A wiecie, że my już w piątek wracamy do Warszawy? A nie możecie pojechać w niedzielę? - spytała Linka. Raczej nie, bo musimy w sobotę zrobić zakupy na cały tydzień a poza tym mam umówioną fryzjerkę. Musimy się spokojnie rozpakować i przygotować do nowego tygodnia pracy. W sobotnie popołudnie będę gotować na następny tydzień, w niedzielę już zamrażać.
Ojej, to wy cały czas jecie mrożonki- stwierdziła Linka. No w pewnym sensie tak, ale to mojej własnej produkcji no i są dość krótko w tym zamrożonym stadium. Mamy na osiedlu pierogarnię, gdzie pierogi robią ręcznie. No to czasem idziemy tam na pierogi albo kupujemy je do domu. Wszystkie które oni robią są bezbłędne. Czasem rodzice Emila, gdy się Piotrowi zachce pierogów to tam jedzą i wtedy dostaję sms z zapytaniem jakie pierogi mają dla nas kupić. Dobrze wiem, że gdybym tylko pisnęła słowo to Helena zaraz zajęła by się żywieniem nas, co reszta robiła, gdy mieszkaliśmy w naszym mieszkaniu, to znaczy w mieszkaniu Heleny. Bo Helena bardzo szybko zaadoptowała do rodziny Emila a potem Piotra. Emil to nawet przed ślubem u nas mieszkał.
Ojej, to mieliście dobrze!- w głosie Linki zabrzmiała nuta podziwu i lekkiej zazdrości. Do rozmowy włączył się Emil - Helena jest wspaniałą kobietą, niesamowicie życzliwą i jeszcze przed ślubem poprosiłem ją bym mógł do niej mówić "mamo". Ale mój ojciec też szybko , nawet bardzo szybko ujrzał w Adeli swoją synową - w pewnym momencie powiedział do mnie, że powinienem się modlić o to, by Adela mnie zechciała. No to się w pewnym sensie o to modliłem.
A gdzie ją poznałeś? - zapytał Tomek. Tak dokładnie to na Mokotowie, 2 maja w samo południe. Dyrektor wezwał mnie do siebie i powiedział, że będzie miał dla mnie pracownika, a raczej pracownicę, ale muszę ją przywieźć do firmy. No to pojechałem po "pracownicę" i zobaczyłem takie maleństwo na wysokich szpilkach, małe zgrabne i dość pewne siebie. Wpierw musiałem przeczekać aż wróci z chorobowego sekretarka, którą Adela zastępowała, potem dopiero dyrektor skontaktował ją ze mną i miała do wyboru dwa miejsca - albo u mnie albo w planowaniu. No i wybrała mnie. I przez cały ten czas ciągle o niej słyszałem- że "ta nowa" to fajna jest, choć jak czasem człowiekowi przygada to aż w pięty dojdzie.
Oj nie przesadzaj,Milek, nie przesadzaj. Po prostu wprowadziłam nowy zwyczaj - jeśli szanowny dyrektor wzywał kogoś, to się zawsze wypytałam po co ten ktoś ma przyjść -co dyrektora wpierw bardzo zdziwiło- ale szybko to zaakceptował. W drugą stronę tak samo, bo wiedziałam co facet ma danego "w rozkładzie jazdy" i musiałam tego jego planu dnia pilnować.
Przedtem pracowałam jakiś czas jako asystentka dyrektora, nie jako sekretarka. A zrezygnowałam z tej pracy, bo nie dawałam rady z ciągłymi wyjazdami w trakcie studiów. Bo asystent dyrektora niestety jeździ z nim w delegacje no i w sumie to jest więcej pracy niż gdy się jest sekretarką, bo jest też rozplanowanie dyrektorskiego dnia, przygotowanie mu materiałów, które musi mieć na wyjazd a poza tym takie zwykłe, ludzkie zadbanie o człowieka, żeby brał leki, które powinien, żeby zjadł w porę - w sumie masz pięć razy więcej spraw na głowie niż sekretarka. I dobrze jest móc się niemal zaprzyjaźnić z jego żoną, żeby pojęła, że nie jesteś jego kolejną flamą i że to praca was łączy a nie coś innego. Poza tym asystenta dyrektora obowiązuje tajemnica służbowa, bo wie się o wielu ważnych sprawach. I szalenie mnie śmieszą te żony, które upatrują swej rywalki w sekretarce. Owszem, niektórzy sypiają z własnymi sekretarkami - znam nawet takiego, co miał ze swoją sekretarką dzieci i w końcu się rozwiódł i ożenił właśnie z tą sekretarką, której te dzieci zrobił.
Ostatniego dyrektora z którym pracowałam mile wspominam, bo to był bardzo miły i kulturalny facet . I jego żona była nawet na naszym ślubie, wydelegowana przez męża. A ponieważ Emil zmarszczył czoło Adela mu powiedziała- to ta pani w średnim wieku, która nam życzyła by każdy nasz wspólny dzień był kolejnym oczarowaniem. I wiem, że były to życzenia sformułowane przez jej męża. I może szkoda, że ten program z asystentkami dyrektorów zmarł śmiercią naturalną - po prostu ludzie do niego chyba jeszcze nie dorośli mentalnie.
Powiedzcie - a jak to jest pracować razem będąc małżeństwem? No a jak to jest pracować z własnym ojcem? - odpowiedział pytaniem Emil. Praca to jest praca- nie ma miejsca na nic innego. Ona cały rok robiła kurs na rzecznika patentowego, a wpierw jeszcze kończyła magisterkę na prawie. Tak naprawdę to podziwiałem ją niezmiernie. Widziałem, że była wymęczona bardzo, dziwiłem się skąd taka nieduża kobieta ma tyle sił.
No to jeszcze powiedz Mileczku, że temat mojej pracy ty mi podpowiedziałeś, żeby był dopasowany do kursu na rzecznika patentowego. I wszystko mi tak cierpliwie tłumaczyłeś po kilka razy. Nie mogłam się wręcz nadziwić, że masz tyle cierpliwości.
Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, przeszedłem taki kurs więc wiedziałem, które tematy są bardzo niewdzięczne. Ciekawy jestem jak teraz będzie, bo będziemy pracować w tej samej firmie, ale w różnych departamentach. Ale tam już wiedzą, że jesteśmy małżeństwem. Adela przejdzie tam od sierpnia, ja dopiero od października. Chyba się zatęsknię za nią dokumentnie. I nawet nie będę jej mógł przez te dwa miesiące odwozić do pracy, bo będzie pracowała w innych godzinach niż ja. Ona od 9,00 a ja od 7,30. Ale pewnie będę po nią przyjeżdżał i czekał aż skończy pracę. Adela roześmiała się - jak znam życie to będziesz przynajmniej dwa razy w tygodniu w ciągu dnia u mnie w pracy i to tak, żebyśmy wracali razem. No pewnie - potwierdził Emil.
Wiecie co, jak odejdę z pracy to wiele babek odetchnie pełną piersią, bo Emil był najbardziej pożądanym facetem w tej instytucji, a dziewczyn niezamężnych nie było tam wiele. A jaka była sensacja gdy się zorientowali, że jesteśmy parą - musieliśmy wręcz podać datę i miejsce ślubu żeby się mogli naocznie przekonać, że ten wyścig do Emila to ja wygrałam. Bo Emil głosił wcześniej, że nie należy do tych co to się żenią.
To na rzecznika patentowego trzeba robić specjalny kurs? - dziwiła się Linka. Nie wystarczy być prawnikiem? No nie- trzeba mieć ukończone studia prawnicze lub specjalistyczne inżynierskie z tytułem magistra. I trzeba zrobić ten kurs na rzecznika i zdać całkiem trudny egzamin, czyli jest to kilka godzin pisania na zadany temat. A na dodatek oprócz uczenia się na kursie trzeba śledzić na bieżąco literaturę. Na tym egzaminie jest strasznie duży "odsiew". A wszyscy piszą pracę na ten sam temat. Skądinąd bycie rzecznikiem patentowym to ciekawa praca - najwięcej czasu to spędzałam na czytaniu czasopism z branży. Dobijały mnie tylko wizyty w naszym branżowym "ośrodku informacji naukowo-technicznej", czyli po prostu w bibliotece technicznej. Bo nie wiem czemu, ale każdemu facetowi się wydaje, że jego naczelnym obowiązkiem w pracy to jest podrywanie babek. A poza tym ostatnio przyjęto do pracy chyba z sześciu młodych chłopaków, takich zaraz po ukończeniu Politechniki. Niewyżyte to bractwo, hormony buzują, wszyscy spoza Warszawy rodem. Oczywiście są bez własnych mieszkań, które mają obiecane gdy spółdzielnia wybuduje kolejne dla tego zakładu. To było podstawą, że wybrali właśnie ten Ośrodek Badawczo Rozwojowy jako miejsce swej pierwszej pracy. Na razie mieszkają w kwaterach prywatnych opłacanych przez miejsce pracy. I mają warunki niewiele lepsze niż mieli w Akademiku Politechniki. I jak mi szczerze powiedział jeden z nich - szukają panienek z mieszkaniem.
Słuchajcie kochani, a kiedy byście wpadli do Warszawy? A tak w ogóle to sobie zapiszcie nasz adres i domowy telefon. Numery komórek macie zapisane? Coś podejrzewam, że pewnie dopiero w następne wakacje do nas przyjedziecie. Bardzo jestem ciekawa jak ci pójdzie ta praktyka w szpitalu. Obyś się tylko nie zraził do zawodu. I musisz się uzbroić w dużą dawkę odporności, bo wiem, że w każdym miejscu pracy stażyści i praktykanci są traktowani per noga i jako dopust Boży. No ale może będziesz miał szczęście i trafisz na kulturalnych ludzi. Ortopedzi, z którymi miewałam czasami do czynienia bywają dość niemili i brutalni, ale to może dlatego, że w ortopedii jest bardzo dużo mechaniki - w sensie działania organów. Czasem mają problem, żeby zrozumieć, że nikt sobie dla przyjemności nie łamie kości.
A miałaś coś złamane? zaciekawił się Tomek. Miałam, bo raz poszłam na miasto nie w szpilkach ale w butach na modnym, "bezpiecznym" jak uważają faceci, szerokim obcasie o wysokości niecałe 5 cm. I na warszawskim chodniku tak elegancko skręciłam nogę w kostce, że wylądowałam na 6 tygodni w gipsie do kolana. Najlepsze było to, że mając zwolnienie lekarskie byłam codziennie w pracy, codziennie po mnie przyjeżdżał samochód. W domu byłam tylko pierwsze dwa tygodnie. Opanowałam do perfekcji skakanie na jednej nodze. I chodzenie o kulach.
A dlaczego ja nic o tym nie wiem?- zdziwił się Emil. Nie wiesz, bo nie było o czym mówić. Zrosło się i po problemie. Poza tym to było już bardzo dawno. Teraz chodzę albo na szpilkach albo w wibramach ewentualnie w adidasach. I od tamtego czasu nauczyłam się spoglądać na podłoże po którym mam iść. I tylko przejście po rumowisku na Kościelcu trochę mnie ruszyło i pewnie nie poszłabym gdybym nie miała wibramów. One jednak dobrze trzymają nogi na podłożu no i chronią kostki. A miałam do wyboru albo wibramy "normalne" albo adidasy z cholewką. Strasznie drogie te wibramy były, ale jak dla mnie to warte są tych wydanych pieniędzy. Podobno teraz można kupić i adidasy na wibramowej podeszwie. Ale ponieważ raczej nie wybieramy się na trekking w podnóże Himalajów to te jedne wibramy na długo mi wystarczą, stopa mi już nie rośnie. Nie wiem jak wam, ale mnie Tatry w zupełności wystarczają, nie potrzeba mi wycieczek w wyższe góry. Chociaż - jest jedno miejsce w Alpach, które oglądałam na filmie- to Via Mala . To starożytna ścieżka przez wąwóz Via Mala idący wzdłuż rzeki Hinterrhein w Szwajcarii. Pięknie tam aż do bólu, ale raczej tamtędy nie będę chodzić. Ścieżka i wąwóz mają tę samą nazwę. To faktycznie Zła Droga - wąziutka i z ekspozycją. A kiedyś ponoć tamtędy wędrowali kupcy, z towarami. Pojechałabym kiedyś w Alpy, ale bez żadnego łażenia po górach. Wystarczy mi do szczęścia popatrzenie na góry i ewentualnie wjazd na którąś z gór kolejką linową. I marzą mi się Dolomity i to zarówno w porze letniej jak i zimowej.
Oooo tak!- Dolomity zimą to jest to o czym i ja marzę - stwierdził Tomek. Ale wiesz co Adelko - powinnaś zawsze na tej ongiś złamanej kostce mieć opaskę elastyczną gdy idziesz w góry. Są do kupienia w aptekach. No i zawsze w nierównym terenie powinnaś nosić nie adidasy ale buty trekkingowe, mogą być tzw. letnie, czyli nie skórzane. No i idealnie gdyby były na wibramie.
Dobrze, że o tym mówisz, przed sezonem zimowym będą na nie obniżki cenowe, więc wtedy dopilnuję by je kupiła - zapewnił Tomka Emil.
Bardzo dobrze im się rozmawiało, w końcu Emil powiedział - wiecie co, chodźcie do nas, to sobie jeszcze porozmawiamy albo będziemy tu musieli jeszcze zamówić kolację- jakby nie było blokujemy stolik. A u nas są lody w zamrażarce. No fajnie, podchwycił Tomek- tylko zatelefonuję do teściów, że późno wrócimy. W 10 minut później już byli na kwaterze i witali się radośnie z Heleną i Piotrem. Wieczorne spotkanie przeciągnęło się aż do północy. Adela razem z Linką zajęły strategiczne miejsce przy kuchni i usmażyły placki z cukinii, czyli wynalazek kulinarny -starta cukinia, jajka, skrobia ziemniaczana, po usmażeniu dodatek albo dżemu jagodowego albo śmietany albo obu dodatków. Oczywiście Helena wiedziała z czego są owe placki, ale płeć męska stwierdziła, że to pewno jakaś nowoczesna odmiana ziemniaków, a tak w ogóle to wszystko jedno z czego one są- grunt, że im smakują.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń