Zgodnie z radą Wojtkowego taty pani Jadwiga przemyślała kwestię niewielkich zmian w nowym miejscu zamieszkania. Ekipa "Pan Majster" obejrzała dokładnie całe mieszkanie, zajrzała nawet pod parkiet i zdecydowano między innymi, że niestety trzeba albo położyć na ściany warstwę tynku, albo całość okleić specjalną tapetą podkładową i dopiero potem kłaść na ściany farbę lub ozdobną tapetę.
W największym pokoju okazało się, że trzeba zdjąć "to coś co było nazywane parkietem", zrobić nowy podkład i dopiero wtedy położyć parkiet z prawdziwego zdarzenia, a nie te drewniane cieniutkie łuszczące się pod spodem deseczki.Wytypowano w których pomieszczeniach zdecydowanie będzie lepiej, gdy ściany zostaną wyrównane położeniem odpowiedniej grubości warstwą tynku, uzgodniono kolorystykę całego mieszkania, a pani Jadwiga dodatkowo zdecydowała o zakupie nowych drzwi, wyrzuceniu z łazienki wanny a wstawieniu w jej miejsce dużej wygodnej kabiny prysznicowej, zażyczyła sobie również dużą umywalkę. Do kuchni zamówiła "kredenso-ściankę" wykonaną na zamówienie i miała być w kolorze naturalnego drewna a wszystkie szybki z matowego szkła a wysokość mebli taka, by na najwyższą półkę mogła pani Jadzia sięgnąć z niewysokiego stołeczka, który również był wykonany specjalnie dla niej. Kredens, który zajmował jedną ze ścian, miał dwa wysuwane, podpierane blaty, które mogły służyć za "blaty robocze" lub za stół roboczy. Poza tym w kuchni zmieścił się bardzo zgrabny mały stolik i dwa krzesełka, a Wojtkowy tata śmiał się, że to stolik do załatwiania podejrzanych interesów. Logia "załapała się" na nową podłogę - skuto warstwę betonu i położono ładne kafelki, pomalowano wszystkie jej metalowe części antykorozyjną farbą. Przez moment był projekt by całość obudować przesuwanymi oknami, ale szybko zmieniono zdanie, bo żeby było estetycznie to szyby trzeba by myć raz na miesiąc. Zamiast szyb miały być zamontowane latem przeciwsłoneczne żaluzje.
Przeprowadzka pani Jadzi przeszła "jak po maśle" a ponieważ pani Jadzia już wcześniej zdecydowała co zabiera a co zostawia to firma przeprowadzkowa wszystko pięknie popakowała, przewiozła i.....wszystko rozpakowała układając rzeczy w szafach na półkach lub wieszając na wieszakach to co miało wisieć.Podobnie wyglądało z rzeczami których miejsce było w kuchni lub łazience. Pani Jadzia była zachwycona i pełna podziwu i skonstatowała, że tak to ona mogłaby się przeprowadzać co tydzień.
W międzyczasie pani Jadwiga dostawała od swej córki lawinę narzekań, że zamieniła taki wspaniały dom na małe mieszkanie i ona z mężem i dziećmi nie pomieszczą się, gdy zechce im się przyjechać do Warszawy w odwiedziny. W pewnej chwili pani Jadwiga miała dość tych narzekań i wreszcie otwartym tekstem powiedziała córce, że zrobiła to z premedytacją, bo każda wizyta córki z tą "zgrają wrzeszczących dzieci" była tak naprawdę koszmarem i bardzo się cieszy, że więcej nie zobaczy tych rozbestwionych, hałaśliwych dzieciaków w swoim mieszkaniu.
Trochę się Wojtkowy tata pośmiał, mówiąc pani Jadzi, że na pewno po jakimś czasie sama zatęskni za wnukami, ale pani Jadwiga bardzo stanowczym tonem powiedziała - nie znasz mnie zbyt dobrze - ale ja nie rzucam słów na wiatr . Ja naprawdę mam dość wizyt mojej córki w moim domu z tą zgrają bachorów. To że biegają po domu i wrzeszczą to przysłowiowe "małe piwko". Te bachory zaglądają do wszystkich szuflad i wyciągają z nich co im się spodoba.
Mój mąż miał piękny komplet cyrkli, w pewnym sensie pamiątkowy, dostał go w prezencie od swego przyjaciela. Oczywiście słodziutkie wnuczęta wpierw uszkodziły zamek etui, bo nie potrafiły go otworzyć, potem w jednym cyrklu uszkodziły ostrze bo wbiły je w dno szuflady i potem skrzywiły, uszkodziły też cyrkiel, który można było używać do kreśleń z tuszem, połamały grafity. A nasza córka tylko wzruszyła ramionami mówiąc - to przecież dzieci, a ojcu wcale ten komplet cyrkli nie był potrzebny, pewnie i tak dostałyby go dzieciaki idąc do szkoły. I od tej pory przed każdym ich przyjazdem mąż troskliwie chował wszystko co mogło przyciągnąć ich uwagę i zostać zniszczone. Więc nie dziw się, że cieszę się, że córka nie będzie tu z nimi bywać bo za ciasno.
Gdy obserwowałam dzieci u was na tym letnisku to nie mogłam wyjść z podziwu jakie to grzeczne dzieci - żadnych wrzasków, dzikich gonitw, kłótni. No normalnie byłam w stanie totalnego zadziwienia. No a ta mała Irenka to prawdziwa dama. I w ogóle wszystkie dzieciaki bardzo, bardzo grzeczne i miłe. A ten starszy synek tego lekarza to taki troskliwy wobec twojej wnuczki jakby był jej bratem.
Wojtkowy tata roześmiał się - Piotrusiowi bardzo podoba się Ewunia i ogłosił nam wszystkim, że gdy Ewa dorośnie to on się z nią ożeni. I już teraz o nią dba. Już wszyscy mu tłumaczyliśmy, że wiele wody upłynie w rzekach do chwili gdy oboje będą dorośli i że do tego czasu on może pokochać i inne panienki i że wcale nie wiadomo czy będą się sobie podobać gdy dorosną.
Wiesz- mój Wojtek i Marta znają się od podstawówki - już wtedy sobie o oczy wpadli i ojciec Marty miał pod swym nadzorem nie tylko Martę ale i Wojtka. Przez czas liceum byli rozdzieleni, mieszkali w dwóch różnych krajach a jednak ich miłość przetrwała. Śmieliśmy się, że u nas prawie jak na dawnych dworach królewskich - kwestia związku była rozstrzygana gdy kandydaci byli jeszcze dziećmi. Tyle tylko, że w wypadku Marty i Wojtka to dzieciaki same "wzięły sprawy we własne ręce." A ja Martunię to kocham tak, jakby była moim własnym dzieckiem. I oni oboje nadal poza sobą świata nie widzą. Poza tym te trzy małżeństwa bardzo się przyjaźnią. I pomagają sobie wzajemnie na wielu płaszczyznach. Dzieci Andrzeja są przekonane, że "tak naprawdę" to ja jestem ich dziadkiem, bo Andrzej dość długo nie miał dobrego kontaktu ze swoimi rodzicami, bo ich zdaniem ożenił się z niewłaściwą dziewczyną. No i mieli rację, ale gdy definitywnie skończyło się małżeństwo Andrzeja to Marta zwróciła uwagę Andrzeja na Marylę.
A to, że jak mówisz Andrzej jest zakochany w Marcie to ma nieco inne podłoże - oni oboje świetnie się rozumieją i doceniają wzajemnie fachowość i wiedzę. Andrzej traktuje mojego Wojtka jak swego brata, którego nigdy nie miał a Marta to jego ukochana bratowa, bo ona doskonale wie jak trudna jest praca lekarza, a Andrzej docenia to, że może z nią porozmawiać na różne tematy z zakresu chirurgii i w ogóle medycyny. Rodzice Andrzeja cały czas pamiętają o tym, że to Marta przekonała Andrzeja by jednak nawiązał kontakt ze swoimi rodzicami i przedstawił im swoje dzieci.
No tak - pokiwała głową pani Jadzia - wy wszyscy razem sprawiacie wrażenie spokrewnionej ze sobą rodziny. I powiem ci, że to nie jest teraz zbyt częste. Zresztą teraz to i kontakty rodzinne bywają mocno okrojone. Ja miałam brata, ale miał wypadek, teoretycznie miał lekki wstrząs mózgu, ale pół roku po tym wypadku zaczął mieć zawroty głowy, kilka razy się przewrócił, trafił do szpitala i okazało się ,że ma nieoperacyjny guz mózgu i w kilka miesięcy potem umarł. No ale nie mam kontaktu z bratową, zresztą ona wyjechała do Anglii, bo jej córka pojechała tam do pracy, poznała jakiegoś pół Anglika,pół Polaka, wyszła za niego za mąż i ściągnęła matkę by niańczyła jej dziecko bo ona musi pracować. Jakoś nigdy nie miałyśmy ze sobą dobrych układów. Nie wykluczam, że ja nie mam talentu do zawierania i podtrzymywania znajomości.
A wiesz - dzieci Andrzeja chyba bardzo kochają tę swoją macochę. Patrzyłam na tego młodszego - on bardzo często podbiega do niej, powie jakieś jedno zdanie, przytuli się do niej i zaraz wraca co dzieciaków.
Aaaa, roześmiał się Wojtkowy tata - Jacuś to straszliwy pieszczoch, uwielbia przytulanie, siedzenie na kolanach, taka przylepka z niego. Obaj chłopcy są bardzo fajni i grzeczni. Trafili do bardzo dobrego przedszkola, państwowego. Mieszkają na starym osiedlu i tam nie ma nadmiaru dzieci w przedszkolu. I zapewne dzięki temu dzieciaki nie chorowały. A poza tym przedszkole i szkoła są blisko ich domu no i byli przyprowadzani tuż przed ósmą. I gdy zaczynali do niego chodzić to obaj wiedzieli, że jeśli im będzie źle, to mają o tym powiedzieć pani wychowawczyni a babcia albo dziadek przyjdą po dziecko i posiedzi w domu. To przedszkole szalenie im się udało. A Irenka i Marek chodzą do grupy przedszkolnej na pół dnia, rano są w domu z dziadkami a po dwunastej są zaprowadzani do przedszkola.
Nie wiedziałam, że tak można - dziwiła się pani Jadzia. Oooo, teraz wiele rzeczy można całkiem ciekawie sobie zorganizować - przynajmniej w Warszawie. Ale nie wiem czy w każdej dzielnicy, bo przecież wiele zależy zapewne i od ilości dzieci i od możliwości danej dzielnicy. Wszystko zależy przecież od aktywności i pomysłowości władz i mieszkańców.
c.d.n.