piątek, 31 stycznia 2025

Córeczka tatusia - 185

 W sobotę, tak jak było planowane, Wojtkowy tata  razem z panią Jadwigą pojechali obejrzeć mieszkanie  na Ursynowie. Mieszkanie  było już całkowicie ogołocone z mebli. Jedno  co było pewne - mieszkanie należało  koniecznie odmalować, odświeżyć. Druga sprawa - trzeba  będzie  dobrze  przemyśleć które meble z podwarszawskiego domu będą  miały rację  bytu w tym  mieszkaniu. Zabrali  się  więc  za dokładne pomierzenie  wszystkich "długości,  szerokości i  wysokości" i naniesienie ich na plan.  Nabywcy domu pani Jadwigi bardzo  się spieszyło, by transakcja nie tylko doszła  do skutku  ale i by nastąpiło to szybko, bowiem jego małżonka za niecałe trzy  miesiące  spodziewała  się rozwiązania  swojej  bliźniaczej ciąży a na razie mieszkała  u  swoich rodziców, w innej dzielnicy. Właściciel opowiadał, że  gdy pierwszy  raz  oglądał to  mieszkanie gdy inwestor oddał tę  część osiedla  do użytku to był przerażony, bowiem wszystkie futryny drzwiowe trzymały  się tylko na tzw. "słowo honoru" a  parkiet w  wielu miejscach, nie  wiadomo było dlaczego - najzwyczajniej  w  świecie odstawał od podłoża. No i oczywiście nim  się wprowadzili musieli usunąć  wszystkie mankamenty. Za to okna były czysto umyte.

Gdy pani Jadwiga wyraziła na głos opinię, że  będzie  musiała część swoich mebli upłynnić, bo po prostu całe  wyposażenie podwarszawskiego domu tu nie  wejdzie, właściciel  mieszkania powiedział,  że on chętnie odkupiłby część mebli pani Jadwigi. No to w takim  razie pojedźmy teraz  razem do Klarysewa i może uda  się  nam coś postanowić  w tej kwestii - zaproponowała pani Jadwiga.  A może pan zabierze ze  sobą żonę? - spytała. 

Oj  nie, ona nawet  bez  ciąży źle  znosi jazdę samochodem i zaraz ma mdłości. Za to świetnie zawsze  znosi jazdę po kocich łbach, nie  toleruje miękkiego kołysania. Zawsze  mówię, że ona powinna jeździć  samochodem który  ma kwadratowe  koła albo jest pozbawiony amortyzatorów. No i  z tego względu to świetny  z niej  piechur. Jest zachwycona, że  z tego domu  w Klarysewie będzie  miała niemal pod  nosem dostęp do tego nowego Ogrodu Botanicznego, a on jest naprawdę duży,  w sam  raz  do spacerów  dla  niej.

No fakt, do wejścia to naprawdę  blisko, a biorąc pod  uwagę fakt, że Ogród  ma połączenie z Parkiem Wypoczynku w Powsinie to naprawdę jest  gdzie chodzić - stwierdziła  pani Jadwiga. Ale czy pan  zdaje  sobie sprawę, że  z tamtego miejsca  jest bardzo  ciężko dojechać  rano do Warszawy?- spytała.  

No wiem,  ale ja nie pracuję w Warszawie  ale w Jeziornej. Przymierzaliśmy  się  z żoną  do tego zamkniętego osiedla, ale tam nie ma zupełnie gdzie spacerować z dzieckiem. Można  tylko wyjść poza ten okalający osiedle  mur i dreptać po nieco zniszczonej i  zachwaszczonej  łące, ale na pewno nie  z  dzieckiem w  wózku, bo ciężko byłoby ten  wózek pchać.  Jak na razie to nikt nie  zrobił tam jakiegoś nawet mini parku lub skwerku dokąd można by pójść z małym dzieckiem na spacer. No takie "naćkane"  domkami to osiedle, ludzi jak mrówek w lesie  a  z  zakupami też tam  kiepsko, trzeba jechać  albo do Warszawy albo do na  granicę Mysiadła i Piaseczna.  A niewiele  brakowało żebyśmy tam kupili  domek, ale na  szczęście nie kupiliśmy.

Pani Jadwiga   się  roześmiała - ja tylko  wiem - bo widziałam -  że rano stoi  sznur  samochodów który usiłuje wjechać  na  szosę. Od naszej drogi też nie jest  łatwo  włączyć  się  na  szosę, no ale  skoro pan rano jedzie  do Jeziornej to się pan  przedostanie. Nam to  nie przeszkadzało, bo nie  musieliśmy rano wyjeżdżać do Warszawy. Tak mniej więcej od dziewiątej  rano to już nie ma problemu.

No  a gdy będziecie  państwo chcieli przewieźć  stąd  coś na Ursynów  to proszę do mnie   ze dwa dni  wcześniej  zatelefonować,  bo mój szwagier jest specem od przeprowadzek- po prostu ma taką  firmę przewozową i kilka ciężarówek i  organizuje  nawet  zagraniczne przewozy, do Anglii także. Oni nawet, na życzenie klienta,  wszystko  sami  pakują  w pudła i mogą te  rzeczy potem porozkładać w meblach wg  życzenia  klienta. Ja jeszcze tylko wymienię w tym ursynowskim mieszkaniu domofon, bo ostatnio coś kiepsko działał.  Mam podejrzenie, że bawiły  się nim  dzieciaki sąsiadów. Czasem odnoszę  wrażenie, że niektóre dzieciaki to powinny  być hodowane w klatkach  lub na uwięzi - beznamiętnym  głosem stwierdził nabywca   domu pani Jadzi.  

Pani Jadzia spojrzała  na  niego i powiedziała - gdyby nie odległość dzieląca Warszawę od  Gdańska i fakt, że  się  moja  córka od lat  nigdzie  z Gdańska nie przeprowadzała, to mogłabym  pomyśleć,  że  zna pan dzieciaki mojej   córki. Bo to dzieciaki z cyklu "jak nie  wolno" to znaczy, że  czym prędzej  należy  to zrobić. Każdą wizytę u  nich odchorowywałam. Nie jestem jakąś obłędną rygorystką ale mowy nie ma  żeby dzieciaki zachowywały  się w  domu niczym stado  dzikich małp.

Po zakończeniu spotkania na Ursynowie i w Klarysewie  Wojtkowy tata powiedział - mam  dla  ciebie   Jadziu propozycję- jeszcze jest "młoda  godzina" jak mówią  niektórzy, więc  proponuję  byśmy pojechali dziś na obiad do moich dzieci. To nie jest daleko, raptem nieco ponad  60 kilometrów  stąd. Poznasz  moje kochane dzieci, moją uwielbianą przeze mnie  wnuczkę oraz synową i  syna, mojego wieloletniego przyjaciela i jego żonę, oraz przyjaciół moich  dzieci i ich  rodziców. Kupiliśmy do  spółki spory domek letniskowy, bo  jednak latem  lepiej by  dzieciaki były w miarę możliwości  cały  dzień na powietrzu no więc kupiliśmy  " letnią hacjendę", ale można  z niej korzystać  również jesienią  a nawet  zimą bo jest zainstalowane ogrzewanie. Ma tę zaletę, że jest blisko Warszawy, a takim maluchom  to obojętne  czy moczą nogi  w basenie na swoim podwórku czy  w morzu. Poznasz też przyjaciół  moich dzieci i ich wielce oddanych i miłych rodziców. I poznasz naszą ukochaną psinę, która nad morzem wybrała na  swą opiekunkę moją  synową.

Ale tak nagle,  niespodziewanie tam pojedziemy? Z pustymi rękami do dzieci?  Pani Jadzia  była bardzo zdziwiona.  Ależ  Jadziu - niczego tam dzieciom  nie  brakuje, słodyczy nie dostają, zabawek to mają "po kokardkę" i to my, dorośli,  jesteśmy dla nich atrakcją. Zresztą  nie jedziemy  tam "niespodziewanie"- obiecałem synowej, że cię do  nich  dowiozę. Cały tydzień nie widziałem Ewuni i już bardzo się  za nią stęskniłem. Ciekawy jestem czy  już sama drepcze czy się jeszcze trzyma któregoś ze  starszych dzieci. Jak te małe  rączęta  mnie obejmują to niemal mam łzy w oczach. Gdy mój  syn był  taki mały  to ja  byłem  "zarobiony po uszy "  i  mało bywałem   w domu. W sumie jest tam szóstka dzieci, w tym tylko dwie dziewczynki. Jeśli  po drodze będą stali jacyś sprzedawcy owoców to kupimy po drodze jakieś owoce.  Tam wszyscy - i mali i dorośli  są owocożerni. A z rzeczy niecodziennych to ci mogę powiedzieć, że mój synek i moja  synowa są parą jeszcze z podstawówki.  Poważnie? -zdziwiła  się  pani Jadzia. Nooo, jak najpoważniej. Wiem, że to dziwne nieco, ale tak właśnie jest.

A ta   hacjenda  się nam udała - obiady to gotuje pani, od której kupiliśmy ten dom  z kawałkiem ogrodu, w którym na  szczęście jest  tylko trawa,  śniadania i kolacje to robią sobie  sami i jak  zauważyła  synowa to dzieciaki  w takiej,  w sumie  niedużej grupce,  świetnie funkcjonują.  "Starszaki" czują  się odpowiedzialne za te  młodsze i wszyscy dbają o  Ewunię jakby była młodszą siostrą  każdego  z nich.

A czy  mogę zadać  ci niedyskretne  pytanie? - zapytała Jadwiga. No jasne - pewnie chcesz  się zapytać o moją byłą żonę - wydedukował  Wojtkowy tata.  Jadzia cicho przytaknęła.   Wojtkowy tata uśmiechnął się - tak jak  ci wspominałem jestem rozwiedziony.  Nie  widuję się z byłą żoną, tak naprawdę to nawet nie mam pojęcia gdzie aktualnie jest i wcale  mnie ani mojego syna  to nie interesuje. Prawdopodobnie   nadal mieszka w Austrii,  ale nie  wiem gdzie i  z kim. Ale możliwe też, że jest w Polsce,  bo  miała  tu swoją  firmę. I związane   z nią marzenie, żeby synowa ją prowadziła, bo to było SPA.  Ale synowa od  samego początku  jej mówiła, że nie jest zainteresowana ani prowadzeniem ani firmowaniem  jakiejkolwiek firmy kosmetycznej. Syn zaś zapowiedział swej matce, że z uwagi  na stan  mojego serca nie wolno jej przyjeżdżać do nas  bez uprzedzenia. I jak na razie to nas  nie  nachodzi. Ja nie mam sobie  nic do  zarzucenia jeśli idzie o rozwód. To ona mnie  zdradziła  i nawet za bardzo się  nie ukrywała z tym. Wszyscy sąsiedzi nasi wiedzieli, że się prowadza z innym, tylko ja o tym nie wiedziałem. Po prostu  do głowy mi  nie  przyszło, że "aerobik" to był tylko kryptonim. To takie  typowe - najciemniej ponoć  bywa  właśnie pod  latarnią.   Ona  czasem przyjeżdża  do Polski, ale  na  szczęście  już  nie  do nas. A o tym naszym letnisku to  nie ma  pojęcia. 

Wiesz - zatelefonuję do synowej i  zapytam   się czy  nie trzeba czegoś  dowieźć na letnisko. Bo ona jest już tam od  wczoraj, więc na pewno  jest  zorientowana  czy  są jakieś braki. Rozmawiał bardzo krótko i okazało  się, że mają niemal wszystko, ale jeśli będą gdzieś po drodze jakieś owoce to nie  zaszkodzi gdy  ich trochę dowiezie, bo Wojtek przywiózł lody, ale o owocach  to albo zapomniał albo jechał o takiej  porze, że jeszcze nie  stali z owocami. 

Po drodze  kupili dwa  rodzaje  porzeczek i truskawki. W pewnej  chwili pani Jadzia  zadała, zdaniem swego towarzysza,  nieco  dziwne  pytanie- spytała  się, czy on bardzo liczy  się  ze zdaniem swego  syna i synowej.  

Nie bardzo wiem,  co masz Jadziu na myśli zadając mi takie pytanie- powiedział. W naszej rodzinie jest pełna  demokracja, każdy  może powiedzieć  śmiało co myśli w omawianym  wspólnie temacie i póki co  nie mamy żadnych problemów z tak  zwaną komunikacją  międzyludzką.  Znamy wzajemnie swe  poglądy  na  różne  sprawy i chociaż tylko w 90% i oni i ja mamy takie  samo zdanie , to jak na razie  nie mamy żadnych problemów gdy nasze poglądy  się nieco różnią. A muszą  się przecież  różnić, bo oni i ja dorastaliśmy w zupełnie innych  czasach.  Ale i oni i my- rodzice - zdajemy  sobie   z tego sprawę  i różnica  zdań nie stanowi żadnego problemu.  Poza tym ani moi przyjaciele ani ja nigdy nie mówimy  "za moich  czasów."  Wiadomo, że każde kolejne  pokolenie  ma nieco inne  doświadczenia  życiowe i to jest przecież  normalne.  I na pewno fakt, że przyjaźnię  się z ojcem  swej  synowej od  kilku dziesiątek  lat  też ma   znaczenie.

Jadzia uśmiechnęła się - teraz takie wieloletnie przyjaźnie są jednak  rzadkością, bo więcej  dla niektórych liczy  się opłacalność znajomości  z kimś  niż wymiana myśli  czy też zgodność poglądów i spędzenie razem wolnego  czasu.  

O tak, masz  Jadziu w stu procentach  rację - tak właśnie  to wygląda. Mam kilku takich kolegów, którzy tylko  wtedy  do mnie  telefonują  gdy  chcą by im coś  załatwić. I z reguły są to sprawy takie, które mogli by załatwić  sami wynajmując  do tego profesjonalistów, ale bardziej  się opłaca zatelefonować do kolegi,  bo wiadomo, że nie  weźmie  za pomoc  ani grosza.  Więc gdy telefonuje do mnie ktoś z kim od  roku nie  mam żadnego kontaktu to najzwyczajniej  w świecie  mówię, że niestety nie mam  czasu. Poza tym to ja naprawdę wolę spędzić czas w towarzystwie swoich  dzieci i ich przyjaciół  niż byłych kolegów.  Nie  da się ukryć, że porozchodziły  się nasze  drogi.

No tak - mój mąż długo nie mógł pojąć dlaczego mamy  coraz  mniej przyjaciół, zwłaszcza od  momentu gdy pobudowaliśmy  się w Klarysewie. Na  samym początku, gdy już można  się było tu sprowadzić to w każdy weekend było tu pełno- przyjeżdżali  przed południem, wyjeżdżali pod  wieczór i cały  dzień czuli  się jak na  jakichś wczasach. Przyjeżdżali, szli do Ogrodu Botanicznego,  ale nie korzystali z kawiarni tylko jedli i pili u nas. Późną jesienią i  zimą to nikt z nich nawet tu nie  zajrzał, ale gdy tylko zrobiła  się w pełni wiosna  zaraz zaczęli się tu zlatywać. Poprosiłam męża, by nie  zapraszał swych kolegów w każdy weekend, ale okazało się, że on nikogo  nie  zapraszał, sami się tu zjeżdżali.  No a skoro tak, to na  następny weekend zarządziłam wyjazd  do Gdańska. W poniedziałek "przyjaciele" męża mieli do niego pretensje, że przyjechali, a w  domu nikogo nie  było,  a sąsiad, ten obok  nas, widząc, że  pasażerowie  dwóch samochodów uparcie tkwią pod naszą bramą  wjazdową wyszedł od  siebie  z domu , przydreptał do nas i uprzejmie ich poinformował, że nas nie ma i nie będzie w weekend, bo  wyjechaliśmy do córki.  Gdy my wróciliśmy do domu w poniedziałek po południu,  sąsiad zaraz  nas poinformował, że mieliśmy "najazd" gości i  że goście byli szalenie  zdumieni, że nas nie ma  w  domu. To było w poniedziałek. Gdy we wtorek mąż  dotarł do pracy zaraz dwóch "przyjaciół" zgłosiło się  z pretensjami, że oni  do nas przyjechali, a nas nie  było i że powinien  był wszystkich znajomych uprzedzić, że  wyjeżdża. Mój mąż, który był szalenie spokojnym i opanowanym człowiekiem powiedział, że przecież  wziął oficjalnie dzień urlopu, o czym   jego szef  i  dział kadr  wiedziały, a o ile  dobrze pamięta, to nie umawiał się  z nikim, na odwiedziny, więc  nie bardzo rozumie o  co chodzi. I że my teraz oczekujemy przyjazdu córki  z dziećmi, więc wizyty kolegów  będą raczej mało  miłe, bo dzieciaki są bardzo żywe i niestety hałasują i  wszędzie ich pełno. No i wtedy wizyty się skończyły. Ja nie jestem skąpa, ale ze strony jego kolegów te  wizyty były zwykłą bezczelnością. 

A gdy mój  mąż zachorował i częściej był na  zwolnieniu lekarskim niż w pracy, to jakoś nikt z tych jego "przyjaciół"  ani  nie  zatelefonował do niego ani nie odwiedził. 

                                                                       c.d.n.                  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz