piątek, 29 sierpnia 2014

Dziecko to poważna sprawa

Sue i Tey poznali się na studiach, chyba na drugim roku.
Oboje wybrali kierunek interdyscyplinarny, połączenie socjologii, psychologii i pedagogiki.
Od wielu lat młodzież studiowała niemal samodzielnie, spotkania na uczelni były dwa razy
w miesiącu.
Tey był czarującym chłopakiem - zawsze uprzejmy, uśmiechnięty, chętny do pomocy,
chociaż nieco nieśmiały.
Wpatrywał się od dawna w Sue - zazdrościł otaczającym ją chłopakom ich swobody
podczas rozmowy.
Sue była bardzo piękną dziewczyną. Wysoka, szczupła, miała bardzo ładne, niemal czarne
oczy ocienione długimi rzęsami.Włosy miała długie, ciemno brązowe ze złotymi błyskami,
zawsze starannie związane w luzny warkocz.
Tey z  rozrzewnieniem patrzył na jej wyjątkowe szczupłe nadgarstki - zawsze miał wrażenie,
że gdy Sue wezmie do ręki tablet, jej nadgarstek nie wytrzyma tego obciążenia i się złamie.
Ale wbrew jego obawom nic się złego nie działo z jej nadgarstkami, nawet gdy grała
w siatkówkę.
Tey co prawda wolał grac w koszykówkę, ale ilekroc na przerwach miedzy zajęciami
brac studencka zaczynała grę w siatkówkę i wśród grających była Sue, Tey zawsze się do
gry przyłączał.
Sue zdawała się nie dostrzegac Teya, ale to były tylko pozory. Podobał się jej ten spokojny
chłopak i gdy zajęcia były podzielone na podgrupy zawsze starała się byc z nim w jednej
grupie.
Pewnego razu  prowadzili wywiady z młodzieżą osadzoną w Ośrodkach Wychowawczych.
Oboje byli wstrząśnięci obowiązującym tam reżimem - nie da się ukryc, że było to
właściwie więzienie dla nieletnich.
Po wyjściu z Ośrodka Sue rozpłakała się - rozmowy z tą młodzieżą i wychowawcami  były
bardzo stresujące. Większośc pensjonariuszy była recydywistami, przebywali w Ośrodku
niemal od dzieciństwa. Rekrutowali się głównie z rodzin "niewydolnych wychowawczo".
Sporo było dzieci z rodzin rozbitych lub patologicznych.
Te dzieci są przecież ofiarami swoich rodziców - mówiła z płaczem Sue.
Postanowili, że raport z wizyty w Ośrodku napiszą wspólnie.
Od tej pory coraz częściej pisali wspólne prace i coraz więcej przebywali razem.
Po kilku miesiącach zostali parą. Koledzy i koleżanki na ich widok mówili "o, idą nasze
nierozłączki".
Po studiach wzięli  ślub. Rodzice Teya ufundowali młodym miesiąc miodowy na Hawajach,
chociaż w tym czasie Hawaje pomału wychodziły z mody a ich miejsce zajęła Afryka.
Ale obojgu bardzo się Hawaje podobały, nie siedzieli bezczynnie na plaży lecz zwiedzali
intensywnie wszystko, co było do zwiedzenia.
Po powrocie czekała ich niespodzianka - rodzice Sue wynalezli im nieduży dom niedaleko
campusu.
Dom był ekologiczny, drewniany - miał własną mini oczyszczalnię ścieków, własną energię,
a jego drewniane ściany były  obustronnie obłożone gliną.
Wewnątrz glina była jeszcze pokryta ozdobnymi płytami boazeryjnymi, na zewnątrz
wodoodpornymi deskami. Na dachu były umieszczone panele solarne.
Sue nazywała dom psią budą bo z zewnątrz dom rzeczywiście był mało reprezentacyjny.
Sue zaczęła pracowac w  ośrodku pomocy społecznej, Tey pozostał na uczelni.
Stały kontakt Sue z dziecmi, które sprawiały kłopoty wychowacze, dośc niekorzystnie
wpłynął na nią. Doszła do wniosku, że wszystkiemu winne geny - dzieci wszak
dziedziczyły nie tylko geny swych rodziców,ale również innych członków swej rodziny.
Zaczęła z niepokojem śledzic jakie nieprawidłowości w zachowaniu i jakie choroby
występowały w jej rodzinie oraz rodzinie Teya.
Twierdziła, że dziecko jej i Teya musi byc wolne od złych genów, musi byc idealne.
Oczywiście zgadzała się, że wpływ na psychikę dziecka mają nie tylko geny- otoczenie i
sposób wychowania również, ale geny są najważniejsze.
Postanowiła, że urodzi dziecko tylko wtedy, gdy dostępne badania genetyczne wykluczą
wszystkie znane już obciążenia genetyczne.
Tey, zapatrzony w żonę niczym w obrazek, dał się przekonac do trybu rozrodu
wspomaganego drogą inseminacji  -zarówno jego nasienie jak i jajeczka pobrane od Sue
miały byc przed zapłodnieniem przebadane genetycznie.
Koszty takiego zapłodnienia były wysokie, ale Sue była zdania, że ona tylko wtedy
zgodzi się na dziecko, gdy będą spełnione te warunki.
Pierwsza próba  inseminacji nie powiodła się, druga również, oboje zaczęli więc
przechodzic bardzo niemiłe i skomplikowane często badania.
Sue pomału zaczynała  fiksowac i Tey namówił ją, by razem poszli do psychologa.
Po czterogodzinnej sesji z psychologiem dowiedzieli się, że tak naprawdę  to Sue
nie nadaje się na matkę- po prostu jej oczekiwania wobec dziecka były wprost
niedorzeczne. Tey też nie wypadł najlepiej- jego marzeniem była córeczka, wierna
kopia Sue, a do tego miała nie płakac, nie okazywac złości itp.
Psycholog zaproponował im, by zamiast dziecka sprawili sobie....psa i koniecznie
go wytresowali z pomocą  fachowego tresera.
Sue i Tey posłuchali  tych zaleceń. W "psiej budzie" zamieszkał teraz z nimi
pies. Oboje go uwielbiali, razem z nim przeszli kurs tresury, aż trzy poziomy.
Po  dwóch latach Sue zmieniła zawód - została treserką psów.
Sprawa posiadania dziecka stała się nieaktualna, a Sue odzyskała spokój.

2 komentarze:

  1. Czyli przeszli tę całą drogę, żeby dotrzeć do własnej drogi do szczęścia :)
    pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba jednak faktycznie coś nie tak było z ich genami.
    Człowiek jest zaprogramowany na posiadanie potomstwa
    i w tym momenci nie zastanwia się zbyt głeboko,
    tylko wierzy ,
    że jego dziecko będzie ok., w porządku a wogóle naj naj naj :-)

    OdpowiedzUsuń