poniedziałek, 1 marca 2021

Wszystko jest....5

 Załatwianie spraw nowych dokumentów zaczęła od wizyty u fotografa - gdy zobaczyła swoje zdjęcie paszportowe nie wiedziała czy się śmiać czy płakać i zapytała się fotografki czy to aby naprawdę ona jest na tych zdjęciach. Przyszło jej na myśl, że chyba Andrzej ma jakąś poważną wadę wzroku, jeżeli ożenił się z nią i twierdzi że ona jest śliczna. Złożenie dokumentów na wystawienie nowego dowodu osobistego zajęło zaledwie godzinę, ale oczekiwanie na  nowy dokument to były bite dwa tygodnie. Gdy jęknęła, że długo, pani w okienku warknęła- kiedyś czekało się w skrajnym przypadku  sześć tygodni. Pomyślała, że gdyby firma, w której ona pracuje miała takich "warczących pracowników" szybko by splajtowała.

Z przyjemnością odnotowała fakt, że w swoich obu  bankach może upoważnić Andrzeja jeszcze nim otrzyma nowy dowód, wystarczał nr jego dowodu osobistego. Andrzej z kolei skorygował w banku swój adres domowy.To samo było u notariusza. Zameldowanie Andrzeja  w jej mieszkaniu też przeszło bezboleśnie, wystarczył akt ślubu. W administracji budynku okazało się, że jedna z pań była pacjentką Andrzeja gdy pracował na tym rejonie i nie mogła się wręcz nachwalić jaki to z niego był  "dobry, sumienny lekarz", życzliwy dla każdego pacjenta niezależnie od jego wieku i płci. I że pani lekarka, która po nim ma ten rejon wcale miła nie jest, a wydawałoby się, że jako kobieta powinna być serdeczna dla pacjentów. A na końcu padła pochwała urody "pana doktora", na co Julita odpowiedziała - no fakt, niezły, ale znam ładniejszych od niego. Oczywiście miała na myśli swego byłego męża. 

Wyszła z administracji nieco zamyślona - może ona  znając Andrzeja tyle lat nie dostrzegała w pełni jego urody? Chociaż.......zawsze zazdrościła mu tych jego długich, gęstych rzęs. Zawsze się zastanawiała na co chłopakowi takie piękne rzęsy?Przywołała w pamięci obraz Mauricia - był chyba ładniejszy od Andrzeja, na pewno lepiej "podrywał" i na początku sprawiał wrażenie, że może  dla niej zrobić wszystko, no ale potem okazało się, że  to "wszystko" to w gruncie rzeczy niewiele. No ale Andrzej gdy ją "podrywał" to byli jeszcze dziećmi, w końcu mieli wtedy tylko po czternaście lat. Na wspomnienie owego podrywania nieomal roześmiała się w głos, bo podrywanie wyglądało tak, że "podrywający" pytał się obiektu swego podrywu, czy będą ze  sobą chodzić. A to "chodzenie" to były wspólne wyprawy do najbliższego kina, koniecznie upolowanie biletu w ostatnim rzędzie, wpierw tylko trzymanie się  za ręce, a potem przytulanie i w końcu całowanie się. Potem  wieczorne spacery, ćwiczenie całowania się i obejmowania w trakcie chodzenia. Potem dochodziły słowne zapewnienia o dozgonnej miłości, odkrywanie  manualne kształtu piersi.  W okresie liceum, gdy już  hormony w nich buzowały uważali się tylko za parę przyjaciół, a wszystkie przytulanki, całowanie  się niemal do utraty tchu było dla nich czymś tak normalnym i oczywistym jak oddychanie. A ich "prywatny bal maturalny"? - był dla nich konsekwencją tej "przyjaźni". Dobrze, że mieli oboje na tyle "oleju w głowie" by z inicjacją zaczekać do chwili ukończenia  osiemnastu lat, a Andrzej przytomnie odwiedził kilka księgarni i zakupił "mądre książki" oraz odwiedził kilka aptek zakupując tyle prezerwatyw,  że mógłby je rozdawać kolegom będącym w potrzebie. Gdy pokazał Julicie ile ich  kupił z trudem powstrzymała się od śmiechu.

Gdy powiedziała w pracy, że wychodzi za mąż i zapytana jak długo zna swego męża wyjaśniła, że właściwie to od  czternastego roku życia jedna z koleżanek orzekła - ty chyba jesteś zboczona, to jakbyś wyszła za mąż za własnego brata.  A druga z koleżanek, która wiedziała, że to  kolejne małżeństwo Julity stwierdziła - "i dobrze robi , przynajmniej dobrze go zna". Drugiego człowieka wcale nie jest łatwo rozgryźć nawet po roku czy dwóch znajomości. Gdyby tak było nie byłoby tylu rozwodów. Przypatrz się Litce ( w pracy skracano jej imię) - zrobiła się spokojna i łagodna, widać, że jest po prostu  szczęśliwa z tym facetem.

Tymczasem facet, z którym była szczęśliwa, miał dziś mało pacjentów bo to był piątek więc nieco wcześniej wrócił do domu i niecierpliwie wyczekiwał jej powrotu. Mieli pojechać do jednego z salonów samochodowych by obejrzeć i ewentualnie wybrać dla siebie jakiś samochód. Wszak na koncie mieli pieniądze ze sprzedaży lancii. Andrzej nadal miał nadzieję, że uda mu się namówić Julitę na kupno samochodu dla niej a Julita z kolei miała nadzieję, że mu to wyperswaduje. Objechali kilka salonów samochodowych i dopiero mieli mętlik w głowie. Postanowili w domu obejrzeć zgromadzone prospekty i notatki, wspomóc się jeszcze opiniami znajomych i za tydzień "coś kupić". Julita nadal twierdziła, że nie ma najmniejszego sensu by kupować dla niej samochód, bo jeśli musi coś załatwić służbowo w terenie to zawsze  zawiezie ją jakiś służbowy samochód i wtedy ona nie ma zmartwienia  z parkowaniem. Zakupy robią najczęściej  razem a jeśli robi je sama to kupuje tylko rzeczy lekkie i pilnuje by siatka nie była ciężka. Nie ma zadatków na zawodniczkę w podnoszeniu ciężarów. Samochód dla nich powinien być wygodny i trwały , nie wymagający co trzy lata  zmiany jak 126p.  Tym razem wchodząc do kamienicy   przypomnieli sobie o skrzynce  na listy - jakiś geniusz umieścił ją przy wyjściu z budynku na podwórko, więc zawsze jakoś umykało im zaglądanie do niej. Znów była pełna listów. Gdy szli na górę ,Andrzej który pilnował by przypadkiem Julita nie szła szybko po schodach stwierdził, że chyba powinni zmienić mieszkanie, bo w tym budynku nie ma szans na dobudowanie windy, choć w wielu budynkach udaje się ta sztuka. Trzeba popatrzeć, bo może są jakieś  mieszkania "warte grzechu" - przecież tyle się ostatnio buduje w Warszawie nowych osiedli, tylko oni się tym nie interesowali, a chyba powinni.Ciągle wpadają mu w oczy ogłoszenia o sprzedaży mieszkań w nowo wybudowanych domach. Po obiedzie Andrzej przypomniał sobie  o listach wyciągniętych ze skrzynki. Oczywiście było sporo różnych reklam, w tym reklama  mieszkań w nowym osiedlu, które wciąż jeszcze powstawało, ale wiele budynków już było oddanych do użytku. Wśród korespondencji były też dwa listy z ich banku i list od rodziców Andrzeja, adresowany do obojga. Julita wpierw otworzyła list z banku dotyczący zapewne jej konta. List zawierał wyciąg z jej konta i informację, że następne wyciągi z konta będą wystawiane tylko na życzenie, co oznaczało, że trzeba będzie tyłek do banku ruszyć w tym celu. Nim zmęłła w ustach niepochlebną opinię o tym fakcie zerknęła na  wyciąg i zdębiała- miała o dwa tysiące dolarów na koncie więcej niż poprzednio- "ktoś" wpłacił tę kwotę na jej konto. Jeeeju- jęknęła- ktoś się pomylił i wpłacił forsę na moje konto, zobacz - i podała Andrzejowi wyciąg. Zerknął na  numer wpłacającego i powiedział - no wyraźnie się ktoś pomylił, powinno być  drugie tyle. Szybko  rozerwał kopertę adresowaną do siebie i powiedział- no skandal, u mnie też pomyłka w sumie, tylko dwa tysiące. Słoneczko Kochane, dostaliśmy te pieniądze od moich rodziców, ale to dopiero pierwsza rata. Widocznie był powód, żeby nie przesyłać więcej za jednym podejściem. Nie zapominaj, że mieszkamy w dziwnym kraju. Uznali cię za córkę. Moje poprzednie małżeństwa nie były aprobowane- nie przesłali pieniędzy ani dla mnie  ani tym bardziej dla moich byłych. 

Andrzej, po co prosiłeś rodziców o pieniądze?! To co mamy przecież nam wystarczy! Coś ty do nich napisał? Była wyraźnie zdenerwowana i Andrzej szybko ją objął i zaczął uspokajać. Słoneczko Kochane, nie prosiłem rodziców o żadne pieniądze, ja im tylko napisałem o tym jaka jesteś i jak cię kocham. Gdy pisałem o poprzednich nigdy nie pisałem, że je kocham. Trudno pisać o tym, czego się właściwie nie czuje. No to po co się z nimi żeniłeś? Odpowiedz mi- Julita była bliska płaczu. Bo w tym kraju życie "na kocią łapę" jest zbyt trudne na co dzień. Ale ty to  zupełnie inna sprawa- ciebie kocham- tak samo jak wtedy gdy brałem cię po raz pierwszy. Za każdym razem dziękuję losowi, że się odnaleźliśmy, że mogę cię pieścić, całować, tulić, patrzeć na ciebie, być blisko. Być ciągle z tobą.

Napięcie spowodowane tą sytuacją wywołało u  Julity potok łez, ale były to dobre  łzy, wielkiego wzruszenia, łagodzące napięcie. Tuląc Julitę do siebie ukradkiem podsłuchał jak bije jej serduszko, ale ono biło spokojnie, równo, jakby wcale nie miewało arytmii. Podał Julicie chusteczki i obejmując ją wyciągnął ze stosiku poczty jeszcze jedną kopertę -list od swojej mamy i nim go przeczytał podał Julicie. Słusznie podejrzewał Andrzej, że dostali tylko część tego co mają dostać, że rodzice przyślą dla nich zaproszenie do Nowej Zelandii i bilet "open", ważny rok.Zaproszenie dotrze do nich, bilet do LOT, do PTA, a następna wpłata za dwa miesiące na ich konta. To będzie znacznie lepsze niż  podróż rodziców do Polski. Będą musieli przejść przez pewne szczepienia, ale lista długa nie jest, a że czasem się zmienia to trzeba się skontaktować z ambasadą NZ na co aktualnie mają się zaszczepić. I niech pamiętają, że w czasie gdy w Polsce jest lato tu jest zima. Ale upałów to tu nie ma, zwłaszcza na Wyspie  Południowej. Tym razem były do listu dołączone zdjęcia rodziców i ich domek w Auckland, które jest na Wyspie  Północnej. Poza tym mama Andrzeja dziękowała Julicie, że pokochała Andrzeja, że pomimo jego dwóch nieprzemyślanych związków zdecydowała się być z nim i że czeka na chwilę gdy będzie mogła ją uściskać. Nie brakowało też napomnień, żeby Andrzej dbał o Julitkę i nim podejmą decyzję o przyjeździe  do Auckland skonsultował z dobrym fachowcem, czy to nie będzie dla Julitki zbyt wielkie obciążenie, bo nie ma problemu by to rodzice przyjechali do Polski i wszyscy razem pobyli przez  miesiąc w jakimś miłym, przyjaznym dla Julitki miejscu w Europie. I ten fragment listu najbardziej się Andrzejowi spodobał. 

Na razie miał przed sobą obronę swej pracy,  miał zacząć pracę w nowym miejscu a lecieć w drugi koniec świata tylko na miesiąc było mało sensowne. Słoneczko Kochane, moja mama całkowicie cię adoptowała, skoro doszła do wniosku, że dla twojego dobra oni są skłonni przylecieć do Europy. Kilkunastogodzinna podróż samolotem, nawet z jakąś przerwą na międzylądowanie  czy z przesiadką na pewno będzie zbyt męcząca dla  ciebie. Poza tym my żyjemy tu i teraz i w tym okresie życia trudno mi sobie wyobrazić nagłą przerwę w pracy by zwiedzić Nową Zelandię, skoro już się tam jest. Myślę, że jeśli kiedyś będziemy chcieli stąd wyjechać na stałe to jednak nie porzucimy Europy. Julita wpatrywała się w swego męża jak kot w księżyc i cichutko powiedziała - kocham cię, pójdę za tobą wszędzie gdzie zechcesz.

Postanowili, że w weekend pojeżdżą po mieście by pooglądać nowo powstające osiedla mieszkaniowe jak i te niedawno zasiedlone.

Wieczorem zaczęli spisywać swoje wymagania względem przyszłego mieszkania. Minimum - dwie sypialnie i pokój dzienny, najlepiej 3 sypialnie i pokój dzienny. Jeśli wyższy budynek to koniecznie musi być winda. Lokalizacja - i tu był niejaki problem, bo pracowali w różnych częściach miasta, które niemal zawsze w godzinach pracy było zakorkowane w centrum, a w godzinach dojazdów do pracy i powrotów z reguły zakorkowane były arterie  w czterech kierunkach. Metro było w tym czasie "w powijakach" ryto, kopano i usiłowano wzbudzić entuzjazm dla tej inwestycji. Najczęstsza reklama nowych budynków mieszkalnych zawierała informacje w rodzaju " tuż obok linii metra", a tych linii metra to jak na razie była w budowie jedna, co  niewiele pomagało zatkanemu miastu, bo trzeba pamiętać, że do Warszawy przyjeżdżali codziennie do pracy również mieszkańcy miejscowości leżących do 100 km od stolicy.

"Wycieczka" objazdowa po  nowo budowanych osiedlach wielce ich rozczarowała. Zwiedzili nawet "okazowe mieszkanie" na osiedlu "Miasteczko Wilanów". Nie podobało im  się samo osiedle, budynki ni to miejskie ni wiejskie,  a mieszkanie jakieś mocno wydumane- teoretycznie były to 3 pokoje z kuchnią i łazienką, ale dla nich pokój to było pomieszczenie posiadające drzwi, tu były pokoje pootwierane na siebie, a jedyne drzwi, które spełniałyby te funkcje to byłyby drzwi garażowe. A więc Miasteczko Wilanów- skreślone. Pojechali dalej, bo któraś z koleżanek Julity napalała się bardzo na osiedle domków jednorodzinnych  pomiędzy Powsinem a Konstancinem. Odpadło w przedbiegach. Na ogrodzonym murem terenie stało wiele domków- Andrzej zerknął w tę stronę i powiedział- zobacz, niemal obóz koncentracyjny. Wyobrażasz sobie co się tu musi dziać rano, gdy do Warszawy tą jedną nitką jadą wszyscy z Konstancina i Jeziornej w stronę centrum? Popatrz, nawet  teraz jest ciasno. Odpada. Nieco zawiedzeni wrócili do domu. Gdy zaparkowali na podwórku Andrzej  zaproponował by się jeszcze przeszli kawałek. Doszli do żółtej willi, która się kiedyś marzyła Julicie  jako miejsce  do mieszkania. Posesja była ogrodzona z jednej strony wysokim murem, z trzech stron murem o wiele niższym a na nim była mocowana siatka, z której ktoś niedawno zerwał winobluszcz.  Na furtce wisiała kartka z bloku rysunkowego w plastikowej koszulce, a na niej napis - na sprzedaż i podany numer telefonu. Andrzej stanął jak wryty- Słoneczko, widzisz to samo co ja? Widzę i co z tego. Ziemia się tu liczy a nie chałupa. A ziemia tu jest droga jak piorun. Ale popatrz, ta willa jest naprawdę fajna, kupić lub nie kupić ale popatrzeć można.Masz coś do pisania? Nie mam. Nie szkodzi- Andrzej wykazywał jakieś niezdrowe podniecenie- sięgnął poprzez metalowe  sztachetki i  wyjął z plastikowej koszulki kartkę z numerem telefonu. Zadzwonimy, a ja potem odniosę tę kartkę z powrotem, jeśli się okaże, że nie ma o czym rozmawiać. Zobacz jaki tu jest piękny taras na tym pięterku, pod nim to pomieszczenie to być może salon, popatrz, ma pięć okien. To modernistyczna willa. Andrzej, ale nas nie stać na taki luksusowy domek. I tyle trawnika  dookoła. Chodź Słoneczko do domu, zatelefonujemy pod ten numer. To warszawski numer a nie  z Honolulu. To jest spory dom, mogą tu mieszkać dwie rodziny, np. my i twoi rodzice. Masz fajnych rodziców. Lubię ich. Oni  za jakiś czas nie będą już mogli mieszkać tam gdzie teraz, a lepiej jest mieć oko na kogoś kto mieszka blisko niż na sporą odległość. Jeśli tu są podciągnięte wszystkie  media miejskie to warto się tym zainteresować. Patrz na nich jak na starszych przyjaciół a nie jak na rodziców którzy wiecznie ci czegoś zabraniali. Odkąd dorosłaś i wyszłaś za mąż jesteś dla nich równorzędnym partnerem, tylko musisz to egzekwować w łagodny sposób, to się przyzwyczają.

                                                                             c.d.n.

3 komentarze: