niedziela, 24 stycznia 2021

Zawiłości miłości - IV

 To były dwa tygodnie ciągłego poznawania się  i absolutnej szczerości z obu stron. Uczyli się siebie i były to najmilsze  lekcje pod słońcem, jak nazywał je Robertino. Każde z nich wsłuchiwało się uważnie w to co drugie mówiło, wpatrywało uważnie w oczy partnera i śledziło pilnie wszystkie reakcje notując je w pamięci.

Robertino zaproponował Indze  wyjazd do Demianowskiej Jaskini  Lodowej, do Pobliskiego Starego Smokowca, oraz do Tatrzańskiej Łomnicy i oczywiście wjazd kolejką linową na sam szczyt Łomnicy o wysokości 2634 metry.

Gdy jechali do Starego Smokowca  Inga zapytała Robertina, czy często bywa na Słowacji. Niestety nie, a  bardzo mi się słowacka strona Tatr podoba. Ma świetną infrastrukturę turystyczną i nawet w najtańszej knajpce zawsze jest czysto, smacznie, dużo i nie ma aluminiowych sztućców. Odkryłem Słowację dzięki Robertowi, ale nie za bardzo mamy  możliwości by tu wpadać razem. On ma jeszcze dodatkową pracę w Spółdzielni Lekarskiej, bo ma  dziecko a żona wciąż wyciąga od niego pieniądze. Gorzej bo zorientowała się, że Robert nie potrafi synowi  niczego odmówić i smarkul wciąż wyciąga od  Roberta pieniądze. A Robert płaci naprawdę wysokie  alimenty.

Cudna moja, jesteś pierwszą kobietą którą tu wziąłem. Czasem przyjeżdżałem tu sam, na weekendy. I jeśli ci się tu spodoba to będziemy tu przyjeżdżać i latem i zimą. Latem tu byłem jeszcze w czasach studenckich. 

W Starym Smokowcu zachwyciły Ingę pensjonaty  jak z czasów Franciszka Józefa, czystość, porządek i widoczna na każdym  kroku dbałość o otoczenie. Aby udowodnić, że  nawet w najmniejszym i najtańszym  barze można zjeść smacznie weszli do małego "drewniaczka" na drzwiach którego był napis  "V cenova skupina" i był to punkt gastronomiczny o najniższych cenach.  Ponieważ było zimno  Robertino  zamówił po porcji "zbójnickich  klusek". Były pyszne, świeżutkie, gorące, z drobniutko pokrojoną przyrumienioną cebulką, stół był nakryty czyściutkim obrusem, sztućce były "normalne" a nie rodem z  warszawskiego mlecznego baru i  Inga jakimś cudem pochłonęła całą porcję, co ją bardzo zdziwiło, bo porcja była  całkiem solidna. Podane do niej kiszone ogórki też były bardzo smaczne.

Podjechali jeszcze do Tatrzańskiej  Łomnicy. Na szczęście nie było wielu turystów chętnych do wjazdu na szczyt. Wjazd na  szczyt Łomnicy robił wrażenie - odległości pomiędzy podporami  były naprawdę duże i wisząc w tym wagoniku odczuwało się całą potęgę gór tuż za ścianą  wagonika. W pewnej chwili Inga powiedziała  cicho - Robertino,   trochę się boję, jesteśmy  całkiem zależni od tej liny. Przygarnął ją do siebie  bardzo zdecydowanym  ruchem i mocno przytulił. A na Kasprowy Wierch kiedyś wjeżdżałaś? Tak ze trzy  razy. No i co? nie bałaś się? Bałam, ale ciebie tam nie było, nie miał mnie kto przytulić. 

Łomnicki szczyt jest ostry, mało na nim miejsca i platformy widokowe są wykonane z metalowych gęstych kratownic, wiszą w powietrzu wsparte na wspornikach mocowanych w skale. Idziesz chodniczkiem i widzisz przez otwory w nim przepaść. Ale widoki były wspaniałe i przytulona mocno do Robertina  chłonęła panoramę. Przed zjazdem w dół  napili się jeszcze kawy.  Zimowy wjazd na Łomnicki  Szczyt dostarcza więcej wrażeń  niż letni, bo jest większa przezroczystość powietrza więc i  widoki są lepsze  wyjaśniał jej Robertino. Przyjedziemy tu jeszcze latem, dobrze? No pewnie, jeśli mnie ze sobą weźmiesz. Jasne, że cię wezmę, nie mam zamiaru jeździć gdziekolwiek bez żony, więc gdy za mnie wyjdziesz to na pewno przyjedziemy tu razem. 

Kruszynko moja, chcesz byśmy   wrócili na obiad do ośrodka czy chcesz byśmy zjedli go tu w restauracji, która wygląda jak olbrzymia weranda? Ingeborga nagle zaczęła się rozglądać po płytach parkingu. Zgubiłaś coś, co ci upadło?- dopytywał się Robertino. Och, drobiazg, szukam tylko tej " twojej kruszynki", ale jej nie widzę. I oboje wybuchnęli śmiechem. Bo ty kochanie jesteś w porównaniu ze mną kruszynką, kochaną, cenną, jedyną. 

No to jak, posiedzimy jeszcze w Tatrzańskiej Łomnicy?  Byliśmy w " V cenowej skupinie" to teraz  pójdziemy do "I." Z tego co  pamiętam to tam serwowali super pstrągi i mieli dobre zupy. A  tu jak coś jest dobre to nikt tego nie  zmienia, to i pewnie nadal tak jest. 

Budynek rzeczywiście  sprawiał wrażenie nie tyle wielkiej oszklonej werandy co niedużej oranżerii. Do wejścia było kilkanaście schodków i uprzedzając reakcję Robertina Ingeborga powiedziała- nauczono mnie jak sobie radzić ze schodami, tylko to trochę dłużej trwa, ale za to z pełną ochroną tego kolana. W końcu miałam wszak rehabilitację - popatrz. Ważne bym stojąc na prawej nodze miała porządnie zablokowane kolano, czyli napięty mięsień czworogłowy. Wchodzi lewa noga, prawą tylko dostawiam.  Robertino był zachwycony, na ostatnim schodku ją wycałował. 

Gdy już siedzieli przy stole, do którego podprowadził ich zapewne kierownik sali powiedział- to zaczynam wierzyć Robertowi, że za rok gdy tu przyjedziemy będziemy mogli zamieszkać na Chopoku i razem będziemy jeździć na nartach - śladowych. Albo, jeszcze lepiej w Szczyrbskim Plesie, nad  jeziorem. Tam są świetne trasy biegowe i będziemy mogli jeździć we dwoje na biegówkach lub śladówkach. Tam też jest pięknie, piękna panorama Tatr.  

Do pstrągów  zamówili po małym kieliszku białego wina. A na deser po kawałku naprawdę pysznego czekoladowego tortu z wiśniami. Bardzo miło im tam było, przy dużych oknach stały różne gatunki palm i donice z jakimiś dużymi sukulentami oraz z zupełnie nie znanymi im roślinami posiadającymi bardzo duże, ciemnozielone liście. Pianista grał różne popularne utwory a pomimo wielkich szklanych ścian było tu bardzo przytulnie.

Do Nowej Lesnej wrócili dopiero na kolację. Po kolacji Ingeborga  miała jeszcze fizykoterapię, a Robertino w tym czasie porozmawiał chwilę przez telefon z Robertem, który był skłonny przyjechać na weekend razem ze swoją przyjaciółką, o ile w ostatniej chwili nie wpadnie jakiś  niespodziewany dyżur.  Ostatnio  "źle się działo w państwie  duńskim" jak mawiali miedzy sobą starzy pracownicy i działy się  różne dziwne historie. Trwała walka  "na górze" o władzę, wpływy, stanowiska. I Robert i Robertino byli tym wszystkim zmęczeni. Oni nie po to skończyli medycynę by walczyć o stołki, ale po to by leczyć ludzi. 

Następnego dnia  pojechali do Szczyrbskiego Jeziora. Na szczęście ścieżka od parkingu do schroniska  przy jeziorze była  dobrze ubita, więc Inga  mogła nią iść. Część drogi wiodła lasem, szli pomału, cały czas rozmawiając. Z radością Inga zauważyła, że nigdy im nie brakuje tematów do rozmowy.

Pogoda była piękna, słońce  wręcz prażyło, było niemal kolorowo, odległa ściana lasu wydawała się być pomalowana na fioletowo, cienie rzucane na śnieg były niebieskie a zamarznięta jeszcze i pokryta  grubą warstwą śniegu tafla jeziora mieniła się diamentowymi błyskami. Inga stała oniemiała i szeptała - jak cudnie, można by to namalować. Chodź kochanie, weźmiemy leżaki i koce ze schroniska i posiedzimy trochę na marcowym słońcu. Ja wezmę leżaki, ty koce.  Leżeli w ciszy i nie mieli pojęcia, że za 20 lat wyrośnie w tym miejscu luksusowy hotel.

Do Demianowskiej Jaskini  Lodowej jednak nie pojechali - było tam  zbyt wiele schodów do pokonania a poza tym zwiedzanie było  grupowe, z przewodnikiem. Ten dzień przesiedzieli na balkonie i był to w pewnym sensie dzień przełomowy w ich znajomości.

 Gdy  Ingeborga wróciła z porannej rehabilitacji i pławienia się w basenie solankowo-siarkowym Robertino objął ją i podprowadził do  dość dużego lustra mówiąc - spójrz i powiedz - podoba ci się ta para? Podoba, ale  bardziej mi się podoba ten facet niż ta babka. No popatrz - to strasznie dziwne, bo mnie się właśnie ona bardziej podoba od tego faceta. Pewnie oboje  zakompleksieni nieco.  Robertino, do czego zmierzasz?

Ach do niczego wielkiego, tylko do tego, że cię kocham i bardzo, bardzo chcę zostać twoim mężem. Więc proszę cię, odpowiedz mi jasno i prosto - pobierzemy się? Wiem, że jesteś bardzo samodzielną istotą, ale może jednak to ramię męskie będzie cię mogło w jakiś sposób chronić i pomóc w codziennym życiu. Obiektywnie rzecz ujmując znamy się dość krótko, ale mnie życie nauczyło, że i długa  znajomość przed ślubem nie gwarantuje w  żadnym stopniu ani szczęścia ani trwałości związku. I co z tego, że znałem moją byłą żonę 3 lata nim się pobraliśmy? A już w rok po ślubie zastanawiałem się gdzie ja miałem oczy i rozum?  Potem, tak jak ci mówiłem były czasem tylko przelotne znajomości a teraz wiem, że kocham ciebie, że chcę być z tobą stale, niezależnie od tego gdzie. Więc proszę cię  pobierzmy się. Wiem - można żyć razem i bez ślubu, ale to bardzo niepraktyczne w świetle przepisów, nikt nam nie wynajmie pokoju, bo nie mamy ślubu, żaden hotel w Polsce nas nie  zamelduje w jednym pokoju. Może  kiedyś to zmienią, ale na razie jest jak jest.

Mogę usiąść- zapytała  Ingeborga - bo stanie to mi nie służy, zresztą nigdy mi nie  służyło. Kocham cię, wyjdę za ciebie, choć obawiam się, że nie jestem dla ciebie dostatecznie dobrą partnerką. Ale zależy mi na tobie. Zobacz- nawet na tych cholernych nartach z tobą nie pojeżdżę. Ależ pojeździmy razem, tylko nie na zjazdowych.Ważny jest sam ruch na powietrzu a nie typ nart -zaczął jej tłumaczyć Robertino.  Wiem- ciągnęła dalej Inga-  że tak naprawdę nikt nie jest w stanie przewidzieć czy jakiś związek będzie udany czy też nie, ale naprawdę będę się starać byś był ze mną szczęśliwy.  I przyszło mi w tej chwili do głowy, że może powinnam podziękować twojemu bratu za to, że mnie wysłał do Warszawy z tobą. Kochanie moje, to podziękujemy mu razem, po ślubie. I daj łapkę -jeśli będzie za mały lub za duży to go dopasujemy po powrocie - gwizdnąłem ci jedną rękawiczkę i kupiłem chyba bardziej na oko niż na palec- i wyciągnął z kieszeni maleńkie pudełeczko. W środku był złoty pierścionek  z owalnym  akwamarynem. Kupiłem go w DESIE, podobno bardzo stary i niemodny teraz, więc  pasuje do ciebie, bo ty gwiżdżesz na modę. Ależ on  jest  śliczny! No to go teraz sam mi załóż. Na który palec i na którą rękę, podpowiedz, bo nie wiem - poprosił Robertino.  Inga podała mu swą lewą rękę i  powiedziała - na ten obok małego albo następny.  Ale muszę ci coś powiedzieć - bez pierścionka i tak bym wyszła za ciebie. Za wiele rzeczy mi się w tobie podoba i wiesz co, wywieś na drzwiach plakietkę żeby nie przeszkadzali sprzątaniem. 

W dwa miesiące potem wzięli ślub - tylko w obecności swoich świadków. Świadkiem Robertina był Robert, świadkiem Ingeborgi jej przyjaciółka. Rodziny obojga zostały zawiadomione w miesiąc później. Matka Ingeborgi niemal spazmów dostała, rodzice Robertina, zapewne z uwagi na swój wiek przyjęli wiadomość znacznie spokojniej. Brat Robertina, Krystian wzruszył tylko ramionami i stwierdził - dobrała się para wariatów.

Ingeborga zmieniła pracę i przeszła do prywatnego  biura projektowego. Robertino przeniósł się do mniejszego szpitala, w którym siłą rzeczy było mniej pacjentów. Swoje dwa mieszkania dość korzystnie  sprzedali i kupili ładne, duże mieszkanie na jednym z nowych osiedli.

Jednakże lata pracy w ciągłym stresie (chirurdzy tak  mają) nadszarpnęły zdrowie Robertina. Po dość rozległym zawale  serca już nie stanął przy stole  operacyjnym. Przestał pracować w szpitalu, pracował za to w znanej prywatnej przychodni lekarzy-specjalistów.  Rok w rok wracali na Słowację- zimą by razem pojeździć statecznie na nartach śladowych, latem by pojeździć po Słowacji i ją zwiedzać.

                                                            koniec


 




3 komentarze: