sobota, 1 czerwca 2019

Bardzo samotne wakacje -VI

Kolacja u rodziców  kapitana rzeczywiście była surówkowo-owocowa, wzmocniona
jogurtem. Wbrew przewidywaniom Liza nie zaserwowała zielonych koktajli.
Bohaterką wieczoru była Bożena, która nie mogła się nadziwić, że nauczyła się
leżeć na wodzie i  ten fakt zaliczyła  do dziwnych przypadków.
To nic dziwnego, odezwał się Chudzielec- mój tata ma zdolności pedagogiczne.
Mnie oduczył obgryzania paznokci.
Tata Chudzielca parsknął śmiechem - to nie było nic nadzwyczajnego, gdy zasypiałeś
smarowałem ci paznokcie specjalnym płynem od którego robiły się gorzkie.
Bożena nauczyła się leżeć na wodzie bo mi zaufała, że ja nie dopuszczę do tego, by
utonęła i dlatego poddała się swojemu ciału, które woda wypychała w górę.
No tak, Bożena to nie dziwny przypadek, ale spotkanie  moje i Barbary to dziwny
i rzadki przypadek- powiedział kapitan. Gdy zobaczyłem jej paszport to aż mnie
zatkało, bo tam widniała moja data urodzenia : ten sam dzień, miesiąc i rok.
Tylko inne miasto i kraj.
I jestem pewien, że to bardzo dobry przypadek, szczęśliwy.
To rzeczywiście rzadki przypadek,  chociaż tak wiele osób na całym świecie rodzi
się tego samego dnia, to rzadko się takie spotkania zdarzają- powiedziała mama
kapitana. Na tym samym oddziale tego samego dnia urodziło się czworo dzieci i
choć były z tego samego miasta chyba nigdy się nie spotkały. A nie  był to jedyny
szpital, w którym tego dnia rodziły się dzieci.
Barbara uśmiechnęła się - to jakaś seria, ostatnio trafiają mi się same dziwne
przypadki. Opowiesz mi? -zapytał się cichutko kapitan.  Opowiem, jutro.
Kolacja skończyła się niemal o północy i  B.B stwierdziły, że powędrują do hotelu
piechotą by stracić nieco kalorii. Oczywiście kapitan i jego wujek stwierdzili, że
nie pójdą przez miasto same, oni je odprowadzą.
Droga odległościowo była niemal taka sama jak poprzedniego wieczoru, ale
szli znacznie wolniej, bo nie bardzo  udaje się iść szybko  gdy idzie się  obejmując
 i co jakiś czas przystaje,  by się całować. I znów panowie spali w służbowym
pokoju. Tata Chudzielca  był  zadowolony, bo Bożena wyraziła chęć wyjazdu do
Pammukale, a z kolei kapitan poznał wreszcie smak ust Barbary.
Bożena zwierzyła się Barbarze, że tata Chudzielca zaproponował jej, by podjęła
pracę  w jednym z tutejszych biur turystycznych, u jego przyjaciela, bo brakuje
mu osoby z językiem polskim. Przez pół roku zarobi  tyle co w Polsce przez
rok, ale co ważniejsze, to będą się mogli lepiej poznać, bo on jest w niej zadurzony,
a właściwie to chciałby  by za niego wyszła. Ale rozumie, że to ważna decyzja, więc
lepiej by ona wpierw go nieco  poznała.
Barbara pokiwała głową - jeden  proponuje ci pobyt tu, drugi gotów wydać krocie
na studia MBA  w Warszawie  byśmy się lepiej poznali. Dziwne geny posiadają.
Chodźmy spać, jutro nad tym wszystkim pomyślę.
Jak zwykle o  świcie zaryczał głos muezina, ale nie udało mu się obudzić duetu.
Z trudem zdążyły na śniadanie- przed jadalnią spacerował tata Chudzielca -szybko
poinformował Bożenę, że wszystko w Pammukale załatwił i byłoby dobrze, gdyby
wyjechali stąd za godzinę. A Barbarę poinformował, że w kawiarni czeka na nią
mocno niewyspany kapitan, który chce ją porwać na samotny rejsik.
Tym sposobem po raz pierwszy od przyjazdu duet B.B. miał spędzić osobno aż
2 lub 3 dni.
Kapitan zaproponował Barbarze rejs nie tym ślicznym rodzinnym jachtem, ale
jego starą  żaglówką, Omegą , do której miał doczepiony silniczek. Powiedział,że
to nie będzie tak wytwornie jak na Mary May, ale Omega jest stabilną i bezpieczną
jednostką pływającą i on jeden do jej obsługi wystarczy. Do przystani pojechali
zamówioną taksówką. Nieco czasu zabrało ożaglowanie łódki, bo kapitan czuł się
w obowiązku by wszystko tłumaczyć Barbarze.
W końcu wszystko było gotowe, z przystani odpłynęli na silniku- żagiel miał być
podniesiony gdy dopłyną do połowy zatoki.
Oboje byli ubrani zgodnie z przepisami w kamizelki ratunkowe, które wg atestu
unosiły bez trudu osobę ważącą 90 kg. Płynięcie  żaglówką było dla Barbary całkiem
nowym doświadczeniem. A kapitan pamiętał cały czas, że ma na pokładzie zupełnie
zieloną pod względem żeglarskim pasażerkę i nie ostrzył na wiatr, płynął bardzo
spokojnie i statecznie. Zaproponował, by dopłynęli do tej samej zatoczki, gdzie byli
poprzednio, bo jest na tyle mała, że kto dopłynie tam jako pierwszy bierze ją całkowicie
w posiadanie, a  poza tym jest tam wbity w dno metalowy słup, do którego będzie można
zacumować łódź. Kokpit Omegi jest bardzo pojemny, a kapitan wielce starannie się
do tej wyprawy przyszykował, zrywając się  z łóżka gdy tylko zawył muezin. W kokpicie
było picie, jedzenie, koc piknikowy, ręczniki, krem, parasol od słońca a nawet podróżne
szachy, dwa  sztormiaki i dwie flanelowe koszule.
Barbara zdumiała się- będziemy grali w szachy?
Jeżeli się nam zechce to tak. To gra która nieco odsłania psychikę  gracza, przecież się
mamy poznawać wzajemnie.
Ale ja od lat nie grałam w szachy!.- Barbara była nieco przerażona.
Nie szkodzi, przypomni ci się wszystko. My często z kolegami, gdy nam pomysłu brak
przy projektowaniu, gramy w szachy.
I co, pomaga?   - Tak, bo odpręża, odświeża mózg.
Fajnie, mnie się czasami wydaje , że już wcale nie mam mózgu gdy mi się wali dużo spraw
nie w tę stronę co powinny. Są dni gdy lecę w biurze  do łazienki by się spokojnie wypłakać.
A ja mam czasami chęć rąbnąć klienta czymś ciężkim w głowę, na szczęście najczęściej
wtedy gdy rozmawiam z nim przez telefon. Ci ludzie wcale nie mają wyobraźni, zwłaszcza
przestrzennej.
Trochę  pływali, ale głównie rozmawiali leżąc z głowami w cieniu parasola, a w pewnej
chwili kapitan  zanurkował w kokpicie łódki i wrócił z czymś zaciśniętym w garści, ale
tego Barbara nie widziała, bo leżała z zamkniętymi oczami. Było jej dobrze, wszystkie
smutki i wątpliwości gdzieś się ulotniły. Kapitan ukląkł przy niej i cichutko się jej
przyglądał. Wreszcie delikatnie pogłaskał po ramieniu, mówiąc:
"Kochanie, jestem pewien, że Cię kocham. I marzę, byśmy zostali małżeństwem. A ten
drobiazg ma ci o tym przypominać i nim do Barbary dotarła treść tego co powiedział,
wsunął jej na serdeczny palec lewej ręki obrączkę a może raczej pierścionek - złoty,
z ażurowym złotym kwiatkiem zamiast oczka. I taki sam pierścionek, ale z dwoma
listkami wsunął na swój palec. Zobacz, razem jest gałązka róży z dwoma listkami, taki
symbol naszej miłości".
Barbara usiadła nieco oszołomiona -ty tak naprawdę? zapytała nieco głupawo. Bo ja
jeszcze nie wiem, czy to co czuję to miłość  czy tylko fascynacja.
Nie szkodzi, poznasz mnie lepiej i może pokochasz. Mamy czas. Ja wiem co czuję.
A te pierścionki to rodzinna pamiątka,dostałem je kiedyś od mamy, długo czekały bym
do nich zajrzał, choć mnichem nie byłem i wiele razy wydawało mi się, że mogę po nie
sięgnąć.
Barbara przytuliła się do niego. Ty też nie  będziesz moim pierwszym mężczyzną,
zniesiesz   to?
To nie jest ważne kto jest pierwszym, ważniejsze jest być tym jedynym, ostatnim .
Chodź, popływamy, muszę ochłonąć, nie zrobimy tu przecież widowiska - zerwał się
z koca i pobiegł do wody, a Barbara za nim.
Późnym popołudniem wrócili do przystani. Oboje nieco rozkojarzeni siedzieli przy
obiedzie chyba nie bardzo wiedząc co mają na talerzach. Barbara co chwilę zerkała
na swój pierścionek i na pierścień kapitana i miała dziwne wrażenie, że to tylko sen.
Ale to nie był sen, to się działo naprawdę! Dla kapitana już nie miała imienia, cały czas
zwracał się do niej słowem "kochanie": "Kochanie, może masz ochotę na jakiś deser?"
"Kochanie, a może wolisz  świeży sok pomarańczowy?",  "Czy chcesz, kochanie, nieco
odpocząć po obiedzie?"
Gdy wstali od stołu Barbara skrzywiła się lekko i czujny jak żuraw kapitan zapytał co
się stało.
E, nic wielkiego, ale muszę nakleić plaster na stopę , sandał mi obtarł wczoraj skórę,
muszę kupić plaster i nakleić.
No to chodź, tu obok jest apteka. Rzeczywiście, apteka była ze 30 metrów od restauracji
w której jedli.
Kapitan posadził Barbarę w  aptece na krześle, przy okienku dość długo coś klarował
farmaceucie, potem odebrał od niego  sporą  torebkę  i razem z  farmaceutą uzbrojonym
w wodę utlenioną,  gaziki i plastry podszedł do Barbary.
Przed Barbarą klęczeli teraz dwaj faceci- kapitan zdejmował jej z nogi sandał, farmaceuta
obejrzał otarcie, polał wodą utlenioną, delikatnie obmył okolicie otarcia, osuszył i nakleił
plasterek. Teraz  kapitan założył jej sandał, zapiął dopytując się czy nic nie boli, a pan
farmaceuta zapewnił ją, że otarcie szybko się zagoi. Kapitan  pomógł jej wstać,wziął ją
pod rękę i opuścili aptekę.
Kochanie, dojdziesz jeszcze ze 200 metrów czy za bardzo cię boli? Barbara roześmiała
się - to przecież po to jest plaster, żeby mnie nie bolało.
A u was zawsze tacy troskliwi farmaceuci?
Tak, z reguły, choć bywają wyjątki.
A dokąd my teraz idziemy? -Do mnie, kochanie. Zobaczysz jak mieszkam. Dzielę dom
z kolegą, to tzw. willa dwurodzinna. Oddzielne wejścia, nawet ogródki oddzielone. Mój
to tylko żywopłot i trawa, u niego jakieś kwiatki.
Jesteś, kochanie, pierwszą kobietą spoza rodziny, której pokażę swoją twierdzę. 
Obejrzysz, napijemy się kawy, odpoczniemy i weźmiemy potem samochód. I będziemy
robić co tylko zechcesz.
Barbara roześmiała się - może lepiej nie, bo się tylko zgorszysz i odkochasz.
A nie wpadło ci ,kochanie, do głowy, że może raczej oszaleję do reszty? Już teraz
dręczy mnie myśl o rozstaniu, gdy o tym pomyślę chce mi się umrzeć, wyć i płakać.
Lepiej nie umieraj, wolę cię żywego.
Ulica do której doszli miała kilka podobnych do siebie domków, różniły się tylko
drobnymi detalami- głównie kolorem i  lampkami przy drzwiach wejściowych, które
były z boków.

                                                                   c.d.n.

2 komentarze: