sobota, 9 listopada 2024

Córeczka tatusia - 168

 W trzy  dni później, wieczorem, zatelefonowała  do domu Marty i Wojtka  jego matka.  Marta  akurat skończyła wieczorne   ablucje Ewuni i teraz  ją karmiła, więc telefon, ku wielkiemu  zdumieniu teściowej odebrała Pati, która zawsze "dyżurowała" u  Marty jeśli Wojtek musiał być wieczorem na  uczelni bo zastępował swego przyjaciela,  Michała.

Teściowa  Marty była najwyraźniej  w świecie mocno rozczarowana faktem, że synowa  nie może teraz -zaraz  z nią rozmawiać więc tylko powiedziała - nie  wiedziałam, że młodzi mają tak trudną  sytuację  finansową, że  mój  biedny  syn  musi pracować od świtu do nocy.  Pati słysząc to nieomal się nie ugryzła  w język by nie powiedzieć jej  czegoś niemiłego, ale  zamiast tego powiedziała- przekażę Martusi, że telefonowałaś i powiedz do której ona  może do ciebie jeszcze  dziś zadzwonić. Skończy  karmić Ewunię i utuli do  snu i wtedy  do ciebie  zatelefonuje. No dobrze - nie  chodzę  spać z kurami, do jedenastej może  do mnie zadzwonić na  komórkę - powiedziała nieco nadąsanym  tonem teściowa  Marty.

W kilka minut później do  domu dotarł Wojtek, z dwiema  siatami pełnymi przeróżnych wiktuałów, których spora  część była głównie dla Ewuni i Marty. Były tam domowe  soczki dla Ewuni oraz marchew i inne  warzywa hodowane bez  chemicznych oprysków, bowiem Ziuk stwierdził, że dzieci z jego  rodziny powinny jeść to co dla  nich najzdrowsze, a on Martę, Ewę i Wojtka uważa  za  swoją rodzinę, a nie  tylko za swych przyjaciół. 

Jak  było do przewidzenia, Wojtek gdy tylko został poinformowany, że telefonowała  jego matka i że ubolewała  nad faktem, że biedny synek pracuje od świtu do nocy bo zapewne  brak  mu pieniędzy, zaraz zatelefonował do swej matki. Chwilę rozmawiał stojąc na  środku kuchni, a potem poszedł w drugi koniec mieszkania, by się swobodnie wyciągnąć na łóżku w pokoju swego ojca. Był  zmęczony, bo cały  wykład stał, a jak  wiadomo to stanie męczy więcej  niż  chodzenie. W pół godziny później przyszedł do kuchni uśmiechnięty i powiedział do Pati- mam nadzieję, że szybko tu do nas  nie zatelefonuje  ani nie przyjedzie. 

Jest wściekła, bo mój ojciec zmienił sobie operatora i przy okazji numer, o  czym ona  nie jest poinformowana i nie  będzie, więc czuje  się wielce urażona. Poza tym w dalszym  ciągu  chce namówić Martę by firmowała jej SPA, więc  musiałem jej w dość niemiły  sposób wybić  to z głowy. Wiesz Pati - ona  chyba ma jakieś omamy - powiedziała, że złoży pozew o alimenty od ojca, więc musiałem jej przypomnieć z czyjej winy nastąpił rozwód. I kwestia  alimentów była  wtedy omawiana. I że w dniu rozwodu to krzywdy  nie  miała- wzięła  z domu to co chciała. I że wszystko zostało spisane i ona składała  na każdym dokumencie i  wykazie  swój podpis i że te  wszystkie  dokumenty  są u ojca, a ona  ma ich kopie. Dobrze, że  tylko telefonowała,  a nie  zjechała tutaj do nas.  Ojciec powinien wrócić lada  moment. Muszę mu powiedzieć, że ona jest w  Warszawie. Po niej można  się wszystkiego spodziewać. 

Powiedziała, że chciałaby zobaczyć "swoją wnuczkę", więc  jej przypomniałem, że  widziała ją w Konstancinie i wystarczy.  A jaka oburzona, że  Marta nie wzięła trzyletniego urlopu wychowawczego! Podłożyła  się  tym, bo jej przypomniałem, że ona nie pracowała zawodowo ale pomimo tego miała do dziecka nianię i na dodatek pomoc domową. Nie mówiłem jej że to ty się zajmujesz Ewunią gdy Marta idzie na te pół etatu do laboratorium, bo wtedy jak  amen w pacierzu przyszłaby  tutaj.

Gdy Ewunia już  słodko zasnęła do kuchni przyszła Marta a w pięć minut później, niemal jednocześnie obaj ojcowie dotarli do mieszkania. Dziadkowie po cichutku zajrzeli wpierw  do "słodyczki" i po chwili wrócili z sypialni uśmiechnięci i rozczuleni widokiem "śpiącej królewny". Po wspólnej kolacji i krótkim omówieniu "wydarzeń  dnia" rodzice Marty wzięli na  spacer Misię, mówiąc, że Misię to przyprowadzi do nich po porannym  spacerze Pati, gdy tak jak ostatnio przyjdzie do nich o 9,30 by zostać z dzieckiem. Marta jeździła do pracy na  godzinę 10,00, wychodziła z pracy o 14,00. Wracając z pracy robiła  zakupy dla  całej  rodziny. Było to bardzo  dobre  rozwiązanie, które  wszystkim  pasowało. W godzinach,  w których Marta rozpoczynała i kończyła pracę dojazd do i z pracy zajmował jej raptem 10 minut. A szef Marty twierdził, że jego zdaniem każdy pracujący koncepcyjnie nie jest w  stanie   być w 100% wydajnym przez 8 godzin pracy. A Marta czasem zostaje dłużej niż wymaga tego jej półetat - po prostu czasem jakiś świetny pomysł wpada  jej do głowy pod  koniec jej dnia pracy i wtedy  automatycznie  zostaje dłużej, więc  tylko wysyła do  domu wiadomość, że  wróci później.

Późnym  wieczorem Marta powiedziała do Wojtka, że jej to jest właściwie żal  jego matki, bo chyba  się jej jakoś nie najlepiej  w życiu układa.  No ale to nie nasza  wina, że jak mówisz, nie najlepiej  się jej w życiu układa - beznamiętnie  stwierdził Wojtek. Ja  rozumiem, że  może nie układało się  jej życie intymne z moim ojcem- stwierdził Wojtek- no ale  nie mogę  się oprzeć  wrażeniu, że powinna była o tym wpierw z nim rozmawiać a  nie  romansować z innym facetem. Jestem w  stanie  zrozumieć, że żar uczuć minął, nie każda  miłość trwa  wiecznie i z  wielu różnych przyczyn  może zamienić  się w obojętność, no ale jeżeli tak  się stanie to trzeba jednak o tym  z partnerem porozmawiać, bo jakby na  to nie spojrzeć  to uczucia nie  biorą  się z powietrza, nie  są roznoszone wiatrem jak nitki pajęczyn. 

Bo to tylko tak  się mówi, że kocha się kogoś za nic. Wcale tak nie jest - bo jeśli kogoś  kochamy to ta osoba posiada  cechy które nam  odpowiadają i są to cechy i fizyczne i psychiczne. I gdy z jakiegoś powodu człowiek traci te cechy, to  należy o tym porozmawiać, powiedzieć że nie jesteśmy w stanie  zaakceptować  takich  zmian. Mam ogromny  żal  do matki, że nie porozmawiała wpierw o  wszystkim z ojcem. Nie  wykluczam, że pomimo rozmów ten  związek by  nie przetrwał, no ale przynajmniej ojciec  nie  czułby się ośmieszony i oszukany, bo pewnie i tak nastąpiłby  rozwód.  I , żeby było śmieszniej, to dla  mnie bardziej matką jest Patrycja, osoba  zupełnie  nie  spokrewniona, a mimo tego tak bardzo serdeczna i dbająca o nas.  Popatrz - Ziukowie nie  są wcale naszą rodziną a traktują nas tak samo jak Alę i Michała. I choć jedyne co łączy Alę z nimi w sensie pokrewieństwa  to jest ich wnuk,  to oni są dla Ali,  Michała i ich  dzieci  oparciem, czują  się dziadkami  nie  tylko Mirka ale i "Pareczki".  To co mnie  zawsze złości u mojej matki to fakt, że zawsze jest  zainteresowana  tylko  tym byś  ty  zajęła  się prowadzeniem jej biznesu i nie trafia do niej, że ty  nie jesteś tym wcale  zainteresowana. Jakoś nie  mogę  sobie przypomnieć by choć raz zaczęła  rozmowę od pytania jak ty się czujesz, jak reszta  rodziny się  czuje - zawsze na pierwszym planie jest jej biznes. Nie mam nawet bladego pojęcia po co tym razem tu przyjechała. Patrzyłem w wykaz firm kosmetycznych, salonów itp. i pod  tym adresem pod którym była  jej firma jest jakiś spory warzywniak, ale nie  sądzę by był jej. W każdym  razie w  wykazie  firm to już jej nie ma. Kilka nazwisk z tego jej  biznesu to nawet  pamiętam, ale nie  widziałem ich wśród właścicieli salonów kosmetycznych. Widać  z tego, że żadna  z nich nie miała kwalifikacji ozdobionych  tytułem mgr.

No to pewnie  dlatego twoja  mama  tak tu namiętnie  przyjeżdża- stwierdziła  Marta. Wiesz- nie  da  się ukryć, że te  nowe przepisy sporo namieszały. Pamiętam, że przepisy jasno  regulowały jakie zabiegi mogą  być wykonywane po szkole kosmetyczek i gdyby panie kosmetyczki przestrzegały tych procedur to nie  byłoby takiej zmiany przepisów. A przepisy  były jasne i czytelne - nie  wolno przeprowadzać   zabiegów w czasie których jest przecinana skóra. A ja pamiętam,gdy jeszcze  byłam w liceum, że kosmetyczki nie  miały takich ograniczeń  (albo  miały ale ich  nie przestrzegały)  i kaleczyły  skórę gdy np. usuwały "tłuszczaka" - to taka podskórna grudka tłuszczu i nie  da  się jej usunąć  bez maleńkiego nacięcia skóry. No a  każde takie otwarcie  skóry, zwłaszcza na twarzy, może  zaowocować sepsą, bo nie oszukujmy  się - w gabinecie  kosmetycznym nie ma takiej sterylności jak na  sali operacyjnej. I na pewno  były przypadki  zakażeń, stąd ta zmiana przepisów. 

Ja nie jeden raz mówiłam twojej mamie  że jakoś mało mnie pasjonuje usuwanie zanieczyszczeń z twarzyczek i gdybym nie trafiła na to laboratorium to pewnie  bym  się raczej zaczepiła  w jakimś salonie odnowy biologicznej jako kosmetolog a nie jako kosmetyczka. Bo kosmetolog to właściwie  tylko rozpoznaje co się ze skórą  dzieje, daje  wytyczne  jak o nią  dbać, ewentualnie zleca kosmetyczce jakie  zabiegi powinna wykonać. I już pod koniec trzeciego roku słyszałam jak  moje koleżanki twierdziły, że nie  wyobrażają sobie  by mieć zakład kosmetyczny i utrzymywać takiego darmozjada jak kosmetolog co to nie  będzie  robił żadnych zabiegów  a będzie  się tylko w kółko wymądrzał i brał  forsę.  Większość panienek  była z takich miejscowości, że miałabym spore  trudności gdybym  chciała do nich trafić nawet gdybym  się posługiwała  atlasem  samochodowym i one zostały "trafione- zatopione" tymi nowymi przepisami, bo to były ostatnie dwa lata bezpłatnego studium na "magisterkę", więc jeśli  się któraś nie  załapała  to miała "przechlapane". 

A dziś mi szef powiedział, że za miesiąc rozpocznie się produkcja tego naszego opatentowanego dermokosmetyku. Na razie tylko ja  wiem o tym, reszta  się dowie  pod  koniec  miesiąca. A jutro będę brała udział w burzy mózgów  dotyczącej projektu opakowania. Boję  się  tylko, że nie  dam rady  wyjść o 14,00. I pewnie  będę jutro tkwić w stosach opakowań, bo wpadłam na pomysł, by nieco przerobić jedno z już wykorzystywanych opakowań. Bo może  być "stary kształt" , więc  będzie  można wykorzystać  stare  wykrojniki do kartonu tylko nowy  będzie nadruk i będę go omawiać  z p. plastykiem. Pytałam się  szefa czy ma jakieś priorytety w kwestii opakowań, ale on twierdzi że jemu to obojętne, ale lubi gdy opakowania  nie  mają  jakichś zagadek  w kwestii otwierania. I przez  to  powiedzenie ja mam zagadkę o co mu idzie?

Wojtek uśmiechnął się - jutro to jest środa, ja nie prowadzę wykładów, więc mogę  się urwać tak, żeby być  w domu nawet o 13,30, więc będę mógł zluzować Pati a ty nie  będziesz  się musiała spieszyć. Poza  tym, o ile  się nic  nie  zmieniło to ojciec będzie jechał do ośrodka dopiero na  godzinę 16,00, czyli będzie  w domu co najmniej  do 15,30.  A wiesz - to powiedzenie twego szefa też mnie   w tej chwili zastanowiło- wszak ze  względów oszczędnościowo- praktycznych te kartonikowe  opakowania nie  są skomplikowane, zresztą ich  zawartość nie jest na  wagę złota, więc nie trzeba nic kombinować. Może idzie mu o to, by nie były  bardzo małe  bo takie mało gabarytowe pudełeczka ciężko jest obsługiwać męskim dłoniom. Zobacz kochanie - ja  nie  mam dłoni koszykarza ale i tak jest znacznie większa od  twojej łapeńki.  Marta popatrzyła na jego dłoń i powiedziała - ty  masz bardzo ładne szczupłe  dłonie- masz  dłoń pianisty, bez  problemu łapiesz oktawę.  Wojtek wzruszył ramionami - nie  wiem, nigdy nie  grałem na pianinie, bo na szczęście  matka  nie  wpadła na  pomysł żebym się uczył gry na instrumencie  klawiszowym. A pamiętasz  jak nas  zmuszano w  szkole do gry na flecie?  

Marta skrzywiła  się - pamiętam i pamiętam, że nasz  "pan od  muzyki" zawsze  przychodził ze  skrzypcami i na  nich coś grał. I do  dziś nie pojęłam dlaczego grał nam na tych  skrzypcach  a nie na flecie, skoro nam kazał na  nim grać. I pamiętam jak tata załatwił mi od laryngologa zwolnienie z chóru. Wy to mieliście lepiej, bo mieliście mutację, a  wtedy chłopcy  nie śpiewają. A pamiętasz, że w równoległej klasie  był jego syn? - spytała. Miał taką idealnie okrągłą buzię i chodził równolegle do szkoły muzycznej. Liceum to robił w  szkole muzycznej, ale potem nigdy o nim nie  słyszałam. Ale  nie  wykluczam, że oni wyjechali gdzieś za granicę, bo wieść  gminna  niosła, że jego ojciec załapał się  do jakiejś orkiestry symfonicznej, chyba  w NRD i tam już zostali. Jak słyszałam  to dostanie  się  do dobrej orkiestry  symfonicznej wcale  nie  było prostą i oczywistą  sprawą, zwłaszcza, że to nie  była polska  orkiestra.  Popatrz - jakoś rozleciała  się po świecie nasza klasa.  W okresie liceum to spotkałam tylko bliźniaków i nadal nie  wiedziałam który jest który, bo nadal byli straszecznie  do siebie podobni. Ze  dwa razy spotkałam Lilkę bo mieszkała w internacie, bo jej ojciec dostał jakąś  "dziką" placówkę, zdaje   się że w Ghanie i nie  było tam polskiej  szkoły, więc ją tu upchnęli w internacie - wiesz, w tym w którym tata nie  chciał mnie  zostawić. Dość często się z nią spotykałam na początku liceum, a potem słyszałam, że jej tata załapał się do Libii, ale tam też nie  było dobrej szkoły więc ją umieścili  we Włoszech w  szkole z wykładowym angielskim no i  z internatem. Ale nie  wiem w jakim mieście. W Libii  to wylądował też  twój imiennik, ale jego wysłali do szkoły z internatem na  Malcie. No popatrz - roześmiał się Wojtek - to ja  jednak nie  miałem  najgorzej - mieszkałem razem ze starymi w domu i nie tułałem się po internatach, a mimo tego nie  czułem  się szczęśliwy. Dopiero gdy zdałem na  Politechnikę poczułem się o  niebo lepiej - mogli mi wtedy starzy naskakać - w najgorszym układzie  poszedłbym do pracy i na  studia wieczorowe. A i tak najważniejsze   z tego  wszystkiego to  było to, że w dalszym  ciągu  mogliśmy być  razem.

                                                                       c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz