W czasie wakacji, po drugiej licealnej, Sonia zakochała się. Obiekt miłości miał lat 23, kruczo czarne
włosy, zielone oczy, 190 cm wzrostu. Razem z kolegą wybudowali swój grajdoł trzy metry od grajdoła Soni. I od tego momentu zachowywał się jak słonecznik - jego oczy pilnie śledziły Sonię, twarz była zawsze ku niej zwrócona. Nie da się ukryć, że było na co patrzeć - Sonia wyglądała na nieco starszą osóbkę niż była w rzeczywistości, skąpe bikini odsłaniało bardzo dobrą figurę, do tego regularne rysy, blond włosy zebrane w "koński ogon" na czubku głowy i rozwiana grzywka nad szaro-zielonymi oczami, dopełniały całości.
Po trzech dniach obserwacji, mówienia "dzień dobry" i szczerzenia zębów w uśmiechu, Obiekt ( a miał na imię Jerzy) zdobył się na odwagę i podszedł do samego grajdoła, przedstawił się i zapytał, czy nie miałaby ochoty zagrać z nimi w siatkówkę, bo chcą zebrać kilka osób i pograć. Sonia rzuciła badawcze spojrzenie w stronę ciotki, która przyzwalająco skinęła głową. Prawdę mówiąc akurat siatkówka była tym, o czym Sonia wcale nie marzyła- w ciągu roku szkolnego grając w siatkówkę na lekcji WF wybiła sobie dwa palce i sama myśl o możliwości ponownego uszkodzenia ręki wcale jej nie nęciła. Ale czegóż się nie robi gdy ktoś tak się w człowieka wpatruje i czujesz, że mu się podobasz? Po 10 minutach gry Sonia zeszła z boiska,
przepraszając, że więcej nie będzie grała. Oczywiście Jerzy też natychmiast zrezygnował z gry i zaczęli przemierzać kilometry plaży, brodząc po kostki w zimnym Bałtyku.
Przez następne trzy tygodnie szlifowanie brzegu plaży było głównym zajęciem Soni przed południem i zaraz po obiedzie, po południu szlifowali drogę wzdłuż zatoki, posilali się kawą i rurkami z kremem w niedużej kawiarence, która trzy ściany miała oszklone na całej powierzchni, potem wędrowali leśną drogą do Juraty na molo nad zatoką i wracali do Jastarni. Buzie im się nie zamykały.
Jerzy był repatriantem z Wilna i sierotą.
Jego rodziców wywieziono gdzieś daleko na Wschód ówczesnego ZSRR, on i starszy brat, czyli para
małych dzieci, tułali się po lasach, wędrując w kierunku Polski, gdzie mieli krewnych.
Wszystko się kończy, a wakacje zwłaszcza. Sierpień był dla Soni nad wyraz smutny i samotny. Tęskniła
za przemierzaniem kilometrów plaży, za patrzeniem w te zielone oczy, za spacerami leśną drogą na
molo, na którym Jerzy ośmielał się objąć ją ramieniem, a nie tylko trzymać za rękę. Wymienili się swymi
domowymi adresami, no ale do domu to Sonia miała wrócić w końcu sierpnia.
Jerzy mieszkał we Wrocławiu, studiował na Politechnice, grał na saksofonie w jakimś studenckim zespole, uwielbiał jazz.
Gdy Sonia wróciła do domu, czekały na nią już dwa listy od Jerzego -jeden z jego zdjęciem, z dedykacją "żebyś mnie nie zapomniała", drugi za to był długi na 5 kartek zapisanych dwustronnie. Sonia była oszołomiona ich treścią i zbulwersowana ....ortografią.
Był to niewątpliwie list z gatunku "koszmarny sen polonistki".
Nie mogła biedna pojąć, jakim cudem chłopak, który tak pięknie mówił i tyle miał do powiedzenia na różne tematy, mógł tak wiele robić błędów ortograficznych. Gramatycznie wszystko było w porządku, ale te błędy!
I Sonia, jak prawdziwa zołza, wzięła czerwoną kredkę, poprawiała wszystkie błędy, na końcu podliczyła ich ilość, zapakowała list do koperty dołączając do niego prośbę, by następnym razem pisał ze słownikiem, bo ona nie jest w stanie odczytywać takiego listu z błędami.
Przez trzy tygodnie nie nadchodził żaden list. Sonia była pewna, że to koniec ich korespondencji - była
zła na siebie za ten pomysł zabawienia się w polonistkę i odesłania poprawionego listu.
Błąd na błędzie, ale ile wyznań i uczucia było w nim!
I pewnego wrześniowego dnia, przyszedł list od Jerzego. Z przeprosinami, prośbą o wybaczenie, wyznaniami. Podpis był przewrotny - "Jeży (bo się zjeżyłem na widok tych poprawek)".
Od tej pory co tydzień był list od Jerzego. A pewnego pięknego dnia w skrzynce były aż dwa listy
do Soni. Drugi był od matki.
W kopercie adresowanej do Soni był również drugi list, skierowany do ciotki. Wynikało z nich, że Tusia ma zamiar przyjechać na krótko do Polski, że szykuje dokumenty umożliwiające Soni przyjazd do niej na wakacje.
c.d.n.
Może to i dobrze, że od razu Sonia napisała korektę do "Jeżego" :), stawianie granic od razu na początku znajomości pozwala zaczynać na czysto, bez skrywanego braku szacunku dla drugiej strony :)
OdpowiedzUsuńAle która by się dzisiaj na to odważyła! :)
Ciekawa jestem, jak dalej potoczy się ta historia.
Jeszcze raz poproszę o numerację kolejnych ciągów dalszych :)
Pozdrowienia serdeczne!
Ma dziewczyna charakter, ale jak kocha to wytrzyma uwagi :-)
OdpowiedzUsuńhmmm jakos trudno mi uwierzyc zeby ktos kto studiowal robil straszne bledy chyba ze sie jest dyslektykiem ale wtedy sa to innego rodzaju bledy,pozatym wydaje mi sie z gola bardzo niekulrturalne poprawianie zaraz czerwonym mazidlem,tym bardziej ze to nie jej uczen i osoba zupelnie obca, chyba to troche skrzywienie zawodowe ponoc maja to w sobie polonisci
OdpowiedzUsuńZołza i tyle :))))
OdpowiedzUsuńI jak to w życiu bywa, list od matki przychodzi z zaproszeniem nie w porę!
OdpowiedzUsuń