Tak jak przewidywał prawnik wynajęty przez Milosza rozwód nie tylko "przebiegł" szybko ale jak to określił ojciec Milosza - rozwód "przegalopował" niczym koń na wyścigach.
Hanka była śmiertelnie obrażona, że Milosz rzecz całą "załatwił rękami prawnika" i nie przyjechał na rozprawę. Była wyraźnie zdumiona, że nie dostanie połowy całej nieruchomości, ale pan prawnik był doskonale przygotowany i oczywiście przedstawił sądowi dokumenty, które "czarno na białym" wykazały, że dom i teren, na którym stał, nigdy nie stanowiły wspólnego majątku Milosza i Hanki, bowiem była spisana intercyza - mieli rozdzielność majątkową. I pan prawnik bardzo głośno powiedział, że intercyza była pomysłem jej rodziców a nie Milosza. Co do zarzutów, które Hanka miała odnośnie wierności Milosza - każde wynajęcie usług świadczonych przez Milosza czy to na wspinaczkę czy też na zwykłe przejście jakiejś górskiej trasy było udokumentowane i tak jakoś się składało, że Milosz nigdy nie prowadził w góry samych kobiet a wszystkie wpisy turystów dotyczące wycieczek były bardzo pozytywne i podkreślały jego troskę o ich bezpieczeństwo i wygodę oraz zawierały informację, że jest bardzo odpowiedzialnym przewodnikiem a na dodatek posiada dużą wiedzę i potrafi ją przekazać. Była też dyspozycja Milosza w kwestii Luny - Milosz był zdania, że jeżeli rodzice Hanki nie chcą Luny, to on ją zabierze. A tak dokładnie to po długim namyśle stwierdził, że jest też opcja, że ojciec Milosza odwiezie Lunę do hodowli w której była kupiona.
Rozprawy "ugodowej" oczywiście już nie było i na drugiej rozprawie orzeczono rozwód. Dwa tygodnie później dom razem z ogrodem miał już nowego nabywcę, a Luna została u rodziców Hanki, bo mama Hanki bardzo ją pokochała i nie chciała się z nią rozstać. A sam Milosz powiedział do Wojtka - nie jestem pewien, czy matka Hanki pokochała Lunę, ale wiem że bardzo chciała mieć owczarka podhalańskiego ale nie chcieli jej w Zakopanem sprzedać gdy się wybrała by kupić psa w hodowli.
Milosz odkupił od kolegi to miniaturowe mieszkanie M-3, w Konstancinie, które jego ojciec nazywał M-1,5, a ojciec Wojtka namówił Milosza na mały remont, w ramach którego "pan majster" z ekipą nieco je przeprojektowali, odświeżyli i gdy skończyli swą działalność mieszkanie wyglądało jakimś cudem, jak to określił Milosz, na sporo większe. Tajemnica tkwiła w tym, że panowie zaprojektowali i wykonali część mebli idealnie dostosowanych na wymiar i to nie tylko w kuchni i przedpokoju. W czasie remontu Milosz mieszkał w mieszkaniu Wojtkowego taty, a tata, ku zadowoleniu Marty, mieszkał u swoich ukochanych dzieci. Tak przy okazji okazało się, że poranne jeżdżenie do Konstancina nie było wcale upiorne, bowiem Milosz w obie strony "jeździł pod prąd".
Po cichu, cichutku rozwijała się przyjaźń pomiędzy Wojtkowym tatą a panią Jadwigą, która całkiem straciła chęć wyjazdu na Wybrzeże. Ja już nie mam nerwów do dzieci- tłumaczyła Wojtkowemu tacie. Wiem, że córka jest zmęczona dziećmi, no ale to nie moja wina, że sobie zafundowała trójkę i to niemal jedno po drugim. O tym, że Wojtkowemu tacie podoba się pani Jadwiga wiedziała tylko Marta, której teść przyznał się, że jakoś go "ciągnie do tej pani Jadwigi". No i bardzo, bardzo dobrze tatuniu - powiedziała Marta. Przyjedźcie oboje w najbliższą niedzielę na letnisko. A jak idzie ta sprzedaż domu pani Jadwigi?
No właściwie to Jadwiga wcale nie chce sprzedać tego domu i jechać na stałe do córki - opowiadał Wojtkowy tata Marcie. Jadwiga zaczyna się pomału rozglądać za jakimś niedużym mieszkaniem w Warszawie lub dużo mniejszym domem i to bliżej Warszawy. Prosiła bym z nią obejrzał jakiś nieduży drewniany domek na starym Wilanowie - jego właściciel już nie może mieszkać sam i wyprowadza się z Warszawy do Poznania, do swej córki. A rodzice Milosza to jeszcze się nie zdecydowali czy chcą zamieszkać w Polsce czy może kupić ten dom pod wynajem jako inwestycję. Bo to jest duży w sumie dom. Ale oprócz rodziców Milosza Jadzia ma jeszcze dwoje chętnych i obiecałem, że w sobotę wpadnę do niej by być przy oględzinach i rozmowach. Dziś to ja chyba powiem o tym Miloszowi, niech jego ojciec się zdecyduje, czy nadal jest zainteresowany kupnem tego domu. Bo mieszkać to tu chyba nie będą a takie wynajmowanie na odległość może nie zdać egzaminu bo wtedy trzeba wynająć kogoś jako administratora, co niewątpliwie obniży zyski z wynajmu. Oczywiście wspomnę o tym Miloszowi.
A tak nawiasem mówiąc to Milosz stwierdził, że jemu wcale nie zależy na tym by rodzice mieszkali blisko niego, bo przecież w Brnie to mają całkiem spore kółko przyjaciół a tu nie, a z tego co opowiadał Milosz to jego rodzice raczej zawsze prowadzili dość intensywne życie towarzyskie, więc gdyby się tu osiedlili to bez przerwy miałby ich na głowie a to mu zupełnie nie pasuje.
A jak wam się podobał koncert w Filharmonii? - spytała Marta. Był piękny. Jadzia była zachwycona, ja zresztą też. A dziękowała mi po koncercie tak wylewnie, jakbym ją obsypał złotem. Od śmierci męża to było jej pierwsze wyjście z domu na tak długo a do tego na koncert. A po koncercie odwiozłem ją do domu i nawet nocowałem u niej, bo stwierdziła, że będzie się denerwować, że tak "po ciemnicy" będę wracał do Warszawy. Ten jej dom stoi w dobrym miejscu bo wybierali miejsce bez cieków wodnych a poza tym starali się by wszystkie farby i kleje tam używane były ekologiczne. Z jednej strony to jej szkoda tego domu, ale dobrze sobie zdaje sprawę, że mieszkanie w takim wielkim domu samotnie wcale nie jest miłe. Poza tym jest w pewnym sensie uzależniona od sąsiadów, bo nie ma samochodu ani prawa jazdy. A jednocześnie nie pali się wcale do wyjazdu do córki i wcale się jej nie dziwię - tam jest trójka dzieciaków, które zdaniem Jadzi są straszliwie rozpuszczone, bo jej córka na wszystko im pozwala. Tam jest trzech chłopców i jak mówi Jadzia cały dzień jest jeden wielki wrzask bo chłopcy ciągle sobie wyrywają zabawki których jest tyle jakby okradli hurtownię z zabawkami. No i jest ciągły bałagan bo zabawki walają się po całym mieszkaniu i nim się gdzieś usiądzie to trzeba popatrzeć czy aby nie siądzie się na jakimś samochodziku czy innej zabawce. A to, zdaniem Jadzi to wina jej zięcia, który na wszystko im pozwala, bo gdy był dzieckiem to stale był musztrowany, więc nie chce by dzieci miały tak mało swobody jak on miał w domu.
Oględziny "małego drewniaczka" na starym "królewskim Wilanowie niesamowicie rozczarowały Wojtkowego ojca. Domek był dokładnie w tak samo złym stanie jak jego właściciel, który ledwo się poruszał. W domku królowała wilgoć, bowiem stary piec, wprawdzie ładny, nie był jednak w stanie ogrzać całego domu. Dom wymagał generalnego remontu, a właściwie całkowitego rozebrania i zbudowania go na nowo. Poza tym to były właściwie dwa nieduże pokoiki z kuchnią i......nie posiadał łazienki tylko WC z dużą umywalką. Oboje z wielką ulgą wyszli z tego domku, mówiąc właścicielowi, że po prostu jest on dla nich zbyt mały.
Pani Jadzia była przerażona w tym samym stopniu stanem właściciela jak i tego domku. Wiesz, to straszne - omal się nie rozpłakałam gdy zobaczyłam tę ruinę. Całe szczęście, że ten pan ma córkę i ona go do siebie zabierze. Wątpię czy znajdzie kupca na tę zapleśniałą ruinę - mówiła.
Znajdzie, znajdzie - pocieszył ją Wojtkowy tata. Bo tak naprawdę to jest świetny punkt. Ktoś niemal za bezcen to kupi, bo to jest świetne miejsce. I kupi to za małe pieniądze, bo dom jest w strasznym stanie, ale ważny jest ten kawałek gruntu, tu grunt jest w cenie a nie ta chałupka. Chałupę zburzą, postawią coś nowego i albo będą sprzedawać pamiątki albo zrobią jakiś mini barek albo lodziarnię - to przecież kilka kroków od wejścia na tereny należące do pałacu i cały rok są tu hordy turystów - latem mogą tu sprzedawać lody i zimne napoje a w chłodniejszej porze roku ciastka lub jakieś przekąski i ciepłe napoje. Podejrzewam, że ten teren albo nie był wcale zdrenowany albo niewłaściwie zdrenowany a do tego chyba nie było odpowiedniej izolacji od podłoża. No ale, jak dla mnie, to nie jest miłe miejsce do mieszkania , bo bez przerwy przełażą turyści.
Chodź Jadziu- podjedziemy tą ulicą Vogla w stronę Wisły i pokażę ci miejsce, w którym wybudowano spółdzielcze mieszkania - sam budynek bardzo udany, ale.......gdy są długotrwałe opady albo Wisła ma wysoki poziom to wtedy w garażu tego eleganckiego budynku woda sięga niemal do kolan. Budynek stoi zaledwie 200 metrów od wału przeciwpowodziowego. Jeden z moich znajomych tu mieszkał, ale po tym jak mu się w garażu woda wlała do samochodu czym prędzej się stąd wyprowadził.
No ale przecież nie było powodzi w Warszawie - Wisła nie wylała - dziwiła się Jadzia. Nooo, nie wylała górą ponad wałem przeciwpowodziowym ale rozlała się na pewnej głębokości pod spodem i wlała do wykopu, w którym są fundamenty tego budynku. Więc gdy kiedyś Jadziu wyczytasz w gazecie ogłoszenie, że ktoś sprzedaje mieszkanie które jest w tym budynku pod tym adresem to nie zazdrość, że tu mieszkał. A poza tym to nieco dziwne te mieszkania - właściwie wygląda to tak, jakby projektant był zdania, że ściany w mieszkaniu to jakiś przeżytek i mieszkanie wygląda nieco dziwnie, bo tylko jeden pokój ma wszystkie cztery ściany oraz drzwi, a reszta czyli pozostała część to jedno wielkie pomieszczenie i tak naprawdę to nie wiesz czy jesteś w pokoju czy w kuchni. I zapewne tylko jakimś dziwnym trafem łazienka wraz z toaletą też posiada drzwi i jest pomieszczeniem wydzielonym. Znajomy zaprosił mnie kiedyś bym obejrzał to mieszkanie i nie ukrywałem, że wcale a wcale mi się nie podobało. Teoretycznie nad miejscem, w którym stała kuchnia gazowa były wyciągi, ale i tak w całym pomieszczeniu królowały zapachy kuchenne.
Sobotnia wizyta chętnych na kupno domu pani Jadzi ciągnęła się kilka godzin i żeby było dziwniej, jedna z zainteresowanych osób była wyraźnie zainteresowana tym domem, tyle tylko, że nie miała wymaganej sumy w gotówce, ale mogła dodać w rozliczeniu czteropokojowe mieszkanie w bloku. Co prawda dom był w jednej z najstarszych części Ursynowa a budynek był zbudowany z "wielkiej płyty". Lokalizacja była całkiem niezła, w pobliżu Mega Samu oraz targowiska, w pobliżu była też apteka i przychodnia lekarska i jeszcze kilka innych sklepów, okna trzech pokoi wychodziły na tzw. "teren zielony" a mieszkanie było na pierwszym piętrze w budynku czteropiętrowym, a więc pozbawionym windy. Poza tym blisko był przystanek autobusowy a całość była bardzo blisko warszawskiej arterii komunikacyjnej, czyli ulicy Puławskiej. Mankamentem, na który cierpiał cały Ursynów był brak garażu, bo gdy okazało się, że cena garażu jest równa cenie mieszkania dwupokojowego to zupełnie nie było chętnych na kupno garażu. A cena wynikała oczywiście z faktu, że musiałby to być garaż wielopiętrowy. No a z uwagi na bezpieczeństwo budynek o takiej funkcji musiał spełniać specyficzne warunki i stąd wynikała cena jednego miejsca garażowego w cenie mieszkania dwupokojowego.
Pani Jadwiga nie była zbyt przekonana do tej oferty, ale Wojtkowy tata stwierdził, że dopóki nie obejrzą tego miejsca oraz mieszkania to nie mogą podjąć żadnej decyzji, więc umówili się, że obejrzą mieszkanie i okolice za tydzień, czyli sobotę. Ale Wojtkowy tata nie byłby sobą, gdyby już następnego dnia nie pojechał by dokładnie obejrzeć okolice budynku, w którym były owe cztery pokoje z kuchnią.
No cóż - ta część Ursynowa rzeczywiście była najwcześniej powstałą i same bloki jako takie raczej nie budziły zachwytu - ot taka zwyczajna "betonoza". Nie mniej było naprawdę sporo zieleni, no i faktycznie niemal "pod nosem" był zawsze dobrze zaopatrzony "Mega Sam", nieopodal niego był najprawdziwszy w świecie bazar "jak za dawnych czasów", były również nieduże sklepiki ( w budkach drewnianych) w których można było kupić "prawdziwe mięso", czyli takie z uboju gospodarczego. Była nieźle zaopatrzona apteka, przychodnia lekarska, sklep pasmanteryjny, piekarnia, sklep "z rzeczami różnymi" czyli z bardzo różnymi artykułami chemicznymi, niedaleko była komenda policji, oraz sklep obuwniczy, w jednym z bloków ogłaszał się salon kosmetyczny i naprawdę było sporo zieleni. Bloki nie były ustawione tuż przy chodniku ale w pewnym oddaleniu od niego i tym samym od jezdni a ponadto pod różnymi kątami względem siebie. Było tu kilka wieżowców jak i też sporo bloków czteropiętrowych. Faktycznie widać było, że garaży brakuje a istniejące parkingi były małe i było ich niewiele. Ale w sumie to miejsce wywarło na Wojtkowym tacie dobre wrażenie. Nie da się ukryć, że to była stara część Ursynowa i nie było tu, tak jak w innych jego częściach, budynków budowanych z cegieł. Komunikacyjnie ta część też była funkcjonalna a do ulicy Puławskiej można było bez zmęczenia dojść.
Tak w głębi serca Wojtkowy tata przymierzył się mentalnie do tej okolicy i doszedł do wniosku, że nawet on, wielbiciel starego Mokotowa, mógłby tu mieszkać. Chciał obejrzeć od środka budynek, którego miał zapisany adres, ale budynek nie był dostępny dla każdego, wszędzie były domofony. No i bardzo dobrze - pomyślał- jednak domofon w budynku to dobra rzecz, bo nie włóczą się wtedy jakieś męty po budynku. Wokół budynków trawniki były zadbane, chodniki czyste, śmieci wymiecione, czyli administracja osiedla dobrze w tej materii funkcjonowała.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz