W sobotę, tak jak było planowane, Wojtkowy tata razem z panią Jadwigą pojechali obejrzeć mieszkanie na Ursynowie. Mieszkanie było już całkowicie ogołocone z mebli. Jedno co było pewne - mieszkanie należało koniecznie odmalować, odświeżyć. Druga sprawa - trzeba będzie dobrze przemyśleć które meble z podwarszawskiego domu będą miały rację bytu w tym mieszkaniu. Zabrali się więc za dokładne pomierzenie wszystkich "długości, szerokości i wysokości" i naniesienie ich na plan. Nabywcy domu pani Jadwigi bardzo się spieszyło, by transakcja nie tylko doszła do skutku ale i by nastąpiło to szybko, bowiem jego małżonka za niecałe trzy miesiące spodziewała się rozwiązania swojej bliźniaczej ciąży a na razie mieszkała u swoich rodziców, w innej dzielnicy. Właściciel opowiadał, że gdy pierwszy raz oglądał to mieszkanie gdy inwestor oddał tę część osiedla do użytku to był przerażony, bowiem wszystkie futryny drzwiowe trzymały się tylko na tzw. "słowo honoru" a parkiet w wielu miejscach, nie wiadomo było dlaczego - najzwyczajniej w świecie odstawał od podłoża. No i oczywiście nim się wprowadzili musieli usunąć wszystkie mankamenty. Za to okna były czysto umyte.
Gdy pani Jadwiga wyraziła na głos opinię, że będzie musiała część swoich mebli upłynnić, bo po prostu całe wyposażenie podwarszawskiego domu tu nie wejdzie, właściciel mieszkania powiedział, że on chętnie odkupiłby część mebli pani Jadwigi. No to w takim razie pojedźmy teraz razem do Klarysewa i może uda się nam coś postanowić w tej kwestii - zaproponowała pani Jadwiga. A może pan zabierze ze sobą żonę? - spytała.
Oj nie, ona nawet bez ciąży źle znosi jazdę samochodem i zaraz ma mdłości. Za to świetnie zawsze znosi jazdę po kocich łbach, nie toleruje miękkiego kołysania. Zawsze mówię, że ona powinna jeździć samochodem który ma kwadratowe koła albo jest pozbawiony amortyzatorów. No i z tego względu to świetny z niej piechur. Jest zachwycona, że z tego domu w Klarysewie będzie miała niemal pod nosem dostęp do tego nowego Ogrodu Botanicznego, a on jest naprawdę duży, w sam raz do spacerów dla niej.
No fakt, do wejścia to naprawdę blisko, a biorąc pod uwagę fakt, że Ogród ma połączenie z Parkiem Wypoczynku w Powsinie to naprawdę jest gdzie chodzić - stwierdziła pani Jadwiga. Ale czy pan zdaje sobie sprawę, że z tamtego miejsca jest bardzo ciężko dojechać rano do Warszawy?- spytała.
No wiem, ale ja nie pracuję w Warszawie ale w Jeziornej. Przymierzaliśmy się z żoną do tego zamkniętego osiedla, ale tam nie ma zupełnie gdzie spacerować z dzieckiem. Można tylko wyjść poza ten okalający osiedle mur i dreptać po nieco zniszczonej i zachwaszczonej łące, ale na pewno nie z dzieckiem w wózku, bo ciężko byłoby ten wózek pchać. Jak na razie to nikt nie zrobił tam jakiegoś nawet mini parku lub skwerku dokąd można by pójść z małym dzieckiem na spacer. No takie "naćkane" domkami to osiedle, ludzi jak mrówek w lesie a z zakupami też tam kiepsko, trzeba jechać albo do Warszawy albo do na granicę Mysiadła i Piaseczna. A niewiele brakowało żebyśmy tam kupili domek, ale na szczęście nie kupiliśmy.
Pani Jadwiga się roześmiała - ja tylko wiem - bo widziałam - że rano stoi sznur samochodów który usiłuje wjechać na szosę. Od naszej drogi też nie jest łatwo włączyć się na szosę, no ale skoro pan rano jedzie do Jeziornej to się pan przedostanie. Nam to nie przeszkadzało, bo nie musieliśmy rano wyjeżdżać do Warszawy. Tak mniej więcej od dziewiątej rano to już nie ma problemu.
No a gdy będziecie państwo chcieli przewieźć stąd coś na Ursynów to proszę do mnie ze dwa dni wcześniej zatelefonować, bo mój szwagier jest specem od przeprowadzek- po prostu ma taką firmę przewozową i kilka ciężarówek i organizuje nawet zagraniczne przewozy, do Anglii także. Oni nawet, na życzenie klienta, wszystko sami pakują w pudła i mogą te rzeczy potem porozkładać w meblach wg życzenia klienta. Ja jeszcze tylko wymienię w tym ursynowskim mieszkaniu domofon, bo ostatnio coś kiepsko działał. Mam podejrzenie, że bawiły się nim dzieciaki sąsiadów. Czasem odnoszę wrażenie, że niektóre dzieciaki to powinny być hodowane w klatkach lub na uwięzi - beznamiętnym głosem stwierdził nabywca domu pani Jadzi.
Pani Jadzia spojrzała na niego i powiedziała - gdyby nie odległość dzieląca Warszawę od Gdańska i fakt, że się moja córka od lat nigdzie z Gdańska nie przeprowadzała, to mogłabym pomyśleć, że zna pan dzieciaki mojej córki. Bo to dzieciaki z cyklu "jak nie wolno" to znaczy, że czym prędzej należy to zrobić. Każdą wizytę u nich odchorowywałam. Nie jestem jakąś obłędną rygorystką ale mowy nie ma żeby dzieciaki zachowywały się w domu niczym stado dzikich małp.
Po zakończeniu spotkania na Ursynowie i w Klarysewie Wojtkowy tata powiedział - mam dla ciebie Jadziu propozycję- jeszcze jest "młoda godzina" jak mówią niektórzy, więc proponuję byśmy pojechali dziś na obiad do moich dzieci. To nie jest daleko, raptem nieco ponad 60 kilometrów stąd. Poznasz moje kochane dzieci, moją uwielbianą przeze mnie wnuczkę oraz synową i syna, mojego wieloletniego przyjaciela i jego żonę, oraz przyjaciół moich dzieci i ich rodziców. Kupiliśmy do spółki spory domek letniskowy, bo jednak latem lepiej by dzieciaki były w miarę możliwości cały dzień na powietrzu no więc kupiliśmy " letnią hacjendę", ale można z niej korzystać również jesienią a nawet zimą bo jest zainstalowane ogrzewanie. Ma tę zaletę, że jest blisko Warszawy, a takim maluchom to obojętne czy moczą nogi w basenie na swoim podwórku czy w morzu. Poznasz też przyjaciół moich dzieci i ich wielce oddanych i miłych rodziców. I poznasz naszą ukochaną psinę, która nad morzem wybrała na swą opiekunkę moją synową.
Ale tak nagle, niespodziewanie tam pojedziemy? Z pustymi rękami do dzieci? Pani Jadzia była bardzo zdziwiona. Ależ Jadziu - niczego tam dzieciom nie brakuje, słodyczy nie dostają, zabawek to mają "po kokardkę" i to my, dorośli, jesteśmy dla nich atrakcją. Zresztą nie jedziemy tam "niespodziewanie"- obiecałem synowej, że cię do nich dowiozę. Cały tydzień nie widziałem Ewuni i już bardzo się za nią stęskniłem. Ciekawy jestem czy już sama drepcze czy się jeszcze trzyma któregoś ze starszych dzieci. Jak te małe rączęta mnie obejmują to niemal mam łzy w oczach. Gdy mój syn był taki mały to ja byłem "zarobiony po uszy " i mało bywałem w domu. W sumie jest tam szóstka dzieci, w tym tylko dwie dziewczynki. Jeśli po drodze będą stali jacyś sprzedawcy owoców to kupimy po drodze jakieś owoce. Tam wszyscy - i mali i dorośli są owocożerni. A z rzeczy niecodziennych to ci mogę powiedzieć, że mój synek i moja synowa są parą jeszcze z podstawówki. Poważnie? -zdziwiła się pani Jadzia. Nooo, jak najpoważniej. Wiem, że to dziwne nieco, ale tak właśnie jest.
A ta hacjenda się nam udała - obiady to gotuje pani, od której kupiliśmy ten dom z kawałkiem ogrodu, w którym na szczęście jest tylko trawa, śniadania i kolacje to robią sobie sami i jak zauważyła synowa to dzieciaki w takiej, w sumie niedużej grupce, świetnie funkcjonują. "Starszaki" czują się odpowiedzialne za te młodsze i wszyscy dbają o Ewunię jakby była młodszą siostrą każdego z nich.
A czy mogę zadać ci niedyskretne pytanie? - zapytała Jadwiga. No jasne - pewnie chcesz się zapytać o moją byłą żonę - wydedukował Wojtkowy tata. Jadzia cicho przytaknęła. Wojtkowy tata uśmiechnął się - tak jak ci wspominałem jestem rozwiedziony. Nie widuję się z byłą żoną, tak naprawdę to nawet nie mam pojęcia gdzie aktualnie jest i wcale mnie ani mojego syna to nie interesuje. Prawdopodobnie nadal mieszka w Austrii, ale nie wiem gdzie i z kim. Ale możliwe też, że jest w Polsce, bo miała tu swoją firmę. I związane z nią marzenie, żeby synowa ją prowadziła, bo to było SPA. Ale synowa od samego początku jej mówiła, że nie jest zainteresowana ani prowadzeniem ani firmowaniem jakiejkolwiek firmy kosmetycznej. Syn zaś zapowiedział swej matce, że z uwagi na stan mojego serca nie wolno jej przyjeżdżać do nas bez uprzedzenia. I jak na razie to nas nie nachodzi. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia jeśli idzie o rozwód. To ona mnie zdradziła i nawet za bardzo się nie ukrywała z tym. Wszyscy sąsiedzi nasi wiedzieli, że się prowadza z innym, tylko ja o tym nie wiedziałem. Po prostu do głowy mi nie przyszło, że "aerobik" to był tylko kryptonim. To takie typowe - najciemniej ponoć bywa właśnie pod latarnią. Ona czasem przyjeżdża do Polski, ale na szczęście już nie do nas. A o tym naszym letnisku to nie ma pojęcia.
Wiesz - zatelefonuję do synowej i zapytam się czy nie trzeba czegoś dowieźć na letnisko. Bo ona jest już tam od wczoraj, więc na pewno jest zorientowana czy są jakieś braki. Rozmawiał bardzo krótko i okazało się, że mają niemal wszystko, ale jeśli będą gdzieś po drodze jakieś owoce to nie zaszkodzi gdy ich trochę dowiezie, bo Wojtek przywiózł lody, ale o owocach to albo zapomniał albo jechał o takiej porze, że jeszcze nie stali z owocami.
Po drodze kupili dwa rodzaje porzeczek i truskawki. W pewnej chwili pani Jadzia zadała, zdaniem swego towarzysza, nieco dziwne pytanie- spytała się, czy on bardzo liczy się ze zdaniem swego syna i synowej.
Nie bardzo wiem, co masz Jadziu na myśli zadając mi takie pytanie- powiedział. W naszej rodzinie jest pełna demokracja, każdy może powiedzieć śmiało co myśli w omawianym wspólnie temacie i póki co nie mamy żadnych problemów z tak zwaną komunikacją międzyludzką. Znamy wzajemnie swe poglądy na różne sprawy i chociaż tylko w 90% i oni i ja mamy takie samo zdanie , to jak na razie nie mamy żadnych problemów gdy nasze poglądy się nieco różnią. A muszą się przecież różnić, bo oni i ja dorastaliśmy w zupełnie innych czasach. Ale i oni i my- rodzice - zdajemy sobie z tego sprawę i różnica zdań nie stanowi żadnego problemu. Poza tym ani moi przyjaciele ani ja nigdy nie mówimy "za moich czasów." Wiadomo, że każde kolejne pokolenie ma nieco inne doświadczenia życiowe i to jest przecież normalne. I na pewno fakt, że przyjaźnię się z ojcem swej synowej od kilku dziesiątek lat też ma znaczenie.
Jadzia uśmiechnęła się - teraz takie wieloletnie przyjaźnie są jednak rzadkością, bo więcej dla niektórych liczy się opłacalność znajomości z kimś niż wymiana myśli czy też zgodność poglądów i spędzenie razem wolnego czasu.
O tak, masz Jadziu w stu procentach rację - tak właśnie to wygląda. Mam kilku takich kolegów, którzy tylko wtedy do mnie telefonują gdy chcą by im coś załatwić. I z reguły są to sprawy takie, które mogli by załatwić sami wynajmując do tego profesjonalistów, ale bardziej się opłaca zatelefonować do kolegi, bo wiadomo, że nie weźmie za pomoc ani grosza. Więc gdy telefonuje do mnie ktoś z kim od roku nie mam żadnego kontaktu to najzwyczajniej w świecie mówię, że niestety nie mam czasu. Poza tym to ja naprawdę wolę spędzić czas w towarzystwie swoich dzieci i ich przyjaciół niż byłych kolegów. Nie da się ukryć, że porozchodziły się nasze drogi.
No tak - mój mąż długo nie mógł pojąć dlaczego mamy coraz mniej przyjaciół, zwłaszcza od momentu gdy pobudowaliśmy się w Klarysewie. Na samym początku, gdy już można się było tu sprowadzić to w każdy weekend było tu pełno- przyjeżdżali przed południem, wyjeżdżali pod wieczór i cały dzień czuli się jak na jakichś wczasach. Przyjeżdżali, szli do Ogrodu Botanicznego, ale nie korzystali z kawiarni tylko jedli i pili u nas. Późną jesienią i zimą to nikt z nich nawet tu nie zajrzał, ale gdy tylko zrobiła się w pełni wiosna zaraz zaczęli się tu zlatywać. Poprosiłam męża, by nie zapraszał swych kolegów w każdy weekend, ale okazało się, że on nikogo nie zapraszał, sami się tu zjeżdżali. No a skoro tak, to na następny weekend zarządziłam wyjazd do Gdańska. W poniedziałek "przyjaciele" męża mieli do niego pretensje, że przyjechali, a w domu nikogo nie było, a sąsiad, ten obok nas, widząc, że pasażerowie dwóch samochodów uparcie tkwią pod naszą bramą wjazdową wyszedł od siebie z domu , przydreptał do nas i uprzejmie ich poinformował, że nas nie ma i nie będzie w weekend, bo wyjechaliśmy do córki. Gdy my wróciliśmy do domu w poniedziałek po południu, sąsiad zaraz nas poinformował, że mieliśmy "najazd" gości i że goście byli szalenie zdumieni, że nas nie ma w domu. To było w poniedziałek. Gdy we wtorek mąż dotarł do pracy zaraz dwóch "przyjaciół" zgłosiło się z pretensjami, że oni do nas przyjechali, a nas nie było i że powinien był wszystkich znajomych uprzedzić, że wyjeżdża. Mój mąż, który był szalenie spokojnym i opanowanym człowiekiem powiedział, że przecież wziął oficjalnie dzień urlopu, o czym jego szef i dział kadr wiedziały, a o ile dobrze pamięta, to nie umawiał się z nikim, na odwiedziny, więc nie bardzo rozumie o co chodzi. I że my teraz oczekujemy przyjazdu córki z dziećmi, więc wizyty kolegów będą raczej mało miłe, bo dzieciaki są bardzo żywe i niestety hałasują i wszędzie ich pełno. No i wtedy wizyty się skończyły. Ja nie jestem skąpa, ale ze strony jego kolegów te wizyty były zwykłą bezczelnością.
A gdy mój mąż zachorował i częściej był na zwolnieniu lekarskim niż w pracy, to jakoś nikt z tych jego "przyjaciół" ani nie zatelefonował do niego ani nie odwiedził.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz