sobota, 16 marca 2024

Córeczka tatusia - 99

 Przed powrotem do Warszawy Andrzej dał chłopcom kalendarz,  w którym były wydrukowane ostatnie dni grudnia od świąt BN do końca  roku oraz oczywiście cały następny  rok. A gdzie  ty taki kalendarz kupiłeś? - dziwiła  się Marta. Zamówiłem i mi wydrukowali - zero problemu.  Chłopcy mają sobie w nim wykreślać dni do mojego powrotu. Lenkę to pewnie zezłości - w dni, w których pracuję są nawet miniaturki mojego zdjęcia w "stroju roboczym"- co prawda tylko do pasa. A dzień powrotu jest ze  zdjęciem  Embraera 190, bo nim  będę  też wracał.  I przypatrz się dobrze co jest na  zdjęciu w dniu , w którym przylatuję do Warszawy - Marta szybko przerzuciła kartki kalendarza. Na zdjęciu najwyraźniej "skomponowanym" był komitet powitalny, czyli: Marta, Wojtek, obaj chłopcy, "dziadek Wiesiek" i każdy trzymał  jakiś kwiatek. Postacie  przyjaciół były poprzedzialane sylwetkami kilku osób - a właściwie  były to tylko sylwetki ludzi, których górna  część tułowia od pasa w górę była  znakiem  zapytania.  Marta popatrzyła na owe "dzieło" i powiedziała - chyba cię kochany Andrzeju coś pogięło. 

Nie, nie pogięło - nie mam przecież pojęcia kto będzie na lotnisku oprócz was i dzieci. A całość zaprojektował  jeden z moich dobrych  kolegów i przepuścił to przez jakiś specjalny program, dzięki któremu nawet łysy jak kolano ma  szopę włosów  na  głowie. Robił to zeszłej  nocy i dziś o świcie wyjąłem to ze skrzynki. Ja się na tym nie  znam, ja to mogę  co najwyżej coś komuś poprzestawiać w brzuchu żeby lepiej funkcjonowało.  Cerowałem mu  kiedyś pierś jego żony. Ponoć artystycznie.  Na szczęście to co usunąłem nie było wcale złośliwe - przynajmniej  wtedy. Nie wiadomo co by  było gdyby nadal tam sobie  rosło.

Będę po waszym odlocie  strasznie  za wami tęsknił i też  będę wykreślał dni do swego powrotu. I jest  to straszna  głupota, bo zdaję  sobie  sprawę z tego, że gdy wrócę to też  mi lekko nie będzie. Tyle  tylko, że będę miał was "na wyciągnięcie  ręki". Na  razie spróbuję zdalnie zarezerwować   wizytę w Instytucie na Sobieskiego - to pierwsze  co muszę załatwić szybko, nie  mogę zostawić sprawy Lenki  nadal "otwartej" - muszę  wiedzieć, z uwagi na  dzieci, co jest grane. Możesz się  Marciu śmiać  ze mnie, że wierzę  w jakieś  zbiegi okoliczności, ale wciąż trafiam właśnie na takie "zbiegi okoliczności". Podobno niektórzy "tak mają". 

Wiesz, najprawdopodobniej  wszyscy tak mamy, tylko nie  wszyscy zdają  sobie  z tego sprawę - pocieszyła  go Marta. Dla niektórych myślenie  to cierpienie,  wiec po co je  sobie  samemu zadawać?  Poza tym my ciągle nie wiemy skąd  się wzięliśmy  (mówiąc  "my" mam na myśli ludzkość jako taką) i nadal ciągle  coś odkrywamy i  musimy to sobie jakoś tłumaczyć. I wcale nie  wiadomo,  czy nasze tłumaczenia odzwierciedlają prawdę czy są tylko kolejną teorią pozbawioną podstaw, choć brzmiącą bardzo logicznie, bo ma pokrycie w tym co już dotychczas sprawdziliśmy - lub się nam  wydaje że już to  sprawdziliśmy.

Gdy kończyłam liceum to nawet nie bardzo umiałam sprecyzować na jakie studia mam zdawać- bo po prostu zbyt wiele spraw było i jest dla mnie nadal zbyt interesujących. Zazdroszczę  tym, którzy bardzo wcześnie już są ukierunkowani i jeszcze  w podstawówce  wiedzą co będą studiować. Ja przez  dwa lata niemal co tydzień miałam coraz to inny pomysł na to co mam studiować i zmarnowałam te  dwa lata. Tata tylko się przyglądał, nie poganiał mnie, a ja się  zastanawiałam. W końcu zdawałam na medycynę, ale padłam na chemii. Poza tym jako typowa Zosia-samosia z nikim tego nie omawiałam przed  egzaminem. I dopiero na drugim roku kosmetologii dokonałam odkrycia, że nie chcę być kosmetyczką, ale chcę wymyślać i  badać nowe kosmetyki i to głównie nie te "upiększające", ale te "leczące". Nawet nie wiesz jak mi było fajnie  w wakacje w tym laboratorium -  czułam, że jestem we właściwym miejscu. I nawet ta smętna  przygoda mnie nie  zraziła. I teraz, gdy piszę "magisterkę" też czuję, że tym razem dobrze  wybrałam kierunek. Trochę mi zejdzie na tym pisaniu, bo to nowy wyrób i podlega licznym badaniom i oczywiście będę do nich włączona w okresie wakacyjnym. Jedyny minus to może być ten, że nie pojedziemy we  wrześniu z Alą i Michałem do Turcji. Ale jeszcze nic nie wiadomo.  Bardzo lubię sobie planować  przyszłość,  ale często niestety nie  da się bo jest  zbyt wiele "niewiadomych i zmiennych". Jedna z moich  koleżanek mówi: "planuj, planuj, to rozbawisz  pana  Boga, będzie  miał uciechę." A mój tata z kolei zawsze powtarza, że najważniejsze jest prawidłowe  zaplanowanie wszystkiego, choć ma tę świadomość, że nie jesteśmy tak naprawdę  w stanie przewidzieć wszystkiego co  się może przydarzyć. Ale ja to mam w sumie  szczęście - od szóstej klasy szkoły podstawowej miałam w planie bardzo daleko perspektywicznym fakt, że Wojtek będzie w przyszłości moim mężem.  Gdy powiedziałam o  tym mojemu tacie to wpierw popatrzył na mnie  tak, jakby mnie pierwszy raz  zobaczył a potem powiedział - nie przywiązuj się za bardzo do tej myśli, bo jeszcze bardzo wiele  wody upłynie w Wiśle nim będziecie dorośli  i zapewne nie jeden raz dojdziesz do wniosku, że nie jest to idealny materiał na męża, a może i oboje zapomnicie o sobie  wzajemnie i  będzie to jak najbardziej normalne i bezbolesne  dla was.  Ale jak widać jakoś moje plany się spełniły i to nawet mimo tego, że przez czas liceum rzadko się widywaliśmy bo go rodzice wywieźli do Austrii.

No, wasza historia to powinna być sfilmowana - stwierdził Andrzej. Masz  rację- przytaknął mu Wojtek- i byłby to film tylko dla dorosłych - do dziś widzę we wspomnieniach nas nagich biegających nad  Narwią. Chyba nigdy tego  nie  zapomnę! Wyobraź sobie - początek czerwca, upał, z jednej  strony rzeki las, z drugiej  pusta, kilometrami się ciągnąca łąka i para nagusów nie wiadomo dlaczego goniących  się na małej, trawiastej plaży. Takie dwa, nieco wyrośnięte amorki. Urwaliśmy się wtedy  ze  szkoły  i pojechaliśmy na wagary. Marta oczywiście zaraz w domu powiedziała  o tych wagarach ojcu i mieliśmy następnego popołudnia w domu Marty wykład uświadamiający i ani słowa nagany w nim nie było. To  był ze strony jej taty majstersztyk. Całe życie płciowe i wszystko co  z nim związane poznawaliśmy  razem, a  jej tata tak o tym mówił, że żadne z nas  nie  czuło się skrępowane  lub zawstydzone.  I można się było go o wszystko zapytać. I nawet słowem nigdy o tym nie powiedział mojemu ojcu, chociaż wtedy razem pracowali a nawet się przyjaźnili. I już wtedy nam powiedział jedną  ważną  rzecz , że zawsze należy mówić partnerowi prawdę  o tym co czujemy w trakcie  zbliżenia, co nam się podoba  a co nie, bo nie  tylko płeć nas  różni  ale i poziom i sposób odczuwania. Po prostu jej tata nas potraktował niezmiernie poważnie  i z pełnym szacunkiem i  zrozumieniem. Przecież od   dwunastego roku życia Marty jej ojciec  sam ją wychowywał  a przy okazji i mnie nieco ucywilizował.

I, tylko się nie oburz- jeśli nie  za bardzo wiesz jak masz rozwiązać problem dotyczący tego co się dzieje teraz w twoim małżeństwie to porozmawiaj z tatą Marty. On ma na pewno nieco inne spojrzenie na tę zaistniałą  sytuację niż Marta lub ja. Po prostu będzie  bardziej obiektywny niż my. I ręczę  ci, że z nikim nie będzie dyskutował na temat tego o czym rozmawialiście. Oczywiście możesz mu powiedzieć , że to mój pomysł, żebyś z nim porozmawiał. To jest naprawdę trudna sytuacja bo są dwa małoletnie  Krasnale, a byłoby najbardziej pożądane by ani dzieci ani wy oboje nie  wyszli z tego poranieni psychicznie. 

On ma rację - powiedziała Marta. To wszystko co powiesz  mojemu tacie i co on ci powie  zostanie tylko między wami dwoma.  Tata jest naprawdę  bardzo, bardzo mądrym facetem a do tego bardzo dobrym - zazdroszczę mu tej jego dobroci - nie  zawsze  stać mnie na dobroć i wyrozumiałość dla innych. Choć się staram, naprawdę. 

To tylko ci  się zdaje Marciu, że nie jesteś dobra i wyrozumiała - już od pierwszego kontaktu zawojowałaś serduszka moich chłopców. A takie maluchy  nie lgną  do nieznanych im osób. Masz w  sobie  bardzo wiele dobroci, tylko nawet tego  nie  zauważasz, bo to dla ciebie  naturalny odruch. Przypomnij sobie  swą reakcję gdy skonany wpadłem do twego pokoju - nie uciekłaś, nie  zaczęłaś  się idiotycznie wypytywać co się stało, ale spokojnie się mną  zajęłaś - nawet mi trudno powiedzieć co wtedy  czułem oprócz podziwu dla  ciebie i takiej  zwykłej wdzięczności. Odziedziczyłaś po swym tacie mądrość i dobroć. I na pewno wrócę po 31 marca i  wproszę  się do twego taty na rozmowę. I ty i Wojtek jesteście mi najbliższymi osobami, nikt więcej  nie  wie o moich  rozterkach, żalach,  lękach i jestem niesamowicie wdzięczny losowi, że nas  ze  sobą  zetknął.

W dwa  dni później na lotnisku Andrzej kilka  razy obejmował i całował dzieci oraz Martę i Wojtka, Marta mu obiecała, że zaraz po wylądowaniu na Okęciu  włączy swój smartfon i nada wiadomość, że już są w Warszawie.   Małe Bystrzaki a zwłaszcza  starszy, od razu wyczaił, że ten samolot  jest trochę inny niż ten którym przylecieli. Niewątpliwą atrakcją było żucie gumy do żucia,  chociaż  ciocia zabroniła pakowania paluszków do buzi i wyciągania  jej na zewnątrz. Ponieważ tu był inny rozkład miejsc młodszy  siedział z  Martą a starszy z Wojtkiem. Obaj byli mocno nieszczęśliwi, bo nie pozwolono im wyciągnąć  gier - ale o tym to  Marta powiedziała im jeszcze nim wyszli z mieszkania- po prostu nie  było możliwości pozbawienia ich dźwięku, a trudno skazywać  współpasażerów na słuchanie  dziwnych dźwięków, które były wydawane przez te urządzenia.

 Na warszawskim lotnisku już czekała na nich Lena z kuzynem i mamą.  Marta chwaliła dzieci, że były bardzo, bardzo grzeczne i w  samolotach i w Londynie, kuzyn zabrał  dzieci, Lenę i jej matkę do Otwocka, po Martę i Wojtka przyjechał ojciec Wojtka. Marta od  razu nadała  wiadomość do Andrzeja, że  wszystko było w  drodze w porządku, że po dzieci przyjechał kuzyn Leny z jej mamą, a po nich ojciec Wojtka. 

A ja- napisał Andrzej - pomału dochodzę do rzeczywistości - byliście tak krótko,  pobyt wasz był tak ulotny, że mam chwilami wrażenie, że to był tylko piękny  sen.  I już za wami tęsknię!  No to przestań tęsknić, bo zaraz  w pierwszych  dniach kwietniach przecież przylecisz  do Warszawy - odpowiedział Wojtek.

Marta stwierdziła, że Sylwestra spędzą  tym razem we własnym domu - oczywiście  zaproszą  rodziców i Wojtkowego tatę, ale Marta stęskniła  się za pomieszkaniem  we  własnym  mieszkaniu, o  czym poinformowała  swoich rodziców i Wojtkowego tatę. Plan  został przyjęty, Wojtkowy tata zaraz się zadeklarował na stanowisko naczelnego zaopatrzeniowca i kucharza, bo jak powiedział nawet te kilka  dni bez Martuni i Wojtka  były strasznie smutne.  Misia też  się chyba  za nimi stęskniła i w efekcie Wojtek cały  dzień spędził na fotelu z psem schowanym pod jego pulowerem. Oczywiście  zaraz  do Londynu powędrowało zdjęcie Misi, a tak  dokładnie to zdjęcie  jej zadka wystającego spod  Wojtkowego pulowera,  bo reszta  była bardzo dokładnie  schowana pod pulowerem.  No to jej dupinka  zmarznie- skomentował Andrzej zdjęcie.  Nie ma obawy, Wojtek  cały czas obejmuje  ręką jej dupinkę - odpisała  Marta.  To jest strasznie  cwana psinka.

A ja, z rozpaczy, że już  was nie ma wziąłem za kolegę dyżur - odpisał Andrzej. Marta  zaraz go poinformowała, że nigdzie nie  wybiorą  się na Sylwestra tylko spędzą go w domu w towarzystwie "starszego pokolenia" i Misi. I  dokładnie z ostatnim uderzeniem zegara o północy zatelefonują  do niego, żeby nie  czuł  się  samotny.  Mam nadzieję, że w klinice ruch to się  zacznie  dopiero nad  ranem gdy więcej osób polegnie wskutek opilstwa lub obżarstwa. No i może będzie kilka ofiar kiepskich ogni sztucznych - odpisał. Bo jak się okazuje to na  całym świecie, pod każdą  szerokością  geograficzną nie brak głupoli. To nie tylko polska specjalność.

W Sylwestra około południa zatelefonował do Wojtka Michał - nieco  się  zdziwił,  że oni są w Warszawie, bo myślał, że oni pozostaną w Londynie aż do  Nowego Roku. No to miałeś  jakieś  chore myśli - podsumował Wojtek. Marta tak  się stęskniła  za domem, że tym razem nigdzie nie idziemy, wpadną do nas na kolację rodzice Marty no i mój ojciec, który zresztą ma jakieś ambitne plany kuchenne, a Marta ma  wypocząć po trudach podróży - widocznie  ojciec uznał, że sama pilotowała samolot w obie strony i nie powinna  się nadwyrężać teraz  w kuchni - śmiał  się Wojtek. A jak się Marcie podobał Londyn?  Nie bardzo miało co się jej podobać, bo niczego nie  zwiedzaliśmy- jak nie padało deszczem  ze śniegiem to padał  sam deszcz. Przecież byliśmy tam z dziećmi  Andrzeja, więc  tylko zmianę  warty myśmy obejrzeli trzymając chłopców na rękach a Marta posiedziała  sobie  w  samochodzie w tym czasie.

No ale się przynajmniej Andrzej nacieszył dziećmi - skonstatował Michał. No fakt - a czytnik z notatnikiem bardzo mu się przyda. Te elektroniczne  rąbanki dla  dzieci to też  był niezły pomysł- mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać, bo "Kajtki" rąbały te  samoloty. Trochę kiepsko , że nie ma jak wyłączyć  w nich fonii, no ale w  domu to grali w innym  pokoju. Byli tylko nieco nieszczęśliwi, że Marta nie pozwoliła im grać w  samolocie. Wracaliśmy  Embraerem 190- startował  niemal pionowo. Andrzej nim lądował na tym lotnisku  London  City i powiedział, że miał wręcz  gęsią  skórkę z  wrażenia.  

                                                                              c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz