niedziela, 2 września 2018

Przyjaciółki III

Czas mijał, życie jak zwykle miało humor w kratkę i ani się Nowa  nie obejrzała
jak świętowała trzecią rocznicę ślubu.
Nie da się ukryć,że już kilka razy miała ochotę na rozwód, ale zawsze jej zapędy
w tym kierunku studziła jedna myśl - licho wie, czy inny będzie lepszy, poza tym
nie jest wykluczone, że to ona ma jakiś feler i każdy kolejny związek też będzie
porażką.
Tę skromną liczbowo rocznicę uczcili lampką wina wypitą w towarzystwie Lusi
i jej nowego znajomego dryblasa. Nowy dryblas był o głowę wyższy od  Lusi,
która paradowała tym razem w letnich kozaczkach na wysokim obcasie, oczywiście
nabytych w komisie.
W kwestii urody to można śmiało powiedzieć, że miał  dość miłą twarz, ciemne
włosy, nie palił, mówił niewiele. Uważnie  przysłuchiwał się rozmowie Lusi i Nowej,
a zapytany o cokolwiek odpowiadał tzw.  skrótowo - tak, nie, może,  nie wiem- jak to
mówią "mowny" nie był.
Co prawda przy Lusi, która po jednym kieliszku wina  paplała jak nakręcona
 to raczej nikt nie był "mowny". Gdyby jeszcze wypiła drugi kieliszek to pewnie
w 10 minut potem zaczęłaby śpiewać piosenki harcerskie a na koniec zasnęła na
 najbliższym fotelu.
Ale Nowa i jej mąż już znali Lusine możliwości, więc Nowa zaserwowała tort
czekoladowy ( z cukierni) i kawę  a w trzy godziny potem Lusia wraz z nowym
dryblasem pożegnali się.
Następnego dnia Lusia zatelefonowała do Nowej do pracy i umówiły się na
krótkie  spotkanie - krótkie oznaczało, że Nowa ma szansę wrócić do domu przed
godziną 20,00,  czyli nim jej mąż wróci z dodatkowego pół etatu, na którym
pracował od roku.
Okazało się, że nowy dryblas  pracuje w tym samym biurze co Lusia, ale w dziale
gospodarczym. Lusia twierdziła, że bardzo jej się ten chłopak podoba, jest od niej
starszy o pięć lat. I poprosiła by w najbliższą niedzielę Nowa wraz z mężem
zabrali dryblasa z dworca  EKD i doholowali go do niej na obiad. Oczywiście
nie powie mamie, że będzie jakiś nowy dryblas tylko że Nowa z mężem i daleki
kuzyn Nowej, czyli sami swoi.
W niedzielę przed południem Nowa z mężem zgarnęli z dworca  Dryblasa i po
godzinie  upiornej jazdy rozklekotaną elektryczną kolejką  dalekobieżną dojechali na
miejsce. Potem jeszcze tylko pokonali kawałek drogi wzdłuż malutkiego potoczku i
dotarli na  miejsce.
Tym razem obiad był podany "normalnie", bez zadęcia, sreber i wychwalania
talentów kulinarnych Lusi. Już na samym początku mąż Nowej powiedział, że
Dryblas jest jego kolegą a nie kuzynem Nowej, pewnie Lusia  zle coś usłyszała,
skoro powiedziała w domu,że to jest  kuzyn Nowej.
Przez najbliższy rok Lusia i Dryblas dość regularnie się spotykali. Dryblas też
mieszkał pod Warszawą, ale z zupełnie innej strony miasta. Gdy tylko była dobra
pogoda jezdził do pracy swoim skuterem. I tymże skuterem zabierał Lusię na
łono przyrody w każdą, pogodną niedzielę.
Latem Dryblas z  Lusią pojechali na urlop pod namiotem, na kamping nad
jeziorem. Lusia wróciła nieco rozczarowana - seks był, tylko brakowało temu
wszystkiemu jakiejś deklaracji, raz tylko padło krótkie pospieszne  "kocham cię"
przed pierwszą wspólną nocą. Potem już był tylko seks.
Gdy po powrocie  żaliła się  Nowej, ta powiedziała - no to powiedz mu, że z nim
zrywasz, bo lata płyną a ty nie chcesz pokątnego seksu pod namiotem tylko
zwyczajnej stabilizacji w małżeństwie.
No i zobaczysz co z tego wyjdzie- albo się oświadczy albo zniknie z Twego życia.
Lusia była przerażona -podobał się jej ten człowiek. milej było chodzić do kina
z nim niż np. z Nową, której mąż nie lubił kina.
Bity tydzień rozmyślała nad tą sprawą, w końcu doszła do wniosku, że Nowa ma
rację.
Gdy się spotkali po pracy Lusia  powiedziała Dryblasowi, że muszą o  czymś
porozmawiać- o czymś bardzo ważnym, więc może zamiast do kawiarni pójdą na
spacer  np. do Ogrodu Saskiego, bo to niedaleko. Dryblas łypnął na nią i zapytał :
a stało się coś złego?
I nim doszli do Ogrodu Saskiego Lusia powiedziała o co jej chodzi i że lepiej by
było teraz zakończyć znajomość nim "coś się stanie" , bo ona nie pisze się na 
dalsze uprawianie "krzakoterapii".
Dryblas podobno początkowo zaniemówił.  Po dłuższej chwili zapytał - a czy
ty wyszłabyś za mnie za mąż? Ale wiesz, ja dopiero  czekam na mieszkanie,
 i nie będziemy mieli gdzie mieszkać. I to długo będzie trwało, bo nie mam
forsy na dopłatę do własnościowego mieszkania, którego odbiór byłby
znacznie szybciej. No i musiałbym poprosić twoich rodziców o twą rękę i
zgodę na nasz ślub, a nie wiem wcale czy się zgodzą.
W końcu umówili się, że Dryblas przyjedzie do Lusi do domu w niedzielę,
Lusia wcześniej poinformuje o wszystkim rodziców i...jakoś to będzie.
W dwa tygodnie pózniej Dryblas przyjechał na swym kucyku, tzn. skuterze,
do Lusinych rodziców.  Był chyba bardzo zdenerwowany, bo zdaniem Lusi
wyglądał jakby  się skurczył i zmalał.
Ojciec Lusi, mężczyzna już wówczas dobiegający siedemdziesiątki, o wyglądzie
starego patriarchy, wziął Dryblasa do swego gabinetu na rozmowę.
Lusia wraz z mamą usiłowały coś niecoś podsłuchać, ale drzwi w tym domku
były z litego, grubego drewna i nic nie było słychać.
Lusia nawet wyszła do ogrodu, by podsłuchiwać pod oknem, ale  było zamknięte.
Po ponad godzinie obaj  panowie wyszli z gabinetu -ojciec Lusi uśmiechnięty,
Dryblas jakby nieco zmaltretowany, zapewne  tylko  psychicznie, bo nie było
widać żadnych śladów pobicia.
No, mamusiu - zostaniemy teraz teściami, zabasował. Ten młodzieniec właśnie
poprosił mnie o rękę Lusi, ponoć  się kochają!
Po raz pierwszy Lusia nie zareagowała na znienawidzony przez nią zwrot
"mamusiu",którym dość często jej ojciec zwracał się do jej matki.
No to jak  Lusiu, prawdę mówił ten młodzieniec, że się kochacie?  Jeśli tak, to
daj każdemu z nas buziaka.
Gdy wieczorem Dryblas dosiadłszy swego "kucyka" odjechał do swego domu,
ojciec przy kolacji powiedział:  dokonałem świetnej transakcji - ja wpłacę ponad
połowę kwoty na mieszkanie, czyli 35 tysięcy złotych.a ty córeczko zyskujesz nie
tylko męża ale i meldunek miasta stołecznego, bo jak wiesz na razie wciąż go
nie masz.
Koszty ślubu wraz z obrączkami poniesiemy my, wesela także - jego rodziny na
takie wydatki nie stać. I zamieszkacie u nas, do czasu otrzymania mieszkania.
Brak meldunku warszawskiego bardzo doskwierał i rodzicom i Lusi.
Przed II wojną mieszkali od lat w Warszawie, ale w chwili wybuchu wojny
i pierwszych bombardowań stolicy. mama Lusi była w kolejnej ciąży.
Ciąża była co prawda kolejna, ale dwie poprzednie zakończyły się urodzeniem
martwych płodów. Więc wiedzeni troską o wynik kolejnej ciąży opuścili
Warszawę i zamieszkali u dalszej rodziny, w okolicy Łodzi.
I chyba był to dobry krok, bo w dwa dni po ich wyjezdzie, kamienica w której
mieszkali, została zbombardowana. Tyle tylko, że dla przyszłego potomstwa nie
miało to żadnego znaczenia, w kilka tygodni po opuszczeniu miasta nastąpił
przedwczesny poród a maleństwo żyło zaledwie jeden dzień.
Lusia, jedyne dziecko,któremu się udało wyżyć, urodziła się w czasie wojny,
kilka lat pózniej.
Po wojnie, gdy miasto zaczęło wstawać z ruin rodzice próbowali wrócić do
Warszawy, ale władze wprowadziły restrykcje i na zameldowanie się w mieście
trzeba było dostać odpowiednie zezwolenie. Gdyby wrócili jeszcze w 1945 roku
i zamieszkali w ruinach swej kamienicy, lub gdzieś wynajęli mieszkanie, nie
musieliby starać się o takie zezwolenie. No ale kto chciał ryzykować zdrowie
jedynego dziecka i mieszkać z nim w zrujnowanym mieście?
W ten sposób wielu warszawiaków utraciło na wiele lat możliwość zamieszkania
w Warszawie.
                                                       c.d.n.

5 komentarzy:

  1. Chodzilo wlasciwie o milosc czy o zameldowanie? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lusi to raczej o miłość, jej ojcu o jedno i drugie.

      Usuń
  2. DObrze, że to wszystko tak się jakoś poukładało, że sprawy sercowe zgrały się z realiami. :) Tak to często bywa, że los dopomaga tym, którym chce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Los to z reguły bywa złośliwy i mocno nieprzewidywalny.

      Usuń