piątek, 14 sierpnia 2015

Urok i smutek Wenecji

O zobaczeniu Wenecji marzyłam od dawna. Tyle się przecież już naczytałam
o niej, naoglądałam na różnych filmach, teraz trzeba było wreszcie zobaczyć
to wszystko na żywo.Zresztą wycieczka do Wenecji była w programie tego
pobytu.
Miejskim  autobusem podjechaliśmy do Punta Sabbioni. 
Droga  wiła się pomiędzy szklarniami, warzywnymi ogrodami i gdyby nie paskudny tłok w autobusie, to byłoby całkiem miło.
Wysiadłam w Punta Sabbioni  nieco ugotowana.
Dalszą drogę pokonywaliśmy stateczkiem wycieczkowym. Pływanie
takimi stateczkami to ja bardzo lubię. 
Silniki mruczą swą piosenkę, fala lekko kołysze, lekka bryza odświeżająco
dmucha, słońce lśni w wodzie. Mogłabym tak pływać w nieskończoność.
Na horyzoncie już lśniły białe budynki a w  prawo od nich kolorowe.
A potem, znalazłam się w teatrze- przed nami otwierała się
scena pt. Wenecja. Ukazywały się kolejne budynki, Wenecja otwierała
 do nas swe ramiona. Był to tak piękny widok, że nawet tłumy na
nadbrzeżu nie były w stanie popsuć wrażeń.
Nasz pilot, niczym stara kwoka, nerwowo zwoływał nas w jedno miejsce.
Trasa była z góry ustawiona. To był ostatni tydzień czerwca, ale to nie
oznaczało, że turystów było mniej. Do nadbrzeża przybijały co chwilę
nowe stateczki, wysypując swą zawartość.
Ten tłum mnie przerażał - kazałam dziewczętom nie oddalać się, jakby
na to nie spojrzeć miałam pod opieką również "cudze dziecko", nie tylko
swoje.
Wrażenie totalnego chaosu pogłębiały ustawione przy nadbrzeżu kioski
z pamiątkami oblegane przez turystów, co bardzo utrudniało poruszanie
się. Dobrze, że nasz pilot był człowiekiem wysokim, a jego łysa głowa
błyszczała intensywnie  w słońcu - więc łatwo było mieć go na oku.
Tłum się kłębił, słońce paliło, bliskość wody w niczym nie pomagała-
zaczynało być mało ciekawie.
Doczłapaliśmy do Pałacu Dożów. Nie  słuchałam co ćwierka nasz pilot-
patrzyłam na Pałac i chłonęłam jego piękno.
Pałac jest w stylu gotyckim, to póżny gotyk, tzw. flembayant. 
Wszystko jest piękne-i fasada z misternymi ażurowymi arkadami i attyka
zwieńczająca budynek i  dwubarwne ściany i przecudna brama Porta  
della Carta.
I zaraz przychodzi myśl- niesamowicie pracowici byli kiedyś ludzie. 
Stałam jak wmurowana, najchętniej usiadłabym i zaczęłabym szkicować. 
Ale zamiast tego weszliśmy do środka- tak naprawdę wolałam Pałac od
strony zewnętrznej. Niestety nie było mowy o tym, by spokojnie 
popatrzeć na wszystkie szczegóły - to nie była indywidualna wizyta 
w  muzeum, gdy można spokojnie postać, popatrzeć, pomyśleć. 
To był zbiorowy przemarsz przez dostępne pomieszczenia. W ramach
zwiedzania Pałacu była też wizyta w krytym przejściu pomiędzy Pałacem
a Więzieniem.Przejście to nosi nazwę Most Westchnień i stanowił dla
skazanych okazję na ostatni rzut okiem na świat, który musieli na jakiś
czas, lub na stałe - opuścić. No cóż, Casanova też tu wzdychał, ale
jakimś cudem właśnie  tym  mostem uciekł: "ciekawe jak on to zrobił"-
zastanawiała się na głos jedna  z pań.Ale tę tajemnicę wział ze sobą
do grobu.

Następnym etapem była Bazylika Świętego Marka. To wielce ozdobna
budowla wzorowana na konstantynopolskim kościele św. Apostołów.
Zbudowano ją na planie greckiego krzyża. Bazylika ma aż pięć kopuł i
jest nieco w stylu bizantyjskim. Jest właściwie dość niejednolita, bo
każdy statek wenecki miał obowiązek przywozić ze swych wojaży coś,
czym można by ozdobić świątynię. To było sprytne posunięcie.
Fasada kościoła ma 5 portali, nad którymi znajdują się mozaiki. 
Na jednej z nich jest obraz tejże Bazyliki gdy tylko została wzniesiona.
I pomyśleć, że cała ta  olbrzymia budowla powstała tylko dlatego, by
umieścić w niej relikwie św.Marka, którą kiedyś kupcy weneccy
wykradli z Aleksandrii. Taaa, Wenecjanie byli sprytni.
Nad portalami jest galeria, którą też można zwiedzać, ale jak to
zwykle ze mną - zrujnowane kolano wciąż w zwiedzaniu przeszkadza.
Z kolejną partią tłumu wchodzimy do środka - i tu niemiła sprawa -
przepiękna podłoga i fragment ołtarza są w renowacji. Wiszą bure
płachty, a główna atrakcja kościoła jest niewidoczna. No tak, można
jeszcze zadrzeć  głowę do góry i podziwiać sklepienie. I chociaż nie
jest oświetlone to i tak kłuje  oczy złotem. Stoję z tyłu i przecieram
ze zdumienia oczy - nic tu nie czuję, wszystkiego jest za dużo - to
wizytówka bogactwa.  I taki drobny zgrzyt , który mnie zastanawia-
dziwaczne krzesełka, jak do kawiarni zamiast ławek. I dwie ambony-
ale po co aż dwie?
Wychodzę i spokojnie oglądam Bazylikę z zewnątrz i konstatuję, że
jest piękna. Czekam na swoją grupę, która pognała na galerię nad
portalami.
Rumaki z kwadrygi, które stoją nad głównym portalem są tylko
duplikatami, ale to w niczym mi nie przeszkadza.
Wreszcie wychodzą - nasz "łysulec" daje  wszystkim czas wolny,
zbiórka na powrót do Lido di Jesolo jest na przystani, teraz wszyscy 
mają czas wolny.
Dziewczyny, niczym małe dzieci lecą karmić gołębie- piszczą i kulą
się gdy te żarłoki siadają im na rękach. Rozglądam się po placu -
czuję fizycznie brak jakiegoś miejsca do przysiądnięcia -owszem,
można klapnąć w cieniu przed pobliską kawiarnią, ale trzeba zamówić
przynajmniej kawę. Wolałabym samą wodę, upał i gorąca kawa mnie
osobiście nie służą. Pomijam już niebotyczną cenę, rodem z Kosmosu.
Postanawiamy  wjechać na  Dzwonnicę. 
Drobne pół godziny oczekiwania i ....ojej, jak cudownie. Pod nami
morze czerwonych dachów. Pomału zaczynam rozpoznawać to, co
widać z góry. Czerwień dachów nie jest jednakowa. Niektóre dachy
są przez ich właścicieli pięknie urządzone - to tarasy, na których
w olbrzymich donicach rosną wysokie, gęste, kwitnące krzewy. 
Na tyle duże, że dają cień. Stoliczki, krzesełka, ławeczki. 
Aż żal,że to przestrzeń tylko prywatna. Widać całą Wenecję i
Lagunę. I wreszcie widzę dokładnie attykę Pałacu Dożów. Błądzę
nieco wzrokiem bez ładu i składu- jak miło wygląda promenada
Riva degli Schiavoni i główna przystań Gondoli. Przez most nad
Kanałem Pałacowym nadal przelewają się turyści. 
Ale z tej wysokości wyglądają całkiem sympatycznie. Szukam
wzrokiem  jakiegoś małego parku w okolicy Placu św. Marka- ale
nie widzę, a czytałam, że jest. Za to widzę na szczycie Torre
dell'Orologio ( Wieża Zegarowa) rzezbę dwóch postaci uderzających 
w dzwon.
Widać pobliską wysepkę Giudecca. Myślę o tym, że warto byłoby
i o nią zahaczyć.
Obstałam już wszystkie cztery strony dzwonnicy, więc jedziemy
w dół.
Idziemy w stronę Wielkiego Kanału.Uliczka którą idziemy jest wąska,
ale bliskość Placu św. Marka sprawia, że bruk jest równy, a sklepy
pysznią się bogatymi wystawami i niebotycznymi cenami.
Przystajemy przy małym sklepiku, w którym są różne drobiazgi
ze szkła. 
W głębi sklepu jest mały warsztat, w którym się te drobiazgi robi.
Widok obróbki szkła na gorąco jest naprawdę niezwykły- z kilku
cieniutkich szklanych kolorowych pręcików powstają  różne
kształty. Stoimy i wgapiamy się, w końcu dziewczyny postanawiają
kupić sobie po jakimś drobiazgu. Drobiazgiem "na pamiątkę" zostają
 maski weneckie ,z  uwagi na transport- niezbyt duże.
Idziemy nad Grand Canal - sporo tu różnych ogródków barowo-
kawiarnianych. Zdążymy się napić "coś zimnego i zjeść lody" zanim
ruszymy na miejsce zbiórki.
Narzekam na niedosyt i postanawiamy przyjechać tu jeszcze raz,
za jakieś 2 lub 3 dni.
Dochodzę do odkrywczego wniosku, że aby naprawdę zwiedzić
Wenecję powinno się tu być przynajmniej tydzień.

5 komentarzy:

  1. Odkąd czytam ciekawe opisy wypraw do Wenecji, myslę, ze gdybym teraz ją zobaczyła, potraktowałabym Wenecję jak znajome mi miejsce. Coraz bardziej mi się podoba, chociaż nigdy tam nie byłam. Zapisuję sobie w wyobraźni rózne opisywane detale. To była bardzo ciekawa wycieczka z Tobą. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Joasiu, wyrosłam w atmosferze marzeń o ślubie w Wenecji lub ewentualnie podróży poślubnej tamże. Oczywiście nic z tego się nie spełniło. Mnie najbardziej brakowało w Wenecji szkicownika i kredek, bo zawsze architektura która mnie zachwyca jakoś mi "w rękę" wchodzi i uwielbiam ją szkicować. Tak jak napisałam w II części, jestem dość dziwną turystką, muszę miasto poczuć, a zabytki- sprawa drugoplanowa -zdążę obejrzeć to dobrze a jeśli nie, to znajdę informacje i na filmie jeszcze więcej obejrzę. Wenecja to piękno i smutek splecione w całość.
    Smutek, bo to miasto się wyludnia, miejscowi powyjeżdżali, a ci co prowadzą "biznesy" czyli żyją z turystów, to mieszkają poza Wenecją. I na każdym kroku widać, że to wszystko się pomału rozpada. Ale niewątpliwie lepiej tam pojechać w maju bo potem to upały dokuczają okropnie. W utrzymanie Wenecji są inwestowane b. duże sumy, w końcu to miasto-zabytek i naprawdę wiele osób się głowi jak to miasto od strony konstrukcyjnej wzmocnić, tak by zachować to wszystko co jest. Ostatni pomysł - ograniczyć liczbę turystów.Sytuacja z gatunku zjeść ciastko i mieć ciastko nadal, bo przecież miasto żyje z turystyki.
    Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Anabell, muszę przeczytać Twoje notki bardzo bardzo dokładnie. Już niedługo lecę do Wenecji!! Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem jak w Bazylice Św. Marka, ale w Lublinie mamy kościół Dominikanów, również z 2 ambonami. Podobno w okresie renesansu służył jako miejsce rozsądzania sporów. Adwersarze słuchali obydwu stron a potem przemieszczali się pod jedną lub drugą ambonę, żeby w ten sposób pokazać, czyją stronę przyjmują.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wkradł się błąd. Adwersarze wygłaszali swoje wersje a słuchający przemieszczali się potem, by pokazać, kto ich przekonał i komu wierzą.

    OdpowiedzUsuń