sobota, 11 kwietnia 2015

Między nami, duszyczkami

Ostatnie, nie bardzo wiadomo czy świadome, jej słowa brzmiały - przecież już do ciebie
idę, idę.
Leżała otoczona elektroniczną  aparaturą, połączona z nią skomplikowanym systemem
rurek, na monitorach pojawiały się różne kolorowe kreski, paski, sinusoidy, coś pikało
i syczało, otaczający stół operacyjny lekarze spoglądali z troską na wykresy, a na ich
twarze powoli wpełzał wyraz zawodu.
No, walcz kobieto, nie poddawaj się! -krzyknął jeden z nich.
Czego on na mnie krzyczy, boje się, idę stąd, nie chcę  tu być!
W tej samej chwili poczuła, że coś uniosło ją w górę, pod sufit. W dole pod nią został
stół operacyjny, leżąca na nim kobieta, stojąca obok aparatura, teraz głośno piszcząca.
Zniknęły na monitorach wzory, widoczne były tylko proste linie.
Defibrylacja !- wrzasnął jeden z lekarzy. Do klatki piersiowej leżącej na stole kobiety
przyłożono elektrody a L., pod sufitem poczuła bolesny cios. Ale serce leżącej na stole
kobiety nie posłuchało wezwania do pracy. Powtarzali tę czynność kilkakrotnie, ale
bez rezultatu.
Niemądry człowiek, pomyślała L.- to już mój drugi zator, a ja mam już 79 lat i J. mnie
od dawna już wzywa do siebie. Czas odejść.
Popatrzyła jeszcze raz w dół- widok starej, leżącej na stole kobiety nie budził w niej
żadnych emocji.
Nie bardzo wiedziała co ma teraz ze sobą począć - na razie postanowiła zobaczyć, co
zrobią z tą leżącą bez ruchu kobietą.
Lekarze ze złością ściągali z rąk rękawiczki ciskając je do kosza, pielęgniarki pomagały
im rozwiązywać troki fartuchów.
Okryły dokładnie leżące ciało, jedna dokądś zatelefonowała i po chwili weszło do sali
dwóch sanitariuszy, którzy przełożyli ciało na wózek i skierowali się do drzwi.
L., wciąż pod sufitem, podążyła za nimi.
No, patrz "Stary", umierają jak muchy. Jesień i wiosna to złe pory dla chorych i słabych -
powiedział młodszy z sanitariuszy.
Już czwarty raz dziś wieziemy do sali balowej, a dziś jest dzień dyżuru, to pewnie jeszcze
ktoś się trafi.
Zjechali windą do podziemi szpitala -prosektorium było w odrębnym budynku, ale było
połączone z głównym budynkiem podziemnym korytarzem. Transport tych co odeszli
odbywał się tylko podziemnym korytarzem, nigdy na skróty przez podwórko, by widok
nieruchomej, owiniętej dokładnie prześcieradłami postaci nie straszył pacjentów i osoby
odwiedzające.
Kolejna podróż windą i wjechali do przestronnej, słabo oświetlonej sali.
Sprawnie załadowali ciało do lodówki, na uchwycie  szuflady zawiesili kartonik z danymi,
dokładnie docisnęli szufladę, która  wydała z siebie dość głośne "kliknięcie" oznaczające,
że jest wszystko właściwie zamknięte i niespiesznie wyszli.
L. wyraznie czuła czyjąś obecność, ale nikogo nie mogła dostrzec.
Przycupnęła przy oknie- był pogodny, wczesnowiosenny dzień. Blade słońce rozświetlało
teren wokół budynku, gałęzie krzewów i drzew były jeszcze całkiem nagie, ale trawa już
niezle  się prezentowała.
Ładny dzień - pomyślała L.Jedni odchodzą, inni się rodzą, a wszystko dookoła jest jednak
tak bardzo niezmienne.
Ale co ja mam teraz zrobić? Gdzie ten czarny tunel o którym tyle słyszałam?
Ja też nie wiem co mam teraz robić- usłyszała czyjś cichy głos. Rozejrzała się dookoła, ale
nikogo nie zobaczyła.
Jest tu ktoś?- zapytała L. Bo nikogo nie widzę.
Ja też ciebie nie  widzę, my chyba jesteśmy po prostu niewidoczne.To dziwne uczucie, nie
widzieć kogoś i z nim rozmawiać tak jakby był żywy.
Bo jesteśmy nadal żywe, to tylko nasze ciała umarły, odparła L.
No dobrze, ale co dalej? Mamy opuścić szpital czy  zostać tu i czekać co będzie dalej?
Czy zauważyłaś, że rozmawiamy ze sobą telepatycznie? Ja mam na imię Zuza, a ty?
Ja- Karola, czyli Lola. Jak byłam mała to mówiłam na siebie Kalola i zostało Lola.
A może wyjdziemy na chwilę do ogrodu- tak dawno nie  byłam na spacerze. Siedziałam
uwięziona na trzecim piętrze bez windy i rzadko wychodziłam z domu- westchnęła Lola.
A jak wreszcie wyszłam to trrrach, straciłam przytomność - i jestem tutaj.
A ty? - zapytała Zuzy
Ja najzwyczajniej w świecie piekielnie  spieszyłam się do pracy, wpadłam w poślizg i
wylądowałam na starym, dużym drzewie. I jakoś tak niefartownie palnęłam głową  o coś
twardego. Szybko mnie  ratownicy wyciągnęli , jeszcze tydzień żyłam, ale krwiak był
ogromny i w złym miejscu  i od wczoraj tu siedzę- odpowiedziała Zuza.
Przykre - skonstatowała Lola. No ale gdybyś nigdy nie doszła do pełnej sprawności to
chyba byłoby gorsze.
No proszę, tu sobie gadułki siedzą i paplają a ja was szukam po całym szpitalu -dobiegł
ich czyjś głos.
Zuza, wyciągnij przed siebie prawą rękę, a Lola niech wyciągnie lewą- zepnę je razem
klamrą.
Ale przeciez my nie mamy rąk! -zaprotestowały jednocześnie.
Macie, ale ich nie widać.Po chwili obie poczuły, że coś zacisnęło im się lekko na
nadgarstkach. Co to? - zapytała Lola.
Kajdanki, żebyście mi się gdzieś po drodze nie zgubiły. A teraz poczekajcie  tu na mnie
jeszcze trochę- przelecę się po szpitalu, może jeszcze kogoś zabierzemy w drogę.
Zuza i Lola, połączone teraz jakąś opaską siedziały na parapecie okiennym i wpatrywały
się w widok za oknem. Obie myślały, że to zapewne ostatnia rzecz na Ziemi, którą widzą.
I obie myślały, że to bardzo  dziwne , gdy się nie ma ciała, a nadal można rozmawiać,
myśleć  i czuć to ciało, którego przecież nie ma. To było  najdziwniejsze doznanie.
Jak myślisz, dokąd my teraz pójdziemy? -zapytała Zuza.
Nie mam pojęcia - ale w niebo i piekło to ja nie wierzę. Przeżyłam wojnę i to było dla
 mnie piekło, chociaż byłam wtedy dzieckiem. Straciliśmy mieszkanie, ojciec walczył
na froncie, matka z siostrą i ze mną tułała się po obcych ludziach, wiem co to ból,
głód , strach. Drugi raz przeżyłam piekło, gdy zachorował mój mąż i przez  sześć lat
umierał "po kawałku". Cztery lata temu odszedł definitywnie. A ostatnio wciąż nocami
słyszałam jak mnie woła do siebie. Powiedziałam o tym córce, ale popatrzyła na mnie
jak na wariatkę. To bardzo niesprawiedliwe, że nie można odejść razem. Mam nadzieję,
że może go gdzieś tam, dokąd  pójdziemy, odnajdę.
A kogo  ty zostawiłaś na tym "łez padole"? -zapytała Zuzę.
Rodziców , brata i.....ewentualnego męża, chociaż nie wiadomo czy pobralibyśmy się.
Byliśmy od kilku lat razem, ale do ślubu to się nam nie spieszyło.
Wcale nie miałam pewności, że to ten jeden-jedyny.
Miał zadatki na dziecioroba , wyobrażał sobie, że urodzę co najmniej trójkę a ja nawet
na jedno jeszcze nie miałam ochoty. I nie byłam pewna, czy kiedykolwiek będą miała
ochotę na dziecko. Nie lubię małych dzieci po prostu.
c.d.n.

4 komentarze:

  1. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to sobie te duszyczki rozmawiają ;:

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz Ty fantazję dziewczyno...

    OdpowiedzUsuń
  4. Niby nie wierząca a jednak w coś wierzy...
    Dobrze, że fantazjował tylko o trójce, mógł przecież wcielić się w rekordzistę świata. Co roku przynajmniej jedno a po 20 latach to i bliźniaczki i trojaczki, wyszłoby ze 30! :D

    OdpowiedzUsuń