Macierzyństwo podobało się Nowej, choć pierwsze sześć tygodni było upiornych.
Dziecię było na sztucznym pokarmie, jadło mniej niż powinno, spało nie tak jak
napisali w książce 20 godzin na dobę a zaledwie kilka, resztę czasu poświęcając na
płacz.
Ale nie ma to jak koleżanki - doradziły by natychmiast zastosować inny pokarm
i zobaczyć co się będzie działo. No i zaczęło się dziać dobrze, dziecko było
najedzone, zadowolone i nie ryczało.
Siedzenie z dzieckiem w domu zamiast biegania o świcie do pracy też było
miłe, wreszcie był czas na wszystkie zaległe prace domowe i czytanie książek.
Co prawda życie towarzyskie nic na tym fakcie nie zyskało, bo pediatra który
zajmował się małą kazał ograniczyć wszelakie odwiedziny w domu jak i wyprawy
z niemowlakiem "w gości".
Zaraz na pierwszej wizycie domowej powiedział Nowej, że dziecko to nie jest
małpka do oglądania, więc wizyty ciotek, babć i koleżanek i znoszenie przez gości
do domu dziecka wszelakich zarazków jest zabronione.
Lusia też była tylko jeden raz, ale Nowa nie miała o to do niej żalu, rozumiała, że
Lusi może być przykro, że Nowa ma dziecko, a ona nadal nie.
Ale to nie z tego powodu Lusia nie bywała u Nowej.
Primo - studia jednak pochłaniały sporo czasu, poza tym Lusia została wybrana
starościną roku.
To były bardzo dziwne "wybory", bo właściwie była jedyną chętną na to miejsce.
Wszyscy odetchnęli z ulgą gdy Lusia zgodziła się podjęcia tych obowiązków.
A Lusia zgodziła się, bo błyskawicznie doszła do wniosku, że dzięki temu będzie
miała stały kontakt z kadrą wykładowców i nie będzie tylko jedną z obcych twarzy
studentów. Doszło jej co prawda sporo nowych obowiązków, ale jednocześnie był
to strzał w dziesiątkę. Wtedy na pierwszym roku z jakichś nie znanych nikomu
powodów, jednym z wykładanych przedmiotów była matematyka. Wg Lusi równie
dobrze mogliby wykładać astronomię, bo matematyka była jej równie obca.
Na maturze ledwie się przeczołgała właśnie z powodu matematyki.
Jak potem opowiadała Nowej, siedziała na wykładzie wpatrzona niczym w obrazek
w wykładowcę i myślała głównie o tym, jaki z niego przystojny facet.
A po którymś wykładzie podeszła do niego i oznajmiła, że bardzo jej przykro, ale
ona nic a nic z owej matematyki nie pojmuje i chyba z tego powodu zrezygnuje ze
studiów. I chyba panu wykładowcy żal się zrobiło, że straci tak przystojną słuchaczkę
wpatrzoną w niego niczym w święty obrazek, bo zaproponował jej spotkanie poza
uczelnią, na którym postara się jej nieco przybliżyć tajniki nauki zwanej matematyką.
Przez cały pierwszy rok wykładowca usiłował zlikwidować jej braki z tego przedmiotu.
Tłumaczył, dawał jakieś zadania do rozwiązania a na egzaminie spokojnie wpisał jej
do indeksu stopień dostateczny, bez dręczenia jakimiś pytaniami.
Gdy już Lusia zaliczyła tę nieszczęsną matematykę pan wykładowca dostrzegł w niej
kobietę i ich znajomość przeszła na inny grunt.
Spotykali się w wynajętej przez wykładowcę kawalerce i miesiąc w miesiąc Lusia
oczekiwała u siebie symptomów ciąży. Przy okazji odkryła, że istnieje coś takiego
jak orgazm, że seks z Dryblasem to była raczej jakaś pomyłka a ona myślała że
to tak ma być.
Matematyk był człowiekiem żonatym i dzieciatym, z gatunku tych mężczyzn, co to
nigdy nie przepuszczą okazji w postaci chętnej i ładnej kobiety. Ale o tym, że jest
żonaty i dzieciaty Lusia nie wiedziała. Dziwne, ale nigdy nie zainteresowała się
jego stanem cywilnym, a facet nigdy nie nosił obrączki. Zresztą chyba była wręcz
opętana pragnieniem zajścia w ciążę i zupełnie nie myślała logicznie.
Mniej więcej po niemal rocznym okresie tych seksualnych harców Lusia dostała
tajemniczych bóli brzucha. Internista skierował ją do szpitala, gdzie okazało się,
że owszem, Lusia jest w ciąży, ale pozamacicznej i wymaga natychmiastowej operacji.
Przed operacją lekarz ją poinformował,że straci jeden jajnik a poza tym, przy okazji,
usuną dwa małe mięśniaki. Lusia spędziła w szpitalu miesiąc, a przed wyjściem
dowiedziała się że ma zerowe szanse na ciążę.
Ale za dwa, trzy miesiące może podjąć życie płciowe.
Lusia była załamana, wpadła wręcz w depresję. Brała leki, często była na zwolnieniu
lekarskim, ale dalej studiowała. Raz spotkała się z matematykiem, któremu wyjaśniła
co się stało.
Był wstrząśnięty- tak powiedział, ale w kolejnym zdaniu dodał, że właściwie to
dobrze, bo on jest żonaty i ma dwójkę dzieci i "byłby kłopot".
Lusia bez słowa wstała od stolika i wyszła, nie kończąc zaczętej przed momentem kawy.
Dryblas nic nie wiedział o tej ciąży, na prośbę Lusi lekarz prowadzący ją w szpitalu
powiedział tylko o konieczności usunięcia mięśniaków i w konsekwencji braniu
leków hormonalnych. A rozpoznanie na epikryzie było napisane tylko po łacinie, jak
zawsze w tamtych czasach.
Nowa dowiedziała się o całej historii w wiele miesięcy pózniej od Lusi, która pewnego
dnia zupełnie niespodziewanie do niej przyjechała.
Prawdę mówiąc, to Nowa nie bardzo wiedziała co ma powiedzieć, gdy Luśka skończyła
swą opowieść.
Siedziały milcząc, Nowa z dzieckiem na kolanach, Lusia obok bawiąc się bezmyślnie
grzechotką małej.
Wreszcie Lusia zadała raczej retoryczne pytanie: no co ja mam dalej robić?
Nowa odpowiedziała całkiem szczerze, że nie ma pojęcia co Lusia ma teraz robić i że
ona nie widzi właściwie żadnego dobrego rozwiązania, bo każde może się okazać dla
Lusi wielce bolesne.
Ale jedno jest pewne- Lusia powinna skończyć studia, bo już niewiele ma do końca.
A jak już je skończy to wtedy będzie czas na podjęcie następnych decyzji.
c.d.n.
Zakończenie studiów to w tym momencie było najlepsze wyjście. Inne sprawy zawsze można potem jakoś poukładać.
OdpowiedzUsuńWszyscy jej to tłumaczyli, to naprawdę było jedyne mądre rozwiązanie.
UsuńDzisiaj moze dostalaby sie do programu in vitro, ale wtedy kto moglby o nim marzyc, wszystko bylo jeszcze w powijakach i z pewnoscia straszliwie drogie i niedoskonale.
OdpowiedzUsuńWtedy w Białymstoku jeden z lekarzy już coś próbował, może nie tyle in vitro co zapłodnienie wspomagane, selekcję plemników i ich implantowanie w macicy.Wiele kobiet ma specyficzny śluz szyjki, który zabija plemniki i nie mogą biedactwa dalej powędrować.
OdpowiedzUsuńNo ale teraz wszystko w Polsce wróci do stanu średniowiecza i in vitro będzie zakazane i z czasem zapomniane, jak produkcja betonu w starożytnym Rzymie.
Niby tak niedawno a jednak inna epoka, zwłaszcza w medycynie.
OdpowiedzUsuń