W końcu maja Kazik rzeczywiście musiał być w Berlinie. Już wcześniej "obgadał" sprawę z.....Jackiem oraz oczywiście z tatą. A tak dokładnie, gdy tylko Kazik wspomniał o tym Jackowi, ten spojrzał na niego i powiedział - przecież to jasne, jak słońce, że jeśli wyjedziecie oboje to ja będę "na posterunku" - co prawda Tadeusz jest jeszcze zdrowy i cały, ale skoro zostaje z małym dzieckiem to jest dla mnie jasne, że mu we wszystkim pomogę i będę z nim cały czas, mogę nawet te trzy dni być u was w domu. Jedźcie spokojnie, jesteście tak wzorowymi rodzicami na co dzień, że powinniście przez te trzy dni nieco od dzieciaczka odetchnąć. Przy okazji panowie porozmawiali o wakacjach - na drugą połowę lipca Tata, Jacek oraz Kazik z Teresą i dzieckiem stali się rodziną jednego z oficerów i wynajęli dwa pokoje w jednym z domków. Oczywiście wpierw Jacek upewnił się, że będą w tym czasie czynne obiady domowe.
Teresa kilka dni przed wyjazdem przygotowywała Alka do tego, że będzie w domu tylko z dziadkiem. W ramach przygotowań na to "wydarzenie" spędziła te dni "tracąc czas i pieniądze" jak to sama określiła w tak zwanym "salonie piękności". Okazało się, dziadek Tadek i dziadek Jacek świetnie sobie radzili z Alkiem, tylko Kazik nie był usatysfakcjonowany, bo musiał te kilka dni być w Instytucie i jak mówił Teresie to było okropne - nikt nie podał kawusi z drobną przekąską a najgorsze było to, że nie było obok Teresy, by się do niej przytulić i uporządkować myśli.
W dniu przylotu do Berlina (przylecieli około godz.10,00) zostawili bagaż, czyli 1 torbę, w hotelu i Kazik wypożyczył samochód by nieco pokazać Teresie Berlin. Kolację zjedli u Sophie i Kurta, witani przez chłopców tak, jakby byli najbliższą rodziną. Chłopcy martwili się czy aby Alkowi nie jest zbyt smutno bez mamy i taty, a Kazik tłumaczył im, że najważniejsze, że jest z nim dziadek, bo Alek zasypia w towarzystwie dziadka, trzymając go za rękę. Oczywiście Teresa nie wytrzymała i zatelefonowała do taty by dowiedzieć się jak funkcjonuje Alek. Okazało się, że dziadek będzie spał w ich sypialni a w jego sypialni będzie spał Jacek. I jak na razie to Alek jest spokojny, był na spacerze i oczywiście jeździł na swoim "wolelku" i to tak jak mu Kazik nakazał. I już kilka razy opowiadał, że "mamy nie ma, mama sybko wlóci jutlo", "mama i tata zlobili papa, sybko wlócą". Poza tym na placu zabaw przymierzali małego do rowerka z pedałami i dziadek obiecał dziecku, że gdy mama i tata wrócą to pojadą kupić dla niego rowerek. A Jacek ma lepszy pomysł, zobaczył na placu zabaw dziecko w samochodziku z napędem pedałowym i jest przekonany, że to lepsze niż rowerek. Tata z kolei uważa, że przecież może być i rowerek i samochód.
Tatusiu, przecież my za dwa dni wracamy, niech on na razie trenuje na tym co ma w domu. I nie przyjeżdżajcie z nim wieczorem na lotnisko, to pora gdy ląduje wiele samolotów i będzie tłok. Jesteśmy bez bagaży i bez problemu dotrzemy do domu, pewnie nawet taksówkę złapiemy bo mamy tylko bagaż podręczny, więc szybko wyjdziemy z hali przylotów - perswadowała tacie Teresa.
Następnego dnia Teresa zabawiła się w turystkę i sama kręciła się po Berlinie by w końcu wylądować pod Bramą Brandenburską i zaczekać na Kazika. W dniu powrotu Kazik do godziny 15,00 był zajęty, umówił się z Teresą w pobliżu firmy, w małej, przytulnej kawiarence. Razem z Kazikiem przyszedł też Kurt, by Teresę "ucałować na pożegnanie" a tak naprawdę by zjeść z nimi coś słodkiego i odwieźć ich na lotnisko. W drodze na lotnisko Teresa przypomniała mu o jesiennym pobycie w Bieszczadach, na który już się oboje z Kazikiem cieszyli. Kurt trochę narzekał, że nie przyjadą latem na niemieckie plaże nad Bałtykiem, ale trudno mu było zaprzeczyć, że jednak nieco bliżej będą mieli nad polskie wybrzeże Bałtyku.
Lot odbył się bez problemów, nie był opóźniony, a ponieważ nie musieli czekać na bagaż wyszli bardzo szybko i rzeczywiście, tak jak przewidywała Teresa jeszcze "upolowali" taksówkę. W dwadzieścia minut później już byli pod swoim blokiem.
Kazik bardzo cichutko, niczym rasowy włamywacz otworzył drzwi mieszkania. Drzwi od kuchni były zamknięte, zapewne po to by nie roznosiły się po mieszkaniu zapachy kuchenne. Kazik szybko wyjął ze swojej torby z dokumentami maskotkę berlińskiego misia i oboje weszli do kuchni - tu królował Jacek, wyglądał dość zabawnie przepasany fartuszkiem Teresy. Stał tyłem do drzwi i słysząc, że je ktoś otworzył powiedział - mówiłem, że was zawołam, gdy będzie gotowe. Co ty powiesz? spytał się Kazik, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Jacek obejrzał się i powiedział - a Tadeusz z małym wypatrują was stojąc na loggii. Bo zdaniem Tadeusza zobaczy was z daleka gdy będziecie wysiadać z autobusu. No - zaśmiała się Teresa - cały tata. No to idziemy do nich na loggię. Weszli po cichu do stołowego - na loggii stał tata, na stoliku stał Alek obejmowany przez tatę i obaj wpatrywali się w widoczny stąd przystanek autobusowy.
Hej, hej, już jesteśmy - zawołał Kazik i szybko wyszedł na loggię. Alek z wrażenia omal nie zeskoczył ze stolika wyrywając się z objęć dziadka w stronę Kazika. Teresa czekała na nich w pokoju, nie chcąc robić tłoku na loggii. Alek, który nie spojrzał przez szybę do pokoju zapytał z niepokojem - mama jest? Jest syneczku, jest w pokoju. Chwilę później Alek już wisiał w objęciach mamy, Kazik witał się z tatą i obaj weszli do pokoju. Loggia została zamknięta, dziecko wyzwolone z kombinezonu nie bardzo wiedziało do kogo się ma tulić- do mamy czy do taty. Z tego wszystkiego wszyscy poszli do kuchni, w której Jacek gotował pierogi z mięsem - wyrób własny - jak zaznaczył. Pierogów była cała masa, wielkością były pośrednie pomiędzy uszkami do barszczu a zwykłymi pierogami.
Ojejku - zdumiała się Teresa - jakąś pokutę odprawiasz, że zrobiłeś takie małe te pierogi? To przecież fura roboty! Eeee, jestem wszak na emeryturze, czasu mam jak mrówek w lesie, a moim skromnym zdaniem tej wielkości pierogi są najsmaczniejsze. Szybko się uwinęliście z tego lotniska! Bo byliśmy bez bagażu więc szybko wyszliśmy i jeszcze były taksówki, więc szybko poszło.
Jeszcze przed kolacją Jacek dostał album o Berlinie i 2 duże puszki piwa, a tata dostał plan Berlina wraz z opisami najciekawszych tras i miejsc i też piwko.
Po kolacji rozmawiali na temat jesiennego wyjazdu do Baligrodu. Plan był prosty i przejrzysty- jeśli rzeczywiście Kurt dostanie w tym czasie urlop to wtedy wezmą 3 domki, jeśli - nie to wezmą 2 domki. Kurt na pewno przyjedzie samochodem, bo jakby na to nie spojrzeć to jest 3 chłopców i 2 osoby dorosłe, więc niestety to dużo bagażu do zabrania, bo to już będzie jesień. Domki większe mają na pięterku 4 miejsca do spania , mniejsze mają 3 miejsca na górze. Obydwa typy mają na dole łazienkę, toaletę, kuchnię, duży pokój z kominkiem z podwójnym miejscem do spania. A jeśli komuś nie pasuje domek, to jest jeszcze trochę pokoi w budynku, w którym jest jadalnia i recepcja. Są trzy posiłki dziennie, można zamienić kolację z obiadem. No i jest jeszcze kawiarnia na terenie ośrodka, z dobrym koniakiem - dopowiedziała Teresa.
A jak się sprawował Alek?- dopytywał się Kazik. Alek? - idealne dziecko! Wszystko rozumie, posłuszne i cały czas na to "jutlo" czekał, no bo wiedział, że przyjedziecie "jutlo". Usiłowałem wprowadzić mu pojęcie zwane "pojutrze", ale on jeszcze nie załapał. Po prostu zapomniałem, że on dopiero w grudniu będzie miał trzy lata. Na razie wszystko związane z czasem przyszłym jest jutrem. Jak dla mnie to on jest szalenie "poukładany," można się z nim dogadać.
Wczoraj na spacerze spotkaliśmy tę kobietę z którą Tadeusz był w Nałęczowie. W tym momencie tata powiedział - już ci raz mówiłem- ja byłem w Nałęczowie nie z tą kobietą tylko z jej sunią, charcicą. Jacek uśmiechnął się - no fakt, charcica duuużo ładniejsza od swej pani. Nie dziwię ci się, że wolałeś psicę. Ale nie mówiliśmy jej, że jesteśmy sami z Alkiem. A ta psica bardzo dobrze ułożona i tylko buciki Alkowi wylizała, a Alek ją ukochał.
No bo to psica nauczona kultury względem dzieci, ta pani ma dwoje wnucząt - powiedziała Teresa. Sunia jest ostrożna w kontaktach z dziećmi. Alek ją bardzo lubi. Ale do innych psów na szczęście się nie garnie. A teraz ma swoją Dunię i chyba ona zaspokaja jak na razie jego chęć na kontakty z psami.
Jacku, może my te pierogi do kolacji to lekuchno podsmażymy lub podpieczemy? No jasne, podpieczemy, tylko "psiknę" na nie delikatnie oliwką, żeby nie były suche.
A jak ci było teraz w Berlinie? Całkiem dobrze, tylko nieco samotnie gdy Jacek był na konferencji. Ale sobie trochę pojeździłam metrem, trochę się powłóczyłam. Nie wszystko mi się w tym mieście podoba, zwłaszcza teraz gdy ciągle jeszcze wiele miejsc jest w budowie by przywrócić urodę starego Berlina. Ale w moim odczuciu przedwojenny Berlin musiał być bardzo ładnym miastem. Podobają mi się bardzo niektóre stare dzielnice, te co były Berlinem Zachodnim. Tam było stosunkowo niedużo zniszczeń, alianci rozwalali bardziej tę część miasta, która potem była Berlinem Wschodnim. Podoba mi się jedna rzecz w Berlinie- Berlin jest miastem wielokulturowym, jest tu sporo obcokrajowców- śmieją się, że w Berlinie najtrudniej spotkać rodowitego Niemca. Polaków też jest w Berlinie sporo. I to działają w różnych sektorach. Tramwaje są głównie w dawnym Berlinie Wschodnim. Podoba mi się u nich metro. Podoba mi się też i to, że wzdłuż Sprewy , gdy tylko zrobi się ciepło, jest multum kawiarni na wolnym powietrzu - obydwa brzegi rzeki żyją- rozbrzmiewa muzyka, ludzie tańczą, w dzień siedzą na leżakach i opalają się. Zresztą w wielu miejscach Berlina gdy tylko zaczyna się ciepło to kawiarnie i małe restauracyjki "wychodzą" na ulicę. Nawet teraz, gdy jeszcze nie można powiedzieć, że jest gorąco to już widziałam w wielu miejscach powystawiane na ulicę stoliki. Ja to byłem kiedyś w Berlinie Wschodnim - powiedział tata. U nich też budowali domy mieszkalne tym systemem wielkopłytowym ale ich mieszkania były znacznie większe od naszych. Ich włodarze nie byli tacy oszczędni jak Gomółka. Gdy do nas przyjeżdżali Niemcy to nie mogli się nadziwić, że nasze mieszkania mają takie małe metraże, a przecież budowane też systemem "wielkopłytowym".
Będę się musiał kiedyś wybrać do Berlina - stwierdził Jacek. W Paryżu byłem, ale w Berlinie nie. A Paryż Ci się podobał ?- spytała Teresa. I tak i nie - bo jak każde miasto - ma miejsca piękne ewentualnie ciekawe. W sumie bardzo się w tym Paryżu umordowałem. Wyjeżdżając do Paryża nieomal przebierałem nogami z niecierpliwości- wreszcie zobaczę Paryż. No i zobaczyłem. Przejście z jednej strony Placu Concorde na drugą nieomal pozbawiło mnie tchu- byłem w lipcu, był upał. Pola Elizejskie - chyba jestem pozbawiony wrażliwości , bo nic mnie nie zachwyciło- dwukilometrowa aleja obsadzona drzewami przystrzyżonymi na bryłę typu prostopadłościan, po obu stronach sklepy z cenami wziętymi z
"Bóg wie skąd". No to wyszliśmy wieczorem - straszne flejtuchy z tych paryżan - pełno psich kup, musisz dobrze uważać żeby w coś nie wdepnąć. W sumie to mam wrażenie, że wszystkie paryskie cuda są przereklamowane. Montmartre - nie jestem malarzem. Jestem natomiast zdania, że ludzie gdy zwiedzają jakieś znane, historyczne miejsca nie potrafią powiedzieć otwarcie, że któreś z takich miejsc "głowy z zachwytu nie urywa". Kumpel był w Grecji. Pytam się go jakie ma wrażenia - upał, że zemrzeć można, w porównaniu z Grecją to my żyjemy na dalekiej północy. Ok, a co widziałeś? Ruiny Akropolu. I.....Kumpel się na mnie patrzy i mówi - żeby się zachwycić ruinami musisz wpierw wiedzieć, najlepiej namacalnie jakie są trudności z budową takiego obiektu. Potem spojrzysz w dane techniczne i czujesz podziw. Podziw, że ktoś, kiedyś metodą prób i błędów coś takiego zbudował. Podziwiasz determinację tych ludzi, wiesz ile ludzkich istnień nie przetrzymało trudów tej budowy, jesteś pełen podziwu dla ich trudu, wytrwałości, ale w samej ruinie jako takiej nic pięknego nie ma. Przetrwała, bo w pewnej chwili ktoś zaczął konserwować, nadal konserwuje. Ale ja to samo czuję gdy o tym czytam, a sama ruina mnie nie rajcuje. Facet jest po architekturze.
Teresa uśmiechnęła się - pocieszyłeś mnie, bo ja często oglądając różne zabytki też nie widzę w nich czegoś pięknego, są w moim odczuciu schodkiem wiodącym w górę, przyczynkiem do dalszych osiągnięć. No cóż - jestem zupełnie pozbawiona romantyzmu, ale nic na to nie poradzę.
c.d.n.
:)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuń