W trzy dni później, wieczorem, zatelefonowała do domu Marty i Wojtka jego matka. Marta akurat skończyła wieczorne ablucje Ewuni i teraz ją karmiła, więc telefon, ku wielkiemu zdumieniu teściowej odebrała Pati, która zawsze "dyżurowała" u Marty jeśli Wojtek musiał być wieczorem na uczelni bo zastępował swego przyjaciela, Michała.
Teściowa Marty była najwyraźniej w świecie mocno rozczarowana faktem, że synowa nie może teraz -zaraz z nią rozmawiać więc tylko powiedziała - nie wiedziałam, że młodzi mają tak trudną sytuację finansową, że mój biedny syn musi pracować od świtu do nocy. Pati słysząc to nieomal się nie ugryzła w język by nie powiedzieć jej czegoś niemiłego, ale zamiast tego powiedziała- przekażę Martusi, że telefonowałaś i powiedz do której ona może do ciebie jeszcze dziś zadzwonić. Skończy karmić Ewunię i utuli do snu i wtedy do ciebie zatelefonuje. No dobrze - nie chodzę spać z kurami, do jedenastej może do mnie zadzwonić na komórkę - powiedziała nieco nadąsanym tonem teściowa Marty.
W kilka minut później do domu dotarł Wojtek, z dwiema siatami pełnymi przeróżnych wiktuałów, których spora część była głównie dla Ewuni i Marty. Były tam domowe soczki dla Ewuni oraz marchew i inne warzywa hodowane bez chemicznych oprysków, bowiem Ziuk stwierdził, że dzieci z jego rodziny powinny jeść to co dla nich najzdrowsze, a on Martę, Ewę i Wojtka uważa za swoją rodzinę, a nie tylko za swych przyjaciół.
Jak było do przewidzenia, Wojtek gdy tylko został poinformowany, że telefonowała jego matka i że ubolewała nad faktem, że biedny synek pracuje od świtu do nocy bo zapewne brak mu pieniędzy, zaraz zatelefonował do swej matki. Chwilę rozmawiał stojąc na środku kuchni, a potem poszedł w drugi koniec mieszkania, by się swobodnie wyciągnąć na łóżku w pokoju swego ojca. Był zmęczony, bo cały wykład stał, a jak wiadomo to stanie męczy więcej niż chodzenie. W pół godziny później przyszedł do kuchni uśmiechnięty i powiedział do Pati- mam nadzieję, że szybko tu do nas nie zatelefonuje ani nie przyjedzie.
Jest wściekła, bo mój ojciec zmienił sobie operatora i przy okazji numer, o czym ona nie jest poinformowana i nie będzie, więc czuje się wielce urażona. Poza tym w dalszym ciągu chce namówić Martę by firmowała jej SPA, więc musiałem jej w dość niemiły sposób wybić to z głowy. Wiesz Pati - ona chyba ma jakieś omamy - powiedziała, że złoży pozew o alimenty od ojca, więc musiałem jej przypomnieć z czyjej winy nastąpił rozwód. I kwestia alimentów była wtedy omawiana. I że w dniu rozwodu to krzywdy nie miała- wzięła z domu to co chciała. I że wszystko zostało spisane i ona składała na każdym dokumencie i wykazie swój podpis i że te wszystkie dokumenty są u ojca, a ona ma ich kopie. Dobrze, że tylko telefonowała, a nie zjechała tutaj do nas. Ojciec powinien wrócić lada moment. Muszę mu powiedzieć, że ona jest w Warszawie. Po niej można się wszystkiego spodziewać.
Powiedziała, że chciałaby zobaczyć "swoją wnuczkę", więc jej przypomniałem, że widziała ją w Konstancinie i wystarczy. A jaka oburzona, że Marta nie wzięła trzyletniego urlopu wychowawczego! Podłożyła się tym, bo jej przypomniałem, że ona nie pracowała zawodowo ale pomimo tego miała do dziecka nianię i na dodatek pomoc domową. Nie mówiłem jej że to ty się zajmujesz Ewunią gdy Marta idzie na te pół etatu do laboratorium, bo wtedy jak amen w pacierzu przyszłaby tutaj.
Gdy Ewunia już słodko zasnęła do kuchni przyszła Marta a w pięć minut później, niemal jednocześnie obaj ojcowie dotarli do mieszkania. Dziadkowie po cichutku zajrzeli wpierw do "słodyczki" i po chwili wrócili z sypialni uśmiechnięci i rozczuleni widokiem "śpiącej królewny". Po wspólnej kolacji i krótkim omówieniu "wydarzeń dnia" rodzice Marty wzięli na spacer Misię, mówiąc, że Misię to przyprowadzi do nich po porannym spacerze Pati, gdy tak jak ostatnio przyjdzie do nich o 9,30 by zostać z dzieckiem. Marta jeździła do pracy na godzinę 10,00, wychodziła z pracy o 14,00. Wracając z pracy robiła zakupy dla całej rodziny. Było to bardzo dobre rozwiązanie, które wszystkim pasowało. W godzinach, w których Marta rozpoczynała i kończyła pracę dojazd do i z pracy zajmował jej raptem 10 minut. A szef Marty twierdził, że jego zdaniem każdy pracujący koncepcyjnie nie jest w stanie być w 100% wydajnym przez 8 godzin pracy. A Marta czasem zostaje dłużej niż wymaga tego jej półetat - po prostu czasem jakiś świetny pomysł wpada jej do głowy pod koniec jej dnia pracy i wtedy automatycznie zostaje dłużej, więc tylko wysyła do domu wiadomość, że wróci później.
Późnym wieczorem Marta powiedziała do Wojtka, że jej to jest właściwie żal jego matki, bo chyba się jej jakoś nie najlepiej w życiu układa. No ale to nie nasza wina, że jak mówisz, nie najlepiej się jej w życiu układa - beznamiętnie stwierdził Wojtek. Ja rozumiem, że może nie układało się jej życie intymne z moim ojcem- stwierdził Wojtek- no ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że powinna była o tym wpierw z nim rozmawiać a nie romansować z innym facetem. Jestem w stanie zrozumieć, że żar uczuć minął, nie każda miłość trwa wiecznie i z wielu różnych przyczyn może zamienić się w obojętność, no ale jeżeli tak się stanie to trzeba jednak o tym z partnerem porozmawiać, bo jakby na to nie spojrzeć to uczucia nie biorą się z powietrza, nie są roznoszone wiatrem jak nitki pajęczyn.
Bo to tylko tak się mówi, że kocha się kogoś za nic. Wcale tak nie jest - bo jeśli kogoś kochamy to ta osoba posiada cechy które nam odpowiadają i są to cechy i fizyczne i psychiczne. I gdy z jakiegoś powodu człowiek traci te cechy, to należy o tym porozmawiać, powiedzieć że nie jesteśmy w stanie zaakceptować takich zmian. Mam ogromny żal do matki, że nie porozmawiała wpierw o wszystkim z ojcem. Nie wykluczam, że pomimo rozmów ten związek by nie przetrwał, no ale przynajmniej ojciec nie czułby się ośmieszony i oszukany, bo pewnie i tak nastąpiłby rozwód. I , żeby było śmieszniej, to dla mnie bardziej matką jest Patrycja, osoba zupełnie nie spokrewniona, a mimo tego tak bardzo serdeczna i dbająca o nas. Popatrz - Ziukowie nie są wcale naszą rodziną a traktują nas tak samo jak Alę i Michała. I choć jedyne co łączy Alę z nimi w sensie pokrewieństwa to jest ich wnuk, to oni są dla Ali, Michała i ich dzieci oparciem, czują się dziadkami nie tylko Mirka ale i "Pareczki". To co mnie zawsze złości u mojej matki to fakt, że zawsze jest zainteresowana tylko tym byś ty zajęła się prowadzeniem jej biznesu i nie trafia do niej, że ty nie jesteś tym wcale zainteresowana. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć by choć raz zaczęła rozmowę od pytania jak ty się czujesz, jak reszta rodziny się czuje - zawsze na pierwszym planie jest jej biznes. Nie mam nawet bladego pojęcia po co tym razem tu przyjechała. Patrzyłem w wykaz firm kosmetycznych, salonów itp. i pod tym adresem pod którym była jej firma jest jakiś spory warzywniak, ale nie sądzę by był jej. W każdym razie w wykazie firm to już jej nie ma. Kilka nazwisk z tego jej biznesu to nawet pamiętam, ale nie widziałem ich wśród właścicieli salonów kosmetycznych. Widać z tego, że żadna z nich nie miała kwalifikacji ozdobionych tytułem mgr.
No to pewnie dlatego twoja mama tak tu namiętnie przyjeżdża- stwierdziła Marta. Wiesz- nie da się ukryć, że te nowe przepisy sporo namieszały. Pamiętam, że przepisy jasno regulowały jakie zabiegi mogą być wykonywane po szkole kosmetyczek i gdyby panie kosmetyczki przestrzegały tych procedur to nie byłoby takiej zmiany przepisów. A przepisy były jasne i czytelne - nie wolno przeprowadzać zabiegów w czasie których jest przecinana skóra. A ja pamiętam,gdy jeszcze byłam w liceum, że kosmetyczki nie miały takich ograniczeń (albo miały ale ich nie przestrzegały) i kaleczyły skórę gdy np. usuwały "tłuszczaka" - to taka podskórna grudka tłuszczu i nie da się jej usunąć bez maleńkiego nacięcia skóry. No a każde takie otwarcie skóry, zwłaszcza na twarzy, może zaowocować sepsą, bo nie oszukujmy się - w gabinecie kosmetycznym nie ma takiej sterylności jak na sali operacyjnej. I na pewno były przypadki zakażeń, stąd ta zmiana przepisów.
Ja nie jeden raz mówiłam twojej mamie że jakoś mało mnie pasjonuje usuwanie zanieczyszczeń z twarzyczek i gdybym nie trafiła na to laboratorium to pewnie bym się raczej zaczepiła w jakimś salonie odnowy biologicznej jako kosmetolog a nie jako kosmetyczka. Bo kosmetolog to właściwie tylko rozpoznaje co się ze skórą dzieje, daje wytyczne jak o nią dbać, ewentualnie zleca kosmetyczce jakie zabiegi powinna wykonać. I już pod koniec trzeciego roku słyszałam jak moje koleżanki twierdziły, że nie wyobrażają sobie by mieć zakład kosmetyczny i utrzymywać takiego darmozjada jak kosmetolog co to nie będzie robił żadnych zabiegów a będzie się tylko w kółko wymądrzał i brał forsę. Większość panienek była z takich miejscowości, że miałabym spore trudności gdybym chciała do nich trafić nawet gdybym się posługiwała atlasem samochodowym i one zostały "trafione- zatopione" tymi nowymi przepisami, bo to były ostatnie dwa lata bezpłatnego studium na "magisterkę", więc jeśli się któraś nie załapała to miała "przechlapane".
A dziś mi szef powiedział, że za miesiąc rozpocznie się produkcja tego naszego opatentowanego dermokosmetyku. Na razie tylko ja wiem o tym, reszta się dowie pod koniec miesiąca. A jutro będę brała udział w burzy mózgów dotyczącej projektu opakowania. Boję się tylko, że nie dam rady wyjść o 14,00. I pewnie będę jutro tkwić w stosach opakowań, bo wpadłam na pomysł, by nieco przerobić jedno z już wykorzystywanych opakowań. Bo może być "stary kształt" , więc będzie można wykorzystać stare wykrojniki do kartonu tylko nowy będzie nadruk i będę go omawiać z p. plastykiem. Pytałam się szefa czy ma jakieś priorytety w kwestii opakowań, ale on twierdzi że jemu to obojętne, ale lubi gdy opakowania nie mają jakichś zagadek w kwestii otwierania. I przez to powiedzenie ja mam zagadkę o co mu idzie?
Wojtek uśmiechnął się - jutro to jest środa, ja nie prowadzę wykładów, więc mogę się urwać tak, żeby być w domu nawet o 13,30, więc będę mógł zluzować Pati a ty nie będziesz się musiała spieszyć. Poza tym, o ile się nic nie zmieniło to ojciec będzie jechał do ośrodka dopiero na godzinę 16,00, czyli będzie w domu co najmniej do 15,30. A wiesz - to powiedzenie twego szefa też mnie w tej chwili zastanowiło- wszak ze względów oszczędnościowo- praktycznych te kartonikowe opakowania nie są skomplikowane, zresztą ich zawartość nie jest na wagę złota, więc nie trzeba nic kombinować. Może idzie mu o to, by nie były bardzo małe bo takie mało gabarytowe pudełeczka ciężko jest obsługiwać męskim dłoniom. Zobacz kochanie - ja nie mam dłoni koszykarza ale i tak jest znacznie większa od twojej łapeńki. Marta popatrzyła na jego dłoń i powiedziała - ty masz bardzo ładne szczupłe dłonie- masz dłoń pianisty, bez problemu łapiesz oktawę. Wojtek wzruszył ramionami - nie wiem, nigdy nie grałem na pianinie, bo na szczęście matka nie wpadła na pomysł żebym się uczył gry na instrumencie klawiszowym. A pamiętasz jak nas zmuszano w szkole do gry na flecie?
Marta skrzywiła się - pamiętam i pamiętam, że nasz "pan od muzyki" zawsze przychodził ze skrzypcami i na nich coś grał. I do dziś nie pojęłam dlaczego grał nam na tych skrzypcach a nie na flecie, skoro nam kazał na nim grać. I pamiętam jak tata załatwił mi od laryngologa zwolnienie z chóru. Wy to mieliście lepiej, bo mieliście mutację, a wtedy chłopcy nie śpiewają. A pamiętasz, że w równoległej klasie był jego syn? - spytała. Miał taką idealnie okrągłą buzię i chodził równolegle do szkoły muzycznej. Liceum to robił w szkole muzycznej, ale potem nigdy o nim nie słyszałam. Ale nie wykluczam, że oni wyjechali gdzieś za granicę, bo wieść gminna niosła, że jego ojciec załapał się do jakiejś orkiestry symfonicznej, chyba w NRD i tam już zostali. Jak słyszałam to dostanie się do dobrej orkiestry symfonicznej wcale nie było prostą i oczywistą sprawą, zwłaszcza, że to nie była polska orkiestra. Popatrz - jakoś rozleciała się po świecie nasza klasa. W okresie liceum to spotkałam tylko bliźniaków i nadal nie wiedziałam który jest który, bo nadal byli straszecznie do siebie podobni. Ze dwa razy spotkałam Lilkę bo mieszkała w internacie, bo jej ojciec dostał jakąś "dziką" placówkę, zdaje się że w Ghanie i nie było tam polskiej szkoły, więc ją tu upchnęli w internacie - wiesz, w tym w którym tata nie chciał mnie zostawić. Dość często się z nią spotykałam na początku liceum, a potem słyszałam, że jej tata załapał się do Libii, ale tam też nie było dobrej szkoły więc ją umieścili we Włoszech w szkole z wykładowym angielskim no i z internatem. Ale nie wiem w jakim mieście. W Libii to wylądował też twój imiennik, ale jego wysłali do szkoły z internatem na Malcie. No popatrz - roześmiał się Wojtek - to ja jednak nie miałem najgorzej - mieszkałem razem ze starymi w domu i nie tułałem się po internatach, a mimo tego nie czułem się szczęśliwy. Dopiero gdy zdałem na Politechnikę poczułem się o niebo lepiej - mogli mi wtedy starzy naskakać - w najgorszym układzie poszedłbym do pracy i na studia wieczorowe. A i tak najważniejsze z tego wszystkiego to było to, że w dalszym ciągu mogliśmy być razem.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz