piątek, 30 stycznia 2015

Czego unikam

Mam wrażenie, że każdy z nas  unika w  życiu pewnych sytuacji - tyle tylko, że
tych, których ja unikam - mało kto unika.
Bo ja  nałogowo unikam bywania na : ślubach, weselach i pogrzebach.
W ciągu całego życia byłam raptem na pięciu weselach, w tym jest i wesele mojej
córki, pewnie  na piętnastu ślubach , wliczając to ślub córki i własny,oraz na "nastu"
pogrzebach.
Pierwsze wesele , na którym byłam, pamiętam niestety do dziś. Miałam wtedy
13 lub 14 lat i byłam na wakacjach w Szczyrku.
Córka właścicielki domu, w którym wynajmowaliśmy pokój, moja rówieśnica,
zabrała mnie po kryjomu na "wesele u Śliwy".
Staśka, bo takie imię miało dziewczę, roztaczała przede mną perspektywy super
zabawy - miałyśmy się wytańczyć za wszystkie czasy, bo  Śliwa jako bogaty
człowiek, zamówił orkiestrę z Bielska Białej, poza tym miała też być kapela
góralska.
Oczywiście nie miałam pojęcia,  że szłyśmy tam "na  pitasa", czyli bez
zaproszenia. Powiedziałam  swojej babci, że idę ze Staśką do jej koleżanki na drugi
koniec Szczyrku, obiecałam, że wrócę około siódmej i poszłyśmy.
Wesele  faktycznie było na drugim końcu Szczyrku. Gdy dotarłyśmy na miejsce
zabawa już trwała w najlepsze i tak na moje oko to chyba tylko my dwie byłyśmy
trzezwiutkie. Stoły były rozstawione w sadzie, pod drzewami , a za parkiet
służyło podwórko. Ludzi było naprawdę sporo, większość w strojach regionalnych,
miastowi w większości  już pozbyli się marynarek i paradowali w samych koszulach
z podwiniętymi  rękawami i mocno poluzowanymi krawatami. Tylko biedny pan
młody topił się w czarnym garniturze. Dzieci było co niemiara, przekrój wiekowy
od przedszkola do liceum.
Nikt nas nie przepytywał skąd się tu wzięłyśmy, zresztą Staśka, jako miejscowa,
znała prawie wszystkich mieszkańców Szczyrku.
Starsi goście  mało tańczyli, głównie byli zajęci jedzeniem a jeszcze bardziej
spełnianiem  co chwilę toastów. Pili wszyscy na potęgę - kobiety znacznie mniej,
ale mężczyzni się nie oszczędzali. Co jakiś czas następowała zamiana pustych
półlitrówek na pełne, poza tym pod drzewem stały dwie wielkie beczki piwa.
Gdzieś około szóstej na podwórkowym parkiecie zostało już niewielu tańczących-
większość poszła do sadu. W pewnej chwili rozległo się głośne  " OOOO" i ci
w sadzie zaczęli klaskać - bili brawo, bo dwóch silnych wniosło stół,  a na nim
pieczoną w całości świnię. W półotwartym pysku  świnka trzymała jabłko.
Nie spodziewałam się takiego widoku - zresztą nigdy nie widziałam tak podanej
wieprzowiny. Zrobiło mi się niedobrze i resztki obiadu zakąszone jakimiś
przystawkami z weselnego stołu upomniały się o natychmiastowe opuszczenie
moich trzewi. Pognałam szukać toalety, której nie  znalazłam i zmuszona wydaliłam
wszystko w okolicy stodoły.
Staśka już mnie szukała, więc zaproponowałam, żeby już wracać do domu. Miała
do mnie  żal, że  upieram się przy powrocie do domu.
Ale żal jej minął następnego dnia, gdy rozeszła się po okolicy wiadomość, że
weselnicy w pewnej chwili zaczęli się bić, polała się krew, poszły w ruch noże
i dwóch uczestników bitki nie udało się uratować.
Wg kryterium miejscowych dobre wesele to takie, ktore trwa trzy dni i na którym
powinien ktoś zostać ranny.
Przez dwie noce śniła mi się ta pieczona świnka i tłum usiłujący odrywać od niej
kawały mięsa i na dodatek ze świnki leciała krew.
Przez długi okres czasu omijałam wesela,  ale czasami musiałam jednak być obecna.
My nie mieliśmy wesela - czego moja teściowa nie wybaczyła mi aż do swej
śmierci. Ale my braliśmy ślub w okresie gdy byłam w żałobie.
W jakiś czas potem jeden z naszych kolegów się żenił - nie  mogliśmy ominąć tych
uroczystości.
Był kwiecień, ale było mało wiosennie, temperatura niewiele powyżej zera.
Staliśmy przed akademickim kościołem św. Anny czekając na przybycie oblubieńców.
My wszyscy w ciepłych płaszczach, czapkach, a tu zajeżdża wolniutko konna
dorożka a w niej, sina panna młoda w samej ślubnej sukni.
Wprawdzie suknia była z długimi rękawami, no ale to była bardzo cienka koronka.
Biedula ledwo wysiadła z tej dorożki, trzęsła się z zimna niczym galareta.
Proponowałyśmy, by wpierw się ogrzała, bo w kościele też nie było zbyt ciepło, ale
ksiądz już popędzał towarzystwo, bo następny ślub miał być za 20 minut.
I sina, dygocąca dziewczyna podreptała  w stronę ołtarza. Widok był niebywały-
panna młoda miała posturę anorektyczki, do tego dygotała  intensywnie i była
szaro fioletowa na buzi i  rękach. Kwiaty w wiązance też z lekka ucierpiały
z chłodu, a słowa przysięgi małżeńskiej, które podobno wypowiadała, nie dotarły do
zgromadzonych. Od ołtarza para młoda oddalała się niemal biegiem.
Pan młody na niedalekim postoju wziął taksówkę i poinformował właściciela dorożki,
że drogę powrotną odbędę już "zwykłą" taksówką.
Okazało się, że to panna młoda miała taki zabójczy pomysł, by drogę do kościoła
i z powrotem odbyć konną dorożką i niezrażona niską temperaturą odmówiła
założenia swetra, płaszcza lub owinięcia się szalem. Bo jazda w płaszczu nie byłaby
romantyczna. A jechali z Dolnego Mokotowa na Plac Zamkowy.
Pierwsze dwa tygodnie swego małżeństwa panna młoda spędziła w łóżku, biorąc
zastrzyki i podejrzewając, że wypluje za chwilę płuca.
Ślub i wesele mojej córki też dało mi się niezle we znaki - po prostu tego dnia było
37 stopni ciepła w cieniu. I gdyby nie ten koszmarny upał, byłoby naprawdę miło.
Pogrzeby to też impreza  raczej nie dla mnie.
Pierwszy zaliczyłam w wieku 5 lat i dostałam klapsa, bo zapytałam się głośno o
nos nieboszczyka. Trumna stała na wysokim katafalku, ja ze swej pozycji widziałam
tylko sterczący nos nieboszczyka, o czym głośno poinformowałam dziadków.
Efekt - klaps  na złe zachowanie.
W trakcie kariery szkolnej - pogrzeb, na którym omal nie padłam  ze śmiechu - ale
nie moją winą było to, że  trumna  nie chciała wejść do grobowca a wdowa płakała
tylko wtedy, gdy grabarze trumnę spuszczali do grobu i przestawała płakać gdy się ta
trumna zatrzymywała. Po trzech powtórkach tej sytuacji- wymiękłam i musiałam
odejść wraz z koleżanką by się wyśmiać.
Na wszelki wypadek już zarządziłam, że mój pogrzeb ma być "cywilny" i mam
zostać skremowana.

5 komentarzy:

  1. Trochę się uśmiałam i mam nadzieję,że nie będzie Ci przykro :-)))
    Ale na takim ślubie z siną panną młodą i pgrzebie to bym się śmiała i śmiała :-)))
    Ja lubię wesela i chodziłam dużo,
    na pogrzeby też chodziłam,
    jakoś tak dużo udzielałam się w rodzinie.
    Muszę pomyśleć o swoim pogrzebie ??!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My mamy bardzo nieliczną rodzinę, a w Warszawie zwłaszcza. Najgorsze jest to, że ile razy spotkam tę siną pannę młodą, to mam napad głupawki i widzę te biedulę taką jak wyglądała wtedy. Do pogrzebów to mam jakiś niefart albo mam świra. Gdy zobaczyłam się w czarnej woalce z okazji pogrzebu dziadka dostałam ataku śmiechu. Podobnie zareagowałam, gdy załatwiałam formalności pogrzebowe a pani z tego biura dopytywała się jaka ma być poszewka na jasiek i machała mi trzema różnymi przed oczami.A jeszcze w międzyczasie jezdziłam z koleżanką na pogrzeb, którego w tym dniu nie było. O własnym pogrzebie pomyślałam z okazji pogrzebu teściowej, bo musieliśmy murować nowy grób i zrobiliśmy grób urnowy. Więc już wszystko siłą rzeczy ustalone.
      Krysiu, zawsze lepiej się śmiać niż płakać. W końcu śmiech to zdrowie.
      Miłego,;)

      Usuń
    2. Dobre, widocznie masz poczucie humoru,
      ale mnie się też zdarzyło jako nastalotce smiać na pogrzebie,
      aż poszłysmy dalej od grobu,
      bo nieładnie jednak było...
      Ale o sobie czas chyba pomyśleć , już czas...
      Miłego :-)

      Usuń
  2. Tak się składa ,że jak dotąd bywałam w większej liczbie pogrzebów niż wesel. Zapamiętałam najlepiej wesele mojego dziecka.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie wesele mego dziecka też mile wspominam chociaż cały czas miałam wrażenie, że jestem w okolicy pieca hutniczego i zaraz się rozpuszczę.Właśnie sobie uświadomiłam,że w lipcu tego roku minie od tego czasu już12 lat.
      Miłego, ;)

      Usuń