czwartek, 27 czerwca 2024

Córeczka tatusia- 139

 Jak zwykle zima  w Warszawie nie była  najmilszym zjawiskiem. Wojtek odkupił od znajomego kilka kompletów antypoślizgowych nakładek na podeszwy  butów. Kupił je  z myślą o starszym pokoleniu - trochę się namęczył z przekonaniem rodziców Marty, Andrzeja a i swego ojca, by jednak ich  używali gdy na  ulicy jest  ślisko. Najwięcej oporów to miał.....ojciec  Wojtka, zrzędząc, że Wojtek uważa go za jakiegoś "ciamajdę", ale gdy pewnego poranka zaliczył "niekontrolowany przyklęk" na podwórku, w  drodze do samochodu, to zaczął używać i przestał odstawiać  bohatera.

  Marta  średnio - przeciętnie dwa razy dziennie głośno wyrażała swe  zadowolenie z faktu, że nie  musi  przeprawiać  się codziennie przez Wisłę w godzinach  porannego i popołudniowego szczytu i ma  do pracy blisko.  Pod  koniec  stycznia zapadła ostateczna decyzja co do letnich wyjazdów. Po długich  dyskusjach stanęło na  tym, że do Sopotu pojadą rodzice Andrzeja z dziećmi i teściowie Ali z dziećmi  oraz ojciec Wojtka  z  Misią, bo pan kardiolog stwierdził, że  po prostu pobyt nad  morzem klimatycznie jest  znacznie dla niego korzystniejszy niż pobyt w górach. Oczywiście  tata nie ma  się wylegiwać  na  słońcu, ale  spacery brzegiem  morza i koniecznie w kapeluszu na  głowie  są jak najbardziej wskazane jak i dieta rybna.  A ponieważ okazało  się, że  Andrzej i  Michał to też  właściwie nie  znają Tatr, to postanowiono, że w tym sezonie pojadą  na trzy tygodnie w Tatry - dwa tygodnie będą po słowackiej  stronie a tydzień po polskiej stronie, w Bukowinie Tatrzańskiej. 

Marta, która była w czasach licealnych kilka razy po Słowackiej stronie  Tatr wybrała  na pobyt prywatne  kwatery w Lesnej - po prostu zarezerwowali dla siebie cały domek z przynależnym  do niego ogródkiem i małym, ogrodzonym  wybiegiem  dla......kur, w  związku  z czym mieli zagwarantowane "jajka prosto  od kury". Właściciel zapytał się, czy reflektują również na codzienną dostawę świeżutkiego  mleka, "prosto od krowy",  ewentualnie  na domowy, biały ser. Co do mleka, to Marta poinformowała właściciela domu, że nikt  z nich nie pije  mleka ani prosto od krowy  ani gotowanego, co najwyżej konsumują  zsiadłe mleko lub  jogurt. 

Słowak, właściciel domku, operujący angielskim niczym rodowity  Anglik, wpadł w zachwyt, bo on też preferował jogurt  i nauczył  się jak robić  jogurt i z kwadrans o produkcji jogurtu opowiadał. Poza tym powiedział, że on to "mieszka za miedzą" tej mieściny, ale codziennie rano będzie  przyjeżdżał bo przecież trzeba kurom dać świeże  jedzenie i wodę, zebrać świeżo zniesione  jajka i "przegrabić" kurzy wybieg, bo niestety kury nie mogą pojąć, by wydalać przetrawioną karmę tylko w jednym  miejscu.  A jeśli się codziennie   nie  sprząta ich  wybiegu to potem po prostu wokół kurnika   cuchnie.  Poza  tym to " kurza  zagroda" jest obsadzona dookoła żywopłotem a nad wybiegiem jest  "dach" z siatki, żeby ptaki drapieżne  nie atakowały  kur i ewentualnie kurcząt, bo raz  na jakiś czas jest "wymiana pokoleń" i wtedy są  kurczęta obok dorosłych kur. A kogut jest tylko "na przychodne", więc nie  będzie im nic  piało bladym świtem.  Marta rozmawiając z owym  właścicielem niemal pokładała  się ze śmiechu,   tak ją ta rozmowa rozbawiła.

W trakcie  rozmowy dowiedziała  się, że jej rozmówca ukończył anglistykę i jest "panem od  angielskiego" w szkole. A w  ogóle to będą mieszkać na kolonii wybudowanej dla  Romów, zresztą on też jest pół Romem a pół Słowakiem, jego mama jest Romką, a ojciec  Słowakiem.  Powiedział również, że jeśli będą  chcieli, to on im codziennie  rano dostarczy świeżutkie  pieczywo prosto z piekarni, które po prostu zostawi zawsze  w kuchni, a  jeżeli będą  chcieli to może i śniadanie na te sześć osób  zrobić - żaden problem dla niego. W domu to on jest od   robienia śniadań, bo jego żona rano to nawet  do pięciu nie jest w stanie policzyć, bo mają  w domu aktualnie maluszka płci męskiej jeszcze na  etapie  karmienia  co trzy godziny.  Marta  w  rewanżu opowiedziała  w skrócie  o tym, komu "zaocznie" wynajął swój domek i oboje  po niemal  godzinie zakończyli  rozmowę niczym para  starych , dobrych znajomych.   

Wojtek, który przysłuchiwał się całej rozmowie stwierdził, że sądząc z tej rozmowy to może im  się tam całkiem  dobrze mieszkać, a jeśli okaże  się, że zimą można tam bez tłumów pojeździć na  nartach to może i  zimą by tam  wyskoczyli, bo to w końcu niewiele  dalej niż do Zakopanego i zawsze będzie  można się stamtąd wybrać na Chopok, gdzie  są super  warunki narciarskie bo  są długie  trasy zjazdowe o różnej  skali trudności i cała "fura" wyciągów. Tyle  tylko, że tam poza "pędzlowaniem" tras to nie ma co robić. No ale jak na razie to załatwiają letni pobyt  a nie  zimowy. Wojtek  był zaskoczony cenami, bo Słowacja przestawiła się na  euro walutę i był to bardzo dobry pomysł, bo zaczęli bywać  turyści ze strefy euro, bo w porównaniu do Austrii to Słowacja  była niemal za darmo.  I, jak zauważyła Marta, dzięki temu  nie  było hord polskich  turystów, bo ich  zdaniem Słowacja  stała  się  zbyt  droga. 

Tego dnia  Marta zawiadomiła  Andrzeja i Michała o warunkach, jakie aktualnie  oferuje Słowacja i obaj stwierdzili, że to dobry  wybór. A na ten tydzień, który planowali spędzić w Bukowinie to  lokum  ma zapewnić "pan  majster", który przecież ma tam nadal "krewnych i znajomych". Marta  ze  swej strony przypomniała tylko Andrzejowi i  Michałowi o odpowiednim obuwiu, czyli o butach z cholewką chroniącą  kostki i na antypoślizgowej podeszwie. I nie  muszą to być buty do wspinaczki, ale do trekkingu, czyli  muszą  mieć  cholewkę chroniącą  staw  skokowy i dobrze  chroniące  stopę przed  wilgocią z  zewnątrz i jednocześnie dobrze odprowadzające  wilgoć gdy się  stopa spoci a podeszwa powinna mieć głęboki bieżnik. No nie  są to niestety buty  tanie, ale im wszystkim stópki już nie  rosną, więc takie  buty, gdy są  dobrej firmy to starczą im do grobowej  deski, bo przecież  będą je nosić tylko na górskie wyprawy. Dobrze jest  mieć  "fart" i trafić na moment, gdy producent  wprowadza nowy model i wtedy stary  model jest w niesamowicie  korzystnej cenie- tata Marty tak "upolował" buty "Wolfskin" za pół ceny, ale nie tylko  firma  Wolfskin tak działa- inne działają  tak samo. 

Marta opowiedziała Andrzejowi jak  kiedyś "upolowała trekkingi" za niecałe 30€ a zobaczyła  je na internecie. Poza tym były też w jednym ze sklepów ze  sprzętem sportowym i turystycznym, ale droższe niż  w sieci, choć już też przecenione  jako stara  kolekcja, więc przymierzyła je, skonstatowała, że taki rozmiar jest dla niej dobry, w sklepie się skrzywiła i powiedziała, że nie  czuje  się w nich dobrze, wróciła  do  domu i zamówiła je na internecie. Po prostu dobrze jest poprzymierzać buty w  sklepie, spisać  sobie  ich wszystkie  dane   z producentem włącznie  i potem zamówić  w  sieci według  tego co się przymierzyło. W sieci jest taniej, bo nie dokładasz swej  cegiełki do ceny utrzymania sklepu - tłumaczyła Marta. A najlepsze  z tego  wszystkiego, jest  to, że nauczyłam  się tego od  moich koleżaneczek ze studiów- co prawda to one nie kupowały butów trekkingowych ale na przykład jakąś ekskluzywną bieliznę damską, na przykład  biustonosze - truchtały do sklepu , tam  mierzyły, wszystko sobie  spisywały i potem zamawiały na internecie. Do tego to były  bystre, ale żeby zapamiętać różne procedury z zakresu medycyny  estetycznej to już im rozumu nie  starczało.  One niemal wszystko kupowały przez internet. Nie wpadłbym na  to - po prostu zawsze  miałem mały udział w sprawach domowych - przyznał  się  Andrzej.  

Wcale  ci  się nie  dziwię - stwierdziła Marta- zawsze  mi  się wydawało, że taniej  jest wyskoczyć do sklepu i tam  kupić,  niż zamawiać przez  internet i to nie w polskiej firmie  tylko gdzieś  w  świecie. One  niemal wszystkie  chodziły w  ciuchach z importu. Z drugiej strony to nie ma  się  czemu dziwić- większość  z nich mieszka tak  zwanie "daleko od  szosy"  i wypad do miasta  wojewódzkiego to zawsze bywał problemem bo to nie Ameryka i nie każda rodzina ma własny  samochód, a jak słyszałam to nie  do każdej mieściny dojedziesz pociągiem lub autobusem, bo teraz to nawet  sieć autobusowa jest mocno okrojona. W moim odczuciu to się w pewien  sposób cofamy w rozwoju, skoro dziewczyny mówią, że  "kiedyś to był PKS" i nim się dojeżdżało do jakiegoś  miasteczka ale ów PKS już nie kursuje, bo się nie opłaca przedsiębiorstwu utrzymywanie  tej linii.  Wiesz- transformacja była potrzebna, ale tak naprawdę to ja się nie  dziwię, że na tych wsiach zabitych dechami to kiedyś mieli lepiej, skoro kiedyś  kursował ten PKS a teraz  go nie ma, bo się nie opłaca.  Wpierw ogłupili ludzi gadką, że wszystko jest wspólne  a własność prywatna to zło samo przez  się. Teraz od kilku lat  dmą w trąbę na inną  nutę ale ludzie wcale od tego  nie mają lepiej. Nie  da  się ukryć, że nie każdy jest  w stanie stworzyć jakiś opłacalny biznes i z niego  się utrzymać. I to  nie chodzi o kapitał początkowy na stworzenie  go -  większość  nie ma nawet  bladego pojęcia o tym jak nawet najmniejsza  firemka ma  funkcjonować by utrzymała  się na powierzchni i  nie  zatonęła  w dżungli przepisów, nakazów i  zakazów, które nie do końca  są zrozumiałe i logiczne.  Znów w naszym kraju zabrakło  już przysłowiowej pracy od podstaw. 

Szczerze  mówiąc to byłam zdruzgotana niskim poziomem wiedzy tych  dziewczyn,  czułam się niczym antropolog Malinowski wśród  dzikich. Różnica polegała  głównie na  tym, że dla niego życie tych "dzikich" było przedmiotem jego badań, a mnie te dziewczyny raczej przerażały niż interesowały. Nie chodziłam co prawda  do elitarnej  szkoły, ale  gdy słuchałam ich opowieści o życiu ich i ich koleżanek, to czułam  się chwilami tak, jakbym  była  antropologiem na Wyspach  Trobrianda. Co zabawniejsze, to one wszystkie były w  swoich liceach bardzo dobrymi uczennicami. I mogę  cię pocieszyć, że i dla nich głównym kryterium okazywania miłości  był seks - nie inicjujesz to znaczy, że jej nie kochasz. Reszta się nie liczyła.

A wracając do wakacji - do Sopotu  pojadą  Andrzeju, tylko twoi  rodzice  z  dziećmi i Ziukowie z  dziećmi. Ojciec Wojtka i moi rodzice pojadą  do kuzynki Pati nad  Narew - kuzynka  Pati odziedziczyła tam jakiś dom letniskowy, ale boi się tam  sama mieszkać. Poza  tym ciągle  jeszcze przeżywa ponoć "zupełnie niespodziewany" zgon  swego męża, choć gdy się wie,  że facet ma raka płuc i właściwie  to ledwie dyszy, to chyba każdy zdrowo myślący człowiek może  się  liczyć  że taka ewentualność może lada  moment nastąpić. Zwłaszcza że  jej mąż nawet już po operacji usunięcia  jednego  płuca nadal palił papierochy, chociaż już nie trzy paczki dziennie. No a ja tak prawdę mówiąc wolę by ojciec Wojtka pojechał kilkadziesiąt kilometrów samochodem a nie trzysta. Nad  morze to  jednak już daleko, a on przecież zdrowy  to nie jest. Do tej miejscowości to jest raptem około sześćdziesięciu kilometrów i nie zasuwa  się setką lub więcej, bo  nie jedzie  się tam autostradą no i blisko to jest ,  więc nie ma się  co spieszyć. Poza tym na czas przejazdu to Misię wezmą do swego samochodu moi rodzice i teść zajmie się  tylko prowadzeniem samochodu a nie  będzie się  rozpraszał patrzeniem na to  co Misia robi.

No faktycznie - zgodził się  z nią Andrzej- masz rację.Trudno przewidzieć jak taką długą drogę do  Sopotu  może  znieść pacjent kardiologiczny. Ja to nawet  chciałem  zaproponować, żeby wasz ojciec pojechał do Sopotu pociągiem dzień później, to ja  bym  go odebrał z dworca i dowiózł na kwaterę. Misię i ojca bagaż to my byśmy  wzięli. Poza  tym taka zgraja dzieci może być już męcząca i jestem pewien, że czterech takich żywych chłopaków jak moi to może każdego zmęczyć - choć trzeba przyznać, że Ziuk to jakoś potrafi ich okiełznać. Ale ci moi to jakoś w  tym przedszkolu i  zerówce to wygrzecznieli - nie da  się ukryć, że Lena niczego jednak ich nie  nauczyła. Zdecydowanie  nieobecność Leny w ich życiu  wyszła im  na  zdrowie. 

A gdyby tylko dali  radę to nosiliby Marylę na rękach -na pierwszym  miejscu jest u nich Maryla, na  drugim dziadek, potem babcia a ja na końcu. Przestali się między sobą  szarpać. Piotrek, gdy jest coś dobrego na stole to wyraźnie sprawdza  czy wystarczy owych dobroci  dla  każdego. Już nie  wylatują na podwórko kiedy  tylko im się  zamarzy, zawsze wpierw  się pytają czy  mogą teraz iść na podwórko. I jeszcze  mówią  co mają  zamiar tam  robić.Gdy mama lub  Maryla zaserwują jakąś nową potrawę, to zawsze dzieciakom opowiadają co to jest, z czego zrobione i dlaczego dobrze jest by to zjeść.  Nim  dadzą tę jakąś  nowość na talerz to dzieciaki  dostają kawałeczek na  spróbowanie- jeśli zaakceptują to dostaną, a jeśli im  nie zasmakuje to nie ma  zmuszania ich  do zjedzenia tego. To jest patent  Maryli. Mój ojciec z początku patrzył na to nieco krzywo, ale Maryla mu tylko powiedziała, że  dziecko to też  człowiek, a każdy  człowiek ma jednak  inne upodobania smakowe, więc jeśli dziecku coś nie  smakuje to nie należy go do tej potrawy zmuszać- można spróbować podać ją do spróbowania za jakiś  czas- bo to, że coś nam smakuje   czy  nie - w dużej  mierze  zależy od tego jakie mamy wnętrze chemiczne  naszego układu pokarmowego. Tato łypnął na  nią, a potem powiedział - przepraszam córeczko, jakoś nie  pomyślałem o tym, masz rację. I był wzruszony, że ona  mu to powiedziała na osobności  a nie na "forum Romanum". Potem mi powiedział - ma klasę ta twoja dziewczyna!  Mój ojciec co wieczór, gdy już są w  swoich, łóżkach czyta im na  dobranoc jakieś książeczki dla dzieci. Ostatnio wynalazł  w którymś antykwariacie "Tajemnice Łazienek"- stara książka, wydana jeszcze  gdy ja byłem małolatem. I już  dziadek im obiecał, że gdy ją  skończy  czytać, to pojadą w  któryś weekend do Łazienek by zobaczyć to, o czym  dziadek im  czyta. Nie przypominam sobie  by ojciec  kiedykolwiek  mi czytał na  dobranoc. Powiedziałem o  tym Maryli a ona tylko pokiwała  głową - to chyba jasne, on wtedy miał na utrzymaniu mamę, dom i  ciebie, więc mama zapewne  ci czytała. On miał dość po całym  dniu pracy. Podziękuj mu za to, że teraz  czyta dzieciakom a nie zasiada przed telewizorem.

                                                                       c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz