piątek, 24 maja 2024

Córeczka tatusia - 130

Zabawne, ale  Marta jakoś nie  mogła uwierzyć, że wreszcie ukończyła  studia  i nie musi  codziennie jeździć na  drugi brzeg  Wisły. W Laboratorium podpisała  nowy angaż, szef potraktował jej pierwszy dzień pracy jako  "integrację", co bardzo Martę rozśmieszyło, bo ona  czuła   się  tu "jak u siebie",  ale widocznie  szef miał taki  zwyczaj, że przedstawiał nowemu pracownikowi  wszystkich pracowników. Dobrze, że  zespół w  całości nie przekracza dziesięciu osób - pomyślała  Marta, gdy kolejny facet ściskał jej dłoń i szczerzył się  w uśmiechu. Na koniec  szef całkiem przytomnie  zauważył, że właściwie to ona już  wszystkich tu zna, ale chciał by to był taki nieco inny  dzień. Na to konto Marta stwierdziła, że może  z tej okazji wszystkich uraczyć kawą i czymś do pochrupania  i  to będzie podkreślenie, że to  nie jest taki  "zwykły dzień".

Po kawie  "z pochrupką" szef oprowadził Martę po dziale produkcyjnym. Szef  produkcji narzekał, że mu brakuje  rąk  do pracy, więc  będzie musiał brać ludzi "nieprzygotowanych".  Marta  go pocieszyła, że w sytuacji, w której zrobienie tytułu  magistra będzie płatne,  zapewne będzie  jednak  miał nowych pracowników. Tylko trzeba  by pomyśleć jak ich  zachęcić, bo większość studiujących dziewczyn jest z poza stolicy i nie da  się ukryć,  że  są głównie nastawione, w  związku  z nowymi przepisami, na magisterium.  Bo każdej  się marzy własny  salon kosmetyczny. A wynajmowanie mieszkania też  wszak kosztuje. Trzeba by się zastanowić jak "zwabić" nowe kadry. Można  by też pomyśleć, czy  nie  zrobić kilku pół etatów, bo może to by  zachęciło panie posiadające dzieci w  wieku przedszkolnym. Bo niedaleko budują  się  dwa nowe osiedla. A nowe  osiedla charakteryzują  się  tym, że jest na nich sporo małych dzieci, więc  może by  się opłacało zrobić  dla  dzieci swoich  pracowników nieduże przedszkole- są  wszak  w stolicy takie przedszkola organizowane przez  zakłady pracy.  No ale  musiałoby być gdzieś  blisko laboratorium. A ponieważ  w pobliżu jest  kilka  firm, to  może udało by się  z którąś  dogadać  się w tej  materii - albo z dyrektorami tych firm albo z władzami dzielnicy ewentualnie ze spółdzielniami  mieszkaniowymi. A chętnych do umieszczenia  dzieci w przedszkolu na pewno  nie zabraknie  bo ponoć wciąż  brakuje  przedszkoli.

 Ja na przykład chętnie pracowałabym na półetacie, bo do myślenia nie muszę  siedzieć  akurat  za biurkiem  w pracy.  Są  kraje, w których  ludzie pracujący  koncepcyjnie pracują  głównie  zdalnie - rozliczani  są  z tego co wymyślą  a nie  z  siedzenia za biurkiem, piciem kawy, pogaduszkami z koleżankami i  kolegami.  Teraz  jest  spora możliwość komunikowania  się  na odległość i mnie osobiście jest obojętne czy będę rozmawiała  ze  swoim  współpracownikiem przez  SKYPE czy też osobiście stojąc  czy siedząc  2 metry od niego.  Pod  tym  względem to nasz kraj  jest nieco  zacofany  w rozwoju, jesteśmy wciąż słabiutko skomputeryzowani i digitalizacja  wciąż  jest u nas w powijakach.  Dużo  się o tej digitalizacji mówi i pisze, ale mam  wrażenie, że nadal  jest  zbyt mało konkretów.  Spotkałam się już  z  opinią, że digitalizacja  to jest " samo zło", a znam taką babkę, moją  rówieśniczkę, która aktualnie ma  w pracy kurs komputerowy, bo ich  firma się komputeryzuje i stale  słyszę narzekania, że ten komputer  to straszna rzecz - i- tylko się nie śmiejcie - głównym powodem do narzekania jest.......bardzo drobny  druk. No zatkało mnie  kompletnie, bo to oznacza, że ten kurs prowadzony jest bardzo kiepsko, skoro słuchaczka  nie potrafi  sobie powiększyć rozmiaru druku. Powiedziałam jej tylko, że wielkość druku na  ekranie monitora to ona  sobie może przecież  regulować sama. Aż ją zatkało ze zdumienia, więc jej doradziłam, by się po prostu spytała faceta, który ten kurs  prowadzi - może on też nie  wie?

Koledzy Marty rechotali jeszcze  z dziesięć minut komentując, że to jakaś "niedorobiona" ta koleżanka, a gdy już  się uspokoili Marta powiedziała - rozczarowaliście  mnie panowie - to nie ona jest niedorobiona, tylko zwykły debil ten kurs prowadzi. Każde  szkolenie zaczyna się od tego, że prowadzący powinien  sprawdzić co słuchacze  już wiedzą  na temat tego,  czego co  to szkolenie ma  dotyczyć. Jeśli się tego nie  zrobi, to się błędnie założy, że każdy człowiek  bez problemu potrafi obsługiwać komputer i wtedy całe  szkolenie nie ma  sensu. Ona akurat nie posiadała nigdy dotąd komputera  no to skąd mogła wiedzieć że wpierw  musi dany komputer ustawić tak, by z niego  bez problemu  korzystać. Ciekawa jestem  ilu z was, nie mając  w  ręce instrukcji użytkowania, umiałoby prawidłowo ustawić maszynę do szycia na taki  ścieg, jaki ma być użyty na przykład  do obrębiania zygzakiem.

No tak, masz rację - czasy takie, że niemal w każdym domu jest jakiś sprzęt elektroniczny i komputer stacjonarny lub laptop - powiedział Bogdan. To ci się tak tylko wydaje - stwierdziła  Marta - niemal w każdym  domu to jest telewizor, ale nie komputer.  A to, że nieomal  w każdym warszawskim mieszkaniu jest telewizor  nie oznacza  wcale, że wszyscy mają internet. Oczywiście  to  się w pewnej  chwili  zmieni, ale nie  zapominaj, że sprzęt  elektroniczny wciąż  jest jednak  drogi a mamy wciąż sporo ludzi  z tak zwanym "starym portfelem" i ich często nie stać nawet na  wykupienie swoich leków, które mają  zapisane na receptę,  więc nie wykupią dostępu  do internetu,  a poza  tym często jeszcze mają "przedpotopowe" telewizory. Ja wiem - na  co  dzień to tych ludzi tak  nie widać, więc się o nich nie pamięta.

No  ale to chyba  nie  dotyczy stolicy, mruknął któryś. Dotyczy, dotyczy- powiedziała  Marta. Warszawa się rozrosła, w granicach  miasta  są teraz  dawne miejscowości podwarszawskie i tam było sporo biedy. Wiem, że  część terenów jest odkupionych  przez  ludzi przy forsie po bardzo  korzystnych dla nich  cenach, bo dla tych co sprzedawali to były nieomal "bajońskie sumy", choć tak naprawdę  to cena  była wybitnie okazjonalna. Nie wiem  czy wiecie,  ale poszczególne części Ursynowa to  były kiedyś nieduże podmiejskie  osady. Oczywiście  część terenów odkupowało od  mieszkańców miasto. Poczytajcie   sobie nieco o historii Warszawy - naprawdę  warto. Służewiec, Wilanów, Mokotów to były  kiedyś już pod miastem. Ja wiem, w  szkole nas o tym nie uczyli, ale mam wrażenie,że dobrze jest  znać  historię miasta  w którym się mieszka lub nawet się  w nim przyszło na świat. 

No to nas  nieco zawstydziłaś - stwierdził  Bogdan. Marta uśmiechnęła  się -  wcale nie  chciałam kogokolwiek zawstydzać - ja też kiedyś niewiele wiedziałam o historii miasta, ale trafiłam na bardzo dobry przewodnik  po Warszawie i stąd  płyną moje "mądrości" w tym temacie. poza tym  zdaję  sobie  sprawę  z faktu, że po zakończeniu  wojny wiele osób  z tych, którzy byli wypędzeni z Warszawy nie wróciło do zrujnowanego miasta - zwłaszcza ci, którzy  mieli rodziny w innych miastach   kraju i mieli  się  gdzie  podziać. I już nie  wrócili do Warszawy.

A twoja  rodzina mieszkała w  Warszawie przed  wojną? - spytał Bogdan. Tak, mieszkali w Warszawie, na  Górnym  Mokotowie. A dom, w którym mieszkali moi dziadkowie ocalał, choć był nieco podziurawiony pociskami  a mieszkania doszczętnie okradzione i poniszczone. Ale nie był zbombardowany. Oglądałam filmy nakręcone po wyzwoleniu miasta - dobrze, że mnie jeszcze nie  było wtedy na świecie.  Mój tata i teść  dobrze pamiętają zrujnowaną  Warszawę. I nie są to wcale fajne wspomnienia. Mój promotor też mieszkał przed  wojną na Mokotowie, nawet  całkiem  blisko tej   ulicy przy której mieszkała moja rodzina.

Pod sam koniec dnia pracy Martę "ścignął" Andrzej pytając  się czy może  do nich  wpaść gdy będzie jechał na wieczorny  dyżur do szpitala.  A co ci się urodziło?- spytała  Marta- pokłóciłeś  się z Marylką? Przecież  z nią się nie można pokłócić - wyjaśniał Andrzej. Muszę się ją o coś zapytać i zastanawiam  się, czy ona  nie poczuje  się tym pytaniem dotknięta- wyjaśnił. No dobrze,  możesz przyjechać, ale  szalenie  mnie zaintrygowałeś. Marylka to naprawdę ma dobrze pod  sufitem i z byle powodu  nie poczuje  się urażona. Oczywiście, jest bardzo  wrażliwa, ale nie ma świra i bardzo  cię kocha, jak  zauważyłam. No i właśnie  dlatego, że ona jest taka  wrażliwa, muszę się ciebie poradzić - wyjaśniał Andrzej. Marta się  roześmiała - jesteś ode mnie co nieco starszy, chyba lepiej  znasz życie ode mnie, coś majaczysz  albo "ściemniasz", ale przyjedź, dawno się nie widzieliśmy, pewnie  aż  cały tydzień.  Zjesz z nami kolację,  czy będziesz jadł w domu?  W domu - przecież Maryla i mama nie wypuszczą mnie bez kolacji i wałówki w postaci owoców i jakiegoś domowego ciasta. One  chyba  chcą mnie utuczyć.

Andrzej rzeczywiście był już po kolacji a porada  faktycznie  dotyczyła "delikatnej materii"- bank, w którym Andrzej przechowywał swe nasienie podnosił cenę przechowywania i prosił o odpowiedź i  akceptację  nowych  warunków  finansowych. Nie były one jakoś szalenie dokuczliwe i na pewno nie  zrujnowałyby  budżetu Andrzeja. Marta wysłuchała o co idzie i powiedziała - no przecież ponoć już o tym dyskutowaliście i Marylka zdaniem specjalisty nie bardzo nadaje się na inkubator, więc nie widzę żadnego problemu byście musieli  znów  na ten temat  dyskutować. Gdy widzę Marylkę razem z  chłopcami, to widzę matkę z własnymi, kochanymi synkami. Ona ich kocha tak jakby to były dzieci, które sama pod sercem nosiła, a oni ją bezwarunkowo kochają. I są obaj przez  nią prawnie  adoptowani. Myślę, że możesz ten temat  spokojnie  zamknąć, bo na  zdrowy  rozum skoro lekarze uznali, że ciąża nie jest dla  niej pożądanym stanem to tematu nie ma. Zresztą tak naprawdę to ostatni dzwonek na powiększenie rodziny. A poza tym wiem, że Maryla a pewno nie poczułaby  się urażona twoim pytaniem - ona jest wrażliwa,  ale nie głupia. Ona też  z tych którzy uważają, że matka i ojciec to nie ci  co spłodzili ale ci co to dziecko wychowali dając mu swą miłość, opiekę, uwagę. Wiesz-  twoi rodzice też tak uważają i też ją kochają, co widać  gołym okiem. 

Masz dziś zwykłą nockę czy szpital ma  dyżur? Nie,  dziś to zwykła noc, bez  dyżuru  SOR-u, więc pewnie nawet pośpię.  Wpadłem na pomysł, by Henia wysłać na trochę do Londynu - to zdolny facet, niech się szkoli w dobrym miejscu, już nawet rozmawiałem z  Londynem. Wiesz- chciałbym by Marylka przeszła na pół etatu - wtedy nie miałaby nocek. A  z drugiej strony to byłbym najszczęśliwszy gdyby była  zawsze  ze mną gdy ja jestem na dyżurze. Wiem, wiem, mam nie po kolei  we łbie. Po raz pierwszy naprawdę kocham a nie tylko pożądam. Na pierwszym planie jest teraz uczucie  a nie  żądze. Gdy widzę jak dzieciaki się do niej tulą to aż mnie wzruszenie drapie w gardle. A oni to się jej bardziej  słuchają niż mnie. 

A jak personel szpitalny przyjął fakt, że się pobraliście? Andrzej  roześmiał się - szefowa pielęgniarek dała mi kuksańca  łokciem i powiedziała - Marylka to taka  cicha woda - sprzątnęła  cię sprzed  nosa kilku panienkom. A tak naprawdę to ja zacząłem ją dostrzegać  dopiero po tym, gdy ty mi zwróciłaś na  nią uwagę - przedtem jakoś przemykała  się obok, a ja byłem głównie  zajęty unikaniem babskiego personelu. Oczywiście  doceniałem jej zawodowe umiejętności ale jakoś nigdy nie patrzyłem na nią jak na kobietę, którą można poderwać. Szefowa chce by ona była włączona do szkolenia praktykantek, bo jest zdania, że Maryla jest świetnym pracownikiem a poza tym umie przekazać  swą wiedzę. A największą orędowniczką Maryli jest  moja mama - dla niej  wszystko co powie  Maryla jest prawdą objawioną - dobrze, że lubię jeść  to samo co i ona, bo mnie  się nikt nie pyta co lubię jeść - ważne by Marylka  to lubiła. Śmieszne,  ale prawdziwe.

Marta z kolei opowiedziała Andrzejowi, że rodzice Michała planują powrót do Polski i są na etapie szukania dla siebie jakiegoś domu i najlepiej takiego, by mogli mieszkać albo w jednym domu albo bardzo, bardzo blisko siebie razem z Michałami. I, jak  się śmiała Marta, w poszukiwania są włączeni  "wszyscy krewni i  znajomi Królika" i kilka agencji zajmujących  się kupnem i  sprzedażą nieruchomości. A Michał zachowuje stoicki spokój, bo jasno sprecyzował miejsca i warunki w których on  by  zamieszkał, więc jak na razie poszukiwania  wciąż trwają. Rodzice Michała to najchętniej zamieszkaliby razem z nimi w jednym domu, a  Michał najchętniej w dwóch różnych , ale blisko położonych mieszkaniach a nie  w domach.  Ostatnio się z lekka wściekł, bo któraś  agencja  podsunęła spory dom, piętrowy ale pod Warszawą i to  na prawym brzegu Wisły, a do tego stojący w przysłowiowych kartoflach. Ala stwierdziła, że po raz pierwszy usłyszała,  jak Michał potrafi przeklinać - jak powiedziała  była wielce zdumiona repertuarem swego męża.  Ponoć  dobrze, że  dzieci już spały. 

Argumentem koronnym ojca  był fakt, że przecież można dokupić jeszcze jeden samochód, żeby Ala też  była  zmotoryzowana. Bo przecież w ich pojęciu wszystko, co jest  zlokalizowane w odległości około 30 km od  centrum  miasta to jest bliżej niż  rzut  beretem.  A ponieważ  ojciec  Michała ma zamiar przyjechać  niedługo do Warszawy by się spotkać ze  swoim przyjacielem, z którym chcą razem prowadzić jakąś kancelarię, to Michał postanowił, że weźmie  wtedy kilka dni wolnego i zaprezentuje  ojcu  "na żywo" jak wyglądają codzienne dojazdy spod Warszawy do centrum miasta, bo to Polska a nie  Ameryka.

                                                                    c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz