wtorek, 4 marca 2025

Córeczka tatusia - 188

 Zgodnie  z radą Wojtkowego taty pani  Jadwiga przemyślała  kwestię niewielkich  zmian w nowym  miejscu zamieszkania. Ekipa  "Pan Majster" obejrzała dokładnie całe  mieszkanie, zajrzała nawet pod parkiet i zdecydowano między innymi, że niestety trzeba albo położyć na  ściany warstwę  tynku,  albo całość okleić  specjalną tapetą  podkładową i dopiero  potem kłaść  na ściany farbę lub ozdobną tapetę.

W największym pokoju okazało  się, że trzeba zdjąć "to coś co było nazywane  parkietem", zrobić  nowy podkład i dopiero wtedy położyć parkiet z prawdziwego zdarzenia, a nie te drewniane cieniutkie łuszczące się  pod  spodem deseczki.Wytypowano  w których pomieszczeniach zdecydowanie będzie  lepiej, gdy ściany zostaną  wyrównane położeniem odpowiedniej  grubości  warstwą  tynku, uzgodniono kolorystykę całego mieszkania, a pani Jadwiga dodatkowo  zdecydowała o zakupie nowych  drzwi, wyrzuceniu  z łazienki  wanny a wstawieniu  w jej  miejsce dużej wygodnej kabiny prysznicowej, zażyczyła  sobie  również dużą umywalkę. Do kuchni zamówiła "kredenso-ściankę" wykonaną na  zamówienie i miała  być w kolorze  naturalnego drewna a wszystkie  szybki z matowego szkła a wysokość mebli taka, by na  najwyższą półkę mogła  pani Jadzia   sięgnąć z niewysokiego stołeczka, który również był wykonany  specjalnie  dla  niej. Kredens, który zajmował jedną  ze ścian, miał dwa wysuwane, podpierane blaty, które  mogły  służyć za "blaty  robocze" lub  za  stół roboczy.  Poza  tym w kuchni zmieścił się bardzo zgrabny  mały stolik i dwa krzesełka, a Wojtkowy  tata śmiał  się, że to stolik  do załatwiania podejrzanych  interesów. Logia "załapała  się" na  nową podłogę - skuto warstwę betonu i położono ładne kafelki, pomalowano wszystkie jej metalowe  części antykorozyjną farbą. Przez  moment  był projekt  by całość obudować przesuwanymi  oknami, ale szybko zmieniono  zdanie, bo żeby  było estetycznie  to szyby trzeba  by myć raz  na  miesiąc. Zamiast  szyb miały  być  zamontowane latem przeciwsłoneczne  żaluzje.

Przeprowadzka pani Jadzi przeszła "jak po maśle" a ponieważ pani Jadzia  już  wcześniej zdecydowała co  zabiera  a co zostawia to firma przeprowadzkowa wszystko pięknie popakowała, przewiozła i.....wszystko rozpakowała układając rzeczy w szafach na półkach lub wieszając na  wieszakach to co miało wisieć.Podobnie wyglądało z rzeczami których  miejsce  było w kuchni lub  łazience. Pani Jadzia  była  zachwycona i pełna  podziwu i skonstatowała, że tak to ona  mogłaby  się przeprowadzać co tydzień.

W międzyczasie pani Jadwiga dostawała od  swej  córki lawinę narzekań, że zamieniła taki wspaniały  dom na małe  mieszkanie i ona  z mężem i dziećmi nie pomieszczą  się, gdy zechce im się przyjechać do Warszawy w odwiedziny.  W pewnej  chwili pani Jadwiga miała  dość tych narzekań i wreszcie otwartym tekstem powiedziała  córce, że zrobiła to z premedytacją, bo każda wizyta córki z tą "zgrają wrzeszczących   dzieci" była  tak naprawdę koszmarem i bardzo się  cieszy, że więcej nie zobaczy tych rozbestwionych, hałaśliwych dzieciaków  w  swoim mieszkaniu.

Trochę się Wojtkowy  tata pośmiał, mówiąc pani Jadzi, że na pewno po jakimś  czasie  sama  zatęskni za wnukami,  ale  pani Jadwiga  bardzo  stanowczym  tonem powiedziała -  nie  znasz  mnie zbyt  dobrze - ale ja nie  rzucam słów na  wiatr . Ja  naprawdę mam dość wizyt mojej  córki w moim  domu z tą zgrają bachorów. To że biegają po domu i  wrzeszczą to przysłowiowe "małe piwko". Te bachory zaglądają do  wszystkich szuflad i wyciągają z nich co im się spodoba.  

Mój mąż miał piękny komplet  cyrkli, w pewnym  sensie pamiątkowy, dostał go w prezencie od  swego przyjaciela. Oczywiście słodziutkie wnuczęta wpierw uszkodziły zamek etui, bo nie potrafiły  go otworzyć, potem w jednym cyrklu uszkodziły ostrze bo wbiły je w dno szuflady i potem skrzywiły, uszkodziły  też  cyrkiel, który  można  było używać do kreśleń z tuszem, połamały grafity. A nasza  córka tylko wzruszyła  ramionami mówiąc - to przecież   dzieci, a ojcu wcale  ten komplet   cyrkli nie  był potrzebny, pewnie i tak  dostałyby  go  dzieciaki idąc  do  szkoły. I od tej pory przed  każdym ich przyjazdem mąż troskliwie chował  wszystko co mogło przyciągnąć ich  uwagę  i zostać  zniszczone. Więc nie  dziw  się, że cieszę  się, że córka nie  będzie  tu z nimi bywać  bo za  ciasno.  

Gdy obserwowałam dzieci u was na tym letnisku to nie  mogłam  wyjść z podziwu jakie  to grzeczne dzieci - żadnych  wrzasków, dzikich  gonitw, kłótni. No normalnie  byłam  w stanie totalnego zadziwienia.  No a ta mała Irenka to prawdziwa  dama. I w ogóle wszystkie  dzieciaki  bardzo, bardzo grzeczne i  miłe.  A ten starszy synek tego lekarza to taki troskliwy wobec twojej wnuczki jakby był jej bratem.

Wojtkowy tata roześmiał  się - Piotrusiowi bardzo podoba  się Ewunia i ogłosił nam  wszystkim, że gdy Ewa dorośnie to on się z nią ożeni. I już teraz o nią  dba. Już  wszyscy mu tłumaczyliśmy, że wiele  wody upłynie  w  rzekach do chwili gdy oboje  będą dorośli i że do tego  czasu on może pokochać i inne panienki  i że  wcale  nie  wiadomo czy będą  się  sobie podobać gdy dorosną. 

Wiesz- mój Wojtek i Marta znają  się  od podstawówki - już wtedy sobie o oczy  wpadli  i ojciec Marty miał pod  swym nadzorem nie  tylko Martę ale i Wojtka. Przez  czas liceum byli rozdzieleni, mieszkali w dwóch różnych krajach a jednak ich miłość przetrwała. Śmieliśmy się, że  u nas prawie  jak na  dawnych  dworach królewskich - kwestia związku  była  rozstrzygana gdy kandydaci  byli jeszcze  dziećmi. Tyle  tylko, że w  wypadku Marty i Wojtka  to dzieciaki same "wzięły  sprawy  we własne ręce."  A ja Martunię  to kocham  tak, jakby była moim własnym  dzieckiem.  I oni oboje nadal  poza sobą  świata  nie  widzą.  Poza tym te trzy małżeństwa bardzo się przyjaźnią. I pomagają sobie wzajemnie  na wielu płaszczyznach. Dzieci Andrzeja są przekonane, że  "tak naprawdę" to ja jestem ich dziadkiem, bo Andrzej  dość długo nie  miał dobrego kontaktu ze  swoimi  rodzicami, bo ich  zdaniem ożenił  się z niewłaściwą  dziewczyną.  No i  mieli  rację, ale gdy definitywnie  skończyło się małżeństwo Andrzeja to Marta zwróciła uwagę Andrzeja  na Marylę. 

A to,  że jak mówisz  Andrzej jest  zakochany  w Marcie to ma  nieco inne podłoże - oni oboje  świetnie  się rozumieją i doceniają wzajemnie fachowość i wiedzę. Andrzej traktuje mojego Wojtka  jak swego  brata, którego  nigdy  nie miał a Marta  to jego ukochana   bratowa, bo ona doskonale wie jak  trudna  jest praca lekarza,  a Andrzej  docenia  to, że może  z nią porozmawiać na różne tematy z zakresu chirurgii i w ogóle medycyny. Rodzice  Andrzeja cały  czas pamiętają o tym, że to Marta przekonała  Andrzeja by jednak nawiązał kontakt  ze  swoimi rodzicami i przedstawił im swoje dzieci. 

No tak - pokiwała  głową  pani Jadzia - wy wszyscy razem sprawiacie  wrażenie spokrewnionej  ze sobą  rodziny. I powiem ci, że to nie jest teraz  zbyt częste. Zresztą teraz  to i kontakty rodzinne  bywają mocno okrojone. Ja miałam brata, ale miał wypadek, teoretycznie miał lekki wstrząs mózgu, ale pół roku po tym wypadku zaczął  mieć zawroty  głowy, kilka razy się przewrócił, trafił do  szpitala i okazało się ,że ma nieoperacyjny guz  mózgu i w kilka miesięcy potem  umarł. No ale nie mam kontaktu z bratową, zresztą ona  wyjechała  do Anglii, bo jej  córka pojechała tam  do pracy, poznała jakiegoś pół Anglika,pół Polaka, wyszła za niego za mąż i ściągnęła  matkę by niańczyła jej  dziecko bo ona  musi pracować. Jakoś nigdy  nie miałyśmy  ze  sobą dobrych układów.  Nie  wykluczam, że ja  nie mam talentu  do zawierania i podtrzymywania znajomości. 

A wiesz - dzieci Andrzeja chyba bardzo kochają tę swoją macochę. Patrzyłam na tego młodszego - on bardzo często podbiega  do niej, powie   jakieś jedno  zdanie, przytuli  się  do  niej i zaraz  wraca  co  dzieciaków.  

Aaaa, roześmiał  się Wojtkowy tata - Jacuś  to straszliwy  pieszczoch, uwielbia  przytulanie, siedzenie  na kolanach, taka przylepka  z niego. Obaj chłopcy są bardzo fajni i grzeczni. Trafili do bardzo  dobrego przedszkola, państwowego. Mieszkają na  starym  osiedlu i tam nie ma  nadmiaru dzieci w przedszkolu. I zapewne  dzięki temu dzieciaki nie  chorowały. A poza tym przedszkole i  szkoła  są blisko ich domu no i byli  przyprowadzani tuż przed ósmą. I gdy zaczynali do niego chodzić to obaj  wiedzieli, że jeśli im będzie  źle, to mają o  tym powiedzieć pani  wychowawczyni a babcia  albo  dziadek przyjdą po dziecko i  posiedzi w  domu.  To przedszkole  szalenie im  się udało. A Irenka i  Marek chodzą do grupy przedszkolnej na pół dnia, rano są w domu z dziadkami  a po dwunastej  są  zaprowadzani do przedszkola.

Nie wiedziałam, że tak  można - dziwiła  się pani Jadzia. Oooo, teraz  wiele  rzeczy  można  całkiem ciekawie  sobie  zorganizować - przynajmniej  w Warszawie. Ale nie wiem czy w każdej dzielnicy, bo przecież  wiele  zależy   zapewne i od ilości  dzieci i od  możliwości danej  dzielnicy. Wszystko zależy przecież od  aktywności i pomysłowości  władz i mieszkańców.

                                                           c.d.n.


1 komentarz: