piątek, 7 czerwca 2024

Córeczka tatusia - 134

 Marta delikatnie wzięła kopertę czubkami dwóch palców, obejrzała znaczek pocztowy, stwierdziła, że na stemplu jest pieczątka świadcząca o tym, że list był wrzucony do warszawskiej  skrzynki i powiedziała- to chyba jakiś kawał, w każdym razie nic służbowego bo żaden szef nie zezwoliłby na kupienie do firmy kolorowych kopert.  A dlaczego?- zdziwił  się Wojtek. Dlatego, że są droższe od białych - wyjaśniła Marta- to raz,  a dwa - że zapewne  szybko zaczęłyby służyć personelowi do celów  prywatnych. Wojtek wyciągnął z szuflady "nóż  do  wszystkiego" i rozciął kopertę. Wewnątrz był karnet, na jego "okładce" był obrazek powozu konnego wydrukowany   "złocistą" farbą" a pod  spodem napis "Zaproszenie na Ślub".

Oooo, ciekawe kto ze znajomych się żeni - powiedział Wojtek.  Nie wiem, ale to raczej ktoś  z twoich znajomych, bo moje koleżanki ze  studiów nie  znały do samego końca  mojego adresu. Wojtek spojrzał na nią i powiedział - tego mojego adresu też żaden z kolegów nie znał, znali adres mieszkania ojca, tego adresu nikomu nie podawałem. Oboje  wpatrywali się w milczeniu w obrazek, w końcu Wojtek wziął karnet  do ręki i rozłożył.  Tekst wydrukowany wewnątrz niewiele im wyjaśnił, poza  tym, że jakaś Gaby i Martin mają zaszczyt zaprosić ich na swój ślub, który będzie w dniu 4 grudnia w Pałacu Ślubów o  godz. 14,00-tej.  Pod  spodem drobniejszym drukiem był dopisek, że  po ślubie jest małe przyjęcie na Starym Mieście  w restauracji "Bazyliszek", Rynek Starego  Miasta  1, na które oczywiście  również serdecznie  zapraszają.

Marta pierwsza przerwała  milczenie i zapytała - miałeś jakiegoś kolegę Martina lub chodziłeś  z jakąś Gaby?  Może jeszcze  w Austrii? No coś ty! W Austrii to nawet prawie nie rozmawiałem z dziewuchami, a każdą wolną chwilę na  studiach to byłem z tobą - oburzył  się Wojtek. Były na roku chyba  ze dwie lub trzy dziewczyny, ale żadna z nich na pewno nie  miała na imię Gaby. Jedna  z nich to już po pierwszym roku wymiękła, a tamte  dwie to chyba  jakoś dotrwały do końca  studiów, ale na pewno żadna  z nich nie miała na imię Gaby. To przecież raczej nie jest polskie imię. I wiesz - w tej  chwili sobie uświadomiłem, że zawsze na takich  zaproszeniach są podawane nie tylko imiona ale i nazwiska obojga. To jakieś bardzo dziwne to zaproszenie - to  chyba  jakiś kiepski dowcip.  No ale nikt z naszych przyjaciół nie ma aż tak popieprzone  we łbie, by nam coś takiego nadesłać! 

Dawałaś Turkom nasz  adres? Nie, nawet gdyby któryś  chciał to bym nie  dała - stwierdziła Marta. Ale mam namiary na tego od  złota, bo może jeszcze tam kiedyś polecimy. Nooo, to nie jest  wykluczone- fajnie nam  tam było- głos Wojtka był nieco rozmarzony. Michałowi i  Andrzejowi też się tam podobało. No bo tam było jeszcze  ciepło ale nie powalał człowieka upał no i  jakby na to  nie  spojrzeć to nie było tłumu z dzieciakami. Myślę, że jeszcze nie jeden raz tam pojedziemy. I ten  hotel był też bardzo fajny.

Wieczorem Wojtek pokazał ojcu to przedziwne  zaproszenie - ojciec spojrzał i powiedział - Gaby to twoja  matka a Martin - wyraźnie  jakiś jej nowy  nabytek. Twoja matka po rozwodzie  zmieniła  sobie swoje drugie imię na pierwsze - ona ma na  drugie imię Gabriela. I z racji rozwodu wróciła  do swego panieńskiego nazwiska. Gdybyś jej szukał w Austrii pod swoim i moim  nazwiskiem to byś  jej nie znalazł. A ten Martin to  nie wiem kto to jest a poza tym wcale  mnie to nie interesuje. Nie bardzo tylko rozumiem dlaczego ten  ślub ma być w Polsce skoro ona mieszka w Austrii, ale nie wykluczone jest że ona  wróciła do Polski i tu kogoś omotała. Ten facet z którym mnie  zdradzała to  nie miał na imię  Martin, a poza tym był chyba  za mądry by się z którąkolwiek żenić, gdyż miał  to samo i bez ślubu. Daj mi to zaproszenie, dowiem się swoimi kanałami kto bierze tego  dnia  ślub. Jakimi kanałami?- dopytywał się Wojtek.  Ojciec uśmiechnął się - mam jeszcze kilku starych, dociekliwych kolegów, którzy nadal mają swoje  wtyczki choć już sami nie pracują. Nikomu się nie chwaliłem, że się rozwiodłem a oni i tak już o tym od dawna wiedzą. A jeśli uznają, że to jakaś niebezpieczna dla  niej znajomość,  to ją mimo wszystko ochronią. Miałem  do nich żal, że mi nie dali znać, że ona ma tu jakiś biznes, no ale  skoro jej biznes państwu  nie  szkodził to nie było powodu by go zwinęli. Myślę, że nie  szkodził- stwierdziła Marta- zapewne  nawet  niezłe podatki były z tego biznesu, bo te  zabiegi to do tanich nie należały.

No popatrz-  a mnie  za  każdym wyjazdem do Polski tłumaczyła, że jeździ tu dlatego , że tu zabiegi  są  znacznie tańsze niż w Austrii - stwierdził ojciec.   Marta  zaczęła się śmiać - dla niej na pewno były tańsze bo sama  sobie  nie płaciła   ani za  "materiały" ani za robociznę, ale gdyby za każdym razem musiała  za nie płacić  plus koszty podróży to pewnie byłoby na remis, a poza  tym musiała trzymać  rękę na pulsie i sprawdzać  czy jej nie okradają po cichutku - stwierdziła  Marta. Odbierała przy okazji pieniądze i zapewne wpłacała je na swoje polskie dewizowe konto. A wy pójdziecie na ten ślub?- spytał ojciec. 

Marta i Wojtek odpowiedzieli  pytaniem- a ty pójdziesz  z nami jeśli my pójdziemy?  No nie, ja nie  dostałem  zaproszenia. A skąd wiesz , że nie  dostałeś zaproszenia, może jest w twoim domu w skrzynce - nie  byłeś tam już kilka  dni, więc nie  wiesz. No fakt, ostatnio  się tu u was zakotwiczyłem, ale nawet gdyby było to i tak bym nie poszedł.  Jakoś  za dobrze mi  się tu was śpi. i dlatego  siedzę  wam na karku.  I bardzo, bardzo dobrze, że  śpisz u nas - stwierdziła  Marta. Lubię gdy u nas jesteś. 

Nam to przydałaby się taka meksykańska hacjenda - trzy  albo cztery domy jednorodzinne  stojące  dookoła czegoś co jest podwórzo- ogrodem. Widziałam  to na jakimś  filmie. Każdy ma oczywiście werandę od  strony podwórka i przez nią wyjście na podwórze. Wygląda to jak mini osiedle uformowane  z domków ustawionych na  planie podkowy, którego tylną  część stanowią trzy garaże.  Z tym, że  takie prawdziwe hacjendy meksykańskie to są cztery budynki -  mieszkalny jest jeden, reszta  to zabudowania gospodarcze i garaż. No ale "taki numer" to  nie przejdzie  w mieście, gdzie każdy metr kwadratowy gruntu jest na wagę złota. Ale uważam, że i tak nie mamy źle z lokalizacją naszych  mieszkań - wszystko  w zasięgu przejścia piechotką  w ramach  spaceru.

W kilka dni później  jeden  z dawnych kolegów Wojtkowego  ojca zawiadomił go, że faktycznie owa Gaby to jest jego była  żona, a  kandydat na męża jest 8 lat młodszy od Gaby, z urodzenia jest potomkiem Niemki i....Włocha i zajmuje  się handlem i konserwacją sprzętu do uprawiania sportów zimowych i jak dotąd to ma wspólnika w  swym biznesie. A ślub w Polsce, bo przecież to też kraj Unijny, więc można brać  ślub  w dowolnym kraju Unijnym.  Być może to ów Martin umie  dobrze liczyć i obliczył, że tu nie będzie musiał zapraszać  swych rozlicznych kolegów, więc mniej na tę imprezę  wyda. 

Tato- muszę  cię zmartwić - powiedział Wojtek- my nie mamy  zamiaru iść na ten ślub, więc jeśli masz ochotę  widzieć ją w objęciach innego faceta to musisz iść sam.  Ale ja wcale nie mam zamiaru iść na ten ślub - jest wszak wolną kobietą i  może wyjść  za mąż za kogokolwiek zechce - mnie naprawdę to wcale nie obchodzi i jest  mi absolutnie obojętne czy będą mieszkać po  ślubie w Polsce  czy w Austrii - stwierdził   ojciec.  

No i dobrze- podsumował Wojtek. A poza tym pojutrze  rano jadę z tobą do naszej przychodni do kardiologa, więc na wszelki wypadek  nic nie jedz rano, bo może kardiolog da ci skierowanie  na pobranie krwi, to od razu je zrobisz. Andrzej  cię zapisał na okresową kontrolę kardiologiczną. Mamy wyznaczoną  wizytę na 8,00 rano. Synu - przecież ja się bardzo  dobrze prowadzę, dobrze  się  czuję, więc po co ta  wizyta?   No bo sto lat temu miałeś  zawał i musisz  być pod  stałą kontrolą, bo nie wiem  czemu, ale  lat ci przybywa  a nie ubywa. Masz bywać co kwartał, więc  trzeba tego pilnować. Ale  dlaczego synku Andrzejowi tym  zawracasz  głowę?  Nie  zawracam  mu głowy, on tam jest  codziennie, bo tam pracuje. Po prostu on też  jest  zdania, że trzeba  przestrzegać  terminów  badań kontrolnych przy pewnych schorzeniach. Marta z kolei musi sama z raz na  miesiąc kontrolować, czy jej ścięgno  w dłoni nie zaczyna się  zmieniać, czyli czy  nie zgrubiało bardziej i czy nie ma  na nim jakichś  gruzłów.  A on i tak przy każdej okazji maca jej to ścięgno,  a mnie z kolei wciąż przypomina, żebym czasem nie polazł na  siłownię i żebym ćwiczył mięśnie  brzucha  bez obciążania go.  Wiesz przecież, że on  nas uważa za swoją rodzinę i  jego dzieci nadal mówią do ciebie  dziadku.

Na  wizycie  kontrolnej wykonano dodatkowo też badanie  zwane "echo serca", czyli USG serca, bo jak twierdził kardiolog to on tam  słyszy jakieś szmery w  sercu, ale badanie  to wykazało, że optycznie jest wszystko w porządku- zastawki  serca działają prawidłowo, a  wszystkie  dotychczasowe  zalecenia  nadal są aktualne. Lekarz kilka razy  powtarzał, że bardzo  ważne jest by ojciec  sporo spacerował i byłoby  dobrze, by były to spacery po lesie. No i powinien  sprawić  sobie   lekki, nieduży składany stołeczek, by w  razie nawet niewielkiego zmęczenia chwilę posiedzieć i odpocząć. A  latem dobry by  był wyjazd nad morze, ale "plażowanie" nie na słońcu ale pod parasolem. A  wyniki badania krwi to pewnie odbierze Andrzej bo na skierowaniu do laboratorium  jest zaznaczone, że mają być odesłane  do Andrzeja. No a  zimą to jeśli będą jakieś silne  mrozy takie około -20 stopni to ma nie wychodzić z domu.  Ekstremalne plusy i minusy temperatur  nie  są w pewnym  wieku  korzystne dla zdrowia.

Gdy już wyszli z budynku ojciec  powiedział - no widzisz  synku? wszystko jest w porządku i nawet mam zmniejszoną  dawkę leku. To nawet jest pocieszające  moim  zdaniem - zapewnił  go Wojtek. I bardzo się z tego powodu cieszę i Marta  też  się ucieszy. Pomyślimy w  domu nad  tym spacerowaniem po lesie - myślę, że będziemy po prostu w weekendy jeździć do Powsina lub Konstancina - nam też takie spacery dobrze zrobią. Bo mowy  nie ma byś  sam jeździł  gdzieś  dalej od  domu. W tygodniu to możesz podjechać  autobusem do Łazienek  lub Wilanowa -  zawsze tam lepsze powietrze bo jednak drzew  jest sporo a w autobusach w godzinach  pracy nie ma jeszcze  tłoku. A w weekendy będziemy jeździć gdzieś pod Warszawę. Okolice podwarszawskie na  lewym  brzegu Wisły są nawet dość  lesiste.  A latem pojedziemy do Sopotu - weźmiemy  ze  sobą oczywiście Misię. No to już wiadomo, że teraz  cała nasza  "paczka" zapewne zadekuje   się w Sopocie i pewnie tak na przełomie lipca i  sierpnia. Bo wtedy  będzie już po egzaminach wstępnych, na których obaj  musimy  być. Podejrzewam, że wtedy i  Ziukowie by pojechali do Sopotu. Ziuk co prawda za morzem nie przepada, ale lubi  ciebie i dyskusje z tobą. Ale nawet jeśli oni nie pojadą, to będzie nas  tyle osób, że  " trójka" małolatów będzie dopilnowana.Wojtek ukradkiem zerknął na  zegarek - no to jeszcze  mogę się napić kawy gdy ty będziesz jadł śniadanie i  muszę jechać do pracy. I od razu wpuszczę Michałowi sprawę Sopotu i  zaraz po Nowym Roku zrobimy dla nas rezerwację - wtedy jest większy  wybór mieszkań. No i z Andrzejem też  muszę to omówić. Nie  wykluczone, że z jego chłopcami pojechali  by jego rodzice a on i Marylka odetchnęli by w Warszawie bez  dzieciaków. Chociaż, trzeba to przyznać, jego  dzieci  są bardzo  dobrze "wytresowane" przez  dziadków. Podoba mi  się jak ojciec Andrzeja i  Ziukowie traktują te  małolaty.  Oni obaj wszystko spokojnie i  bardzo, bardzo przystępnie  tłumaczą dzieciakom i nigdy  nie nadają tekstu z gatunku "dowiesz  się gdy będziesz starszy a teraz masz  zrobić tak i tak i nie ma  dyskusji."  Bardzo mi  się to podoba. Ty byłeś   jednak bardziej apodyktyczny.   Marty tata też zawsze  wysilał mózgownicę by nam wszystko rzetelnie i przystępnie wyłożyć. Zastanawiam  się, jak w tym roku rozegrać  święta i Sylwestra. Chyba  musimy z  Michałem zrobić jakąś  burzę mózgów. Tak na  chybcika  licząc wyszło mi, że to będzie  aż  osiemnaście  łebków przy stole. Andrzej z dziećmi i  rodzicami to  sześć osób, Ziukowie i  Michał z Alą i  dziećmi to siedem  osób a my  z rodzicami Marty to pięć osób. Chyba nie  będziemy w tym roku robić takiego spędu.

 No faktycznie - masz rację - razem z  dzieciakami to będzie nas cała  fura ludzi- zgodził  się ojciec.Więc  chyba będzie  rozsądniej jednak gdy święta każda  rodzina spędzi we własnym gronie. My to oczywiście z rodzicami Marty i pewnie u nas. Pomyślcie sobie lepiej o tym, byście spędzili gdzieś Sylwestra bez dzieci i rodziców.  Może tak jak w ubiegłym roku u was? Pomógłbym  tylko Martuni w przygotowaniach. No nie wiem, muszę to  wpierw przetrawić z Martą - stwierdził Wojtek.

                                                                            c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz