czwartek, 13 czerwca 2024

Córeczka tatusia - 136

 Po dość burzliwych naradach, wiadrze  łez  wylanych  przez  mamę Andrzeja , Marta z Wojtkiem i teściem ustalili, że spotkanie  wigilijne będzie  na  Sadybie,  a dwie  panie  "M", czyli Marta i Maryla ustaliły  co która  z nich przygotuje z tej okazji. Na wniosek Marty ustalono, że pod choinką będą prezenty  tylko dla  dzieciaków, a ojciec  Wojtka postarał się nawet o to, by po obiado - kolacji prezenty dla   dzieci dostarczył  "prawdziwy Mikołaj", czyli jego  kolega, który często podejmował  się tej  roli. Ojciec Andrzeja  jakimiś   swoimi "kanałami"  zakupił na prywatnej plantacji choinkę, którą już oprawioną i udekorowaną  nie tłukącymi się bombkami  dostarczono około południa  do  domu Andrzeja. Oprócz bombek na gałązkach  wisiały też pierniczki opakowane w kolorowy  celofan. Jak potem opowiadał Andrzej, to  chłopcy ciągle  się  dopytywali czy będą prezenty pod  choinką, na co ich dziadek z pełną powagą odpowiadał, że on  nie wie i że na pewno właśnie aktualnie Mikołaj "przegląda  ich kartotekę, w której   są  zapisane ich  wszystkie  dobre i te  niezbyt ładne  zachowania".  No ale przecież on nie  może  wiedzieć jak  się zachowywaliśmy, bo go tu nikt  z nas nie  widział - perorował Piotruś. Dziadek robił tajemniczą  minę i mówił - nie wiem jak on  to robi, ale wiem, że widzi i słyszy wszystko.

Gdy wreszcie  choinka, a potem  i  czerwony płócienny  worek zostały dostarczone  do mieszkania, dzieci z ulgą malującą  się  na ich buźkach  odetchnęły. Co prawda nie  wolno im  było jeszcze ani otworzyć worka ani też nawet do niego zajrzeć, zwłaszcza, że Mikołaj  kładąc worek pod choinką basowym szeptem powiedział, że worek wolno otworzyć dopiero po obiado-kolacji, bo jeśli któreś z dzieci  zrobi to wcześniej to.........prezenty znikną w krótkim  czasie. Biedacy  kręcili  się koło choinki, ale na  wszelki wypadek nawet  nie dotykali worka.

Gdy dotarli goście, czyli Wojtkowie  razem z  rodzicami, ojcem  Wojtka  i Misią, przejęci  chłopcy opowiedzieli im o tym, że choinka dotarła już ubrana i że był Mikołaj i że muszą czekać z otwarciem  worka aż będzie już po jedzeniu.  Jak się potem śmiał Andrzej to jeszcze  nigdy jego  dzieci tak  szybko nie jadły  żadnego posiłku.

Około godziny  22,00 dzieci  zostały wycałowane i "wymiziane" przez  wszystkich po kolei i w końcu wyeksmitowane do swojej sypialni. Upewniali się  tylko,  czy rano nadal będzie  stała ubrana choinka,  a byli obaj już tak śpiący, że "całuski na  dobranoc" nie trwały  dłużej niż 7 minut. Gdy z sypialni dzieci wróciła  Maryla, Andrzej  rozejrzał  się dookoła i powiedział  - to są drugie najmilsze  moje święta odkąd     jestem  dorosły- pierwsze to były gdy Marta i Wojtek przywieźli do mnie  chłopców i choć to już minęło, to nadal  czuję  do nich  wdzięczność - taka przyjaźń niezbyt  często się zdarza. Bo tak naprawdę to niczego biedacy w tymże Londynie  nie  zobaczyli poza  moim mieszkaniem, lotniskiem i zmianą warty. I jeszcze na  dodatek wylądował im nad  ranem  dziki lokator  w ich łóżku, bo Jacuś chciał się do cioci Marty przytulić.

Wcale mu się nie  dziwię - stwierdził Wojtek - ja też się lubię przytulać  do Marty a poza tym to ona  szalenie  spokojnie leży - wcale  się w nocy  nie kręci, potrafi całą  noc przespać w jednej pozycji. To ja  wam zaraz pokażę jak  oni wyglądali o świcie, gdy poszedłem szukać Jacusia-  mam całą dokumentację na laptopie - stwierdził Andrzej i wyszedł na moment z  salonu. Wrócił po chwili z  laptopem i pokazał wszystkim  zdjęcie, na którym  Jacuś spał przytulony do Marty  trzymając swą rączkę na jej piersi a Martę i Jacusia obejmował Wojtek.  Gdy już  wszyscy obejrzeli zdjęcie   Andrzej  stwierdził, że da je  do fotografa, niech powiększy to zdjęcie i zostanie  oprawione  w ramki, bo jest naprawdę  bardzo ładne. No to prześlij przy okazji zdjęcie  do mnie na smartfona   to i ja sobie  zrobię z niego obrazek nad  łóżko -  stwierdził Wojtek. 

Misia, która  dotąd  spokojnie  drzemała  ukryta pod swetrem Wojtkowego taty zaczęła  się kręcić, więc tym samym  dała hasło "do odwrotu" w domowe  pielesze. Gdy  się żegnali ojciec Andrzeja powiedział- może to zabrzmi  dziwnie, ale   nie mogę  się oprzeć  wrażeniu, że powinniśmy wszyscy  mieszkać  w jednym, dużym  domu lub przynajmniej na jednym osiedlu. Od lat nie miałem takiej miłej wigilii. Wstępnie umówili  się na  spotkanie w  drugi dzień świąt na  wspólny wypad do Konstancina, jeżeli oczywiście  nie  będzie  jakiegoś  fatalnego załamania pogody.

Gdy Marta z Wojtkiem i ojcem  wracali do  domu "ścignął"  ich sms od Michała z  zapytaniem, czy może z Wojtkiem pogadać.  Odpisała  mu Marta - właśnie jedziemy do  siebie do  domu, gdy już będziemy w mieszkaniu Wojtek do ciebie "zapika". Gdy zaparkowali na  swoim podwórku ojciec jeszcze  chwilę pospacerował z Misią i dołączyła do niego Marta. Misia poczytała psią prasę, skomentowała i stwierdziła, że porządne  psy o tej  godzinie  już dawno chrapią i zawróciła  do domu.

Gdy wrócili do mieszkania Wojtek  rozmawiał z Michałem. Spojrzał na Martę i znanym jej gestem "zadał pytanie" czy porozmawia  z Michałem i otrzymał serię  gestów z gatunku, że jeżeli to konieczne to tak, ale wolałaby nie. Wojtek powiedział więc  do Michała, że  właśnie  wróciła Marta i wcisnął telefon Marcie do ręki. Marta powiedziała tylko "cześć" i   dodała - nie wiem o czym rozmawialiście, właśnie  wróciłam ze  spaceru z psem. 

Michał zadał tylko jedno pytanie - jaki jest poziom leczenia nowotworów w Polsce, a Marta odpowiedziała - wiem tylko tyle co podaje prasa i co można wyczytać w  sieci - poziom oscyluje wokół zera- chorych jak mrówek w mrowisku, niska i późna  wykrywalność a tylko wczesne  wykrycie daje szansę. Kto choruje u ciebie?   Usłyszawszy odpowiedź powiedziała - powiedz, proszę, tacie, że przyjazd tu mija  się z celem, tam jest szansa, tu nie  ma na co liczyć. U was to jest szansa nawet na leczenie eksperymentalne, tu nie ma takich  szans. Wytłumacz to ojcu. Tu nawet na hospicjum nie ma  szans, bo takich  placówek jest  za mało. W szpitalu,  w którym pracuje  Andrzej nie ma onkologii, a dostanie się do onkologa w Instytucie  Onkologii to stanie kilka godzin w kolejce i to oczywiście  ze  skierowaniem od lekarza ogólnego. No są zapewne prywatni onkolodzy, ale nie ma na pewno prywatnego szpitala onkologicznego. Mówiąc  brutalnie - tam pacjent nieuleczalny mniej  się nacierpi niż tu, bo tam nie szczędzą na komforcie  gdy się ma dobre ubezpieczenie. A mam wrażenie, że twoi rodzice je mają, bo innego to im nawet nie  wypadało  mieć. Przykro mi Michał, ale musisz to jakoś swemu ojcu wytłumaczyć. Ojciec jednej z moich znajomych miał raka wątroby, więc rodzina posprzedawała co tylko się  dało i pojechał do Niemiec , wtedy jeszcze przed  Zjednoczeniem. No i pożył tam jeszcze po przeszczepie jakiś czas.  Zapewne  głównie  dlatego, że tam zamieszkał. Ale  już nie pamiętam  w którym  niemieckim  mieście. Michał - musisz to wszystko co ci powiedziałam powiedzieć tacie - ja  wiem, że to brzmi  okropnie, ale taka niestety jest prawda.  Tu nawet czterdziestolatkowie umierają na raka bo za późno trafiają do lekarza onkologa i potem na  stół operacyjny. Powiedz to ojcu, niech sobie  to przemyśli.  Dać  ci jeszcze  Wojtka do telefonu? Ale Michał już nie chciał więcej rozmawiać, przeprosił Martę, że im głowę zawraca, Marta z kolei go przeprosiła, że nie mogła mu nic pocieszającego przekazać poza nagą prawdą i  zakończyli  rozmowę.

Ty to masz anielską cierpliwość - stwierdził Wojtek. No bo wiem już z własnego doświadczenia jak to jest gdy ktoś z rodziny  choruje i trafia  do szpitala. I mam wbite  do głowy, że każda choroba, nawet zupełnie niegroźna może  się skończyć w nieodwracalny sposób - wyjaśniła Marta. Życie  ludzkie  jest bardzo kruche, ale nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Wiesz, gdyby mama Michała  miała około czterdziestki to zapewne miałaby  większe  szanse na  wyzdrowienie, ale to nic  pewnego - siostra jednej z moich koleżanek z uczelni, trzydziestolatka umarła z powodu raka- wpierw był rak piersi a potem, już po usunięciu piersi był rak płuc i mając trzydzieści dwa lata dziewczyna umarła. Od chwili wykrycia raka piersi do jej śmierci upłynęły raptem 3 lata, w tym ostatni rok to już w  domu na lekach uśmierzających ból.

Powiedzmy sobie  szczerze - w tej sytuacji byłoby tu lepiej ojcu Michała, bo na pewno mógłby się dzielić swym  niepokojem i smutkiem na bieżąco z Michałem, no  ale jak  Michał mówi - każdy układa  sobie  życie po  swojemu - oni wyjechali gdy on był jeszcze na  studiach  i nie  chciał przerywać  studiów a oni wtedy jeszcze nie mogli mu zagwarantować, że umożliwią mu  studia od samego początku pobytu w Stanach.  Jechali nieomal  "w  ciemno".  On przecież,  podobnie jak  ty, pracował  w trakcie  studiów, tyle  tylko, że ty nie  musiałeś tej  forsy przeznaczyć na utrzymanie  się a  kupiłeś  za nią  mieszkanie, bo przecież ojciec  cię  wciąż  finansował. A zabezpieczenie  finansowe od  ojca to Michał załapał na  sam koniec studiów.  Wiesz- my jego ojca oceniamy jako sympatycznego  faceta, ale Michał ujął to dyplomatycznie  mówiąc, że punkt  widzenia  zależy od  punktu odniesienia i to, że ja  go widzę  jako   jako bardzo  miłego człowieka wcale nie  znaczy, że tak właśnie jest.  

A  z tego co widać  gołym okiem,  to Michałowi bliżsi  sercu są teściowie Ali z jej pierwszego małżeństwa   niż jego  właśni rodzice. I mówiąc  to  wcale  nie mam na  myśli tego, że Ziukowie stale coś im podsyłają czy też przywożą dla  dzieci - oni są w  stałym kontakcie mentalnym z Alą i Michałem.  Popatrz- tak naprawdę to Ziukom dobrze  się żyło w tej podwarszawskiej hacjendzie, ale to miłość do Ali, Michała i  dzieci spowodowała, że  sprzedali to i przeprowadzili  się  do Warszawy, żeby ułatwić życie  Ali i Michałowi. Twój tata  nam gotuje, co niewątpliwie ułatwia nam życie a do tego  doskonale wie co lubimy. Nasi ojcowie zorganizowali nam w  sekrecie remont naszego mieszkania, dodatkowo twój cały  czas  "trzymał  rękę na pulsie" i wszystkiego pilnował.

Mój tata przez całe lata kierował się  tym, co dla mnie, a potem dla nas jest  lepsze. Twój tata teraz przejął od niego "pałeczkę".  A,  jak to ładnie określił Michał, jego  rodzice uprawiają głównie  salonową uprzejmość, ale nie jest to wcale  jakieś prawdziwe zainteresowanie  życiem Michała.  Michał naprawdę szczerze  zachwyca  się  naszymi ojcami. 

Nooo, może nasi ojcowie  dlatego są tacy  fajni, że jakoś mało im  się udały ich małżeństwa - zastanawiał  się Wojtek.  No nie wiem - stwierdziła  Marta- dla nas najistotniejsze, że jest nam wszystkim  razem  dobrze. Pomyślałam, że byłoby miło gdyby w drugi dzień  świąt nie padał deszcz ze śniegiem  lub  żeby  nie chwycił duży mróz. Dyskusja się skończyła, bowiem wrócił do mieszkania ojciec, który na  moment wpadł do rodziców Marty, bo następnego dnia mieli się spotkać z  rodzicami  Marty na obiedzie. W jego rękach tkwiła  jakaś spora  paczka , ale nie  wyglądająca na  ciężką . Marta  wytrzeszczyła oczy - tato, a co ty załapałeś u moich rodziców? 

Ubraną choinkę- zapakowali ją, żeby ktoś nie pomyślał, że komuś "podwędziłem" choinkę z mieszkania. Twój  tata stwierdził, że musi być  choinka, bo muszą przecież pod czymś leżeć prezenty, zwłaszcza, że będzie  wspólniczka Patrycji,  a ona jest tradycjonalistką. I mamy ją rozpakować dopiero jutro, a na noc wystawić do ogródka, żeby się jutro ładnie prezentowała. I będzie też jutro na  obiedzie wspólniczka  Pati - miała jechać do rodziny,  ale tam  jakiś pomór, dzieciaki roznoszą jakąś wirusówkę i została kobieta na  lodzie, więc Pati ją do nas zaprosiła, a ja, nie pytając  się was o zdanie- przystałem na  ten  wariant. Mam nadzieję, że nie macie  mi tego za  złe. No jasne, że nie, bardzo  dobrze tatku  zrobiłeś. Jedzenia mamy wszak sporo, a ona jest bardzo sympatyczna a na  dodatek ma poczucie  humoru. I wiesz  co ? chyba trzeba tę  choinkę raczej schować opakowaną w piwnicy, bo z ogródka to  może nocą wyparować - te nowe niskie płotki, na które  się wysiliła administracja to można  bez trudu  pokonać i wynieść  z ogródka co się  komu  zamarzy.  Gdy były ogrodzone  tą  wysoką  siatką to było to jednak lepsze ogrodzenie.  Nikt z mieszkańców  nie jest zadowolony z tego rozwiązania, sąsiedzi z klatki obok chcą w takim układzie zainstalować kraty na  drzwi do ogródka. Dobrze, że my mamy te zewnętrzne żaluzje na  wszystkie okna i na  drzwi. To była bardzo  dobra  inwestycja, bo teraz jest w  mieszkaniu znacznie  cieplej, bo i okna nowe  no i te żaluzje chronią  też  przed  zimnem.  A jakie to teraz  wirusówki krążą po przedszkolach? Podobno świnka i wietrzna ospa.  Marta skrzywiła  się z niesmakiem - obrzydliwość- biedne  dzieciaki!  Ja to chyba  wszystkie dziecięce choróbska przećwiczyłam, o ile  dobrze pamiętam. No prawie wszystkie- tylko żółtaczka pokarmowa  cię ominęła, ale  resztę  to zaliczyłaś, chociaż  wcale nie  chodziłaś  do przedszkola.

 Świąteczny obiad u "Młodych"  był bardzo udany, a ojciec Wojtka  stwierdził, że wspólniczka Pati to bardzo  miła i wesoła osoba i że  w ogóle tegoroczne  święta  są bardzo udane. A na  dodatek pani Lusia zgodziła   się wziąć  udział  w spacerze w  drugi  dzień  świąt, jeżeli tylko pogoda na tyle  dopisze, że spacer będzie  przyjemnością a nie udręką.  A jeśli pogoda  będzie  marna to pograją w jakieś  gry planszowe  u rodziców  Marty.  Pani Lusia  z  zaciekawieniem obejrzała zewnętrzne  żaluzje i stwierdziła, że ona z chęcią by takie  zainstalowała u  siebie w oknach wychodzących na ulicę, bo byłby wtedy  mniejszy hałas i kurz.  Ojciec  Wojtka natychmiast dał jej namiary na  firmę. która  instalowała  i prosił by  zamawiając usługę  powołała  się na niego.

Pogoda w  drugi  dzień  świąt była, delikatnie  mówiąc, obrzydliwa- padał deszcz ze śniegiem , było zimno i mokro. Misia patrzyła  się na Wojtka  wyraźnie z  wyrzutem, że ją wynosi z  domu na mokry, zimny trawnik. A potem pani Lusia opowiedziała jak w czasach "młodzieńczych"  miała sunię rasy "pekińczyk", którą mama  pani Lusi  nauczyła by  się  załatwiała na  tacę, która  stała w  łazience. Sunia  była pojętnym pieskiem,  szybko "załapała" o  co idzie i   nigdzie poza tacą  nie   nabrudziła. Gdy  sunia  była już po pierwszych  szczepieniach i  wychodziła na  dwór okazało  się, że w pewnej  chwili  sunia kłusowała  z powrotem do mieszkania, by się grzecznie  załatwić ......na tacy, w łazience. I nauczenie  jej, by swe potrzeby załatwiała w trakcie  spaceru  zajęło sporo  czasu.

                                                                     c.d.n.




 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz