wtorek, 5 lipca 2022

Trudny wybór - 55

A wiecie, że my już w piątek wracamy  do Warszawy?  A nie możecie pojechać w niedzielę? - spytała Linka. Raczej nie, bo musimy w sobotę  zrobić zakupy na  cały tydzień a poza tym mam umówioną fryzjerkę. Musimy się spokojnie rozpakować i przygotować do nowego tygodnia  pracy. W sobotnie popołudnie będę gotować na  następny  tydzień, w niedzielę już   zamrażać.

Ojej, to wy  cały czas jecie  mrożonki- stwierdziła Linka. No w pewnym  sensie tak, ale to mojej własnej produkcji no i są dość krótko w tym  zamrożonym  stadium. Mamy na osiedlu pierogarnię, gdzie pierogi robią  ręcznie. No to czasem idziemy tam na pierogi albo kupujemy je do  domu. Wszystkie  które oni  robią są bezbłędne. Czasem rodzice Emila, gdy się Piotrowi zachce pierogów to tam jedzą i wtedy dostaję sms z  zapytaniem jakie  pierogi mają dla nas  kupić. Dobrze wiem, że gdybym tylko pisnęła  słowo to Helena zaraz zajęła by  się żywieniem  nas, co reszta  robiła, gdy mieszkaliśmy w naszym mieszkaniu, to znaczy w mieszkaniu Heleny. Bo Helena bardzo  szybko zaadoptowała do rodziny Emila a potem Piotra. Emil to nawet przed  ślubem u nas  mieszkał.

Ojej, to mieliście dobrze!- w głosie Linki zabrzmiała nuta podziwu i lekkiej  zazdrości. Do rozmowy włączył się Emil - Helena jest  wspaniałą kobietą, niesamowicie życzliwą i jeszcze przed  ślubem poprosiłem ją bym mógł do niej mówić "mamo". Ale mój ojciec też szybko , nawet  bardzo  szybko ujrzał w Adeli swoją  synową - w pewnym momencie powiedział do mnie, że powinienem  się  modlić o  to, by Adela mnie  zechciała. No to się w pewnym sensie o to modliłem. 

A gdzie ją poznałeś? - zapytał Tomek. Tak dokładnie to na  Mokotowie, 2 maja w samo południe. Dyrektor wezwał mnie  do siebie i powiedział, że będzie  miał dla  mnie pracownika, a  raczej pracownicę, ale muszę  ją przywieźć do firmy. No to pojechałem po "pracownicę" i zobaczyłem takie maleństwo na wysokich szpilkach, małe zgrabne i dość pewne  siebie. Wpierw musiałem przeczekać aż wróci z chorobowego sekretarka, którą Adela zastępowała, potem dopiero dyrektor skontaktował ją  ze mną i miała do  wyboru dwa miejsca - albo u  mnie  albo w planowaniu. No i  wybrała mnie. I przez  cały ten  czas ciągle o  niej  słyszałem- że "ta  nowa" to fajna  jest, choć jak  czasem człowiekowi przygada to aż w pięty dojdzie. 

Oj nie przesadzaj,Milek,  nie przesadzaj. Po prostu wprowadziłam nowy zwyczaj - jeśli szanowny dyrektor  wzywał kogoś, to się  zawsze wypytałam  po co ten ktoś ma przyjść -co dyrektora wpierw  bardzo  zdziwiło- ale szybko to zaakceptował. W drugą  stronę tak samo, bo wiedziałam co facet ma danego "w rozkładzie   jazdy" i musiałam tego jego  planu dnia pilnować. 

Przedtem pracowałam jakiś czas jako asystentka dyrektora, nie jako sekretarka. A zrezygnowałam  z tej pracy, bo nie dawałam rady z ciągłymi  wyjazdami w trakcie  studiów. Bo asystent dyrektora  niestety  jeździ z nim w delegacje no i w sumie to jest więcej pracy  niż gdy się jest sekretarką, bo jest też rozplanowanie  dyrektorskiego  dnia, przygotowanie  mu materiałów, które musi mieć  na  wyjazd a poza tym takie   zwykłe, ludzkie  zadbanie o człowieka, żeby brał leki, które powinien, żeby  zjadł  w porę -  w sumie masz pięć razy  więcej spraw  na głowie  niż sekretarka. I dobrze jest móc  się niemal zaprzyjaźnić z jego żoną, żeby pojęła, że nie jesteś jego kolejną flamą i że to praca was łączy a nie coś innego. Poza tym asystenta   dyrektora obowiązuje tajemnica służbowa, bo wie  się o  wielu ważnych  sprawach. I szalenie mnie śmieszą te żony, które upatrują swej  rywalki w  sekretarce.  Owszem, niektórzy sypiają z  własnymi sekretarkami - znam nawet takiego, co miał ze swoją sekretarką dzieci i w końcu się rozwiódł i ożenił właśnie z tą  sekretarką, której te dzieci zrobił. 

Ostatniego dyrektora z którym pracowałam mile  wspominam, bo to był bardzo miły i kulturalny facet . I jego żona była nawet na  naszym ślubie, wydelegowana przez męża. A ponieważ Emil zmarszczył czoło Adela mu powiedziała- to ta pani w średnim wieku, która nam życzyła by każdy nasz wspólny  dzień był kolejnym  oczarowaniem. I wiem, że były to życzenia sformułowane przez jej męża. I może  szkoda, że ten program z asystentkami dyrektorów zmarł śmiercią naturalną - po prostu ludzie  do niego  chyba  jeszcze  nie  dorośli mentalnie.

Powiedzcie - a jak to jest pracować razem będąc małżeństwem?  No a jak to jest pracować z własnym ojcem? - odpowiedział pytaniem Emil.   Praca to jest praca-  nie  ma miejsca na nic  innego. Ona cały rok robiła kurs  na rzecznika patentowego, a wpierw jeszcze  kończyła magisterkę na prawie. Tak naprawdę to podziwiałem ją  niezmiernie. Widziałem, że była wymęczona bardzo, dziwiłem  się skąd  taka nieduża kobieta  ma tyle  sił.  

No to jeszcze powiedz  Mileczku, że temat  mojej pracy ty  mi podpowiedziałeś, żeby był dopasowany do kursu  na rzecznika patentowego. I wszystko mi tak cierpliwie tłumaczyłeś po kilka  razy. Nie mogłam  się wręcz nadziwić, że masz tyle  cierpliwości.  

Nie widzę  w tym nic nadzwyczajnego, przeszedłem taki kurs więc  wiedziałem, które tematy są bardzo niewdzięczne. Ciekawy jestem  jak teraz będzie, bo będziemy  pracować w tej  samej  firmie,  ale w różnych departamentach. Ale tam już wiedzą, że jesteśmy  małżeństwem. Adela przejdzie tam od sierpnia, ja dopiero od października. Chyba  się zatęsknię za nią dokumentnie. I nawet nie  będę jej mógł przez te  dwa miesiące odwozić  do pracy, bo będzie  pracowała w innych  godzinach niż ja. Ona od 9,00 a ja od 7,30. Ale pewnie  będę po nią przyjeżdżał i czekał  aż skończy  pracę. Adela roześmiała  się - jak  znam życie  to będziesz  przynajmniej  dwa razy w tygodniu w ciągu  dnia u mnie w pracy i to tak, żebyśmy  wracali razem. No pewnie - potwierdził Emil.

Wiecie  co, jak odejdę  z pracy to wiele babek odetchnie pełną  piersią, bo Emil był najbardziej pożądanym facetem w tej instytucji, a  dziewczyn  niezamężnych  nie  było tam wiele. A jaka była sensacja gdy się zorientowali, że jesteśmy parą - musieliśmy  wręcz podać datę i  miejsce ślubu żeby się  mogli  naocznie przekonać, że ten wyścig  do Emila  to ja  wygrałam. Bo Emil głosił wcześniej, że nie należy  do tych  co to się  żenią.

To na rzecznika patentowego trzeba  robić  specjalny kurs? -  dziwiła  się  Linka. Nie  wystarczy  być prawnikiem?  No nie- trzeba mieć  ukończone  studia prawnicze  lub specjalistyczne inżynierskie z tytułem magistra.  I trzeba zrobić ten kurs na rzecznika i zdać  całkiem trudny  egzamin, czyli jest  to kilka  godzin pisania na  zadany temat. A na  dodatek oprócz uczenia  się  na kursie trzeba  śledzić  na  bieżąco literaturę.  Na tym egzaminie jest strasznie  duży "odsiew". A  wszyscy piszą pracę na ten  sam temat. Skądinąd  bycie  rzecznikiem patentowym  to ciekawa praca - najwięcej czasu to spędzałam na  czytaniu czasopism  z branży. Dobijały mnie  tylko wizyty w naszym branżowym "ośrodku informacji naukowo-technicznej",  czyli po prostu w bibliotece technicznej. Bo nie wiem  czemu,  ale każdemu facetowi  się  wydaje, że jego naczelnym obowiązkiem w pracy to jest podrywanie babek. A poza  tym ostatnio przyjęto do pracy chyba  z sześciu młodych chłopaków, takich  zaraz po ukończeniu Politechniki. Niewyżyte to bractwo, hormony buzują, wszyscy spoza Warszawy rodem. Oczywiście są  bez własnych  mieszkań, które mają obiecane gdy spółdzielnia wybuduje kolejne dla tego zakładu. To było podstawą, że wybrali właśnie ten Ośrodek Badawczo Rozwojowy jako miejsce  swej  pierwszej pracy.  Na razie mieszkają w kwaterach prywatnych opłacanych przez miejsce pracy. I mają warunki niewiele  lepsze niż mieli w Akademiku Politechniki. I jak  mi szczerze powiedział jeden  z nich - szukają panienek z  mieszkaniem.

Słuchajcie kochani,  a kiedy byście wpadli do Warszawy? A tak w ogóle to sobie   zapiszcie nasz  adres i domowy telefon. Numery komórek macie zapisane? Coś  podejrzewam, że pewnie  dopiero w następne wakacje do nas  przyjedziecie. Bardzo jestem ciekawa jak ci pójdzie ta praktyka w  szpitalu. Obyś się tylko nie  zraził do  zawodu. I musisz się uzbroić w dużą dawkę odporności, bo  wiem, że w każdym miejscu pracy stażyści i praktykanci są traktowani  per noga i jako dopust Boży.  No ale może będziesz  miał szczęście i trafisz na kulturalnych ludzi.  Ortopedzi, z którymi miewałam  czasami do czynienia bywają dość niemili i brutalni, ale to może  dlatego, że w ortopedii jest bardzo dużo mechaniki - w  sensie działania  organów. Czasem  mają problem, żeby  zrozumieć, że nikt sobie  dla przyjemności nie łamie  kości.

A miałaś coś złamane? zaciekawił się Tomek. Miałam, bo raz poszłam na miasto nie  w szpilkach ale w butach na  modnym, "bezpiecznym" jak uważają  faceci, szerokim obcasie o wysokości niecałe 5 cm. I na warszawskim  chodniku tak elegancko skręciłam nogę w kostce, że wylądowałam na 6 tygodni w gipsie do kolana. Najlepsze było to, że mając zwolnienie lekarskie byłam codziennie w pracy, codziennie po mnie przyjeżdżał samochód. W domu byłam tylko pierwsze dwa tygodnie. Opanowałam  do perfekcji skakanie na jednej nodze. I chodzenie o kulach.

A dlaczego ja nic o  tym nie wiem?- zdziwił się Emil.  Nie  wiesz, bo nie  było o  czym mówić. Zrosło się i po problemie.  Poza tym to było już bardzo dawno. Teraz  chodzę albo na  szpilkach albo w  wibramach  ewentualnie w adidasach.  I od tamtego czasu nauczyłam się spoglądać na podłoże po którym mam iść. I tylko przejście po rumowisku na  Kościelcu trochę mnie ruszyło i pewnie nie poszłabym gdybym nie miała wibramów. One jednak dobrze trzymają nogi na podłożu no i chronią kostki. A miałam do wyboru albo wibramy "normalne"  albo adidasy z cholewką. Strasznie drogie te wibramy były, ale jak dla mnie to warte  są tych wydanych  pieniędzy. Podobno teraz  można kupić i adidasy  na  wibramowej podeszwie. Ale ponieważ raczej nie wybieramy się na trekking w podnóże Himalajów to te jedne wibramy na długo  mi wystarczą, stopa mi już nie  rośnie. Nie wiem jak  wam, ale  mnie Tatry w zupełności wystarczają, nie potrzeba mi wycieczek w  wyższe góry. Chociaż - jest  jedno miejsce w Alpach, które oglądałam na filmie- to Via  Mala . To starożytna ścieżka  przez wąwóz Via Mala  idący wzdłuż rzeki Hinterrhein w Szwajcarii. Pięknie tam  aż do bólu, ale raczej tamtędy nie będę chodzić. Ścieżka  i wąwóz mają tę  samą nazwę. To faktycznie Zła  Droga - wąziutka i z ekspozycją. A kiedyś ponoć tamtędy wędrowali kupcy, z towarami.  Pojechałabym kiedyś w Alpy, ale bez żadnego łażenia po górach. Wystarczy mi do szczęścia popatrzenie na góry i ewentualnie wjazd na którąś  z gór kolejką linową. I marzą mi się Dolomity i to zarówno w porze letniej jak i  zimowej. 

Oooo tak!- Dolomity zimą to jest to o czym i ja marzę - stwierdził Tomek. Ale wiesz co Adelko - powinnaś zawsze na tej ongiś złamanej  kostce mieć opaskę elastyczną gdy idziesz w góry. Są do kupienia w aptekach. No i  zawsze w nierównym terenie  powinnaś nosić nie adidasy ale buty trekkingowe, mogą być tzw. letnie, czyli nie  skórzane. No i idealnie gdyby  były na  wibramie.

Dobrze, że o  tym mówisz, przed sezonem zimowym będą na nie obniżki cenowe, więc wtedy dopilnuję by je kupiła - zapewnił Tomka  Emil.

Bardzo dobrze im się rozmawiało, w końcu Emil powiedział - wiecie co,  chodźcie  do nas, to sobie jeszcze porozmawiamy albo będziemy tu musieli jeszcze zamówić kolację- jakby  nie było blokujemy stolik. A u nas są lody w  zamrażarce. No fajnie, podchwycił  Tomek- tylko zatelefonuję do teściów, że późno wrócimy. W 10 minut później już byli na kwaterze i witali  się radośnie z Heleną i  Piotrem. Wieczorne spotkanie przeciągnęło się aż do północy. Adela razem z Linką zajęły strategiczne miejsce przy kuchni i usmażyły placki z cukinii, czyli wynalazek kulinarny -starta cukinia, jajka, skrobia ziemniaczana, po usmażeniu dodatek albo dżemu jagodowego albo  śmietany albo obu dodatków. Oczywiście Helena wiedziała  z czego są owe placki, ale płeć męska stwierdziła, że to pewno jakaś nowoczesna odmiana ziemniaków, a tak w ogóle  to  wszystko jedno z czego one  są- grunt, że im  smakują.

                                                                    c.d.n.



1 komentarz: