Zgodnie ze swym planem Marta szykowała się do powrotu do pracy. Ewunia, jak się śmiała Ewa, rosła jak na drożdżach i to głównie wszerz no i nie było to złe zdaniem pana doktora pediatry, którego polecił Marcie i Wojtkowi lekarz położnik, który pomagał Ewuni w przyjściu na świat. W każdym razie dziecina nie wyglądała jak "nadmuchana", ale rączki nie były już takie patykowate. Jak zauważył teść Marty - najbardziej , najszybciej to rosły paznokcie dziecka. Poza tym mała była najszczęśliwsza gdy któreś z opiekunów znajdowało się w zasięgu jej wzroku, no a szczytem szczęście było gdy ktoś do niej zagadywał. Z jednakowym entuzjazmem witała każdego członka rodziny. Teść Marty ze 100 razy dziennie powtarzał, że jego zdaniem to Ewunia wszystko rozumie co się do niej mówi. Był wyraźnie zakochany we wnuczce i nawet maksymalnie ograniczył swą obecność na swoim półetacie i przymierzał się do rezygnacji z niego, bo tak naprawdę nie musiał dorabiać do emerytury, na którą niedawno przeszedł.
Mała była wielce towarzyskim stworzonkiem i miała, jak dotąd, tylko jeden feler - noce przesypiała idealnie tylko i wyłącznie w łóżku rodziców, leżąc pomiędzy nimi, przytulona raz do mamy a raz do taty. Wojtek się śmiał, że mała dba by rodzice nie wyprodukowali "konkurencji". A tak ogólnie była bardzo pogodnym dzieckiem. Marta wpatrując się w nią usiłowała ustalić czy jest bardziej podobna do niej czy do Wojtka, ale mała była idealną "wypadkową" obojga. Wojtek z kolei twierdził, że to naprawdę obojętne do którego z rodziców teraz jest podobna, najważniejsze, że on jest pewien, że to jego twór. No nie wiem - mówił ze śmiechem ojciec Wojtka - ty to byłeś straszliwy "rozdarciuch"- ciągle się darłeś. Ale nie wykluczam, że to dlatego, że matka marzyła o córeczce a wyszedł chłopczyk no i dzieckiem zajmowała się głównie niańka. Tata Marty z kolei twierdził, że Ewunia jest nadzwyczaj grzecznym dzieckiem i mądrutkim a Patrycja mówiąc o Ewuni używała określenia "nasze cudne ociupeństwo".
Problem zagadywania do dziecka był łatwy do rozwiązania - wszyscy członkowie rodziny nagrali na taśmę wierszyki i jakieś opowiadania, Wojtek przymocował do górnego brzegu łóżeczka zabawnego puchatego misia i "miś opowiadał." A ojciec Wojtka zamówił śpiewającą małpkę i chociaż małpka nie śpiewała po polsku ale po niemiecku i francusku to też się podobała, choć wcale nie była "urodna". Marchewka i soczki owocowe były dostarczane przez Ziuka, który stwierdził, że dzieci to stanowczo zbyt szybko rosną, a on najbardziej lubi właśnie takie maluszki. Był zachwycony, że mała jest "taka oswojona" i dobrze toleruje inne niż domowników twarze. Szalenie chwalił Martę, że wróciła na pół etat do pracy, bo jego zdaniem było to i dla dziecka korzystne - mała uczyła się, że na mamie i tacie świat się nie kończy.
Starszy synek Andrzeja odbył ze swym tatą poważną rozmowę, w czasie której Andrzej tłumaczył mu, że to oczywiście fajnie, że on bardzo lubi małą Ewunię, ale niech jeszcze nie snuje żadnych planów na przyszłość co do jej osoby, bo na razie to jeszcze wiele lat upłynie nim oboje będą dorosłymi. Bo przyjaźnie z lat dziecinnych nie zawsze trwają do końca życia, a miłość to też często "zmienia adresata". Przy okazji rozmawiał z Piotrusiem o Lenie. Piotruś słuchał i po chwili powiedział - ja pamiętam tamtą mamę, ale ona wcale nas nie kochała. Ona nas biła, a mama Marylka nas kocha i nigdy na nas nie krzyczy ani się nie złości. I ciocia Marta też nas kocha. Jacuś już nie pamięta tamtej mamy i ja mu o niej nie przypominam. A babcia powiedziała, że tamta mama już nigdy do nas nie wróci bo już nie jest naszą mamą i twoją żoną a poza tym wyjechała do takiej krainy, z której nie może tu przejechać. I nie musimy się obawiać, że któregoś dnia tu przyjedzie.
Andrzej zastanawiał się, czy powiedzieć Piotrusiowi, że Lena była chora i że nie żyje, ale postanowił poczekać jeszcze jakiś czas - rok lub dwa. Bo na pewno w pewnej chwili któryś z chłopców wróci do tego tematu. Postanowił poszukać z pomocą Marty odpowiedniej lektury.
W laboratorium, w którym pracowała Marta, na olbrzymim "biurkostole" (jak Marta nazywała ów mebel) obok kalendarza, w którym były pozaznaczane przez Martę różne ważne terminy, stały w ramce fotografie Ewuni i "zbiorówka" zdjęć tych osób, które Marta kochała, czyli Wojtka, rodziców, teścia i.....Andrzeja. I, żeby było jeszcze dziwniej - zdjęcie suni Hanki i Milosza, czyli Luny. Ponad połowa pracowników laboratorium zachwycała się Luną, więc Marta podała adres hodowli, ale nie numer telefonu. Wychodziła z założenia, że jeżeli ktoś naprawdę jest zainteresowany posiadaniem psa to albo napisze do hodowczyni albo tam podjedzie, jeśli będzie w pobliżu. Szef był "napalony" na psa, ale gdy posłuchał, że jednak taki pies zmarnował by się w domu bez dużego ogrodu i bez długich spacerów ciężko westchnął i jęknął -wychodzi na to, że będę skazany na jakiegoś maltańczyka lub nie daj Bóg pekińczyka. Marta popatrzyła na niego i powiedziała- nie chcę cię martwić, ale każdy psiak wymaga spacerów i wychodzenia kilka razy dziennie - ja mam miniaturowego pieseczka a i tak na co dzień zajmują się nim moi rodzice, mój teść i my. A psina jest naprawdę maleńka.
Szef któregoś dnia, zerkając na zdjęcie i wskazując na Andrzeja zapytał kim dla niej jest Andrzej. Szwagrem - odrzekła Marta bez zająknienia. A dlaczego pytasz o niego? No bo mam wrażenie, że on jest lekarzem w jednej z prywatnych klinik - odpowiedział szef. No jest - to on mnie ratował gdy sobie uszkodziłam rękę, operował mego męża i mnie. On jest przyrodnim bratem mego męża. Szef przyglądał się długo a potem powiedział - ma w tej klinice bardzo dobrą opinię i trudno się do niego zapisać. No fakt- zawsze ma komplet pacjentów- potwierdziła Marta. A ty chcesz sobie coś wyciąć?- spytała. Szef uśmiechnął się - trudno to określić słowem "chcę"- po prostu muszę. No to dobrze trafiłeś, bo to dobra klinika- pocieszyła go Marta.
Wojtek przeprowadził swoistą rewolucję - fiacika 500 odziedziczyła Maryla, bo Patrycja nie chciała już mieć własnego samochodu. Marta i Wojtek postanowili, że nie wezmą za niego ani grosza, ale po licznych debatach, "pląsach i dąsach" ze strony Andrzeja zgodzili się, że w zamian za samochód dostaną od Andrzeja darmowy montaż fotelika w nowym samochodzie Marty, oczywiście też fiacie, ale teraz to było UNO w wersji produkowanej do Francji. Oczywiście był tak zwanie z drugiej ręki, sprowadzony z Francji przez kolegę Wojtka, tego samego od którego kupili poprzedniego fiacika. Co prawda i Andrzej i Wojtek twierdzili, że sami mogą zamontować mocowania do fotelika dla dziecka, ale Marta przekonała ich, że jeśli montaż zabezpieczeń przeprowadzi firma to da oczywiście na niego gwarancję.
W którąś sobotę, akurat gdy wybierali się w dwie rodziny na spacer do Konstancina, bo tam ponoć lepsze powietrze niż nad Mokotowem, zatelefonowała do Wojtka jego.......matka. Bo właśnie przyjechała do Warszawy i bardzo chciałaby się z nimi zobaczyć. Wojtek, gdy usłyszał głos matki w telefonie zrobił taką minę, jakby mu ktoś wylał kubeł pomyj na głowę i zakrywając mikrofon powiedział do Marty - to dzwoni moja matka. Wojtek poinformował matkę, że właśnie się wszyscy wybierają na spacer poza Warszawę i będą w domu najprędzej po godzinie 15,00. Matka spytała się czy jej były mąż też jedzie z nimi, na co otrzymała twierdzącą odpowiedź oraz informację, że rodzice Marty też jadą. To może w takim razie spotkalibyśmy się wszyscy w Konstancinie w parku w okolicy tężni - zaproponowała. Zaraz się spytam - powiedział Wojtek, a chwilę później powiedział - no dobrze, możemy się spotkać za pół godziny w okolicy tężni.
Ojciec Wojtka stwierdził, że to się fajnie składa, bo w tym układzie on z małą pospaceruje a oni i rodzice Marty się spotkają z matką Wojtka bo on nie jest przekonany, czy widok jego byłej żony nie zaszkodzi aby Ewuni. Marta się roześmiała i stwierdziła, że mogą nawet odstawić cyrk i "przypadkiem spotkać" ojca z dzieckiem, twierdząc , że to dziecko ojca Wojtka. Po prostu zobaczymy na miejscu jak to wyjdzie - roześmiał się tata Marty. Ale pomysł masz córciu niezły - śmiał się.
W drodze do Konstancina Wojtek się zastanawiał czy matka się zorientuje, że to jego dziecko a nie ojca, bo jak na razie to Ewunia nie jest podobna ani do mamy ani do taty. Marta się zawsze śmiała, że gdyby rodziła na wieloosobowej sali porodowej to podejrzewałaby, że mógł dziecko ktoś podmienić, bo na tych wieloosobowych salach dzieci były "obrabiane" w odrębnym pomieszczeniu, więc wszystko było w takich warunkach możliwe. A Pati się przypomniała opowieść, że jakaś jej kuzynka gdy już szła po porodzie i pobycie czterodniowym do domu, to jej przynieśli dziecko, które nie tylko, że nie było urodą podobne do tego które przez te kilka dni dostawała do karmienia ale było też innej płci. Opowieść ta wprawiła wszystkich w dość frywolny nastrój.
W Konstancinie podjechali w dwa samochody na parking restauracji. Gdy wysiedli ojciec Wojtka zaraz ułożył w wózku Ewunię i powiedział, że pójdzie pierwszy z Ewą i rodzicami Marty. Ewunia była bardzo zadowolona, bo dziecko wielce lubiło spacerki, chociaż jeszcze niewiele świata z poza wózka mogła oglądać. Marta się zastanawiała czy aby nie zarezerwować stolika, ale tłumów tej soboty nie było no a poza tym i tak musieli za półtorej godziny być w domu bo trzeba będzie nakarmić Ewę. Już z daleka Marta widziała, że komplet rodzicielski z Ewą w wózku spotkał się z matką Wojtka. Oboje z Wojtkiem zwolnili i Marta pociągnęła Wojtka na pobliską ławkę mówiąc, że jakoś nie ma ochoty na spotkanie ze swoją nie ulubioną teściową. Marta z daleka obserwowała jak przebiega sytuacja i po chwili powiedziała do Wojtka - wstawaj idziemy szybko pod tamte drzewa - chyba się udało, twoja matka kończy spotkanie.
Nieco się oddalili od alejki i z daleka obserwowali ukradkiem sytuację a w kilka minut później przemknęła alejką matka Wojtka i jak Wojtek zauważył chyba była maksymalnie wściekła. Odczekali chwilę i pomału poszli w miejsce, gdzie stali rodzice i teść Marty z wózkiem. Cała trójka była w dobrym humorze, podobnie jak Ewunia. Gdy podeszli ojciec Wojtka wyciągnął rękę do Marty i powiedział- muszę się przedstawić - dowiedziałem się, że jestem starym satyrem, a na pytanie gdzie matka dziecka pokazałem na tężnię, mówiąc, że pochłania jod, żeby nadwagę zrzucić. Zupełnie nie rozumiem dlaczego się tak szybko moja była żona wyniosła. Nawet się nie zapytała jakiej płci jest dziecko. No i nie wiem czego ode mnie chciała. Wojtek machnął ręką- jak znam życie to wieczorem zadzwoni gdy trochę przetrawi to co zobaczyła. Ciekawy jestem czy uwierzyła, że jesteś tato ojcem Ewuni. Pospacerowali trochę z małą, a że zerwał się niemiły wiatr wrócili do samochodów i pojechali do domu.
Wieczorem rzeczywiście zatelefonowała matka Wojtka i zapytała się co to za cyrk był z dzieckiem. Jaki cyrk- zdziwił się Wojtek. To że ojciec jedzie z dzieckiem na spacer to żaden cyrk, dziś to normalka- słodkim głosem odpowiedział Wojtek. A czyje to dziecko? - zapytała ostrym tonem. No nasze, domowe, wykapany ojciec jak widziałaś. To ojciec się ożenił?- matka dalej prowadziła śledztwo. O ile wiem, to się nie ożenił, jedno nieudane małżeństwo mu wystarczyło - wyzłośliwił się Wojtek. Ale jak widziałaś dba o dziecko. A czemu wy nie przyjechaliście? - padło kolejne pytanie. Przyjechaliśmy, ale nie zdążyliśmy do was dojść tak szybko odeszłaś spod tężni. A dziecko ci się podobało? bo tak szybko odeszłaś, że nie zdążył cię ojciec poinformować, że to jego ukochana wnuczka a nie córka. Matka rzuciła półgłosem niecenzuralne słowo na literę "k" i zakończyła rozmowę.
No i nie wiem co właściwie matka chciała ode mnie lub od nas- stwierdził Wojtek. No ale ma za to teraz o czym rozmyślać. Mam podejrzenie, że na pewno idzie o to, że nie może być właścicielką tego swojego kosmetycznego biznesu. Pewnie tak - beznamiętnie stwierdziła Marta- przepisy nadal są takie same i nie ona jedna w tym kraju musiała z pozycji właściciela przejść na pozycję udziałowca, czyli nie może rządzić. To na pewno bolesne, ale to nie nasza wina.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz