wtorek, 11 lutego 2025

Córeczka tatusia -187

  W drodze powrotnej pani Jadwiga wyrażała swój podziw nad tym, jak świetnie  wychowane  są  dzieci Andrzeja oraz Ali i  Michała i jaki  świetny  kontakt  ze wszystkimi  dziećmi ma Ziuk i że  wszystkie dzieci nazywają go dziadkiem. A przecież  to profesor i naukowiec a ma taki świetny kontakt z dziećmi-powtarzała z jakimś niedowierzaniem  w głosie. 

Ależ  Jadziu - profesorem i naukowcem to on jest na uczelni i  w stosunkach służbowych a dla dzieciaków, niezależnie  od  stopnia  pokrewieństwa jest po prostu  dziadkiem. Jesteśmy  wszyscy bardzo zaprzyjaźnieni , więc starsi z nas  są dla  wszystkich  dzieci dziadkami, młodsze pokolenie to dla  nich ciocie i wujkowie i tak naprawdę  nie ma  żadnego znaczenia  fakt, że nie jesteśmy spokrewnieni. Mój Wojtek i Andrzej są głęboko przekonani o tym , że są braćmi i podejrzewają, że mają jakichś  wspólnych krewnych i nawet przymierzali  się  do przeprowadzenia  badań genealogicznych, ale mają strasznie  mało czasu, a  zlecenie tego na  zewnątrz to sporo kosztuje. Zresztą to naprawdę nie jest nam  do  szczęścia potrzebne.

Z kolei  Michał  poznał mego Wojtka  bliżej gdy był promotorem jego pracy magisterskiej, a teraz razem pracują bo go Michał ściągnął na uczelnię  i teraz Wojtek, za namową Michała robi doktorat. Z kolei Andrzej miał dyżur w  szpitalu, gdy Wojtka dowiozła  do  szpitala Marta, bo stwierdziła, że Wojtkowi po zabawie  na  siłowni "wyskoczyła" przepuklina. 

Andrzej operował Wojtka, a potem obaj  przegadali jedną noc i nagle poczuli  się braćmi. Andrzej to już  dwa razy ratował Martę - raz dotarła  do niego z ostrym  zapaleniem wyrostka a raz  z pociętą ręką, bo łapała szklane  naczynie. Poza tym Andrzej i Marta mają wiele wspólnych tematów, bo Marta jest magistrem kosmetologiem. Andrzej to nawet   miał pomysł na to, żeby przekwalifikować  się na  chirurga plastycznego, ale Marta jakoś mu to z głowy  wybiła, bo będąc  na tej  swojej uczelni znalazła  moc kontrargumentów by Andrzej nie  zmieniał swego  kierunku i jednak pozostał przy tej specjalizacji jaką ma.

Pani Jadzia zerknęła na Wojtkowego tatę i powiedziała -  a mnie  się wydaje, że ten Andrzej jest bardzo zakochany w twojej synowej.  Oczywiście  Jadziu, masz rację - on kocha Martę i wcale  się tego nie  wypiera i wszyscy o tym wiemy, bo on to już  wszystkim   nam powiedział - wyjaśnił Wojtkowy tata.  Ona i Wojtek są dla  Andrzeja  najważniejsi.  To oni mu pomagali gdy  miał koszmarne  zawirowania w  swym małżeństwie, a Marta zwróciła potem jego uwagę na Marylę. I to był strzał w  dziesiątkę  bo Maryla pokochała jego dzieciaki a one ją i teraz są naprawdę szczęśliwą rodziną. 

I wierz  mi - jestem tak  samo  dumny z Wojtka jak i z Andrzeja. Te trzy pary małżeńskie naprawdę traktują  się  wzajemnie lepiej  niż nie jedna  rodzina z pokrewieństwem krwi. I każdy  z nas  wie, że może liczyć w  razie problemów na pozostałych przyjaciół. I ja i Wojtek wiemy doskonale, że gdy Andrzej ma  szalenie ciężkie chwile  w pracy to zaraz wpadnie wieczorem  do Marty żeby poznać  co ona myśli na ten temat i Wojtek dobrze wie, że tylko Marta może dobrze zrozumieć jaki problem dręczy Andrzeja. Maryla też  szanuje tę przyjaźń swego męża z Martą, bo wie, że nie  ma  w tym ani krzty podtekstu "damsko-męskiego".  Oni oboje  są tacy, że gdyby taki podtekst istniał to byliby razem w jednym związku a nie każde  w innym. Po prostu Andrzej nie boi się pokazać Marcie  swoich słabości. Wiesz- Marta startowała na  samym  początku na  medycynę,  ale  nie poszła  jej  chemia- po prostu  nie  wpadło jej do głowy,żeby przed egzaminem  wstępnym poduczyć się  nieco  więcej  z chemii - była pewna, że skoro  w szkole miała z chemii piątkę   to jej to wystarczy. Poza tym napisała,  że chce zdawać na  wydział lekarski a nie na  medycynę  estetyczną i to był  błąd, bo na  wydział lekarski  musiała być  wyższa ocena  z chemii.

 Gdy Andrzej był na  szkoleniu w  jednym  z londyńskich  szpitali to Marta  z Wojtkiem polecieli wraz  z jego dziećmi na święta do Londynu - i jak twierdzi Andrzej  - to były najwspanialsze  święta w jego życiu, choć bardziej  brytyjskie niż polskie. Dzieciaki Andrzeja uwielbiają  Martę, bo ona od pierwszego spotkania  traktowała chłopców z  szacunkiem, to ona uczyła ich rysowania, nauczyła rozpoznawania liter, przynosiła im   książeczki do kolorowania - i niewątpliwie to też  ma  wpływ na ich  wzajemne układy. Andrzej z kolei dba o zdrowie  nas wszystkich, ze mną  to nawet jeździ do kardiologa, bo wie, że jako lekarz więcej się  dowie prawdy o stanie faktycznym.

Jak zapewne zauważyłaś rozmawiałem sporo z  Ziukiem i doszliśmy do  wniosku, że nie  byłoby źle, gdyby przed  twoją przeprowadzką na ten stary Ursynów mieszkanie  obejrzał "Pan  Majster", bo to bardzo dobry  fachowiec  i ma  dobrą ekipę, która  wszystkie niedociągnięcia wynajdzie i, co ważniejsze - zlikwiduje.  

Bo  "Pan Majster"  to prywatna firma człowieka, który od  Ziuka kupił jego hacjendę pod Warszawą. Zresztą  to  bardzo  sympatyczny facet, dobrze  się  zna na  budownictwie bo skończył  dobrą szkołę budowlaną  i ma  zespół już wypróbowany. Byle kogo do  zespołu  nie przyjmuje - nie ma  tam "trunkowych" pracowników, można przy ich obecności zostawić otwarty sejf i nic  nie  zginie. 

Oczywiście byłoby  nieźle gdybyś sobie spisała  na jednym z  egzemplarzy planu tego  mieszkania co gdzie planujesz urządzić, bo jak na  razie  to tylko wiadomo gdzie jest kuchnia i łazienka oraz WC no i one raczej zostaną w tym samym miejscu.   Poza tym  to ten "pan majster" wyspecjalizował  się w ursynowskich metrażach - co prawda  głównie  w tych  nowszych blokach, ceglanych  a nie wielkopłytowych , no ale  sądzę, że na pewno będzie miał jakiś dobry pomysł gdy obejrzy to mieszkanie a ty mu przedstawisz jakąś  swoją wizję. Oni to nawet mogą ci zaprojektować  kuchnię i zrobić do  niej dopasowane meble. To naprawdę dobrzy fachowcy no a każde zlecenie z polecenia Ziuka to świętość.  Bo zdaniem "Pana  Majstra" Ziuk sprzedał mu hacjendę niemal za  darmo, bo zostawił wszystkie   meble, które o ile  były dobre w hacjendzie  to nijak się  miały do metrażu mieszkania w którym Ziuk obecnie  mieszka. Gdy rozmawiam  z Ziukiem lub z tym panem majstrem to już  nie  wiem który którego bardziej  wychwala.

A Ziuk jest ojcem Ali?- spytała  Jadwiga - tak  zawsze do niej  mówi  "córeńko" i to tak jakoś łagodnie, ciepło, aż  miło tego  słuchać. Chyba  ją bardzo  kocha. Wojtkowy tata uśmiechnął się - Ala  nie jest  ich córką, tak naprawdę to ona jest synową Ziuka. Jego syn zginął w  wypadku samochodowym i zostawił Alę  z malutkim  dzieckiem. Ten starszy ich  synek jest  dzieckiem Ali z pierwszego związku. A Michał, gdy  się zakochał w Ali to potraktował jej teściów tak, jakby byli jej  rodzicami, ich poprosił o zgodę na Ali ślub i adoptował Mirka. Mirek jeszcze  nie wie, że dla Michała jest  dzieckiem  adoptowanym. Dowie się, gdy obie  rodziny dojdą  do wniosku, że już można  mu o  tym powiedzieć. Zaczekają  z tym do jego pełnoletności. 

Jak widzisz  Jadziu, w  sumie jesteśmy nieco  nietypowymi rodzinami. Ziukowie właśnie z powodu tego, by móc pomagać Ali i Michałowi w  opiece nad  dziećmi sprzedali tę piękną hacjendę i zamieszkali na Ursynowie. Po prostu dojazdy do Warszawy i powroty były niestety  zbyt długie i  męczące a Ziuk nie  jest już młody.  I oboje kochają Alę i pokochali Michała i tę  "pareczkę". Kiedyś Ziuk powiedział, że dzięki  Michałowi przestał cierpieć z powodu śmierci swego  syna, bo Michał jest właśnie takim wymarzonym synem,  jakim jego  rodzony  syn nigdy nie  był. My  wszyscy  bardzo lubimy i  cenimy  Michała bo to bardzo inteligentny chłopak i poza tym tak po ludzku bardzo  dobry. 

A Ala ma rodziców?- drążyła temat  pani Jadzia.  Tak, ma, ale my ich nie  znamy, bo Ala zakończyła  z nimi kontakt w  chwili, gdy jej  matka orzekła, że śmierć męża  Ali była karą  za to, że Ala wyszła za mąż za syna  Ziuka. To taka  baaardzo dziwna historia, bo gdy Ala powiedziała  swoim  rodzicom, że chce  wyjść  za mąż i powiedziała, że rodzice jej wybranka  mieszkają pod  Warszawą a jej teść pracuje  w SGGW to ci byli oburzeni, że chce  wyjść za syna  "jakiegoś  badylarza" i oni na  to nie zezwolą a i nie  będą  się spotykać  z byle kim. 

W tej  sytuacji młodzi wzięli ślub bez rodziców Ali. I z tego co wiem to do  dziś Ala nie ma z nimi kontaktu i nie  chce  go mieć. Wyprowadziła  się z  mieszkania w którym kiedyś mieszkała  z mężem i chyba  je  sprzedała bo było jej,  a wprowadziła  się z  synkiem  do  mieszkania Michała i nigdy  nie podała  swoim  rodzicom swojego  nowego adresu ani numeru telefonu. I wcale  mnie to  nie dziwi. A Ziukowie oboje są wspaniałymi ludźmi, bardzo oboje kochają i Alę Michała i trójkę ich  dzieci. To letnisko które kupiliśmy to była własność rodziców  jednego ze  studentów  Ziuka i gdy teraz  kupowaliśmy do spółki dom i teren to nasłuchaliśmy  się wielu miłych i  ciepłych  słów pod  adresem  Ziuka. Ziuk już nie  wykłada, ale bierze jeszcze  udział w różnych pracach naukowych. A jak  zapewne zauważyłaś to wszystkie  dzieciaki go bardzo, bardzo lubią.

Martusia po pierwszym  spotkaniu z teściami Ali powiedziała, że tacy  ludzie  jak Ziuk i jego żona  to powinni żyć wiecznie. Michał z  kolei  nie ukrywa, że kocha  Ziuka o wiele  bardziej  niż własnego ojca. Czasem śmiejemy  się  obaj z  Ziukiem, że jakimś cudem dzieci nam  się rozmnożyły i teraz każdy z nas ma więcej dzieci na  starość niż miał ich  w młodości. 

A dlaczego nie przyjechali rodzice twojej synowej? Z tej prostej przyczyny, że ojciec Marty dopiero dziś wieczorem  wraca ze służbowego wyjazdu i oni to zapewne  wpadną  jutro na  kilka godzin by zobaczyć czy wszystko u Ewuni w porządku. I pewnie na letnisku  zostanie Pati a Marta wróci do firmy, bo jak widzę opracowała  coś nowego i zawsze bardzo pilnuje by nowa  mikstura była dobrze zrobiona. Wychodzi  ze  starego założenia, że "pańskie  oko  konia  tuczy" i lubi  sama  wszystkiego  dopilnować. I pod  tym względem wdała  się i w swojego ojca i  we mnie. My obaj to też  zawsze musieliśmy mieć  na wszystko oko.  Ale to  wszystko wynikało z własnego doświadczenia. Zawsze każdy najlepiej upilnuje to na  czym  mu zależy.  Nawet nie wiem  dokładnie nad czym ostatnio Martusia pracowała,  bo się jakoś mijaliśmy  w  domu. Nie chwaliłem  ci się jeszcze, ale Martusia wymyśliła  pewne mazidło na blizny i nawet zostało ono opatentowane.  A taki jestem  z tego powodu  dumny jakby była  moim  własnym dzieckiem a nie  tylko synową.

No właśnie-  ja  to chwilami  nie  mogłam zupełnie przypasować rodziców i dziadków  do dziecka, bo wy  wszyscy jednakowo te  dzieciaczki traktujecie. No ale  to chyba dobrze  z punktu widzenia  dzieci-  nie sądzisz ?-  spytał Wojtkowy tata.  Dzieci wiedzą, że do każdego z dorosłych mogą  się zwrócić o pomoc, z każdym porozmawiać  lub się pobawić lub każdemu wdrapać  się na kolana by razem  obejrzeć jakąś książeczkę  lub poprosić o poczytanie. Udało się nam by wszystkie  dzieci czuły się przez  wszystkich traktowane  z  taką  samą uwagą i czułością. Stłuczone kolano tak  samo  czule opatrzy własna mama  jak  i któraś z babć czy też  cioć. Dziadkowie też potrafią.

                                                            c.d.n.

 

 

 

sobota, 8 lutego 2025

Córeczka tatusia - 186

 Pani Jadzia  wyraźnie obawiała  się  wizyty na letnisku - gdy w końcu  wyruszyli spod jej domu w kierunku letniska powiedziała- obawiam  się  trochę tej wizyty- może  wcale  się  nie spodobam twoim dzieciom i przyjaciołom? 

Wojtkowy  tata, nie spuszczając  wzroku z tego co było przed szybą  samochodu, spokojnie  powiedział - przecież ja nie  wiozę ciebie  Jadziu na targ, żeby cię  sprzedać - chcę  ci tylko przedstawić moją  najbliższą rodzinę i naszych  przyjaciół, a to  wszystko będzie na  zupełnym luzie. Nie będzie  to jakieś przyjęcie, będzie  za to sporo  dzieciaków, których  rodzice  są moimi naprawdę  bardzo  dobrymi przyjaciółmi. To spory  domek, teren też  spory, więc jest to dobre  miejsce byś za jednym podejściem mogła  całe  towarzystwo  poznać. Ja po prostu  chcę  ci wszystkich przedstawić w jednym czasie, bo to znacznie  prostsze  niż potem  jeżdżenie  do każdego z przyjaciół oddzielnie i uzgadnianie  terminów w czasie  gdy wszyscy normalnie  pracują.

No ale jeśli ja  się im nie  spodobam? - martwiła  się  Jadzia.  Słuchaj kobieto - skoro spodobałaś mi się na tyle, że ciągam cię na koncerty i do opery  to samo  w sobie wystarcza żebyś ty się im  spodobała.  Ja mam tylko nadzieję, że oni  wszyscy  spodobają  się  tobie. I to jest ważne dla  mnie.

Gdy zajechali na  miejsce okazało się, że z dzieciaków  to jest  tylko mała  Ewunia, bo wszystkie dzieci wywędrowały z domu by.........zobaczyć cielaczka, który kilka  dni wcześniej przyszedł na świat. No tak -  powiedział ze śmiechem Wojtkowy   tata - przegraliśmy z  cielaczkiem. No ale przynajmniej  moja słodka Ewunia jest. Ewunia wpierw bardzo starannie pozostawiła na policzku  dziadka dość  mokry pocałunek, potem zażyczyła  sobie by ją postawić w kojcu i zajęła  się przytulaniem Misi, która z niebywałym wręcz spokojem znosiła objęcia  małej. Z dorosłych to był na  miejscu Ziuk, Andrzej i Marta, reszta towarzystwa poszła pilnować  by dzieci nie  zadusiły  z miłości cielaczka. Cielaczek był płci żeńskiej, co bardzo cieszyło właściciela. 

Andrzej z  Martą byli bardzo pochłonięci jakąś dyskusją na tematy medyczne, poza tym Marta opatrywała  etykietkami  jakieś  małe  słoiczki i tłumaczyła  coś Andrzejowi. Wojtkowy tata zerknął w tamtą stronę i powiedział - jak widzę to moja ukochana  synowa opracowała  jakieś nowe mazidło i jak  amen w pacierzu to będzie teraz  testowane przez żonę Andrzeja.

Ojej, a ja myślałam, że Andrzej to twój syn - stwierdziła pani Jadzia.  Nie, ale oni są do siebie  w pewien sposób podobni.  Wysocy, obaj  ciemno włosi,  Andrzej  nieco starszy, ale tego na  co  dzień  nie widać.  Wiesz - oni obaj zaprzyjaźnili się w  ciągu kilku godzin i doszli do wniosku, że są sobie tak bliscy jakby  byli braćmi. I tak  się właściwie zachowują. Dzieci Andrzeja  mówią do mnie  dziadku, tak  samo jak do jego ojca.  Martusia też  traktuje  Andrzeja tak, jakby był bliską rodziną.  Moje  dzieciaki i Andrzej z żoną to zupełnie tak  jakby naprawdę  byli  rodzeństwem.   No to ci jeszcze  wyjaśnię, że Marylka jest  drugą żoną  Andrzeja  a jego dzieci  są efektem pierwszego związku.  Ja to Marylkę zawsze  podziwiam, bo  jeśli ktoś  nie  wie, to nie  domyśli  się  tego, że   chłopcy mieli przedtem inną matkę - obaj chłopcy ją ogromnie  kochają.   W ogóle to właściwie my  wszyscy uważamy się za jedną rodzinę. To tylko potwierdzenie faktu, że  więzy krwi nie  są wcale istotne. Przyjrzyj  się im wszystkim  dobrze,  a gdy będziemy wracać to ci w  drodze opowiem jakie są tu dziwne powiązania. Ciekawy jestem twoich odczuć.

Pani Jadzia   była  wielce   zdziwiona, że Ewunia na jej widok nie skrzywiła  się ani nie uciekła  chowając  się za Martę, ale zaraz  się dowiedziała, że mała od pierwszych  dni życia została przyzwyczajona  do  sytuacji, że świat składa  się  z wielu osób a nie  tylko z mamy i taty. Korzystając  z nieobecności innych  Marta oprowadziła panią Jadzię po  całym "gospodarstwie" i całość  zrobiła na pani Jadzi bardzo dobre wrażenie a  najbardziej podobała  się jej przestronna weranda z otwieranymi oknami chronionymi moskitierami i z osobnym stołem dla dzieci. Poza tym część stołów była  składana, więc w dni, gdy pogoda  nie pozwalała na przebywanie  na  dworze dzieci mogły  się bawić na  werandzie.

Dzieciaki były zachwycone cielaczkiem, tylko nie  mogły odżałować, że nie  mogły  go zagłaskać na  amen i że "wyrośnie   z niego taka zwykła  krowa". Nooo, to straszne - śmiała  się Maryla. Z tego małego cielaczka   wyrośnie   "zwykła krowa"  a  z  was "zwykli ludzie" - przecież to jest normalna kolej  rzeczy.

A Misia wcale nie urosła i wciąż  jest malutka - zauważyła Irenka. Bo to jest piesunia rasy miniaturowej i ona  nigdy nie  będzie  większa - tłumaczyła cierpliwie  Maryla.  Zauważyłaś  chyba, że pieski bywają różnej wielkości nawet w obrębie tej samej rasy. Są sznaucery bardzo duże, ale są też  sznaucery które  są miniaturowe. Krowy też bywają różnej wielkości, też mają swoje  rasy. I  różnią  się nie  tylko rasą ale i kolorem, bo są krowy czarno - białe jak te  ale są też i  całe  czarne i  całe  białe i są krowy w ciemno czerwonym kolorze. Gdy kiedyś pojedziecie  w góry to tam takie   zobaczysz.A w kwestii ras to wam wszystko zaraz  wytłumaczy  dziadek Ziuk, bo on  się na  tym świetnie  zna. I jak  zawsze możecie się dziadka Ziuka o wszystko pytać. 

Czas mijał szybko, a zdziwienie pani Jadzi pomału zaczęło sięgać zenitu bo jakby na  to nie  spojrzeć to dzieci  było sześcioro, ale nie  było słychać  dziecięcych wrzasków. Ku wielkiemu  zdziwieniu  pani  Jadzi mała  Ewa wcale  nie  spała  w dzień. No jak to - dziwiła  się pani Jadzia. 

Marta tylko się  roześmiała - bo ja wychodzę z założenia, że gdyby  dziecko rzeczywiście potrzebowało  snu w  dzień, to najzwyczajniej  w świecie samo by zasnęło w  ciągu  dnia.  Mała  w  dzień zasypia  wtedy  gdy rzeczywiście  chce  się jej spać i to się zdarza  gdy jest niżowa pogoda. Ona  ma  w kojcu swój kącik  do spania i gdy jest zmęczona  lub  śpiąca to sama  się tam  ładuje i albo  zasypia, albo tylko spokojnie  sobie leży i odpoczywa i rozmawia  z  zabawkami. W tym układzie  to około ósmej wieczorem  nasza  słodyczka zasypia i spokojnie przesypia  całą  noc. Ostatnie jedzenie  jest o siódmej  wieczorem, po jedzeniu przebieram ją w nocne ciuszki i potem  sobie  dziecko  zasypia  gdy poczuje taką potrzebę. I wcale  a wcale  nie kapię jej  co wieczór.   Ona  po całym dniu  to ma  tylko  czasem brudne  rączki.  Ona  mało  się  brudzi, bo głównie urzęduje  w kojcu, a jeśli gdzieś  tupta  to zawsze któreś  z  dzieciaków jej towarzyszy i ona się mało brudzi.Najczęściej zasypia w kojcu, który pod  wieczór wstawiamy do sypialni, wtedy ani dzieci jej  nie przeszkadzają  ani ona  dzieciom. Śpi najczęściej  12 godzin. Starsze  dzieciaki też śpią po 12  godzin - jakby nie  było to cały  dzień są na świeżym powietrzu i w  sumie  to mają sporo ruchu. Każde  z nich chce  się poczuć tym "starszakiem" i z  wielkim zacięciem pchają  wózek z Ewą, a że chodników tu nie ma to się nieco  ciężej wózek pcha  niż po osiedlowym chodniku. Ewa bardzo lubi rano trafić do naszego łóżka, wtedy przytulaniom  nie ma końca- jest bardzo sprawiedliwa w rozdawaniu nam całusków i najczęściej leży między nami w  skos i wtedy jest przytulona do obojga.  To jej autorski sposób na  spanie.

Wie pani - kiedyś w jednym łóżku sypiały wszystkie posiadane  dzieci a w uboższych  rodzinach cała  rodzina  spała w jednym łóżku. Z opowieści jednej  z moich  kuzynek wiem, że  dziecko dość  długo sypiało w jednym łóżku z matką, a starsze dziewczynki sypiały z reguły po dwie  w jednym  łóżku, podobnie jak  chłopcy.

A śmiać  mi się  chce, bo wszyscy podkreślają  jakie to było straszliwie  niehigieniczne a teraz dzieciaki nie  sypiają po  dwoje  w jednym  łóżku ale różne infekcje  w przedszkolach  są  na porządku  dziennym. Ta  trójka  rodzeństwa kiedyś była w przedszkolu i na okrągło siedzieli w  domu, bo ciągle   była  jakaś zaraza  w tym  przedszkolu. 

A ja jestem  mocno zadziwiona  i  zaskoczona-  stwierdziła  pani Jadwiga- że tu jednak  szóstka   dzieci a nie ma  w ogóle  hałasu. U mojej córki jest trzech  chłopców a wrzask  cały  dzień taki jakby ich było z  dziesięciu.  Bez przerwy się o  coś kłócą  i prawdę  mówiąc  jeżdżę  do nich  bardzo rzadko, bo nie  wyrabiam  tych wrzasków i  ciągłego  bałaganu - wszędzie, w  całym  domu porozwalane  zabawki. Fakt,  że i moja  córka i jej mąż bez przerwy kupują  jakieś zabawki - córka  mi powiedziała, że kupują dlatego, że gdy oni byli mali to nie  było tylu fajnych zabawek. No ale jeszcze  ani  razu  nie  widziałam  by ona lub jej  mąż bawili  się z dziećmi tymi  zabawkami. 

I już mi  zapowiedzieli, że nie będą  do  mnie  przyjeżdżać bo dzieci  nie  będą miały  się gdzie  bawić skoro przeprowadziłam  się do małego  mieszkania.  Tak naprawdę  to zrobiło  mi  się nawet przykro,  gdy to powiedziała,  ale gdy sobie   przypomniałam ile  miałam  roboty gdy u nas  bywali to właściwie nawet dobrze, że uważają, że będzie im zbyt  ciasno. 

A tu u państwa cisza i  spokój, żadnego  wrzasku ani bałaganu. Jestem pełna  podziwu. Marta uśmiechnęła  się - bo gdy  się kupi  dziecku nową  zabawkę to niestety  trzeba  na początku nauczyć  dziecko jak ma  się bawić by  miało z  tej  zabawki jak  najwięcej  radości.  Tak samo jest w kwestii pobytu w jakimś  nowym miejscu - trzeba  na początku pokazać  wszystkie  możliwości jakie  ma  nowe  miejsce, najczęściej  trzeba na  to  poświęcić  dwa dni,  a potem jeszcze  trochę podpowiadać. My uczyliśmy Ewunię jak korzystać z maty z  zabawkami. A teraz  pomalutku już oglądamy  razem  z nią książeczki dla  dzieci i poznaje nowe  wyrazy. Ona  ma dobrze,  bo od początku zajmują się  nią moja mama i mój teść. Ja to nawet wróciłam do pracy, ale na razie na pół etatu. Ale pewnie  zimą  to wrócę na  pełny etat. 

I wcale jej nasi  rodzice  nie rozpieszczają - przynajmniej tak  mi się  wydaje.  A dla  dzieci  naszych przyjaciół to Ewa jest żywą lalką - czują  się przy  niej szalenie dorosłe. Kiedyś omal nie udusiłam  się ze śmiechu, bo Irenka pokazywała Ewuni swoją  nową czapkę mówiąc: "gdy  już  będziesz duża tak jak ja to też  będziesz  mogła nosić  taką  czapkę" - rzecz  była w tym, że ta  czapka  już nie  miała  wiązania pod brodą, co było według Irenki wielkim krokiem w dorosłość. Ewunia  wpatrywała  się w tę czapkę niczym sroka  w gnat i ale  chyba nie bardzo pojęła o co Irence chodziło.