W dwa dni po "przypadku Karola" rano, zaraz po przyjściu do pracy Zigi powiedział do Ewy - jeśli masz w ogrodzie chwasty to co robisz? Ja? ja nic nie robię w ogrodzie, wszystko robią w nim rodzice. Ja co najwyżej bywam tam poleżeć w cieniu na leżaku. A i to rzadko, bo zawsze mnie podgląda matka Julka albo mnie komary żrą. Ale wiem, że tata często wykopuje jakieś chwasty i potem je wyrzuca w worku na śmietnik. A co, działkę kupujecie? Nieee, tylko Karol przeżył. I tak sobie go z chwastem skojarzyłem- on ma żywotność chwastu. Gdy wróci to go zwalniamy - zgadzasz się? Ewa popatrzyła na niego niemal z zainteresowaniem - no ciekawa jestem czy to naprawdę zrobisz, skoro to jakiś pociotek Doroty. Przecież on od samego początku nie nadawał się do pracy, a ty mi tłumaczyłeś, że się facet "wyrobi", a ja ci tłumaczyłam, że tylko klamka w toalecie publicznej się wyrobi od używania, ale nie alkoholik. No pewnie, że trzeba go zwolnić. A długo będzie w szpitalu? Na razie wylądował w psychiatryku, tam jest jakiś oddział dla uzależnionych. Jego żona podobno składa papiery rozwodowe. To oznacza, że przejrzała na oczy- stwierdziła Ewa. A wcześniej to nie wiedziała, że facet jest alkoholikiem?
Wiesz Zigi- ja coraz mniej rozumiem ludzi, a wydawałoby się, że skoro co roku jestem starsza to bardziej powinnam ich rozumieć. Pewnie już głupieję, ze starości. Przecież alkoholikiem nikt nie staje się w ciągu jednego dnia, to proces, który trwa i narasta. O ile jestem w stanie zrozumieć, że sam zainteresowany może sobie długo nie zdawać z tego faktu sprawy to jego otoczenie jednak to widzi i rejestruje, więc dlaczego nikt nic nie robi? Nie rozumiem tych kobiet, co latami się łudzą, że "on się z tego wyleczy". A wydawałoby się, że kobieta kobiety rozumie - zaśmiał się Zigi. Widocznie nie jestem w stu procentach kobietą - stwierdziła Ewa. No tak, a pozory mylą - jak często sama mówisz - śmiał się Zigi.
Zigi podniósł się z krzesła -idę do chłopaków, zobaczę co ten artysta ma w biurku. W kwadrans później wrócił do pokoju z reklamówką pełną różnych leków, resztek kruchych ciastek, opakowań dropsów, serków topionych, kulek z papieru. W drugiej ręce miał kilka złożonych planów, w tym jeden, którego od dawna szukał. Wpierw zatelefonował do Doroty i prosił by się dowiedziała , w którym szpitalu psychiatrycznym leży Karol, bo chce te wszystkie znalezione leki dać tym, co go mają leczyć. Niech wiedzą czym się pasł, może to być dla nich jakaś informacja o pacjencie.
Potem oboje z Ewą zastanawiali się komu dorzucić to co rozbabrał Karol. Doszli też do genialnego wniosku, że tak naprawdę to mogą zmniejszyć ilość personelu i korzystać z projektów, które już opracowali, wprowadzając tylko niewielkie zmiany. Dzięki temu będą mogli częściej brać udział w różnych konkursach, zwłaszcza tych zagranicznych.
Wreszcie nadszedł dzień przyjazdu Aliny i Franka. Przyjechali wczesnym popołudniem. Obydwoje byli w świetnych humorach. Alina stwierdziła, że i jej brat i bratanek wyglądają na bardzo szczęśliwych. Robert tego dnia wrócił z pracy dość późno, bo musiał "odwalić nieco roboty papierkowej", której bardzo nie lubił.
Babcia i dziadek byli szczęśliwi, że Ewa i Robert nie jadą sami "w te góry, bo zawsze jednak bezpieczniej w 4 osoby niż w dwie", co Ewa skwitowała zdaniem - "no jasne, jeśli porwałaby nas lawina to moglibyśmy wtedy grać pod śniegiem w brydża a nie tylko w "Czarnego Piotrusia".
Nowy domownik ogromnie się Alinie spodobał, zwłaszcza, że coraz bardziej przypominał psa i nawet wydawał z siebie dźwięk - coś pomiędzy szczekaniem a kaszlem. A jego entuzjazm do lizania wszystkiego był wręcz powalający. Bardzo się "Frankom" podobał dom i jego rozplanowanie wewnątrz.
Wieczorem doszli zgodnie do wniosku, że pojadą jednak wszyscy razem jednym samochodem, bo bagażnik samochodu Roberta mógł swobodnie pomieścić znacznie więcej bagażu niż oni mieli, zwłaszcza, że wszystkie "objętościowe" ubrania jak swetry Ewa zapakowała do worka próżniowego i wzięła jeszcze ze sobą trzy worki puste- na te "futra" które być może nabędą.
Robert promieniał, co chwilę obejmował raz Ewę, raz Alinę, a Ewa była szczęśliwa, że Robert jest wyraźnie zadowolony, z tego wspólnego wyjazdu.Dziadek żałował, że ogród jest pod śnieżną paciają i jego "japoński ogródek" nie prezentuje się najpiękniej. Ale i tak szklany wodospad bardzo się gościom podobał. Opowieść o jakimś zboczeńcu, który podrzucał zwierzakom zatrute lub pełne pinezek "przekąski" oburzył Alinę i Franka do żywego. Ja to bym takiego głaskała ostrzem żyletki i potem soliła- stwierdziła. Bo "zwykłe" zabicie takiego drania to za łagodny byłby wyrok.
Dwudziestego drugiego grudnia wyruszyli w drogę gdy jeszcze było ciemno- jeszcze przed szóstą rano. Było ciemno, zimno, ale sucho - i ten fakt był najważniejszy. Śniadanie mieli ze sobą i dwa termosy pełne mocnej kawy. W południe "wylądowali" w Nowym Targu. Po drodze zatrzymali się tylko na króciutko na jednym z parkingów.
Motel tuż pod Nowym Targiem był nowiutki, ładnie urządzony. Część zakupów udało im się zrobić tego samego dnia. Ewa kupiła dla rodziców futrzane kamizelki, dla siebie i Roberta krótkie kożuszki długości do połowy uda, dla Weli i Pawła futrzane pokrycia na fotele i futrzany dywanik na podłogę koło łóżka. Zastanawiała się nad kurteczką dla Weli, ale Alina stwierdziła, że te kurteczki to jednak trzeba mierzyć. Bo jak stwierdziła, część z nich to jest szyta "na oko" i niewiele ma wspólnego z rozmiarem na metce. A Ewa stwierdziła, że wpierw zapyta się Weli czy chce taką kurteczkę.
Z butami nadal był kłopot, ale następny dzień był dniem targowym i panie z obsługi motelu twierdziły, że "filcaki" powinny być na targu. A poza tym ich zdaniem można tu było kupić importowane buty "na po nartach", których cena była całkiem strawna a jakość dobra. Były miękkie, lekkie i ciepłe. Wytłumaczyły, gdzie je można zaleźć i......w godzinę później cała czwórka była wyposażona w buty na po nartach, które tu miały nazwę ..."śniegowce".
Kurtki w których przyjechali powędrowały do worków próżniowych wraz ze "śniegowcami", a Ewa i Robert następnego dnia rano wyruszyli w drogę do Słowacji w rozpiętych futrzanych kurteczkach. Pogoda była przyzwoita a ruch jeszcze całkiem umiarkowany, bo wcześnie się zebrali. Ewa i Robert czuli się na Słowacji "jak u siebie". Robert był tu też kiedyś zimą z kolegą, bo mieli tu jakiś spęd chirurgów, jak to określił Robert.
Bardzo się obu parom podobał apartament - pokoje były duże no i do tego ten wspólny salon. Dowiedzieli się, że za niewielką dopłatą mogą dostawać posiłki do salonu, ale Ewa stwierdziła, że to już drobna przesada. Tym bardziej, że śniadania były serwowane do godziny dziesiątej. Ewa i Robert od razu zapisali się na zabiegi rehabilitacyjne a Alina i Franek postanowili korzystać codziennie z basenu. Oczywiście dopiero teraz "Franki" dowiedzieli się, że ten pobyt to prezent pod choinkę. Ewa "puściła" wiadomość do Pawła, że już są na miejscu i że podróż była naprawdę udana. I kazała by dowiedział się od Weli, czy chce kurteczkę z "baranka lub owieczki", to w drodze powrotnej kupią.
Ewa zatelefonowała do Zigi, powiedziała, że dojechali szczęśliwie i dowiedziała się, że sprawę Karola mają z głowy - jego serce jednak odmówiło posłuszeństwa i tej nocy odszedł w zaświaty. Zigi był tym nieco wstrząśnięty, bo Karol był od niego młodszy. No cóż- stwierdziła Ewa - ale ty już o siebie dbasz, a on tego nie robił. No i ty nie pijesz- przez grzeczność nie dodała słów "już teraz".
Cała czwórka wykorzystała ten pobyt by jak najwięcej wypoczywać na świeżym powietrzu i śniegowce" bardzo się przydały bo tu jednak był cały czas śnieg. Odwiedzili i pokazali Frankom niemal wszystkie miejsca, w których byli latem, podreptali nawet nad Szczyrbskie Jezioro, przejechali się Elektriczką, pojechali do Bielańskich Jaskiń, pokazali gdzie mieszkali latem i odwiedzili pana Kukeczkę. Spacerowali po Tatrzańskiej Łomnicy i Starym Smokowcu, wjechali na Hrebienok.
Na dancingu byli tylko raz i to z okazji Sylwestra i wreszcie Robert mógł w pełni zaprezentować Ewie jak dobrze tańczy. W noworoczny poranek każde z nich znalazło "drobiazg" z tej okazji - Alina złote kolczyki z perełkami, Ewa naszyjnik z koralowca, Franek i Robert - każdy załapał smartwatch, Franek czarnego, Robert srebrnego.
Alina stwierdziła, że dla niej ten pobyt był "na wagę złota" i już myśli o tym, jak to będzie dobrze, gdy Klony zaczną wyjeżdżać same na wakacje. Gdy to powiedziała Franek omal się nie udusił ze śmiechu. Gdy się uspokoił powiedział - rozbawiła mnie twoja naiwność - teraz gdy nie mogą jeszcze jeździć sami to cały czas im się taki wyjazd bez rodziców, na obóz lub kolonie letnie marzy, ale gdy raz pojadą, to potem nawet kijem trudno to towarzystwo z domu wypędzić. I my z bratem i nasi koledzy po pierwszym wyjeździe na obóz stwierdziliśmy, że już lepiej mieć mniej atrakcji i ze starymi się gdzieś w kurorcie nudzić niż nudzić się na koloniach letnich lub - nie daj Boże - na obozie harcerskim, który przypominał szkołę przetrwania. Było któreś z was na obozie harcerskim? Albo na koloniach letnich? Alina i Robert przecząco pokręcili głowami. Nie, my zawsze jeździliśmy albo z mamą na jakieś wczasy albo do cioci do Gdańska. I albo bawiliśmy się wtedy z dzieciakami na podwórku, które właściwie było dzikim ogrodem między domami albo jeździliśmy z ciocią lub wujkiem do Jelitkowa. A kiedyś to całe dwa miesiące byliśmy u cioci przyjaciółki w Oliwie i tam był bardzo duży ogród i ciocia z nami jeździła do Gdyni .
No to nie macie bladego pojęcia o obozie harcerskim. Spaliśmy w dużych namiotach na pryczach, myliśmy się w lodowatej wodzie w takim korycie jak do pojenia koni,obieraliśmy kartofle i codziennie nas ganiano na jagody, ale tylko raz je jedliśmy. Wróciliśmy tak brudni, że każdy z nas musiał się dwa razy wykąpać zaraz po powrocie.
No ale może teraz jest lepiej - stwierdziła Ewa. Nie bądź naiwna - moja koleżanka w ubiegłym roku wysłała swoją na kolonie letnie- dziewczę wróciło zawszone, brudne i z zapaleniem pęcherza moczowego. Większość tych kolonii jest do niczego, a tak zwane i modne ostatnio "obozy przetrwania" przypominają kolonię karną dla więźniów. Ja naszych dzieci nie wyślę na żadne kolonie. Wiem, że oni są męczący bo dziesięciolatki to już nie maleństwa ale i nie nastolatki , trzeba wysilić mózgownicę co im zaproponować. W tym roku to chciałbym ich wziąć w góry - w tym wieku już można z nimi robić piesze wycieczki . I może faktycznie byśmy tu z nimi przyjechali - pogadam z bratem, coś jego i naszym zorganizujemy. Tu jest więcej atrakcji niż po polskiej stronie i lepsza infrastruktura.
To racja- zdecydowanie tu jest lepsza infrastruktura. A ta ich "elektriczka" to genialny wynalazek. Ciągle nie mogę zrozumieć dlaczego nie ma takiego udogodnienia do Kuźnic- dodała Ewa.
c.d.n
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń