piątek, 4 stycznia 2013

cz.II


Pani Inka ( bo tak nazywała ją rodzina i znajomi) ułożyła się na mało wygodnym kolejowym łóżku, pogasiła wszystkie światełka i zaczęła snuć opowieść.
Dziadkowie i mama Inki pochodzili z okolic Wilna. Tuż przed wybuchem wojny, w pierwszych dniach sierpnia przyjechali do Warszawy na pogrzeb dalekiego kuzyna. Do Wilna już nie powrócili. Zamieszkali
u swych kuzynów. Wprawdzie dziadkowie zamartwiali się faktem,  że pod Wilnem pozostało spore
gospodarstwo, ale jednocześnie szybko zrozumieli, że mieli do wyboru albo okupację niemiecką albo
wysiedlenie na krańce Rosji.
Choć była okupacja,  mamie Inki podobało się w Warszawie. Mieszkali na prawym brzegu Wisły, już praktycznie za miastem, ale jednak znacznie bliżej  miasta niż tam, na  wileńszczyznie.
Skończyła się wojna i już było na 100% wiadomo, że nie wrócą na wileńszczyznę.
Usiłowali nawiązać kontakt z sąsiadami, ale nigdy żadnej odpowiedzi nie dostali. Nie wiedzieli co się
stało z ich gospodarstwem.
Mama Inki wyrosła na bardzo urodziwą dziewczynę i jej rodzice zaczęli się rozglądać za kandydatem na męża. Wg nich powinien to był być mężczyzna ustabilizowany życiowo, przynajmniej z 10 lat starszy, wykształcony.  I choć mama Inki miała wielu kolegów, żaden jej rodzicom nie pasował, bo byli "za młodzi". Niedaleko domu,  w którym mieszkali, wynajął pokój samotny mężczyzna. Był bardzo miły, cichy, nieco smutny. Miejscowe  plotkary starały się dowiedzieć kim jest, gdzie pracuje,  dlaczego jest samotny. Wieść gminna  niosła, że pan Kazimierz jest wdowcem, bezdzietnym, a pracuje  "na kolei", bo jest maszynistą kolejowym. Babcia Inki żywo zainteresowała się samotnym sąsiadem. Wiecie jak to jest - gdy kobieta na mężczyznę zagnie parol - z pewnością go omota. Babcia Inki  zobaczyła w panu Kazimierzu materiał na zięcia. W dwa lata pózniej pan Kazimierz zauroczony  mamą Inki oświadczył się - był starszy od  obiektu swych uczuć niemal 20 lat. Mając 19 lat mama Inki wyszła za mąż, w niecały rok potem przyszła na  świat Inka.
I choć czasy byłe ciężkie, dokuczała często bieda, całe swe dzieciństwo Inka wspominała z rozrzewnieniem. Była "oczkiem w głowie" swego ojca. Inka skończyła szkołę podstawową, potem poszła do liceum pielęgniarskiego i gdy już kończyła szkołę, ojciec umarł. Dla Inki był to wielki szok i cios, dla jej matki  - znacznie mniejszy.
Prawdopodobnie  nie była zbyt zrozpaczona, to nie było tzw. małżeństwo z miłości. Pracowała w jednej z central handlu zagranicznego, często wyjeżdżała za granicę i prawdopodobnie  w trakcie  jednego z wyjazdów poznała pewnego Niemca.
Pewnego dnia przyprowadziła do domu mężczyznę, którego przedstawiła Ince. Chcieli wziąć ślub i przekonywali Inkę by razem z nimi zamieszkała w RFN.
Inka nie chciała o tym słyszeć. Tu miała przyjaciół, chłopaka, pracę, którą lubiła, poza tym zupełnie nie znała języka niemieckiego.
Ale jej matka zdecydowana była wyjść za mąż za tego Niemca i wyjechać z Polski. Tym razem mogła sama
decydować o swoim losie i nie miała zamiaru z tego rezygnować.
Przed wyjazdem matki Inka wzięła ślub ze swoim chłopakiem. Wprawdzie nie chcieli od razu mieć dzieci, ale równo w 9 miesięcy po ślubie urodził się im synek.
Życie płynęło spokojnie, Inka pracowała w szpitalu, jej mąż był inżynierem mechanikiem. Z czasem dorobili się własnego mieszkania, a mąż  Inki dostał talon na samochód. Inka nie przepadała za jeżdzeniem samochodem, zwłaszcza na dalsze trasy. Męczyła ją choroba lokomocyjna. Ale mąż i syn byli owym wynalazkiem zauroczeni.
 I nadszedł dzień, w którym  Inka przeklęła chwilę, w której kupili samochód. Było to kilka dni przed 1 listopada - mieli pojechać wszyscy razem na cmentarz w okolice Warszawy, by uporządkować rodzinne  groby.
Ale jedna z koleżanek ubłagała Inkę, by ta zamieniła się  z nią dyżurem, a wtedy Inka miałaby wolne
pierwszego i drugiego listopada. Inka chętnie przystała, bo nie lubiła podróżowania samochodem. Panowie mieli pojechać na cmentarz sami, wszystko uporządkować i wrócić pod wieczór.
Gdy na szpitalnym korytarzu Inka zobaczyła parę milicjantów, jakoś nie zwróciła na to uwagi. W chwilę pózniej przyszła przełożona pielęgniarek i poprosiła ją do swego gabinetu.
Gdy Inka tam weszła i zobaczyła milicjantów od razu wiedziała, że coś się złego stało.
Wypadek spowodował kierowca ciężarówki. Na miejscu zginął mąż Inki, syn jeszcze  żył, ale nikt nie dawał
żadnej szansy na  przeżycie. W trzy dni pózniej i on odszedł.
Inka odchodziła od  zmysłów, za wszystko winiła siebie i swą niechęć do jeżdżenia samochodem. Myślała,
że gdyby była w tym samochodzie to albo nie byłoby wypadku albo zginęłaby razem z nimi, co wydawało
się jej bardzo dobrym rozwiązaniem.
W tym wielkim nieszczęściu bardzo pomogli Ince ludzie, którzy z nią pracowali oraz pacjenci, którymi się opiekowała.
Latem następnego roku przywieziono na oddział pacjenta  z wypadku samochodowego. Pacjent stracił w nim żonę, z którą razem  jechał. Zupełnie nie pamiętał co się stało, nie wiedział, że żona nie żyje. Pamiętał
tylko, że jechali do domu  po odwiedzinach dzieci, które były na obozie  na Mazurach.
Na oddziale spędził wiele tygodni, a Inka była tą osobą, która najwięcej się nim zajmowała, pocieszała, gdy dowiedział się o śmierci żony, interesowała się jego dziećmi, które tymczasem przebywały w Domu Dziecka.
Gdy wreszcie "doszedł" nieco do siebie,  pomogła mu zabrać do domu dzieci, uczyła wręcz jak ma sobie
dawać z nimi radę.  Po dwóch latach postanowili razem zamieszkać, a Inka zastąpiła jego dzieciom zmarłą matkę.
Swą opowieść Inka zakończyła słowami : "mam wrażenie, że wszystko, co nas w życiu spotyka ma jakiś ukryty dla nas sens. Straciłam ukochanego męża i syna, ale w jakiś sposób pomogłam dzięki temu  osieroconym dzieciom i ich ojcu, który jest moim najlepszym przyjacielem".
Pani Inka wysiadła  jedną stację przede mną. Pożegnałyśmy się bardzo serdecznie. Nigdy więcej nie
jechałam tą trasą pociągiem i nigdy więcej jej  nie spotkałam.



9 komentarzy:

  1. Jakie to dziwne są losy ludzi...
    I dlaczego muszą być takie tragiczne ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasna - bo w życiu piękne są tylko chwile.
      Miłego, ;)

      Usuń
  2. Dramatyczna opowieść, ale jakże piękna w swoim przekazie. Pięknie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu, czasem,gdy słyszę takie opowieści i spoglądam na opowiadającego to myślę: " niemożliwe, ktoby pomyślał,ze takie nieszczęście ją/jego dotknęło; jak można tyle przeżyć i jeszcze się uśmiechać, wyglądać tak pogodnie, mówić o tym bez łez w głosie?"
      Tak w ogóle to podziwiam ludzi, których los tak dotkliwie doświadczył, a oni "pozbierali się " i jeszcze potrafią w tym wszystkim dostrzec coś pozytywnego.
      Miłego, ;)

      Usuń
  3. Wszystko w zyciu ma sens jakis ukryty....idealny balans...
    Opowiadanie wspaniale napisane,ciekawe, bo prawdziwe....Uwielbiam "Cie" czytac!
    Moc usmiechow cieplych posylam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alino, cieszę się, bo lubię pisać.Chciałabym kiedyś napisać jakąś powieść, ale chyba musiałabym w niej umieścić wszystkie zasłyszane historie i przypisać je jednej osobie. Ale pewnie pogubiłabym się w tym kompletnie.
      Miłego, ;)

      Usuń
  4. Anabell - takie długie historie dobrze się opowiada w pociągu :)
    Ja pewnego dnia też wysłuchałam długiej opowieści, ale nie przytoczę jej tutaj, może dlatego, że nie robiłam notatek, a może ponieważ nie wiem, czy opowiadająca mi ją pani chciałaby, żebym się tą opowieścią podzieliła z innymi.
    Ale Ty opowiedziałaś tak tę historię, że myślę, nikt nie wie, o kogo chodzi, a czytało się jak bajkę z morałem :)
    pozdrowienia serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
  5. Iw- zapewniam Cię, że nikt nie wie o kogo chodzi, zresztą ta pani nie prosiła mnie o dyskrecję. Gdy piszę o kimś to albo mam od tej osoby pozwolenie albo tak zmienię imiona i okoliczności, że nikt się z ewentualnych znajomych danej osoby nie połapie o kim mowa.Ale to wszystko są historie, które "na własne uszy" wysłuchałam i których bohaterowie nie prosili nigdy o dyskrecję.Jak się przekonałam historie ludzkie są w gruncie rzeczy dość podobne i wierz mi, niemal każdy czytający pomyśli,że to o którymś z jego znajomych.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  6. też lubię "Cię" czytać:)
    Jak za długo nic się dzieje na "nic specjalnego" to wiem ,że tutaj znajdę ciekawą historię i jeszcze nigdy się nie zawiodłam ...
    Ludzie mówią,że "co Cię nie zabije, to Cię wzmocni" i pewnie stąd siła tych "pozbieranych" ...
    pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń