niego nie uciekłam przez tyle lat i wytrwałam do samego końca.Miłego-;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja i mój mąż nie znaliśmy się roku jak wzięliśmy ślub. Ale praktycznie po miesiącu od poznania się zamieszkaliśmy razem. Zostawaliśmy u siebie na noc, kupowaliśmy kolejną parę szczoteczek do zębów. Pamietam jak rano któ®eś z nas jeździło przed pracą do domu się przebrać. Szybko stwierdziliśmy, że to nie ma sensu i zamieszkalismy razem. Mi przeszkadzały ręczniki w łazience na podłodze a jemu że wszystko ma być odłożone na miejsce. Myślę jednak, że prawdziwy sprawdzian pojawia się wtedy, kiedy pojawia się dziecko. Kiedy jest więcej obowiązków, odpowiedzialności. Nie wszyscy zadają ten egzamin.
    Mój brat w tym roku się zaręczył. On ma 22 lata a jaego ukochana 21. Są razem lat 4, mieszkają ze sobą 3. Studiują w Krk prawo i medycynę. Kochają się, szanują, Wiedzą, że są sobie pisani. Oni już są jak małżeństwo. Ja im kibicuję, bo są fajną parą.
    Mi się wydaje, że nie staż, nawet nie koniecznie to czy para zamieszka ze sobą przed ślubem czy nie, ale szacunek, zdrowy egoizm, miłość, dojrzałość i odpowiedzialność do recepta na udany związek. Znam duzo par, które razem mieszkały i po ślubie im się nie układało. I znam takie, które zamieszkały ze sobą dopiero po przysiędze. Ale oni dużo czasu spędzali nie razem, ale ze sobą. Na rozmowach. Bo nie to ile ze sobą jesteśmy/mieszkamy pomaga nam się poznać ale rozmowy właśnie.
    Poza tym człowiek całe zycie się zmienia, więc musimy cały czas ze sobą rozmawiać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Z perspektywy czasu ,twierdzę , że nie ma recepty na udany związek. To zależy od poczucia odpowiedzialności obojga ludzi i kompromisu jaki towarzyszy w ich wspólnym życiu. Musi być wzajemny szacunek , uczucie , które ma sprzyjać i pomagać w różnych idobrych i złych zdarzeniach każdego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. ja powiem więcej - nie jestem przekonana,że trzeba życie przeżyć w związku:)że lepiej jest miec jeden niż kilka :) ot,nie ma reguły,moim zdaniem.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Do tej pory nie znam recepty. Może potrzeba więcej rozumu niż emocji zwanych miłoscią i pożądaniem? Nie wiem.

    OdpowiedzUsuń