wtorek, 6 października 2020

Samo życie -IV

 Jak było do przewidzenia  te dwa tygodnie nad morzem były dla małego Michała jednym wielkim pasmem nowych odkryć.  Pierwszy odkrycie - w foteliku samochodowym, który dziadek Lucek pożyczył od sąsiadów siedzi się znacznie lepiej niż w tym od  dziadków spod Warszawy. I można rysować, bo ma pulpicik i można też bezpiecznie i wygodnie pospać, bo zagłówek jest z "boczkami". Odkrycie drugie- nie sikamy w lesie po drodze, ale jedziemy na najbliższy parking do toalety. Odkrycie trzecie, w budynku mieszkalnym - ojej, tu jest taki parking podziemny, takiego jeszcze nie widziałem. Oooo, jak fajnie, mieszkamy na IV piętrze a możemy wjechać windą! I mamy duży balkon! I jaka dziwna kuchnia, nie ma w niej drzwi i kuchenki gazowej. I koło domu jest  super plac zabaw z huśtawkami ! Michaś dokładnie zwiedził nowe lokum, stwierdził, że szkoda, że z okien nie widać morza, potem wybrał łóżko dla siebie, następnie  zgodnie z poleceniem wydanym przez Wojtka poukładał swoje rzeczy na półkach szafy, zaniósł do łazienki wszystkie przeznaczone do niej akcesoria, swoje zabawki i gry schował do komody w "dziennym pokoju". Dokonał również odkrycia, że w szafie w przedpokoju jest odkurzacz i mop wraz z wiaderkiem. Gdy Wojtek uznał, że właściwie już się rozpakowali,  zjechał z synkiem do mieszkania  swych rodziców, którzy właściwie też już skończyli się rozpakowywać. Postanowili więc wszyscy razem iść nad morze i zaraz potem  zainteresować się obiadem.  Do przejścia nad morze mieli nieco mniej niż pół kilometra. Całą tę drogę Michał pokonywał w podskokach komentując wszystko co zwróciło jego uwagę. Zamilkł dopiero gdy doszli do wejścia na plażę i stanęli na szczycie wydmy a przed nimi była niemal pusta plaża i ciemno błękitna woda aż po horyzont. Duże to morze, tato- wyszeptał mały. A gdzie się ono kończy? Ono się nie kończy synku, łączy się z innym morzem, ale tu tego nie widać. Pokażę Ci to w Warszawie na  mapie. I w tej chwili Wojtek uświadomił sobie, że on w wieku sześciu lat dobrze wiedział jak wygląda morze, bo rodzice zabierali go od trzeciego roku życia  nad morze. A jego synek widzi je dopiero po raz pierwszy w życiu, bo bywał  z Marzeną  tylko w gospodarstwie jej rodziców, pod Warszawą. Marzena twierdziła, że jest za mały by mógł gdzieś pojechać sam z ojcem, a on (idiota skończony) nie protestował. A mogli przecież gdzieś wyjechać w trójkę, nie musieli spać w jednym pokoju, mogli wynająć dwa pokoje zupełnie oddzielne. Będę musiał jakoś nadrobić ten stracony czas - pomyślał.

Wszyscy zdjęli z nóg buty, które mama Wojtka włożyła  do jednej siatki i poszli nad brzeg morza. Michałek od razu wbiegł na brzeg co chwilę zalewany falami i zaraz uciekł wyżej- jaka  ta woda zimna!-wykrzyknął. Ale podpływające wciąż fale wabiły- po chwili znów stanął w miejscu, gdzie fale moczyły mu stopy. Babcia przytomnie kazała dziecku podciągnąć w górę nogawki spodenek i pomogła je podwinąć. Dziecko biegało wzdłuż brzegu piszcząc za każdym razem gdy dosięgała go fala. Poszli kawałek plażą w stronę mola, a Michałek zachowywał się jak psiak- wybiegał na pewną odległość i wracał. Ludzi było mało- nic dziwnego, bo słońce było coraz niżej. Dziadek Lucek zarządził odwrót, trzeba było wybrać się na obiad. Blisko wyjścia z plaży był bar rybny, ale zaczynało być chłodno a stoliki były tylko na zewnątrz, więc postanowiono pójść do "normalnej" restauracji, którą widzieli po drodze, na drugiej stronie ulicy. W restauracji nie było tłoku, ale bardzo apetycznie pachniało. Wojtek oczywiście nie miał bladego pojęcia co zamówić dla synka, bo na wszystkie propozycje mały się krzywił, w końcu babcia wpadła na pomysł, że dla niego zamówią po prostu naleśniki z serem, na słodko.

Wojtka cały czas gryzło sumienie, że jego nieporozumienia z Marzeną pozbawiły Michasia wielu przyjemności, których on sam zaznał w dzieciństwie. Oczywiście, dogadać się z Marzeną w jakichkolwiek sprawach dotyczących dziecka było niezwykle trudno, ale on chyba zbyt szybko zrezygnował. Marzena nigdy nie  lubiła swych teściów i ostro protestowała ilekroć  mały opowiadał jej, że był gdzieś z dziadkami. Zrobiła dziką  awanturę nawet o to, że jej była teściowa zabrała Michała do teatru kukiełkowego. Bo sąd przecież przyznał dziecko jej , więc ona ma decydować z kim i dokąd dziecko pójdzie. Od tamtego czasu Michaś nigdy nie mówił o tym, że bywa wraz z ojcem u drugiej babci. Dziecko samo wpadło na to, że lepiej nic nie mówić matce , bo może się to skończyć tak, że i na spotkania z ojcem matka się nie zgodzi.

Po obiedzie babcia i dziadek pojechali na zakupy żywnościowe - babcia stwierdziła że skoro ma kuchnię z pełnym  wyposażeniem to nie widzi przeszkód by samej gotować obiady- poza tym ma w tym wielką wprawę, zawsze może ugotować obiad wieczorem, poza tym tak będzie zdrowiej dla wszystkich. W godzinę później byli już w domu  z wielce  wypchanymi  siatkami. Potem jeszcze wszyscy poszli na spacer na sopockie molo. Michaś był zafascynowany - z początku mocno trzymał ojca za rękę, ciągle dopytywał się "czy ten most się nie zawali?", ale od połowy mola szedł już swobodnie. Tato, a co jest za morzem tam na wprost?  Wojtek uśmiechnął się i powiedział- jutro kupimy mapę w księgarni i pokażę ci wszystko na  mapie.

Kolację babcia robiła w towarzystwie Michasia  - pokazała jak się obsługuje  kuchenkę elektryczną indukcyjną, pokazała jak odróżnić zwykłe garnki od tych, które nadają się na taką właśnie  kuchenkę, zleciła dziecku oskubanie rzodkiewek z liści i umycie ich, pokazała jak smarować kromki chleba  masłem, pozwoliła by pomógł robić kanapki i by pokroił ogórki. Nie istotne było, że były to plasterki różnej grubości- ważne, że Michaś je  sam kroił. Wędlinę  babcia ukroiła sama, ale to Michaś układał plasterki wędliny na  kanapkach, co go napawało wielką dumą.Potem sam rozłożył obrus na stole w dziennym pokoju i poustawiał na nim talerzyki, poukładał sztućce- tu musiał mu dziadek pokazać jak je prawidłowo ułożyć. W końcu babcia wszystkich zaprosiła do stołu mówiąc: "przygotowaliśmy z Michasiem kolację, chodźcie  jeść". A na deser po kolacji były lody. Michaś cały czas był wesoły i uśmiechnięty. Po kolacji pomógł sprzątnąć ze stołu, dokładnie obejrzał jak babcia układa naczynia w zmywarce i szybciutko "załapał" co gdzie trzeba  nacisnąć by zmywarka zadziałała.

Po kolacji babcia zarządziła jeszcze spacer wieczorny po nadmorskim deptaku. Gdy wrócili Michaś sam się umył pod prysznicem, tato tylko pomógł dziecku wytrzeć plecy. Michaś obdarował każdego całusem i pomaszerował do sypialni. A dorośli włączyli telewizor by obejrzeć jakiś film.

Po filmie, gdy dziadkowie już wybierali się do swojego lokum, mama Wojtka powiedziała: synku, to będą  nasze najpiękniejsze wakacje, jak cudownie, że  możemy tu być z tobą i Michasiem. Musisz synku o niego zawalczyć! 

Michaś miał zwyczaj budzić  się o 6,30 rano, więc i tym razem też się tak obudził. Spali na dwóch łóżkach zestawionych razem, ale  mały uznał, że to za daleko. Przeturlał się do ojca, wcisnął się pod jego kołdrę i mocno do niego przytulił mówiąc- tata, tata, bardzo cię kocham. Ledwo obudzony Wojtek przytulił małego i wymamrotał- "to dobrze, bo ja ciebie też". I po minucie obaj spali dalej. 

Przed ósmą ocknął się Wojtek. Michaś spał, a on wpatrywał się w synka. Czuł się tak, jakby dopiero teraz został ojcem.O tym, że jest ojcem tego dziecka wiedział od dawna. Wtedy, w tajemnicy przed Marzeną zrobił test genetyczny- umożliwił mu to Janek. Kosztowało go to trochę czasu, bo w ramach rewanżu zrobił osobie, która zleciła wykonanie testu  w laboratorium przyjmującym zlecenia od sądu, projekt willi i ogrodu. Nawet wtedy nie bardzo wierzył, ale jego matka podsunęła mu kiedyś zdjęcie zrobione gdy miał ze  dwa lata - był zaskoczony, że jako małe dziecko mógłby uchodzić za brata-bliźniaka Michasia. Takie  same wątłe jasne włoski na głowie, pyzata  buzia i nos  jak ziarno fasoli. W niczym  nie przypominał siebie już choćby z czasu  liceum. Michasiowi już teraz nieco ściemniały włosy, buzia przestała przypominać dwa pączki a oczy - oczy wyraźnie przypominały kolorem oczy Marzeny, ale były nieco ciemniejsze niż jej, miały barwę ciemnego piwa, taką jak oczy mamy Wojtka. Starał się wstać z łóżka tak, by nie obudzić synka, ale nie udało  mu się- dziecko było zbyt mocno w  niego wtulone i zaraz się obudziło. Tata, muszę siku- zameldował i szybko wygramolił się z łóżka.

Wojtek przeciągnął się ziewając - jak to jednak dobrze być na urlopie. Od dawna  nie był na urlopie, a wszystkie delegacje i wyjazdy zagraniczne traktował jak urlop. Teraz będzie musiał to zmienić. Ale jak widać szef nie  będzie go teraz wciąż wysyłał, gdy wie, że Wojtek ma  zamiar odebrać dziecko swej żonie. W najgorszym wypadku zmieni pracę.Jest kilka miejsc, w  których przyjęli by go z otwartymi ramionami. Gdy ostatnio był w Mediolanie to też padło pytanie, czy nie chciałby przypadkiem dla  nich pracować. Nawet  brak włoskiego im nie przeszkadzał. A jego szef o tym wie, bo stał niedaleko i słyszał tę rozmowę. 

Gdy się golił   pod łazienką stanął Michaś  i zapytał czy może wejść i popatrzeć, co Wojtka bardzo rozczuliło i rozbawiło jednocześnie.   Chłopiec dopytywał się, czy to boli gdy tak jeździ tą golarką po twarzy, bo mama gdy goli nogi to twierdzi, że to boli. Z trudem zachowując powagę wyjaśnił dziecku, że to operacja  bezbolesna a mamę boli, bo te  włoski  na  damskich nogach to maszynki wyrywają a nie golą. A golenie to nic innego jak ścinanie włosów, tyle tylko, że przy samej skórze. A ja też będę się musiał golić jak dorosnę? - dopytywał się Michaś. No pewnie tak, chyba, że będziesz chciał nosić brodę, ale brodę też trzeba przystrzygać, skracać, kształtować, żeby nie wyglądać niechlujnie  jak  jaskiniowiec.. Tata, a ty się codziennie golisz?  Przeważnie, no chyba że zaśpię bardzo. Zdarza ci się zaspać? Mama jak zaśpi to się strasznie wścieka, a ty też się wściekasz? Wojtek roześmiał się - przecież wściekanie się nic nie pomoże, więc ja się nie wściekam.

No chodź, zrobimy śniadanie. Będziesz jadł z mlekiem te swoje kółeczka czy te cynamonowe poduszeczki? I co będziesz pił? Sok czy coś innego? Będę pił kawę z mlekiem, jak ty- z pełną powagą odpowiedział Michałek. A nie wolisz swojego kakao? Bo nie wiem czy jest w szafce ta twoja kawa, a kakao to wziąłem. Nie wiem czy babcia wczoraj kupiła. Kupiła- odpowiedział  Michałek- wstawiła do tej szafki z szybkami. Śniadanie Wojtka składało się głownie z kawy z mlekiem i jednego tosta  z dżemem. 

 Kończyli śniadanie gdy do drzwi zapukali  dziadkowie. Też byli już po śniadaniu.. Pogoda była ładna, zapowiadał się ciepły dzień, więc dziadek zaproponował by pójść do portu i popłynąć na Hel. Za pół godziny odpływa statek. Tylko weźcie jakieś kurtki, na statku nie będzie upału. Bez trudu zdążyli na statek. Oczywiście dziadek przejął inicjatywę, Wojtek został dotrzymując towarzystwa  swej mamie. Po 90 minutach wpływali do portu na Helu, powrót  mieli o godzinie 15,00. Wyprawę zaczęli od wizyty w Fokarium. Michałek był bardzo zmartwiony, że foki absolutnie nie nadają się na domowe zwierzątka. I podziwiał jak grzecznie wykonywały różne polecenia, pozwalając swym opiekunom  na zaglądanie do swych pysków, na oglądanie płetw i całej skóry,  jak  aportują wrzucane do wody przedmioty. A największe wrażenie zrobiła na nim szybkość z jaką przepływały basen śmigając tuż obok barierek, przy których stali widzowie.







2 komentarze:

  1. Przypomina i się objaśnianie świata mojej córce, kiedy była mała. Szkoda, że ten czas mija tak szybko, zanim człowiek doceni, jakie to fajne. :)

    OdpowiedzUsuń