Sobotnie popołudnie pomału zmieniało się w wieczór. Milenka "starzała się", jak to określała Adela i coraz krótsze były jej drzemki po posiłkach. Po swoim obiadku pospała nieco ponad godzinę, potem załapała się na deserek w postaci skrobanego łyżeczką jabłka. Emil chciał je zetrzeć na specjalnej szklanej tarce, ale Leszek zabrał mu z ręki jabłko i powiedział - znacznie lepiej dawać dziecku skrobane jabłko - pokażę ci jak to się robi.
Wpierw zabrał Emilowi dziecko, usadowił je w kojcu podparte jasieczkiem, odciął kawałek jabłka ze skórką i zaczął cierpliwie skrobać miąższ. Emil wzruszył ramionami- specjalista od skrobania się znalazł - mruknął. Przecież to będzie trwało tydzień! A gdzieś się kolego spieszysz? - odgryzł się Leszek. Nim ona przemamle zawartość tej łyżeczki już będzie gotowa następna. Poza tym takie skrobane jabłko zmusza ją do rozgryzania dziąsełkami tych malutkich kawałeczków, a jabłko starce na tej szklanej tarce to jednolita, dość wodnista papka, którą dziecko od razu łyka. Można jej dawać w ten sposób i banany i brzoskwinie.
Adela patrzyła z jaką wprawą Leszek karmi małą i stwierdziła - ty to się Leszku marnujesz - świetnie ci idzie to karmienie. Dziwi cię to?- spytał Leszek. Nie nie dziwi, tylko podziwiam. To chyba jest jakaś różnica, prawda?
No wiesz, ktoś musiał juniora karmić- ślubna była za nerwowa. A takie karmienie to przecież taka ciężka praca no i zajmuje- tu spojrzał na zegarek- czasami pół godziny, gdy dziecko jest w stanie zjeść całe jabłuszko. Adela podała Leszkowi chusteczkę dla małej i serwetki dla niego, by wytarł ręce. Ojej- ale ona dużo tego jabłka zjadła! Mam nadzieję, że ją brzuszek nie rozboli. Nie, nie rozboli - zapewnił ją Leszek. Dobrze, że Milenka lubi jabłka - to właściwie jedyne nasze owoce dostępne cały rok.
Leszku, a gdzie jest Wiesia? Wiesia czesze jakąś famułę na wesele. Na wesele? -zdziwiła się Adela. Na ślub to czesała przed południem a teraz na wesele. Aż się zastanowiłem jak intensywny miał być ten ślub, że muszą być panie czesane po raz drugi tego samego dnia. Wiesia mnie powiadomi gdy skończy. Ooo, to fajnie, to niech z zakładu przyjedzie do nas, zjemy wszyscy razem obiado - kolację. Że też się chce ludziom urządzać jakieś wesele - pewnie jestem dziwna, ale nie rozumiem tego. Nawet już sam zwykły cywilny ślub to męcząca zabawa, a co dopiero kościelny i po nim wesele. Toż to musi być masakra! Mnie to nawet nasz ślub zmęczył - najgorsze to były te życzenia, bo chwilami zupełnie nie kojarzyłam osoby która nam składała życzenia.
Emil parsknął śmiechem - ja też chwilami nie kojarzyłem osoby i nazwiska. No bo na co dzień widzisz człowieka w rozciągniętym swetrze, z włosami które już dość dawno widziały grzebień i z mocno rozkojarzonym wzrokiem a tu nagle jakiś garniturowiec z przylizaną grzywką poklepuje cię po ramieniu i składa życzenia a do tego się uśmiecha. Do dziś się zastanawiam kim była ta starsza siwa pani w czymś ciemnofioletowym. To była chemiczka, z działu chemii, tylko już nie pamiętam jak miała na imię. W kieszeni Leszka zajęczał telefon - Leszek zgłosił się i powiedział- wsiadaj w bryczkę i przyjedź do Adelki - ja już kończę skrobać. I szybko się rozłączył. Mam nadzieję, że ją to zaintrygowało, bo to zupełnie nie moja specjalność. Nigdy nie miałem zacięcia do chirurgii.
A ja mam - stwierdziła Adela- niektórych to bym normalnie pocięła na kawałki. A tak poważnie - nie przeraża mnie widok krwi jeżeli wiem, że mogę coś pomóc. Ale stać i patrzeć jak ktoś ranny w wypadku się wykrwawia to bym nie potrafiła. No nie wiem też jak bym znosiła zajęcia w prosektorium. Jak każdy - na początku torsje, głodówka a potem się przyzwyczaisz- pocieszył ją Leszek.
Ja to nawet zastrzyki robiłem z duszą na ramieniu. Bałem się nawet gdy ci wszczepiano implant. Dobrze mnie facet znieczulił, nic nie bolało bo facet był wprawny.
Lesiu, Adela najlepiej to operuje siebie - zrobił się jej pęcherz na palcu u nogi, to moja żonka umyła stópkę, wydezynfekowała igłę i z zimną krwią go przekłuła. Usunęła płyn, czymś to posmarowała, zalepiła i koniec sprawy. Następnego dnia maszerowała po górach jakby nigdy nic. Leszek się serdecznie uśmiał - było ją nosić na rękach a nie puszczać na piechtę!
Góry - strasznie dawno nie byłem a pojechałbym- stwierdził Leszek. No to dostaniesz od nas dobry adres - mamy w Zakopanem fajnych znajomych. My w tym roku na pewno nie pojedziemy- to zbyt bodźcowy klimat dla małego dziecka z nizin mazowieckich- stwierdziła Adela. Fajni ludzie - i oni i ich rodzice. On jest absolwentem Fizjoterapii i chyba lada moment obroni magisterkę. Mają fajną córeńkę, bardzo dobrze wytresowaną. Jego teść prowadzi biuro turystyczne, zajmą się wami jak rodziną. Ale najlepiej jest pojechać we wrześniu albo przed wakacjami.
Zadźwięczał wyciszony dzwonek i Emil poszedł otworzyć, a Adela zajęła się kuchnią. Wiesia witając się z Emilem zapytała - a co Leszek skrobie? - kartofle? Nie, nie kartofle, jabłuszko dla Milenki, ale już skończył. Żarta ta nasza córcia, prawie calutkie jabłko wciągnęła.
Gdy weszła do salonu i zobaczyła w kojcu Leszka siedzącego razem z Milenką na moment zaniemówiła. No proszę, widać, że macie dwoje dzieci i jak widać oboje wielce zadowoleni. Fajny ten kojec a Milenka się w nim czuje jakby w nim była od zawsze. Ładna ta zieleń, taka trochę szmaragdowa. A to większe dziecko jak widzę świetnie się w tym kojcu czuje. A może byś tak większemu dziecku buzi dała?- zaproponował Leszek. Tak przy świadkach? Noooo, przy świadkach. Oni się zawsze przy nas czulą, to my przy nich też możemy.
Do pokoju weszła Adela z półmiskiem pierogów mówiąc - leniwa dziś jestem i wszystkie pierogi są dziś pomieszane. Leszek wzruszył ramionami - no to co, w żołądku i tak się wszystkie wymieszają. Osobiście lubię wszystkie.Ta pierogarnia to według mnie strzał w dziesiątkę. Robią naprawdę świetne ciasto. No właśnie, nawet Helenka nie robi już sama pierogów tylko kupują je w pierogarni.
Wiesiunia, a co ty za obłędnych klientów dziś miałaś? No właśnie, właściwe określenie. Do cywilnego rano mieli normalne "uczesy", potem na kościelny panna młoda miała koronę z warkoczy a na wesele kok na pół metra. Chyba z litr lakieru do włosów na nią zużyłam. A ma dziewczyna niesamowicie dużo włosów i to grubych, dobrych gatunkowo. Tylko kolor nieciekawy, mam wrażenie, że od zbyt dawna farbowanych kiepskimi farbami lub źle były rozjaśniane, być może z oszczędności własnym sumptem.
A młody co miał na głowie? Przechodzoną trwałą i usiłował mi wmówić, że mu się tak "od dziecka włosy kręcą". Nie chciałam być złośliwa, ale nie jest naturalne by włos był skręcony jak na zapałce dopiero z pięć centymetrów od skóry. Za zgodą młodej zlikwidowałam mu połowę ich długości. Był dzieciak mocno nieszczęśliwy z tego powodu. Poza tym nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że młoda już jest w tak zwanym stanie błogosławionym. Albo się czymś struła. Jedna z moich koleżanek zawsze mówiła, że im więcej zamieszania przedślubnego, im strojniejsza suknia tym większa pewność, że wcześniak w drodze. Mnie osobiście cudze wcześniaki nie przeszkadzają, tyle tylko, że po jakimś czasie okazuje się, że taki związek był pomyłką i tylko dziecka żal. Ale wychodzę z założenia że każdy ma jakiś mózg i to jest nie moja sprawa czy się pobierają z miłości czy z tak zwanej konieczności dla przyzwoitości.
Wiesiu, lubisz góry? - spytał Leszek. Lubię Zakopane, ale nie wspinam się. No ale nie jest nigdzie napisane, że każdy, kto jedzie w góry to musi się wspinać - stwierdził Leszek. Bez wspinania się też można zrobić sporo ładnych wycieczek. Może pojechalibyśmy na tydzień lub dwa w góry, ale nie teraz, bo tam jeszcze zima króluje, ale na przykład we wrześniu? Adela i Emil mają tam znajomych i dadzą nam namiary.
Mieszkalibyście u nich- mają super dom, drewniany, z pełnych bali, na Antałówce - dodała Adela. I oni fajni i ich rodzice. Młodzi, fajni ludzie. Jej rodzice to górale, ona także, on Krakowianin, fizjoterapeuta z zawodu. Jego teść ma biuro turystyczne, mielibyście multum fajnych wycieczek. My w tym roku nie pojedziemy, Milenka za malutka na taki bodźcowy klimat. Ale za rok to na pewno. Co prawda Zakopane się potwornie zmieniło i wolałam tamto bardziej siermiężne Zakopane, no ale we wrześniu to już nie będzie wczasowiczów z dzieciakami. Krupówki z betonową kostką to nieco w zęby gryzie i ten chiński chłam w pamiątkach no ale nadal Dolinki Reglowe są tak samo urocze jak dawniej. No i na Słowację warto się kopsnąć. Tylko warto zainwestować w dobre buty na wibramowej podeszwie. Wygodniej i znacznie bezpieczniej. Dobrze jest się teraz za nimi rozejrzeć w sieci. Ubiegłoroczne mogą być nawet przecenione. Emil w pełni docenił wibramy gdy byliśmy na Kościelcu.
Oooo, tam to kruchutko - stwierdził Leszek. Tak, potwierdziła Adela. Na szczęście byliśmy tego dnia jedynymi chętnymi na tę trasę, bo na szczycie to miejsca jest góra na 5 chudych osób, a najgorzej to się mijać na ścieżce, bo cholernie wąska.
Lesiu, nawet nie wiesz ile nerwów przez nią straciłem wchodząc na Kościelec. Tam chyba powinni w jednym miejscu zrobić łańcuch - ścieżka wąziutka i całkiem spora ekspozycja. A ta mi jeszcze opowiedziała, że z Zadniego Kościelca to odpadł taki super taternik Jan Długosz i to w trakcie rutynowej kontroli trasy na ten Zadni Kościelec. No ale my nie szliśmy na Zadni Kościelec - tam się nie chodzi, tam się trzeba wspinać. I każdą wspinaczkę wpisywać do księgi wyjść w Tatry- wyjaśniła Adela.
No proszę - tyle lat znam Adelę, a dopiero teraz się dowiedziałem, że drepcze po górach- stwierdził Leszek. No bo kiedyś to ja jeździłam głównie zimą i wydeptywałam tylko dolinki albo wygniatałam leżak na Gubałówce. A jaka byłam zdumiona, że latem lepiej się chodzi Ścieżką pod Reglami niż zimą. A jeśli pojedziecie do Zakopanego, to koniecznie pojedźcie do Słowacji i koniecznie wjedźcie na Łomnicę. Można na Łomnicę wejść, ale tylko i wyłącznie z kwalifikowanym przewodnikiem, który zapewni sprzęt wysokogórski (uprząż,haki,kaski, liny) no ale to droga frajda i dość męcząca, bo nie można wejść per pedes a zjechać kolejką. Na Gerlach, Lodowy Szczyt, Wysoką i Baranie Rogi no i Łomnicę można wchodzić tylko z przewodnikiem i nie ma żadnej oznakowanej trasy na takie przejście.
No ale z dwuletnią Milenką to też nie będziecie latać po górach - stwierdził Leszek. Nie jest tak źle - wszystkie dolinki można "obskoczyć" z wózkiem, są też całkiem fajne nosidełka dla takich maluszków. Byliśmy na Sarniej Skałce z trzylatką, która z Kuźnic na Kalatówki to szła na własnych nóżkach, a potem to ją tata niósł a jak tylko było trochę w dół to sama szła. To właśnie dziecię tych naszych zakopiańczyków. Super dziewczyneczka! Niesamowicie grzeczne dziecko! I chyba się bardzo na nią zapatrzyliśmy i dlatego udało się nam zmajstrować dziewczynkę. A opowiedział ci Michał jaki Emil był radosny gdy się na USG okazało, że to dziewczynka? Z tej radochy to Michała wyściskał i wycałował no a powinien był mnie wycałować. No słyszałem, że był jakiś niekontrolowany wybuch radości. Cały problem w tym, że tak naprawdę to nie mamy żadnego wpływu na "spreparowanie" płci dziecka- to zawsze jednak jest na zasadzie co będzie to będzie. Nawet przy in vitro. Przy in vitro to możemy wybrać najlepszy z posiadanych plemników- czyli najbardziej żywotny, bez uszkodzeń- ale to wszystko co na razie możemy. Możemy wybrać dawcę nasienia np. by dawca był niebieskookim blondynem, typ nordycki, ale nie mamy wpływu na płeć dziecka. Zobacz - ojciec Emila jest niebieskooki a Emil ma oczy piwne. Milenka ma na razie jeszcze niebieskie oczka, ale jakie będzie miała potem? - na razie nie wie nikt czy będą takie jak Emila, czy takie jak twoje, a może całkiem inne? Możliwości jest sporo bo nie jest to cecha dziedziczona wprost. Jest tak sporo możliwości w tej materii, że "głowa mała" by to przewidzieć.
c.d.n.
:)
OdpowiedzUsuń