wtorek, 3 marca 2009

moja podróż życia

Pan premier Tusk miał podróż życia, ja też. Pan premier stosunkowo niedawno, ja zaś dwadzieścia lat temu. Nie wykluczam, że gdybym odbyła ją dziś, nie zrobiłaby na mnie aż takiego wrażenia.
Pewnego zimnego dnia, w końcu stycznia , wsiedliśmy do pociągu relacji Warszawa -Moskwa.Po upiornej jezdzie wagonem sypialnym (wagon cały czas poruszał się w dwóch płaszczyznach, a my kurczowo trzymaliśmy się łóżek by nie zlecieć) dotarliśmy do Moskwy. Czekał nas nocleg i następnego dnia wieczorem dalsza podróż, do Singapuru.
Moskwę widziałam po raz pierwszy i przyznam się, że nie wzbudziła mego zachwytu.Wszędzie królowało jakieś tłuste błoto, zastanawiały mnie bramy wysokości 5 pięter, kilometrowej długości sklepy, w których nic nie było. Wytłumaczcie mi, na co komu kwiaciarnia o powierzchni 60m kw., a w niej 1 (słownie jeden) wazon-kubeł z niedorozwiniętymi gozdzikami?
Arbat- zupełnie nie mogłam pojąc, co w nim zachwycającego, podobnie jak i słynny Plac Czerwony. Przy okazji wstąpiliśmy do GUMu (słynny GUM przy placu Czerwonym), w którym naprawdę nie było nic do kupienia poza jakimiś wyrobami ludowymi. Sam sklep był skrzyżowaniem hali dworcowej z- no właśnie, trudno określić z czym. Popołudnie spędziliśmy u znajomych Polaków, którzy byli tam na placówce. Widok zastawionego stołu mnie zaskoczył, to były istne delikatesy. Oczywiście wszystko było kupowane w sklepie BRH (system wydzielonych sklepów dla obcokrajowców)
O dwudziestej przyjechaliśmy na lotnisko, Szeremietiewo I. To co zobaczyłam, na długo zostało mi w pamięci - nie bardzo można było sie poruszać po hali odlotów, bo wszędzie na podłodze, na rozłożonych kołdrach koczowały całe rodziny.Wyglądało to jak gigantyczny piknik.Okazało się, że to są Rosjanie niemieckiego pochodzenia, którzy przyjechali z różnych stron kraju, bo dostali zezwolenie na opuszczenie tego Kraju-raju.
Odprawa przeszła nam gładko, odlot miał nastąpic o 22-giej, siedzieliśmy więc już przy odpowiednim wyjściu. Tuż przed 22-gą, na tablicy informacyjnej zmieniono godzine odlotu na 24, potem na druga, by wreszcie zapowiedziec tylko na tablicy, odlot na 4 rano. Przez ten cały czas informacja była nieczynna, wszystkie możliwe punkty gastronomiczne pozamykane, ogrzewanie hali wyłaczone,a lotnisko zostało oddane we władanie sprzątaczek . Byliśmy głodni,zmarznięci i wściekli.
Wreszcie wpuścili nas do samolotu, który był niczym lodówka. Przed nami był długi lot, z międzylądowaniem w Dubaju.
Przez okno widziałam pod nami morze piasku i jakieś naprawdę nieokazałe budynki, zupełnie jak na naszym starym Okęciu. Usiedliśmy na pasie i okazało się ,ze przerwa w locie wynosi 1,5 godziny. Poszliśmy do tego "nieokazałego" budyneczku, a tam- pełne zaskoczenie.Wystrój niczym w najlepszym hotelu, dywany grubości 5 cm, wszystkie fotele i kanapy obite bordowym pluszem, wszystko lsniące , nowe, czyste, a całe lotnisko miało 3 poziomy. Na każdym poziomie sklepy bezcłowe z takim zaopatrzeniem,że nam, po tym co nam serwował PRL, oczy wypadały z orbit. Dla mego męża, który już tu bywał, nie była to niespodzianka, ale my z córka prawie piszczałyśmy z zachwytu. Półtorej godziny minęło niczym półtorej minuty i kontynuwaliśmy lot.
Do Singapuru dolecieliśmy około północy. Odprawa była błyskawiczna, bagaż na nas już czekał.
Wyszliśmy przed budynek. Uwagę moja zwróciły przedziwne, palmy, płaskie, jakby wachlarze, liscie o nasady były różowe , a calość wyglądała niczym dekoracja wycięta z blachy i starannie pomalowana.
Oczywiście taksówek było niczym mrówek w lesie, wsiedliśmy , podaliśmy adres hotelu i ruszyliśmy. Z radia wydobywały się jakies miauczące dzięki chińskiej muzyki ,a za chwilę dołaczyło się do tego bezustanne dzwonienie , zupelnie jakby dzwonków głoszących podczas mszy moment podniesienia. Dzwonienie ustało dopiero gdy wjechaliśmy do miasta. Dopiero pózniej się dowiedziałam, że wszystkie taksówki miały zamontowane te dzwonki po to, by zwracały uwagę kierowcy na fakt, że przekroczył dozwolona predkość. Akurat temu kierowcy wcale one nie przeszkadzały.
Po zameldowaniu się w hotelu wyszliśmy by - kupić pieczywo. Obok hotelu był mały sklep z pieczywem i regał z pieczywem stał przed zamkniętym sklepem, obok wisiała puszka, do której wrzucilismy należność. Była prawie 2 w nocy, a chlebek był świeżutki i bardzo nam, głodnym, smakował.
ciąg dalszy nastąpi.......
anabell

4 komentarze:

  1. Ojej... Też bym chciała przeżyć taką podróż życia. Póki co, był to Izrael. Ale co do przygód na lotniskach - chyba każde ma swój urok, swoje ciemne i jasne strony. Nigdy nie zapomnę nocki spedzonej na Okęciu - koniec lipca, niemal pusto, gdyż jedynie turyści powoli zbierający się na odlatujacy o 6 rano samolot, ale włączono dmuchawy z zimnym powietrzem. Było tak niesamowicie zimno, że już nie wiedzieliśmy co na siebie włożyć, żeby opanować drgawki:) No i wszystkie restauracyjki pozamykane, jakaś przerwa była. Koszmar:) Ale za to perspektywa ciepła, jaka uderzy po wyjściu z samolotu, ciągłe żarty i spacery do wc (tam było ciepło:) ) pozwalały przetrwać. Od tamtej pory, zawsze mam w walizce gruby sweter i spodnie. Nawet jak jest to upalny lipiec, a ja lecę do jeszcze bardziej upalnej Grecji:))
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę Anabell, że Moskwa Ci się nie spodobała, bo uwagę skupiłaś na sklepach i błocie na ulicy. Bo ja określiłam podróż do Moskwy jednym słowem: przepiękna.
    Nieopisanie piękne teatry, sale koncertowe, muzea (w tym oczywiście Galeria Trietiakowska). Wrażenie robi panorama-muzeum bitwy pod Borodino. Albo ogród botaniczny z niesamowitą roślinnością w oranżeriach. Bajka! Fajne wycieczki tramwajem wodnym, szczególnie nocą, kiedy oświetlenie Moskwy zmieniało kolory. To widzisz cała Moskwę pomarańczową, za jakiś czas zieloną, żółtą i znowu zmiana na inny kolor i znowu...
    Rozumiem jednak, że przejazdem nie ma czasu, a zmęczony niewygodami podróży człowiek zwraca uwagę bardziej na to, co brzydkie.

    alElla, co w Moskwie dużo piękna odnalazła ;) :)

    alElla

    OdpowiedzUsuń
  3. ... nie wspomniałam o cerkwiach i soborach. Ta architektura zapiera wprost dech w piersiach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Taki wyjazd w czasach PRL-u to niesamowita egzotyka. Już NRD wywuływało w nas euforię, z powodu dostepnosci i różnorodnosci towarow, a co dopiero kraje zgniłego Zachodu. A jeszcze ta inna orientalna kultura! Nola

    OdpowiedzUsuń