środa, 3 lipca 2024

Córeczka tatusia - 141

 "Końcówka"  tegorocznej zimy to  było pogodowe  pomieszanie  z poplątaniem  - na przemian  deszcz  ze śniegiem i słońce zamieniające mokry śnieg w paskudne  kałuże. Najbardziej  chyba  z powodu pogody  to cierpiała  Misia - w efekcie końcowym to była  nie  tyle wyprowadzana   na krótki spacer co wynoszona, bo postawiona  na mokrym i  zimnym chodniku natychmiast robiła w tył zwrot, ale  ci uparci  ludzie brali wtedy psa na ręce i wynosili psinkę  na trawnik, który też się jej  nie podobał i, jak   to określili rodzice , usiłowała  na  nim nauczyć  się  chodzenia na dwóch łapkach, by choć dwie  nie były zamoczone  w brudnej i  zimnej brei.

Pan  szef  laboratorium, po badaniach w klinice czekał teraz  na koniec epidemii grypy, bo intensywność zachorowań  spowodowała, że we wszystkich szpitalach  raczej pozbywano  się  pacjentów   a planowane  hospitalizacje wstrzymano, przyjmując  tylko nagłe przypadki.  Andrzej cierpliwie  tłumaczył facetowi, że na 90% operacja przebiegnie bez problemu, bo poza tą jedną dolegliwością to nie jedna  osoba  mogłaby panu szefowi pozazdrościć  zdrowia - wszystkie wyniki badań miał bardzo  dobre i zdaniem  Andrzeja on ten zabieg przeprowadzi w pełnej narkozie ale laparoskopem, bez  otwierania  powłok brzusznych, więc jeśli  wszystko będzie tak jak  Andrzej przewiduje to  pacjent opuści szpital najdalej  trzeciego  dnia po operacji, a  ósmego  dnia po operacji przyjedzie  na  zdjęcie maksymalnie  czterech szwów, które będą  zamykały cztery cięcia wokół pępka, a każde  z nich będzie  miało długość 1 centymetra. 

Od chwili, w której  szef  dowiedział  się że jednak musi być operowany  zamęczał Martę wypytywaniem się o różne  szczegóły- mało tego - kilka  razy wysłuchał opisu operacji Marty i Wojtka.  Marta  się śmiała, że  tyle  razy opowiadała  o tych zabiegach, że chyba  mogłaby już  sama  stanąć  ze skalpelem przy  stole operacyjnym. Oczywiście  wszyscy  "znajomi i krewni "  szefa już  byli poinformowani o tym jakie to rozkosze  go oczekują  w niedługim  czasie.  Gdy już epidemia niemal minęła  Andrzej  osobiście zatelefonował do szefa i wyznaczył dzień, w którym  ma  się  zgłosić do Kliniki. Miał się  zgłosić   rano w poniedziałek, zostanie  przyjęty na oddział,  będzie  miał jeszcze  zrobione  EKG, we  wtorek rano będzie operowany, a do  domu będzie  wypisany  w czwartek lub  w piątek rano, a  w tydzień lub osiem  dni od  chwili operacji przyjedzie  na  zdjęcie  szwów. Marta się śmiała, że szef  to już pewnie  testament  spisał i zapewne  będzie mocno rozczarowany faktem, że pobyt w  szpitalu  będzie taki krótki.

Tak jak przewidywał Andrzej operacja szefa Marty przebiegła bez  żadnych komplikacji, o  czym Andrzej osobiście ją poinformował  i że  w tej chwili szef jest na sali pooperacyjnej pod kroplówką i jeszcze  śpi. I że  operacja była  " na ostatni moment", bo  sytuacja krytyczna mogła nastąpić  w każdej  chwili. No  ale wszystko już opanowane i jej szef wygląda teraz  jakby  był w ciąży, bo ma brzuch napompowany dwutlenkiem  węgla, ale to  wkrótce  "zejdzie". I że gdyby był  kilkanaście lat  młodszy to już następnego  dnia mógłby iść do  domu.  A wziął facet ze  sobą chyba pół biblioteki, a ja mam zamiar wyrzucić  go do  domu już w czwartek, o ile  już jelita  zaczną mu pracować.  No i mi powiedział, że powinnaś  była jednak  studiować medycynę, więc  go pocieszyłem, że wiem o tym. No i jeszcze  mi opowiedział o twoim wypadku i że omal zawału nie  dostał  wtedy, no to go pocieszyłem że ja też byłem  zagrożony  zawałem gdy cię  zobaczyłem  gdy do  mnie dojechałaś.  On, biedaczek,  okrutnie  bał się tej  operacji i łudził  się, że jeżeli będzie przestrzegał diety to mu się kamienie.....rozpuszczą, lub jakoś  same wyjdą- wszak kamienie  nerkowe jak malutkie to mają  czasem taki zwyczaj. Jutro się pewnie  biedaczek  zmartwi, że  nadal będzie  musiał jednak uważać na to co je żeby mu się nowe  kamyki nie osadziły w przewodach żółciowych, bo ma  człowiek  do tego  predyspozycje.  Maryla  mi  mówiła, że to bardzo  sympatyczny facet i że załoga  go lubi, bo oczywiście  z waszymi  pracownikami trochę  rozmawiała - po prostu jak  się w trakcie   zastrzyku odwróci uwagę pacjenta od strzykawki to mniej wkłucie  boli.

No fakt, zgadzam  się z opinią  Marylki - jest dobrym szefem- traktuje ludzi po przyjacielsku i nie  wyżywa  się na nich - stwierdziła  Marta.  No i pod względem  zawodowym też jest dobry. I naraił mi bardzo fajnego promotora, bo nie  dość, że facet  jest  OK jako profesor, to  jest  poza tym szalenie  sympatycznym człowiekiem a  nie jakimś zarozumialcem  i świetnie  mi się  z nim współpracowało.  Poza tym   mi wiele  rzeczy wytłumaczył, a  twoja  znajoma dermatolog nazywa  go człowiekiem poczciwym. A ja takiego  człowieka  nazywam - życzliwym- jakoś mi to określenie  bardziej  się podoba,  zresztą są dla  siebie  synonimami.  Andrzej, a jak się sprawdza czy jelita  już pracują, skoro przed operacją pacjent  miał przecież  głodówkę więc  chyba nie mają  nic  do roboty. 

Sprawdza  się osłuchowo, stetoskopem. A nawet gdy nie jesz to pracują, tylko na zwolnionych obrotach.  No popatrz- roześmiała  się - o tym nie  wiedziałam. Andrzej zaśmiał  się i powiedział - no to już  wiem  co dostaniesz ode mnie w prezencie na tak  zwanego "zajączka wielkanocnego". Już  cię widzę  w wyobraźni jak osłuchujesz Wojtka i Misię a może i resztę  rodziny. 

To na  Wielkanoc  też się daje prezenty?- zdziwiła  się Marta.   U nas to  z reguły prezenty są  głównie bez okazji - jak widzę  coś, co wiem, że sprawiłoby frajdę  tacie  albo Wojtkowi  to kupuję  tę rzecz i wsadzam pod poduszkę by znalazł po całym  dniu, na  dobry  sen. Wojtek i jego tata też tak robią, gdy coś mi kupią  w ramach "niespodzianki bez okazji ".  A  z tymi  prezentami pod  choinkę to jest  różnie  - czasem  się umawiamy co każde z nas  chce pod choinkę, ale wiem , że i Wojtek i tata  lubią niespodzianki, choć to  w pewnym  sensie  nie są takie całkiem  niespodzianki. Bo czasem któreś z  nas mówi, że chciałoby jakąś  rzecz kupić, ale jeśli nie kupi w ciągu kilku dni sam, to znajdzie to któregoś  wieczora  pod  poduszką.

Wszystko  mija, czasem szybko,  czasem  wolniej, minęła też epidemia grypy zabrawszy  ze  sobą jakiś procent chorych. Wielkanoc  w tym roku wypadała na początku kwietnia, ale  nie było wcale kwitnąco. Co prawda  śnieg  już nawet  nie padał,  ale nocą temperatura spadała w okolice  zera. Marta z Alą regularnie przeglądały internet   przepatrując obuwie trekkingowe, a w którąś sobotę obie wyruszyły "na  miasto" do sklepów z ekwipunkiem  turystycznym i sportowym - Marta dzierżyła  wkładki wyciągnięte z butów Andrzeja i Maryli,  Ala natomiast miała odrysowaną na kartoniku  stopę Michała. Umówiły  się z resztą towarzystwa, że jeżeli będą fajne  buty  pasujące  do stóp Michała, Andrzeja i Maryli to oni przyjadą do sklepu i je przymierzą i ewentualnie  kupią.  Pojechały  " w miasto bryczką Marty" i odwiedziły kilka galerii handlowych. Ala przed ta  wyprawą "zdjęła  wymiary" z Michała, bo pan wykładowca jakoś wcale nie posiadał sportowej odzieży.  Poza tym nie  da  się ukryć, że Michał  był  wiecznie  zapracowany, więc w weekendy wolał pobyć  z  dziećmi niż odwiedzać sklepy. Wzbudziły nawet cień  uśmiechu, gdy obie starannie sprawdzały centymetrem rzeczywiste  rozmiary swetrów, dresów i kurtek. Ala  się śmiała,  że choć raz  Michał będzie  miał dobrze  dobrane  rozmiarem ciuchy, bowiem nawet gdy  sam osobiście coś   dla  siebie  kupował to......nie  miał zwyczaju przymierzenia  tego w przymierzalni. A garnitury to miał szyte na  zamówienie, a że  od lat szył u tego samego krawca, to ten tylko  się dopytuje przy  kolejnym  zamówieniu czy Michał nie przybrał na  wadze, najczęściej wystarcza jedna miara i jest spokój. Teraz to  się śmiały, że w końcu tak się śmiesznie  złożyło, że "chłopcy z paczki" niewiele się różnią wzrostem i tuszą, poza tym lubią te  same kolory, więc zawsze coś się do któregoś z nich dopasuje. A jak nie to delikwent dostanie  do ręki ciuch, paragon i adres sklepu i pojedzie albo wymienić, albo zwrócić. I żaden nie  będzie protestował, bo ma wtedy do "obskoczenia" tylko jeden konkretny  sklep, a nie  gonitwę po kilku sklepach. Dla  Michała to Ala  miała w  planie  zakup dwóch par  dresów -jedne "wyjściowe" a  drugie do użytku domowego, bo te aktualnie "domowe dresy" to  się już nadają zdaniem Ali tylko na śmietnik.  A letnia kurtka to musi mieć 1500 kieszeni i koniecznie kaptur, a gdyby do tego  była szara, taka w mysim  kolorze to nawet  by  się nie  zorientował, że to nowy  ciuch. Byłby najszczęśliwszy gdyby wszystkie  koszule, koszulki "polo", swetry i wszelkie okrycia  zewnętrzne miały mnóstwo kieszeni. Ten krawiec  co mu  szyje garnitury to mu robi w marynarce  jakieś dodatkowe   kieszenie i to z zapięciem. Bo Michał nienawidzi teczek, saszetek, raportówek, poza tym  zawsze narzeka że i bez tego  wciąż coś  dzierży w łapach.

Marta trąciła Alę  w łokieć mówiąc -  popatrz- te nasze  chłopy to jakby z jednej prywatki - ten  sam typ urody i niemal jednakowe upodobania. Rzuciło mi  się to  w oczy gdy byliśmy w Turcji. I oboje  z Wojtkiem  już  się cieszymy na ten pobyt  z wami na Słowacji i  na  Bukowinie.  Ala, ja  mam sklerozę, muszę pamiętać  by  swojemu kupić ze  dwa podkoszulki, najlepiej ciemne- jeden  z długim a drugi z  krótkim  rękawem i może jakąś wytworną flanelową  koszulę. Wiesz - w górach  to  się  człowiek ubiera  "cebulowo"  potem kolejne  warstwy  albo zdejmuje  albo dokłada. Bo w górach  to nawet  jak  wychodzisz na  szlak w upał to musisz  mieć też  ciuchy nawet na śnieg i deszcz. A Tatry to już jednak góry. Ja to już  się nauczyłam, że nawet spacer do pobliskiej dolinki może człowieka przyprawić o ból głowy jeśli się nagle pogoda zmieni. I to, że jesteś raptem kwadrans zaledwie od chałupy nie uratuje  cię przez zmarznięciem i przemoknięciem.

W Galerii Handlowej na  Mokotowie, w jednym  z droższych  sklepów z odzieżą  sportową obkupiły swych mężów w bardzo dobre gatunkowo  brakujące  części garderoby, ale nim  poszły  zapłacić upewniły  się, czy możliwa  będzie wymiana z uwagi na  rozmiar, a pan sprzedawca  tak  się  wzruszył tym pytaniem, że nawet na odwrocie paragonu napisał, że uzgodniony z nim jest ewentualny zwrot  towaru lub  zmiana  rozmiaru.  Marta, bez uzgadniania z Marylą lub Andrzejem zakupiła kurtkę , flanelową  koszulę i dresy  dla Andrzeja, oraz  dresy dla Maryli. Potem jeszcze  pojechały do sklepu, w którym  czasem  bywały  buty trekkingowe i dowiedziały  się, że......będzie nowa partia za tydzień, wzięły  numer telefonu  do  sklepu by  się dowiadywać,  czy już dotarły  buty  trekkingowe. A ponieważ ów  sklep  był niedaleko Politechniki, to Ala stwierdziła, że  Michał dostanie od niej "nakaz" zaopatrzenia ich w obuwie, a Marta wymyśliła, że buty dla Andrzeja i Maryli kupi Wojtek - po prostu ich mężowie  wybiorą  się do sklepu na  zmianę. Zadowolone ze  zrobionych  zakupów  wybrały  się jeszcze na kawę. Gdy już wychodziły  z kawiarni "ścignął"   Martę telefonicznie  Wojtek zaniepokojony, że  jej tak długo  nie ma.  Marta spojrzała na  zegarek i stwierdziła, że nie ma jej  raptem około trzech  godzin, a one "obleciały" pół miasta i właśnie już  wracają do domu. A poza tym to ona w  drodze  do domu, gdy odstawi Alę pod jej dom, to jeszcze wpadnie do cukierni po coś  słodkiego  do kawy, bo nie  chce  się jej  samej coś w domu piec.   Nie trzeba  nic  kupować, idziemy dziś na obiad  do rodziców to na pewno Pati upiekła  coś  do kawy - stwierdził Wojtek, więc  wracaj już do  domu. Ojciec już  się nie może  ciebie doczekać, już cztery  razy pytał się mnie  kiedy  wreszcie  wrócisz. No dobrze, dokończymy z Alą kawę i  pojedziemy.

Wracając do domu po odwiezieniu  Ali Marta zatelefonowała do  Andrzeja, że ma dla nich kilka drobiazgów, więc je "podrzuci" po drodze na Sadybę, ale  Andrzej  stwierdził, że on zaraz  wychodzi  z kliniki  i ma  w planie zahaczenie o kwiaciarnię, bo w niedzielę  są urodziny jego mamy, więc  chce jej kupić kwiatki  i przy okazji wpadnie na moment do nich do  domu.

Dwadzieścia minut później spotkali  się na podwórku przed domem Marty. A w mieszkaniu Andrzejowi na moment  "odebrało mowę", tak ogromnie  poczuł się  wzruszony tym, że Marta zakupiła dla niego i Maryli sportowe  ciuszki. Szukał  metek z  ceną, ale ich nie  było, a gdy się  zaczął dopytywać ile jest Marcie  winien za te rzeczy to dowiedział się od  Wojtka, żeby szybko przymierzył to co mu Marta kupiła  i nie  zadawał głupich  pytań. 

                                                                        c.d.n.

poniedziałek, 1 lipca 2024

Córeczka tatusia - 140

 Mam dość zimy - tymi trzema wyrazami Marta witała każdy dzień,  a Wojtek niezmiennie  odpowiadał - nie ty jedna, wszyscy mamy  dość i wyciągał  ją delikatnie  z łóżka, otulał  szlafrokiem, zakładał ciepłe kapcie  na stopy i "meldował" - kawa już na  ciebie czeka. A w kuchni, jeśli akurat u  nich nocował, witał ją teść słowami : "witaj Słoneczko" i podsuwał jej świeżo upieczone  gofry.  Teść był niedawno  w  delegacji w krajach nieco  bardziej cywilizowanych i tam nabył dwie małe gofrownice - jedna była dla "ukochanych dzieci",   a druga była "wędrowna", bo wędrowała od  domu teścia  do domu  dzieci. Martę zawsze wzruszała ta  troska jej  teścia o  nich oboje. 

Zobacz córciu - śniegu nie  ma, wyprowadził  się  w nocy. Marta podeszła bliżej okna i rozejrzała  się po podwórku-  było świeżutko pozamiatane i rzeczywiście - śnieg  zniknął, nawet pod krzewami na trawniku go nie  było. No i dobrze, że  wreszcie  nie  dopadał nocą  świeży, to przecież  już niemal koniec lutego i jak  dla  mnie to mogłaby  się ta zima  już  skończyć  - stwierdziła Marta. Wojtek uśmiechnął  się - czy wiesz, że byłaś  jedynym dzieckiem w klasie, które nie lubiło  zimy?  A  gdy "wuefica" wpadła na pomysł by zrobić bitwę śnieżną to ciebie  zaraz  "profilaktycznie" ząb  rozbolał i poczłapałaś  do dentystki- pamiętasz?   Pamiętam - to był jakiś uparty i bardzo przywiązany do mnie  mleczak, który powinien  był już dawno wypaść i wtedy  dostałam od dentystki skierowanie  do ortodoncji. No a tam się strasznie  babka dziwiła, że przyszłam  sama a nie z matką. Obejrzała to, wyznaczyła następny termin  wizyty i kazała przyjść z matką lub ojcem.  A ja  nic oczywiście  ojcu nie powiedziałam i więcej mnie tam już  nie oglądali.  Mam tego "mleczaka" do dziś, on kiedyś  sam wypadnie a wtedy sobie wstawię w to miejsce nowy - a nasz pan dentysta mówi, że dobrze  zrobiłam wtedy. Jak widzisz jestem nieco wybrakowanym  egzemplarzem.

Zobacz  Tuśku - chyba  dziś będzie  ładny  dzień, słońce nawet wychodzi zza  chmur. I dobrze,  bo jedziemy dziś  z szefem pod Warszawę, czyli do Pruszkowa.  I jak znam życie  to pojedziemy służbowym samochodem, więc będę musiała być  tak długo jak i on. Ale  nie  sądzę żebym  z tego powodu później  dotarła  do domu, bo jedziemy tam na  jedenastą, więc nawet gdybyśmy konferowali w języku  migowym to i tak wrócimy przed siedemnastą do firmy. Szef hołduje  zasadzie  "pańskie oko konia  tuczy" i lubi kontrolować co  się w  firmie  działo gdy jego  nie  było na  miejscu. To bardzo fajny facet - oczywiście mam na  myśli jego postać od  strony zawodowej. Zero umizgów do kobiet, zawsze jest starannie ogolony, wszystko czyste, ręce zadbane, buty zawsze czyste, nigdy nie przeklina i nie opowiada  sprośnych  dowcipów i dzięki temu inni faceci też nie. 

Uważam, że  szef mi się trafił  fajny. A teraz  chce mnie przenieść  do  wydzielonego pokoju żeby mi nikt  się nie kręcił obok gdy muszę coś przemyśleć i  zarządził, by mi zainstalować zamiast  wysokiego  regału ze  schodkami to trzy niższe, żebym nie  skakała po schodkach i miała  wszystko w  zasięgu ręki. Wyraźnie awansowałam, bo mi do  tego mojego pokoju wstawią  szafę ubraniową, meblową, żebym  nie korzystała z ogólnej  szatni. No aż mnie zatkało ze  zdumienia, ale szef powiedział, że on to planował jeszcze gdy pracowała ta chemiczka, ale wtedy nie było środków, a teraz  są, więc mam sobie pomyśleć co jeszcze przydałoby mi  się. No to  sobie  zażyczyłam  stół laboratoryjny  z zamykanymi szafkami  na blacie, żebym  mogła coś zamknąć gdy wychodzę no i nową  wagę sobie  zażyczyłam, bo ta  stara to już antyk. A spryciarz tak to urządził, że mamy jedną ścianę wspólną, więc  są w niej  zrobione  drzwi. I tak jak w jego gabinecie  u  mnie jest  stolik, żebym  nie jadła przy  stole   laboratoryjnym, tylko przy tym stoliku. No i  jedna  moja ściana  jest szklana z widokiem na laboratorium. Ale gdy  siedzę to mnie nie  widać a jeśli ja mam chęć  rozejrzeć  się po laboratorium to muszę wstać, bo mi widok zasłaniają te  wymyślone przeze mnie szafki na  stole laboratoryjnym. No i szef jeśli będzie  chciał  ze mną o  czymś pogadać to będzie  wchodził  przez te nasze  wspólne  drzwi, ale,  jak go znam to   wpierw zapuka. Tylko  "chłopcy"w laboratorium nie  są tym zachwyceni, bo szef tuż obok. A przeróbkę całości ekipa  zrobiła   głównie  w czasie weekendu. Wiesz- to całe  laboratorium to są pomieszczenia przeszklone- jak  mi tłumaczono to u nas wszystkie ściany są z grubego szkła a nie z cegieł i ściany powstały albo przez oklejenie szkła płytami MDF albo przez to, że są zabudowane systemem szaf. To kiedyś była hala produkcyjna, stały tam jakieś maszyny.

Wojtek słuchał uważnie opowieści o szefie Marty, a potem powiedział - muszę o tym opowiedzieć  Michałowi - ciekawe czy nasze panie oraz studentki też tak dokładnie obserwują kadrę naukowo-pedagogiczną jak ty swoich kolegów. No jasne, że tak - powiedziała  ze śmiechem Marta.  W pewnym  momencie  nauki notatki robi  się niemal automatycznie, więc się można przyjrzeć  gościowi, który stoi lub  siedzi i gada. Tyle  tylko, że u was to dziewczyn  na studiach jest raczej  mało. Poza tym wy obaj nosicie całkiem pokaźne  obrączki i mam nadzieję, że nie szczerzycie się do tych nielicznych studentek płci żeńskiej studiujących  ten  kierunek. A panie w dziekanacie  już od  samego początku wiedzą, żeś żonaty i paskudna  żona  cię pilnuje niczym  Cerber, a jej  własny ojciec  jej  w tym pomaga.

Wojtek  się roześmiał - większość pań w naszym  dziekanacie to już  chyba jest  babciami. Kiedyś były dwie  młode dziewczyny, ale  powydawały  się  za mąż i po macierzyńskim już ich nikt u nas nie widział. Pomijam fakt, że nie należały do sympatycznych, wiecznie naburmuszone  i z pretensjami, że ciągle studenci  czegoś od  nich chcą. Michał twierdzi, że tych pań w  dziekanacie  jest po prostu za mało, bo one obsługują przecież nie  tylko studentów ale i całą kadrę naukowo- dydaktyczną i faktycznie  wydobycie  od  nich jakiegoś potrzebnego papierka zawsze człowieka  zdenerwuje.  Ja myślę, że każda  strona  dokłada  tu swoją cegiełkę - z reguły  zawsze ileś  łebków nie  złoży w wyznaczonym czasie indeksów, choć informacje  wiszą w kilku dobrze  widocznych  miejscach,  wykładowcom też  się  często  zdarza  zapomnieć by na  czas  zdać  do dziekanatu to co powinni tam złożyć, a niektórym asystentom wydaje  się, że już są profesorami z  workiem tytułów  naukowych i osiągnięć i traktują pracowników  niższego  szczebla jak parobków zapominając, że oni kiedyś  też  byli na takim  etapie. Tak z ręką na sercu muszę  się przyznać, że z wieloma asystentami nie  chciałbym pracować a już na pewno nie  chciałbym mieć  z nimi kontaktów towarzyskich.  

I wierz mi - to, że trafiłem na Michała  prosząc  go, by był moim promotorem traktuję  jak jakiś dar niebios czy losu. A do tego zaprotegował mnie u rektora  i namówił na doktorat i bardzo  często  mi podsuwa   jakieś  przydatne  materiały. Jestem pewien, że on  dobrze  wie co mi podsuwa,  ale  zawsze mówi, że "chyba  znalazł  przypadkiem"  coś co może  mogłoby mi się  przydać,  ale  nie  miał  czasu by  się temu bliżej  przyjrzeć.  Oczywiście  rzucam się na to jak dziki, zaraz  czytam i zawsze jest to strzał w dziesiątkę a potem dyskutujemy a to co on mówi w trakcie dyskusji świadczy o tym, że przeczytał to i dobrze  przemyślał  nim  mi to podsunął. 

Ja myślę, że Ziuk się na nim od razu poznał i naprawdę go kocha tak  jakby Michał był jego  synem.  I bardzo, bardzo się  cieszę, że  znów spędzimy razem urlop.  Bo tak na  co  dzień to  obaj  nie bardzo  mamy kiedy sobie  pogadać. Andrzej powiedział o Michale, że  w jego żyłach płynie  nie krew a dobroć. I to taka mądra dobroć. A Mireczek wpatrzony  w niego jak kot w księżyc i to co powie Michał to jest święte. I choć wcale nie posiada genów Michała to jest jego kopią - ta sama mimika, takie  same gesty i upodobania smakowe.

Marta pokiwała  głową i powiedziała  - Ala  się czasem śmieje, że producenta  tego rozlatującego się  wózka to ktoś powinien ozłocić - dzięki temu bublowi poznała Michała. A ja  wysnułam teorię, że to taki  znak, że Mirka  nieżyjący  tata  czuwa nad  nią i  dzieckiem. Co zabawniejsze - gdy Ala powiedziała  to Ziukowi to on  całkiem poważnie powiedział, że nie  mamy nawet  bladego pojęcia co dalej  się  dzieje po śmierci z tą energią, która nas ożywia. Powłoka  cielesna  rozpada się na miliardy atomów, ale energia  przecież nie ginie. I Ziukowie oboje kochają całą trójkę.  Ala twierdzi, że  Ziukowa,  odkąd pojawił  się  Michał, to wręcz odmłodniała, ona  po prostu  nabrała chęci  do życia.  

 I pomyślałam, że gdy  nadejdzie  wiosna to weźmiemy od Pati  adres tego domu nad Narwią i pojedziemy tam zobaczyć czy na pewno to dobra "miejscówka" - jak by nie  było to ta  Narew dość  długa  i może to być równie  dobrze w okolicach   zapory w Dębe jak i w okolicy Serocka,  bardziej na północ i nie bardzo wiadomo na którym brzegu. Tak czy inaczej to i tak będzie   bliżej niż Sopot. Słyszałam, że od  Zegrza w obu kierunkach  to się tam sporo pobudowało,  a tam gdzie my jeździliśmy na  wagary to jest teraz rezerwat przyrody i jakaś droga  turystyczna ale nie  dla samochodów.  Patrzyłam nawet  na  mapie - ten rezerwat ma takie oznakowanie  jakby tam były tereny podmokłe i to wszystko należy do Wieliszewa.  Ale  ja nie  pamiętam, żeby tam  były jakieś tereny podmokłe. I jest oznakowanie, że są tam przystanie i jakieś kąpieliska.  Ale może  my bywaliśmy  wtedy bliżej Zegrza  Południowego niż Wieliszewa.  Pomyślałam też o takiej  możliwości, że na  Słowacji to mógłby być i twój tata - tam to są pagórki a nie góry w tej  Lesnej - do gór ojciec  nie  będzie  wszak musiał dojeżdżać, no ale  z  drugiej  strony to lepiej  by  miał towarzystwo niż zostawał  sam na kwaterze. Ciekawa jestem jaka jest ta kuzynka Pati. Wojtek uśmiechnął  się - wydaje  mi  się, że  skoro Pati  jest  skłonna tam pojechać  w ramach  urlopu to ta jej kuzynka  nie jest jakąś męczącą otoczenie  niemotą. Poza tym  to do lata  jeszcze jest trochę czasu więc jak  zawsze  coś może  się zmienić w planach.  No ale  jakieś ogólne plany dobrze jednak  mieć. 

Jak  co  roku w końcu  lutego grypa szalała w  Warszawie, bo darmowe szczepienia nie  były  dostępne dla wszystkich - szczepione "za  darmo" były  dzieci i osoby starsze  65+. Marta nie  mogła  pojąć dlaczego tak mało osób się szczepiło-  szczepionka na receptę kosztowała  zaledwie  35 złotych, samo jej podanie  oraz  badanie lekarskie  przed jej  wstrzyknięciem  było usługą  bezpłatną.  Marta dopilnowała  by wszyscy w jej rodzinie zaszczepili się i nie  zapomnieli zabrać i wkleić  sobie do książeczki  zdrowia świadectwa owego  szczepienia. Dyrektor laboratorium  zwołał zebranie wszystkich pracowników i  w bardzo miły  sposób poprosił by  się wszyscy zaszczepili, by ich Laboratorium ominęła  epidemia grypy.  Prosił też, by wzmóc higienę,  ubierać  się adekwatnie  do warunków pogodowych i powiedział, że Rada Zakładowa ufunduje  szczepionki dla najmniej  zarabiających pracowników. I być może uda im  się zorganizować szczepienie w miejscu pracy- czyli lekarza by ocenił czy aktualnie  dana osoba  może  być zaszczepiona i pielęgniarkę, która szczepionkę poda. Ten pomysł podrzuciła szefowi Marta, która  przedtem porozmawiała na ten temat z  Andrzejem, a on z kolei ze swoim szefem w  szpitalu. 

Dobrze  się  składało, że Laboratorium pracowało tylko na jedną  zmianę i w pewien  piątek, około godziny 13,00 przyjechali do Laboratorium -  Maryla i lekarz internista. W podręcznej  lodówce  mieli odpowiednią ilość szczepionek. Szczepienie odbywało się w gabinecie szefa, a po szczepieniu każdy musiał "odsiedzieć" 20 minut w pokoju Marty.  Marta wszystkich bystro obserwowała i wypytywała  się jak się  czują i częstowała  "mieszanką wedlowską".  A śmiać  jej się chciało okrutnie, bo panowie tak na  co dzień bardzo odważni i  wręcz pyskaci bledli na widok strzykawki i wyglądali tak, jakby za moment  mieli stracić życie pod toporem kata.  

Gdy ostatni zaszczepiony wyszedł z jej pokoju, Maryla  zrobiła kawę dla "ekipy", szefa i  siebie. I dopiero  wtedy szef się  dowiedział, że Marta i Maryla są przyjaciółkami a mąż Maryli to świetny chirurg.  Ta ostatnia informacja wielce  zainteresowała szefa, który ponoć już dość  dawno powinien  był zawrzeć bliską znajomość z chirurgiem i uszczuplić  swe wnętrze o jeden organ, ale....... czekał nie  wiadomo na  co. W  związku  z tym Marta obiecała, że  zapisze  szefa na wizytę u chirurga - praktycznie  wyglądało to tak, że napisała maila do Andrzeja  z  zapytaniem kiedy  może bez problemu przyjąć jej  szefa, który zapewne  czeka aż mu się przydarzy taki stan, że będzie  jechać  na sygnale  do szpitala.  Odpowiedź nadeszła zaraz i było to pytanie,  czy  może przyjechać teraz, zaraz, bo Andrzej ma teraz czas.  Szef aż  zbladł z  wrażenia, ale jakoś się "ogarnął" , więc Maryla powiedziała, że w takim razie  może pojechać razem  z nimi. Marta też stwierdziła, że tak będzie najlepiej, a potem to szef po prostu zatelefonuje po kierowcę.  Szef był wyraźnie przerażony, ale Marta powiedziała, że lepiej  by pojechał teraz - zaraz bo aktualnie nie ma stanu zapalnego, więc pewnie zrobią USG i zdecydują na miejscu  co i kiedy dalej.  Szef popatrzył na nią podejrzliwie i  zapytał skąd ona wie, że nie ma  stanu  zapalnego.  Bo nie  skręca  się pan  z bólu  ani nie  wymiotuje- wyjaśniła. To tego też uczą na kosmetologii? - zapytał  zdziwiony.  Marta pokręciła  przecząco głową - nie uczą, ale ja wiem. Nie sądzę by pana od ręki zatrzymali, ale to nie jest niemożliwe, jeśli będzie szansa na  wolne łóżko. A Maryla wyjaśni panu po drodze jak to wszystko wygląda od  strony formalnej. Jeżeli się panu nie  zamarzy oddzielny pokój to wszystko pójdzie  w koszty ZUSu.  I mój mąż i ja życzyliśmy  sobie odrobinę luksusu więc płaciliśmy za pokój - a resztę pokrywał ZUS, bo wszak jesteśmy ubezpieczeni.

                                                                       c.d.n.