czwartek, 31 października 2024

Córeczka tatusia - 167

 Zgodnie   ze  swym planem Marta   szykowała  się do powrotu  do pracy. Ewunia, jak  się śmiała Ewa,  rosła  jak na drożdżach i to głównie  wszerz no i nie  było to złe  zdaniem pana doktora  pediatry, którego polecił Marcie i Wojtkowi lekarz położnik, który pomagał Ewuni w przyjściu na świat. W każdym razie  dziecina  nie wyglądała jak "nadmuchana", ale  rączki nie  były  już takie patykowate.  Jak  zauważył teść  Marty - najbardziej , najszybciej to rosły paznokcie dziecka.  Poza tym mała  była  najszczęśliwsza gdy któreś z opiekunów znajdowało się w  zasięgu jej wzroku, no a  szczytem  szczęście  było gdy ktoś do niej zagadywał.  Z jednakowym  entuzjazmem witała każdego członka  rodziny. Teść Marty ze 100 razy  dziennie powtarzał, że jego  zdaniem to Ewunia wszystko rozumie  co się do niej mówi. Był wyraźnie zakochany we  wnuczce i nawet maksymalnie ograniczył swą obecność na  swoim półetacie i przymierzał się do rezygnacji  z niego, bo tak naprawdę nie  musiał dorabiać  do emerytury, na którą niedawno przeszedł.

Mała  była  wielce  towarzyskim stworzonkiem i miała, jak dotąd,   tylko jeden feler - noce  przesypiała  idealnie tylko i wyłącznie w łóżku rodziców, leżąc pomiędzy  nimi, przytulona  raz do mamy a raz do taty. Wojtek się śmiał, że mała  dba by rodzice  nie  wyprodukowali "konkurencji". A tak ogólnie  była  bardzo pogodnym  dzieckiem. Marta wpatrując  się w nią usiłowała ustalić czy jest  bardziej podobna do niej  czy do Wojtka, ale  mała  była idealną "wypadkową" obojga. Wojtek z kolei twierdził, że to naprawdę obojętne do którego z  rodziców teraz  jest podobna, najważniejsze, że on jest pewien, że to jego twór. No   nie  wiem - mówił ze śmiechem  ojciec Wojtka - ty to byłeś straszliwy "rozdarciuch"- ciągle się darłeś.  Ale nie  wykluczam, że to dlatego, że matka marzyła o córeczce a  wyszedł chłopczyk no i dzieckiem zajmowała  się głównie niańka.  Tata Marty z kolei twierdził, że Ewunia jest nadzwyczaj grzecznym  dzieckiem i mądrutkim a Patrycja mówiąc o Ewuni używała  określenia  "nasze  cudne ociupeństwo".

Problem zagadywania do  dziecka był łatwy do rozwiązania - wszyscy członkowie rodziny  nagrali na taśmę wierszyki i jakieś opowiadania, Wojtek przymocował  do górnego  brzegu łóżeczka zabawnego puchatego misia i "miś opowiadał."   A  ojciec Wojtka  zamówił śpiewającą małpkę i  chociaż małpka nie śpiewała po polsku ale po niemiecku i  francusku to też się podobała, choć wcale  nie  była "urodna".  Marchewka i soczki owocowe były dostarczane przez Ziuka, który stwierdził, że dzieci to stanowczo zbyt szybko  rosną,  a on najbardziej lubi właśnie takie  maluszki. Był  zachwycony, że mała jest "taka oswojona" i dobrze  toleruje inne  niż domowników  twarze.  Szalenie  chwalił Martę, że wróciła na pół etat do pracy, bo jego zdaniem było to i dla  dziecka korzystne - mała   uczyła  się, że na  mamie i tacie  świat się nie kończy. 

Starszy synek Andrzeja odbył ze swym tatą poważną rozmowę, w czasie której Andrzej tłumaczył mu, że to oczywiście fajnie, że on bardzo lubi małą  Ewunię, ale niech jeszcze  nie  snuje żadnych planów  na przyszłość co do jej osoby, bo na razie to jeszcze  wiele lat upłynie nim oboje  będą dorosłymi. Bo przyjaźnie  z lat dziecinnych nie zawsze trwają do końca życia, a miłość to też często "zmienia adresata". Przy okazji rozmawiał z Piotrusiem o Lenie. Piotruś słuchał i po chwili powiedział - ja pamiętam tamtą mamę, ale ona wcale nas nie  kochała. Ona nas biła, a mama Marylka nas  kocha i nigdy na  nas nie krzyczy ani się nie  złości. I ciocia Marta też nas  kocha. Jacuś już nie pamięta tamtej mamy i ja  mu o niej  nie przypominam. A babcia powiedziała, że tamta mama już nigdy do nas nie  wróci bo już nie jest naszą mamą i twoją żoną a poza tym wyjechała do takiej krainy, z której nie  może tu przejechać. I nie  musimy  się obawiać, że któregoś dnia tu przyjedzie. 

Andrzej zastanawiał się, czy powiedzieć Piotrusiowi, że Lena była  chora i że nie żyje, ale postanowił poczekać jeszcze  jakiś czas -  rok lub  dwa. Bo na pewno w pewnej chwili któryś  z  chłopców wróci do tego tematu. Postanowił poszukać z pomocą Marty odpowiedniej lektury.

W laboratorium, w którym pracowała  Marta, na olbrzymim "biurkostole" (jak Marta nazywała ów mebel) obok kalendarza,  w którym były pozaznaczane przez  Martę różne ważne terminy,  stały  w ramce fotografie Ewuni i "zbiorówka" zdjęć tych osób, które Marta kochała, czyli Wojtka, rodziców, teścia i.....Andrzeja. I, żeby było jeszcze  dziwniej - zdjęcie suni Hanki i Milosza, czyli Luny. Ponad połowa pracowników laboratorium zachwycała się Luną, więc Marta podała  adres hodowli, ale nie numer telefonu. Wychodziła z  założenia, że jeżeli ktoś  naprawdę jest  zainteresowany posiadaniem psa to albo napisze do hodowczyni  albo tam podjedzie, jeśli będzie w pobliżu.  Szef był "napalony" na psa, ale gdy posłuchał, że jednak taki pies zmarnował  by  się w domu bez  dużego ogrodu i bez  długich spacerów ciężko westchnął i jęknął -wychodzi na  to, że będę skazany na jakiegoś  maltańczyka  lub nie  daj Bóg pekińczyka. Marta popatrzyła na  niego i powiedziała- nie chcę  cię martwić, ale  każdy psiak wymaga spacerów i wychodzenia kilka razy dziennie - ja  mam miniaturowego pieseczka a i tak na  co  dzień zajmują się nim moi rodzice, mój teść i my.  A psina jest naprawdę maleńka.

Szef któregoś dnia, zerkając na zdjęcie i  wskazując na Andrzeja zapytał kim dla niej jest Andrzej.  Szwagrem - odrzekła  Marta bez  zająknienia. A dlaczego pytasz o niego?  No bo mam wrażenie, że on jest lekarzem w jednej z prywatnych klinik - odpowiedział szef.  No jest - to on  mnie  ratował gdy sobie uszkodziłam rękę,  operował mego męża i mnie. On jest przyrodnim bratem mego męża. Szef przyglądał się długo a potem powiedział - ma  w tej klinice bardzo dobrą opinię i trudno się  do niego zapisać. No fakt- zawsze ma komplet pacjentów- potwierdziła  Marta. A ty chcesz  sobie  coś wyciąć?-  spytała. Szef uśmiechnął się - trudno to określić słowem "chcę"- po prostu muszę. No to dobrze trafiłeś, bo to dobra klinika- pocieszyła  go Marta.

Wojtek przeprowadził swoistą  rewolucję - fiacika  500 odziedziczyła Maryla, bo Patrycja nie  chciała  już mieć  własnego samochodu. Marta i Wojtek postanowili, że nie wezmą  za niego ani  grosza, ale po licznych debatach, "pląsach i dąsach" ze strony Andrzeja zgodzili  się, że w  zamian  za samochód dostaną od Andrzeja darmowy  montaż  fotelika w nowym samochodzie Marty, oczywiście też fiacie,  ale teraz to było UNO w  wersji produkowanej do Francji. Oczywiście był tak zwanie  z  drugiej ręki,  sprowadzony z Francji przez kolegę Wojtka, tego samego od którego kupili poprzedniego  fiacika.   Co prawda i Andrzej i Wojtek twierdzili, że sami mogą  zamontować mocowania do fotelika  dla  dziecka, ale Marta przekonała ich, że jeśli montaż zabezpieczeń przeprowadzi firma to da oczywiście na niego gwarancję.

W którąś sobotę, akurat gdy wybierali się  w  dwie rodziny na  spacer do Konstancina, bo tam ponoć lepsze powietrze  niż nad Mokotowem, zatelefonowała do Wojtka  jego.......matka. Bo właśnie przyjechała  do Warszawy i bardzo chciałaby  się z nimi zobaczyć. Wojtek, gdy usłyszał głos matki w telefonie zrobił taką minę, jakby mu ktoś wylał kubeł pomyj na  głowę i zakrywając mikrofon powiedział do Marty - to dzwoni moja matka. Wojtek poinformował  matkę, że właśnie  się wszyscy wybierają na spacer  poza  Warszawę i będą w  domu najprędzej po godzinie 15,00. Matka spytała  się czy jej były mąż  też jedzie  z nimi, na  co otrzymała twierdzącą odpowiedź oraz informację, że  rodzice Marty też jadą.  To może  w takim razie spotkalibyśmy się wszyscy w Konstancinie w  parku w okolicy tężni - zaproponowała. Zaraz  się  spytam - powiedział Wojtek, a chwilę później powiedział - no dobrze, możemy  się spotkać za pół godziny  w okolicy tężni. 

Ojciec  Wojtka  stwierdził, że to się fajnie  składa, bo  w  tym układzie  on z małą  pospaceruje a oni i rodzice  Marty się  spotkają z matką Wojtka  bo on  nie jest przekonany, czy widok jego byłej żony nie  zaszkodzi  aby Ewuni.  Marta  się roześmiała i stwierdziła, że  mogą nawet odstawić cyrk i "przypadkiem spotkać" ojca  z  dzieckiem,  twierdząc ,  że to dziecko ojca Wojtka. Po prostu zobaczymy  na miejscu jak to wyjdzie - roześmiał się tata Marty. Ale  pomysł masz córciu  niezły - śmiał się.

W drodze  do Konstancina  Wojtek się  zastanawiał czy matka   się zorientuje, że to jego dziecko a nie ojca, bo jak na  razie to Ewunia nie jest podobna  ani do mamy ani do taty. Marta  się  zawsze  śmiała, że gdyby rodziła na  wieloosobowej sali porodowej to podejrzewałaby, że mógł dziecko ktoś podmienić, bo na tych wieloosobowych  salach dzieci były  "obrabiane" w odrębnym  pomieszczeniu, więc  wszystko było w takich  warunkach  możliwe.  A Pati się przypomniała opowieść, że jakaś  jej kuzynka gdy już szła po porodzie i pobycie czterodniowym  do  domu, to jej przynieśli dziecko, które nie  tylko, że nie  było urodą podobne  do tego które  przez te kilka  dni dostawała  do karmienia ale było też innej płci. Opowieść ta wprawiła  wszystkich w dość frywolny nastrój. 

W Konstancinie podjechali w  dwa  samochody na parking restauracji. Gdy wysiedli ojciec  Wojtka zaraz ułożył w wózku Ewunię i powiedział, że pójdzie pierwszy z Ewą i  rodzicami Marty. Ewunia była bardzo zadowolona, bo dziecko  wielce lubiło spacerki, chociaż  jeszcze  niewiele świata z poza wózka mogła oglądać. Marta się zastanawiała  czy  aby nie  zarezerwować  stolika, ale tłumów tej  soboty nie było no a  poza tym i tak musieli  za półtorej  godziny być  w domu bo trzeba  będzie nakarmić  Ewę.  Już z  daleka Marta widziała, że komplet rodzicielski z Ewą w wózku spotkał się z matką  Wojtka.  Oboje z Wojtkiem  zwolnili i Marta pociągnęła Wojtka  na pobliską ławkę mówiąc, że jakoś nie ma ochoty na  spotkanie ze  swoją nie ulubioną teściową. Marta z daleka obserwowała jak przebiega  sytuacja i po chwili powiedziała do Wojtka - wstawaj idziemy szybko pod tamte  drzewa - chyba się udało, twoja  matka kończy spotkanie.

Nieco  się oddalili od  alejki i z  daleka obserwowali ukradkiem sytuację a w kilka minut później przemknęła alejką matka Wojtka i jak Wojtek zauważył chyba była maksymalnie wściekła. Odczekali chwilę i pomału poszli w  miejsce, gdzie stali rodzice i teść Marty z  wózkiem. Cała trójka  była w dobrym humorze, podobnie jak Ewunia. Gdy podeszli ojciec Wojtka wyciągnął rękę do Marty i powiedział- muszę  się przedstawić - dowiedziałem się, że jestem starym satyrem, a na pytanie  gdzie matka dziecka pokazałem na tężnię, mówiąc, że pochłania  jod, żeby nadwagę zrzucić.  Zupełnie  nie rozumiem dlaczego  się tak szybko moja  była  żona wyniosła.  Nawet  się nie  zapytała jakiej płci jest  dziecko. No i nie  wiem czego ode  mnie  chciała. Wojtek machnął ręką-  jak znam życie  to wieczorem zadzwoni gdy trochę przetrawi to co zobaczyła. Ciekawy jestem czy uwierzyła, że jesteś tato ojcem Ewuni.  Pospacerowali trochę z małą, a że zerwał się niemiły  wiatr wrócili do  samochodów i pojechali do  domu. 

Wieczorem  rzeczywiście  zatelefonowała matka Wojtka i  zapytała się co to  za cyrk był z  dzieckiem. Jaki cyrk- zdziwił się  Wojtek. To że ojciec  jedzie  z dzieckiem na  spacer to żaden cyrk, dziś to normalka- słodkim  głosem odpowiedział Wojtek. A czyje to dziecko? - zapytała ostrym tonem. No nasze, domowe, wykapany ojciec jak widziałaś.  To ojciec   się ożenił?- matka  dalej  prowadziła  śledztwo. O ile wiem, to się nie ożenił, jedno nieudane  małżeństwo mu wystarczyło - wyzłośliwił się Wojtek. Ale jak widziałaś  dba o dziecko. A czemu wy nie przyjechaliście? - padło kolejne  pytanie.  Przyjechaliśmy, ale  nie  zdążyliśmy do was  dojść tak szybko odeszłaś spod tężni. A dziecko ci  się podobało? bo tak  szybko odeszłaś, że nie zdążył cię ojciec poinformować, że to jego ukochana wnuczka a nie córka.  Matka rzuciła półgłosem niecenzuralne słowo na literę "k" i  zakończyła  rozmowę.

No i nie wiem co właściwie matka chciała ode mnie lub od nas- stwierdził Wojtek. No ale ma za to teraz o  czym rozmyślać. Mam podejrzenie, że na pewno idzie o to, że nie  może być właścicielką tego swojego kosmetycznego biznesu.  Pewnie tak - beznamiętnie  stwierdziła  Marta- przepisy nadal są takie  same i nie  ona jedna w tym kraju musiała z pozycji właściciela przejść na  pozycję udziałowca, czyli nie  może rządzić. To na pewno bolesne, ale to nie nasza  wina.

                                                                     c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz