poniedziałek, 27 stycznia 2025

Córeczka tatusia - 184

 Tak jak przewidywał prawnik wynajęty przez Milosza rozwód nie tylko "przebiegł"  szybko ale jak to określił ojciec  Milosza  - rozwód "przegalopował" niczym koń na wyścigach. 

Hanka była  śmiertelnie obrażona, że Milosz rzecz całą "załatwił rękami prawnika" i nie przyjechał na rozprawę. Była  wyraźnie  zdumiona, że  nie dostanie połowy całej nieruchomości, ale  pan prawnik  był doskonale  przygotowany i oczywiście przedstawił sądowi  dokumenty,  które  "czarno na  białym"  wykazały, że dom i teren, na  którym stał, nigdy nie  stanowiły wspólnego majątku Milosza i Hanki, bowiem  była spisana intercyza - mieli rozdzielność majątkową. I pan prawnik bardzo  głośno powiedział, że intercyza była pomysłem jej rodziców a nie Milosza.  Co do zarzutów, które Hanka  miała odnośnie  wierności Milosza  - każde wynajęcie usług świadczonych przez  Milosza czy to na  wspinaczkę  czy też na  zwykłe przejście jakiejś górskiej  trasy było udokumentowane i tak jakoś się  składało, że Milosz  nigdy nie prowadził w  góry  samych kobiet a wszystkie wpisy turystów dotyczące  wycieczek były bardzo pozytywne i podkreślały jego troskę o ich bezpieczeństwo i wygodę oraz  zawierały informację, że jest bardzo odpowiedzialnym przewodnikiem a na  dodatek posiada  dużą  wiedzę i potrafi ją przekazać. Była też  dyspozycja Milosza w kwestii Luny - Milosz  był zdania, że jeżeli rodzice Hanki nie  chcą Luny, to on ją zabierze. A  tak dokładnie to po długim  namyśle stwierdził, że jest  też opcja, że ojciec Milosza odwiezie Lunę do hodowli w której  była kupiona. 

Rozprawy "ugodowej" oczywiście  już nie było i na drugiej rozprawie orzeczono rozwód. Dwa tygodnie  później dom razem z ogrodem miał już nowego nabywcę,  a Luna została u rodziców  Hanki, bo mama  Hanki bardzo ją pokochała i nie  chciała się z nią rozstać. A sam Milosz powiedział do Wojtka -  nie jestem pewien, czy matka Hanki pokochała  Lunę, ale  wiem że bardzo chciała mieć owczarka podhalańskiego ale  nie  chcieli jej w Zakopanem  sprzedać gdy  się wybrała by kupić psa w hodowli.

Milosz odkupił od kolegi to miniaturowe mieszkanie M-3, w Konstancinie,  które jego ojciec  nazywał M-1,5,  a ojciec Wojtka namówił  Milosza  na mały remont,  w ramach którego "pan majster" z ekipą nieco je przeprojektowali, odświeżyli  i gdy skończyli swą działalność mieszkanie wyglądało jakimś cudem, jak to określił Milosz, na  sporo większe.  Tajemnica  tkwiła  w tym, że panowie zaprojektowali i wykonali  część mebli idealnie dostosowanych na wymiar i to nie  tylko w kuchni i przedpokoju. W czasie remontu  Milosz  mieszkał w  mieszkaniu Wojtkowego  taty,  a tata, ku zadowoleniu  Marty, mieszkał u swoich  ukochanych dzieci.  Tak przy okazji okazało  się, że poranne jeżdżenie do Konstancina  nie  było wcale upiorne, bowiem Milosz  w obie  strony "jeździł pod prąd".

Po cichu, cichutku rozwijała  się przyjaźń pomiędzy Wojtkowym tatą a panią Jadwigą, która całkiem straciła  chęć wyjazdu na  Wybrzeże. Ja już  nie mam nerwów  do dzieci- tłumaczyła Wojtkowemu tacie. Wiem, że córka jest  zmęczona  dziećmi, no ale  to nie moja  wina, że  sobie zafundowała trójkę i to niemal jedno po drugim.  O tym, że Wojtkowemu tacie podoba  się  pani Jadwiga wiedziała  tylko Marta, której teść przyznał  się, że jakoś go "ciągnie  do tej pani Jadwigi".  No i bardzo, bardzo dobrze tatuniu - powiedziała  Marta. Przyjedźcie oboje w najbliższą niedzielę na letnisko.  A jak idzie ta sprzedaż domu  pani Jadwigi? 

No właściwie to Jadwiga wcale  nie  chce sprzedać tego domu i jechać na  stałe do córki - opowiadał Wojtkowy tata Marcie. Jadwiga zaczyna się pomału rozglądać za jakimś niedużym mieszkaniem  w Warszawie lub  dużo mniejszym  domem i to bliżej Warszawy. Prosiła  bym  z nią obejrzał jakiś nieduży drewniany domek  na  starym Wilanowie - jego właściciel już nie  może mieszkać  sam i wyprowadza  się z Warszawy do Poznania,  do swej córki. A rodzice Milosza  to jeszcze  się nie  zdecydowali czy chcą zamieszkać w Polsce czy może kupić ten  dom pod wynajem  jako inwestycję. Bo to  jest duży w  sumie dom. Ale oprócz rodziców Milosza Jadzia ma jeszcze dwoje chętnych i obiecałem, że w sobotę wpadnę  do niej by być przy oględzinach i rozmowach. Dziś to ja chyba powiem o tym Miloszowi, niech jego ojciec się zdecyduje, czy nadal jest zainteresowany kupnem tego  domu. Bo mieszkać to tu  chyba nie będą a takie  wynajmowanie na odległość  może nie  zdać  egzaminu bo wtedy trzeba  wynająć kogoś  jako administratora, co niewątpliwie obniży zyski z  wynajmu. Oczywiście wspomnę o tym Miloszowi. 

A tak nawiasem mówiąc to Milosz stwierdził, że jemu wcale nie  zależy na tym by rodzice mieszkali blisko niego, bo przecież  w Brnie to mają całkiem spore kółko przyjaciół a tu nie, a  z tego co opowiadał  Milosz to jego rodzice raczej  zawsze prowadzili dość intensywne życie towarzyskie, więc gdyby się tu osiedlili to bez przerwy miałby ich na głowie a to mu zupełnie nie pasuje. 

A jak wam się podobał koncert w Filharmonii? - spytała Marta. Był piękny. Jadzia była zachwycona, ja zresztą też.  A dziękowała mi po koncercie tak wylewnie, jakbym ją  obsypał złotem. Od śmierci  męża  to było jej pierwsze  wyjście  z  domu na tak długo a do tego na koncert. A po koncercie odwiozłem ją  do domu  i nawet nocowałem u  niej, bo stwierdziła, że będzie  się denerwować, że tak  "po ciemnicy" będę wracał do Warszawy. Ten jej dom stoi w dobrym  miejscu bo wybierali  miejsce   bez  cieków wodnych a poza tym  starali  się by wszystkie  farby i kleje tam używane były  ekologiczne. Z jednej  strony to jej szkoda tego domu, ale dobrze  sobie zdaje sprawę,  że  mieszkanie w takim wielkim  domu samotnie  wcale  nie jest miłe. Poza tym jest w pewnym  sensie  uzależniona od sąsiadów, bo nie ma  samochodu ani prawa jazdy. A jednocześnie nie pali się wcale do wyjazdu do  córki i wcale  się jej  nie dziwię - tam jest trójka dzieciaków, które  zdaniem Jadzi są straszliwie rozpuszczone, bo  jej córka na  wszystko im pozwala. Tam jest trzech chłopców i  jak mówi  Jadzia cały  dzień jest jeden  wielki wrzask bo chłopcy ciągle  sobie  wyrywają zabawki których jest tyle jakby okradli hurtownię z  zabawkami.  No i jest  ciągły bałagan bo zabawki walają  się po całym mieszkaniu  i nim  się gdzieś usiądzie to trzeba popatrzeć czy aby nie  siądzie  się na jakimś samochodziku czy innej zabawce.  A to, zdaniem Jadzi to wina jej zięcia, który na  wszystko im pozwala, bo gdy był dzieckiem to stale  był musztrowany, więc nie  chce by dzieci miały tak  mało  swobody jak on  miał w  domu.

Oględziny  "małego drewniaczka" na  starym "królewskim  Wilanowie  niesamowicie rozczarowały Wojtkowego ojca. Domek  był dokładnie w tak samo złym  stanie jak jego właściciel, który ledwo się poruszał. W domku królowała  wilgoć, bowiem stary piec, wprawdzie ładny, nie  był jednak w  stanie ogrzać  całego domu. Dom wymagał generalnego remontu, a  właściwie całkowitego rozebrania i zbudowania  go na nowo. Poza tym to były właściwie dwa nieduże pokoiki z kuchnią i......nie posiadał łazienki tylko WC z  dużą umywalką.   Oboje z wielką ulgą wyszli z  tego domku, mówiąc właścicielowi, że po prostu jest on dla  nich zbyt mały. 

Pani Jadzia była przerażona w tym samym stopniu stanem właściciela jak i tego domku. Wiesz, to straszne - omal  się nie  rozpłakałam gdy zobaczyłam  tę ruinę. Całe  szczęście, że ten pan  ma  córkę i ona  go do  siebie  zabierze. Wątpię czy  znajdzie kupca  na tę zapleśniałą  ruinę - mówiła. 

Znajdzie,  znajdzie - pocieszył ją Wojtkowy  tata. Bo tak naprawdę to jest świetny punkt. Ktoś niemal za bezcen to kupi, bo to jest świetne miejsce. I kupi to za małe pieniądze, bo dom jest w strasznym stanie, ale ważny jest ten kawałek gruntu, tu grunt jest  w cenie  a nie ta  chałupka. Chałupę zburzą, postawią coś nowego i albo będą sprzedawać pamiątki albo zrobią jakiś mini barek albo lodziarnię - to przecież kilka  kroków od  wejścia na tereny należące  do pałacu i cały  rok  są tu hordy turystów  - latem mogą  tu sprzedawać lody i zimne napoje a w chłodniejszej porze  roku ciastka lub jakieś przekąski i  ciepłe napoje. Podejrzewam, że ten teren albo  nie był wcale zdrenowany albo niewłaściwie zdrenowany a do tego chyba  nie  było  odpowiedniej izolacji od podłoża. No ale,  jak dla  mnie, to nie jest miłe miejsce  do mieszkania , bo  bez przerwy przełażą turyści. 

Chodź Jadziu- podjedziemy tą ulicą  Vogla w stronę Wisły i pokażę  ci miejsce, w którym wybudowano spółdzielcze  mieszkania - sam budynek bardzo udany, ale.......gdy są długotrwałe opady  albo Wisła ma  wysoki poziom to wtedy w garażu tego eleganckiego budynku woda sięga niemal do kolan.  Budynek  stoi zaledwie 200 metrów od wału przeciwpowodziowego. Jeden  z moich znajomych tu  mieszkał, ale po tym jak mu się w garażu woda wlała do samochodu czym prędzej  się  stąd wyprowadził. 

No ale przecież  nie  było powodzi w Warszawie - Wisła nie  wylała - dziwiła  się Jadzia. Nooo, nie wylała górą  ponad  wałem przeciwpowodziowym ale  rozlała  się na pewnej głębokości pod  spodem  i wlała do wykopu, w którym są fundamenty tego  budynku.  Więc gdy kiedyś Jadziu wyczytasz w gazecie ogłoszenie, że ktoś  sprzedaje mieszkanie które  jest w tym budynku pod tym  adresem to  nie  zazdrość, że tu  mieszkał. A poza  tym to nieco dziwne te mieszkania - właściwie wygląda to tak, jakby projektant był zdania, że ściany w mieszkaniu to jakiś przeżytek i mieszkanie wygląda nieco dziwnie, bo tylko jeden pokój ma  wszystkie cztery ściany oraz drzwi, a reszta czyli pozostała  część to jedno wielkie  pomieszczenie i tak naprawdę to nie wiesz czy jesteś w pokoju czy w kuchni.   I zapewne tylko jakimś dziwnym trafem  łazienka wraz z toaletą też posiada  drzwi i jest pomieszczeniem  wydzielonym.  Znajomy zaprosił mnie  kiedyś bym obejrzał to mieszkanie i nie ukrywałem, że wcale  a  wcale  mi się nie podobało. Teoretycznie nad miejscem, w którym stała kuchnia  gazowa  były wyciągi, ale i tak w całym pomieszczeniu królowały  zapachy kuchenne.

Sobotnia wizyta chętnych na kupno domu pani Jadzi ciągnęła  się kilka  godzin i żeby  było dziwniej, jedna z zainteresowanych osób była  wyraźnie zainteresowana tym domem, tyle  tylko, że nie  miała wymaganej sumy w gotówce,  ale mogła  dodać w rozliczeniu czteropokojowe mieszkanie w bloku. Co prawda  dom był w jednej z najstarszych  części Ursynowa a budynek był zbudowany z "wielkiej płyty". Lokalizacja  była  całkiem niezła, w pobliżu Mega Samu oraz targowiska, w pobliżu  była też apteka i przychodnia  lekarska i jeszcze kilka innych  sklepów, okna trzech pokoi wychodziły na tzw. "teren  zielony" a  mieszkanie było na pierwszym piętrze w budynku czteropiętrowym, a więc pozbawionym  windy. Poza tym blisko był przystanek autobusowy a  całość była  bardzo blisko warszawskiej arterii komunikacyjnej,  czyli ulicy Puławskiej. Mankamentem,  na który cierpiał cały Ursynów był brak garażu, bo gdy okazało  się, że cena garażu jest  równa cenie mieszkania dwupokojowego to zupełnie nie  było chętnych na kupno garażu. A cena wynikała oczywiście z faktu, że musiałby to być garaż  wielopiętrowy. No a z uwagi na bezpieczeństwo budynek o takiej funkcji musiał  spełniać  specyficzne  warunki  i stąd wynikała  cena jednego miejsca  garażowego w cenie  mieszkania  dwupokojowego.  

Pani Jadwiga  nie  była  zbyt przekonana do tej oferty, ale Wojtkowy tata stwierdził, że dopóki  nie obejrzą tego  miejsca  oraz  mieszkania to nie  mogą podjąć  żadnej decyzji, więc umówili się, że obejrzą mieszkanie i okolice za tydzień, czyli   sobotę. Ale Wojtkowy tata nie  byłby  sobą, gdyby już następnego  dnia  nie pojechał by dokładnie obejrzeć okolice budynku,  w którym były owe  cztery pokoje  z kuchnią.

 No cóż - ta  część Ursynowa  rzeczywiście  była  najwcześniej powstałą i same bloki jako takie  raczej  nie budziły zachwytu - ot taka zwyczajna  "betonoza". Nie  mniej było naprawdę sporo zieleni, no i faktycznie  niemal "pod nosem" był zawsze  dobrze  zaopatrzony "Mega Sam", nieopodal  niego był  najprawdziwszy  w świecie bazar "jak za dawnych  czasów", były  również nieduże  sklepiki ( w budkach drewnianych)  w których  można  było kupić  "prawdziwe mięso",  czyli takie  z uboju gospodarczego. Była nieźle  zaopatrzona  apteka,  przychodnia lekarska,  sklep pasmanteryjny, piekarnia, sklep "z rzeczami różnymi" czyli z bardzo różnymi artykułami  chemicznymi, niedaleko była komenda policji, oraz  sklep obuwniczy, w jednym z bloków ogłaszał się salon kosmetyczny i naprawdę  było sporo zieleni. Bloki nie  były ustawione tuż przy chodniku ale w pewnym oddaleniu od  niego i tym samym od jezdni a ponadto pod różnymi kątami względem  siebie. Było tu kilka  wieżowców jak i też  sporo bloków czteropiętrowych. Faktycznie widać  było, że  garaży brakuje a istniejące parkingi były małe i było ich  niewiele. Ale w  sumie to miejsce wywarło na Wojtkowym tacie  dobre  wrażenie. Nie  da się ukryć, że to była stara część Ursynowa i nie  było tu, tak jak w innych jego częściach,  budynków budowanych z cegieł. Komunikacyjnie ta  część też była funkcjonalna a do ulicy Puławskiej można  było bez  zmęczenia dojść.  

Tak w głębi  serca Wojtkowy tata przymierzył  się mentalnie  do tej okolicy i doszedł do wniosku, że nawet on, wielbiciel starego Mokotowa, mógłby tu mieszkać. Chciał obejrzeć od  środka budynek, którego miał zapisany  adres, ale budynek nie  był dostępny dla każdego, wszędzie  były  domofony. No i bardzo dobrze - pomyślał- jednak domofon  w budynku to dobra  rzecz, bo nie włóczą  się  wtedy jakieś męty po budynku. Wokół budynków trawniki były zadbane, chodniki czyste, śmieci  wymiecione, czyli administracja osiedla dobrze w tej materii funkcjonowała.

                                                                           c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz