czwartek, 31 października 2024

Córeczka tatusia - 167

 Zgodnie   ze  swym planem Marta   szykowała  się do powrotu  do pracy. Ewunia, jak  się śmiała Ewa,  rosła  jak na drożdżach i to głównie  wszerz no i nie  było to złe  zdaniem pana doktora  pediatry, którego polecił Marcie i Wojtkowi lekarz położnik, który pomagał Ewuni w przyjściu na świat. W każdym razie  dziecina  nie wyglądała jak "nadmuchana", ale  rączki nie  były  już takie patykowate.  Jak  zauważył teść  Marty - najbardziej , najszybciej to rosły paznokcie dziecka.  Poza tym mała  była  najszczęśliwsza gdy któreś z opiekunów znajdowało się w  zasięgu jej wzroku, no a  szczytem  szczęście  było gdy ktoś do niej zagadywał.  Z jednakowym  entuzjazmem witała każdego członka  rodziny. Teść Marty ze 100 razy  dziennie powtarzał, że jego  zdaniem to Ewunia wszystko rozumie  co się do niej mówi. Był wyraźnie zakochany we  wnuczce i nawet maksymalnie ograniczył swą obecność na  swoim półetacie i przymierzał się do rezygnacji  z niego, bo tak naprawdę nie  musiał dorabiać  do emerytury, na którą niedawno przeszedł.

Mała  była  wielce  towarzyskim stworzonkiem i miała, jak dotąd,   tylko jeden feler - noce  przesypiała  idealnie tylko i wyłącznie w łóżku rodziców, leżąc pomiędzy  nimi, przytulona  raz do mamy a raz do taty. Wojtek się śmiał, że mała  dba by rodzice  nie  wyprodukowali "konkurencji". A tak ogólnie  była  bardzo pogodnym  dzieckiem. Marta wpatrując  się w nią usiłowała ustalić czy jest  bardziej podobna do niej  czy do Wojtka, ale  mała  była idealną "wypadkową" obojga. Wojtek z kolei twierdził, że to naprawdę obojętne do którego z  rodziców teraz  jest podobna, najważniejsze, że on jest pewien, że to jego twór. No   nie  wiem - mówił ze śmiechem  ojciec Wojtka - ty to byłeś straszliwy "rozdarciuch"- ciągle się darłeś.  Ale nie  wykluczam, że to dlatego, że matka marzyła o córeczce a  wyszedł chłopczyk no i dzieckiem zajmowała  się głównie niańka.  Tata Marty z kolei twierdził, że Ewunia jest nadzwyczaj grzecznym  dzieckiem i mądrutkim a Patrycja mówiąc o Ewuni używała  określenia  "nasze  cudne ociupeństwo".

Problem zagadywania do  dziecka był łatwy do rozwiązania - wszyscy członkowie rodziny  nagrali na taśmę wierszyki i jakieś opowiadania, Wojtek przymocował  do górnego  brzegu łóżeczka zabawnego puchatego misia i "miś opowiadał."   A  ojciec Wojtka  zamówił śpiewającą małpkę i  chociaż małpka nie śpiewała po polsku ale po niemiecku i  francusku to też się podobała, choć wcale  nie  była "urodna".  Marchewka i soczki owocowe były dostarczane przez Ziuka, który stwierdził, że dzieci to stanowczo zbyt szybko  rosną,  a on najbardziej lubi właśnie takie  maluszki. Był  zachwycony, że mała jest "taka oswojona" i dobrze  toleruje inne  niż domowników  twarze.  Szalenie  chwalił Martę, że wróciła na pół etat do pracy, bo jego zdaniem było to i dla  dziecka korzystne - mała   uczyła  się, że na  mamie i tacie  świat się nie kończy. 

Starszy synek Andrzeja odbył ze swym tatą poważną rozmowę, w czasie której Andrzej tłumaczył mu, że to oczywiście fajnie, że on bardzo lubi małą  Ewunię, ale niech jeszcze  nie  snuje żadnych planów  na przyszłość co do jej osoby, bo na razie to jeszcze  wiele lat upłynie nim oboje  będą dorosłymi. Bo przyjaźnie  z lat dziecinnych nie zawsze trwają do końca życia, a miłość to też często "zmienia adresata". Przy okazji rozmawiał z Piotrusiem o Lenie. Piotruś słuchał i po chwili powiedział - ja pamiętam tamtą mamę, ale ona wcale nas nie  kochała. Ona nas biła, a mama Marylka nas  kocha i nigdy na  nas nie krzyczy ani się nie  złości. I ciocia Marta też nas  kocha. Jacuś już nie pamięta tamtej mamy i ja  mu o niej  nie przypominam. A babcia powiedziała, że tamta mama już nigdy do nas nie  wróci bo już nie jest naszą mamą i twoją żoną a poza tym wyjechała do takiej krainy, z której nie  może tu przejechać. I nie  musimy  się obawiać, że któregoś dnia tu przyjedzie. 

Andrzej zastanawiał się, czy powiedzieć Piotrusiowi, że Lena była  chora i że nie żyje, ale postanowił poczekać jeszcze  jakiś czas -  rok lub  dwa. Bo na pewno w pewnej chwili któryś  z  chłopców wróci do tego tematu. Postanowił poszukać z pomocą Marty odpowiedniej lektury.

W laboratorium, w którym pracowała  Marta, na olbrzymim "biurkostole" (jak Marta nazywała ów mebel) obok kalendarza,  w którym były pozaznaczane przez  Martę różne ważne terminy,  stały  w ramce fotografie Ewuni i "zbiorówka" zdjęć tych osób, które Marta kochała, czyli Wojtka, rodziców, teścia i.....Andrzeja. I, żeby było jeszcze  dziwniej - zdjęcie suni Hanki i Milosza, czyli Luny. Ponad połowa pracowników laboratorium zachwycała się Luną, więc Marta podała  adres hodowli, ale nie numer telefonu. Wychodziła z  założenia, że jeżeli ktoś  naprawdę jest  zainteresowany posiadaniem psa to albo napisze do hodowczyni  albo tam podjedzie, jeśli będzie w pobliżu.  Szef był "napalony" na psa, ale gdy posłuchał, że jednak taki pies zmarnował  by  się w domu bez  dużego ogrodu i bez  długich spacerów ciężko westchnął i jęknął -wychodzi na  to, że będę skazany na jakiegoś  maltańczyka  lub nie  daj Bóg pekińczyka. Marta popatrzyła na  niego i powiedziała- nie chcę  cię martwić, ale  każdy psiak wymaga spacerów i wychodzenia kilka razy dziennie - ja  mam miniaturowego pieseczka a i tak na  co  dzień zajmują się nim moi rodzice, mój teść i my.  A psina jest naprawdę maleńka.

Szef któregoś dnia, zerkając na zdjęcie i  wskazując na Andrzeja zapytał kim dla niej jest Andrzej.  Szwagrem - odrzekła  Marta bez  zająknienia. A dlaczego pytasz o niego?  No bo mam wrażenie, że on jest lekarzem w jednej z prywatnych klinik - odpowiedział szef.  No jest - to on  mnie  ratował gdy sobie uszkodziłam rękę,  operował mego męża i mnie. On jest przyrodnim bratem mego męża. Szef przyglądał się długo a potem powiedział - ma  w tej klinice bardzo dobrą opinię i trudno się  do niego zapisać. No fakt- zawsze ma komplet pacjentów- potwierdziła  Marta. A ty chcesz  sobie  coś wyciąć?-  spytała. Szef uśmiechnął się - trudno to określić słowem "chcę"- po prostu muszę. No to dobrze trafiłeś, bo to dobra klinika- pocieszyła  go Marta.

Wojtek przeprowadził swoistą  rewolucję - fiacika  500 odziedziczyła Maryla, bo Patrycja nie  chciała  już mieć  własnego samochodu. Marta i Wojtek postanowili, że nie wezmą  za niego ani  grosza, ale po licznych debatach, "pląsach i dąsach" ze strony Andrzeja zgodzili  się, że w  zamian  za samochód dostaną od Andrzeja darmowy  montaż  fotelika w nowym samochodzie Marty, oczywiście też fiacie,  ale teraz to było UNO w  wersji produkowanej do Francji. Oczywiście był tak zwanie  z  drugiej ręki,  sprowadzony z Francji przez kolegę Wojtka, tego samego od którego kupili poprzedniego  fiacika.   Co prawda i Andrzej i Wojtek twierdzili, że sami mogą  zamontować mocowania do fotelika  dla  dziecka, ale Marta przekonała ich, że jeśli montaż zabezpieczeń przeprowadzi firma to da oczywiście na niego gwarancję.

W którąś sobotę, akurat gdy wybierali się  w  dwie rodziny na  spacer do Konstancina, bo tam ponoć lepsze powietrze  niż nad Mokotowem, zatelefonowała do Wojtka  jego.......matka. Bo właśnie przyjechała  do Warszawy i bardzo chciałaby  się z nimi zobaczyć. Wojtek, gdy usłyszał głos matki w telefonie zrobił taką minę, jakby mu ktoś wylał kubeł pomyj na  głowę i zakrywając mikrofon powiedział do Marty - to dzwoni moja matka. Wojtek poinformował  matkę, że właśnie  się wszyscy wybierają na spacer  poza  Warszawę i będą w  domu najprędzej po godzinie 15,00. Matka spytała  się czy jej były mąż  też jedzie  z nimi, na  co otrzymała twierdzącą odpowiedź oraz informację, że  rodzice Marty też jadą.  To może  w takim razie spotkalibyśmy się wszyscy w Konstancinie w  parku w okolicy tężni - zaproponowała. Zaraz  się  spytam - powiedział Wojtek, a chwilę później powiedział - no dobrze, możemy  się spotkać za pół godziny  w okolicy tężni. 

Ojciec  Wojtka  stwierdził, że to się fajnie  składa, bo  w  tym układzie  on z małą  pospaceruje a oni i rodzice  Marty się  spotkają z matką Wojtka  bo on  nie jest przekonany, czy widok jego byłej żony nie  zaszkodzi  aby Ewuni.  Marta  się roześmiała i stwierdziła, że  mogą nawet odstawić cyrk i "przypadkiem spotkać" ojca  z  dzieckiem,  twierdząc ,  że to dziecko ojca Wojtka. Po prostu zobaczymy  na miejscu jak to wyjdzie - roześmiał się tata Marty. Ale  pomysł masz córciu  niezły - śmiał się.

W drodze  do Konstancina  Wojtek się  zastanawiał czy matka   się zorientuje, że to jego dziecko a nie ojca, bo jak na  razie to Ewunia nie jest podobna  ani do mamy ani do taty. Marta  się  zawsze  śmiała, że gdyby rodziła na  wieloosobowej sali porodowej to podejrzewałaby, że mógł dziecko ktoś podmienić, bo na tych wieloosobowych  salach dzieci były  "obrabiane" w odrębnym  pomieszczeniu, więc  wszystko było w takich  warunkach  możliwe.  A Pati się przypomniała opowieść, że jakaś  jej kuzynka gdy już szła po porodzie i pobycie czterodniowym  do  domu, to jej przynieśli dziecko, które nie  tylko, że nie  było urodą podobne  do tego które  przez te kilka  dni dostawała  do karmienia ale było też innej płci. Opowieść ta wprawiła  wszystkich w dość frywolny nastrój. 

W Konstancinie podjechali w  dwa  samochody na parking restauracji. Gdy wysiedli ojciec  Wojtka zaraz ułożył w wózku Ewunię i powiedział, że pójdzie pierwszy z Ewą i  rodzicami Marty. Ewunia była bardzo zadowolona, bo dziecko  wielce lubiło spacerki, chociaż  jeszcze  niewiele świata z poza wózka mogła oglądać. Marta się zastanawiała  czy  aby nie  zarezerwować  stolika, ale tłumów tej  soboty nie było no a  poza tym i tak musieli  za półtorej  godziny być  w domu bo trzeba  będzie nakarmić  Ewę.  Już z  daleka Marta widziała, że komplet rodzicielski z Ewą w wózku spotkał się z matką  Wojtka.  Oboje z Wojtkiem  zwolnili i Marta pociągnęła Wojtka  na pobliską ławkę mówiąc, że jakoś nie ma ochoty na  spotkanie ze  swoją nie ulubioną teściową. Marta z daleka obserwowała jak przebiega  sytuacja i po chwili powiedziała do Wojtka - wstawaj idziemy szybko pod tamte  drzewa - chyba się udało, twoja  matka kończy spotkanie.

Nieco  się oddalili od  alejki i z  daleka obserwowali ukradkiem sytuację a w kilka minut później przemknęła alejką matka Wojtka i jak Wojtek zauważył chyba była maksymalnie wściekła. Odczekali chwilę i pomału poszli w  miejsce, gdzie stali rodzice i teść Marty z  wózkiem. Cała trójka  była w dobrym humorze, podobnie jak Ewunia. Gdy podeszli ojciec Wojtka wyciągnął rękę do Marty i powiedział- muszę  się przedstawić - dowiedziałem się, że jestem starym satyrem, a na pytanie  gdzie matka dziecka pokazałem na tężnię, mówiąc, że pochłania  jod, żeby nadwagę zrzucić.  Zupełnie  nie rozumiem dlaczego  się tak szybko moja  była  żona wyniosła.  Nawet  się nie  zapytała jakiej płci jest  dziecko. No i nie  wiem czego ode  mnie  chciała. Wojtek machnął ręką-  jak znam życie  to wieczorem zadzwoni gdy trochę przetrawi to co zobaczyła. Ciekawy jestem czy uwierzyła, że jesteś tato ojcem Ewuni.  Pospacerowali trochę z małą, a że zerwał się niemiły  wiatr wrócili do  samochodów i pojechali do  domu. 

Wieczorem  rzeczywiście  zatelefonowała matka Wojtka i  zapytała się co to  za cyrk był z  dzieckiem. Jaki cyrk- zdziwił się  Wojtek. To że ojciec  jedzie  z dzieckiem na  spacer to żaden cyrk, dziś to normalka- słodkim  głosem odpowiedział Wojtek. A czyje to dziecko? - zapytała ostrym tonem. No nasze, domowe, wykapany ojciec jak widziałaś.  To ojciec   się ożenił?- matka  dalej  prowadziła  śledztwo. O ile wiem, to się nie ożenił, jedno nieudane  małżeństwo mu wystarczyło - wyzłośliwił się Wojtek. Ale jak widziałaś  dba o dziecko. A czemu wy nie przyjechaliście? - padło kolejne  pytanie.  Przyjechaliśmy, ale  nie  zdążyliśmy do was  dojść tak szybko odeszłaś spod tężni. A dziecko ci  się podobało? bo tak  szybko odeszłaś, że nie zdążył cię ojciec poinformować, że to jego ukochana wnuczka a nie córka.  Matka rzuciła półgłosem niecenzuralne słowo na literę "k" i  zakończyła  rozmowę.

No i nie wiem co właściwie matka chciała ode mnie lub od nas- stwierdził Wojtek. No ale ma za to teraz o  czym rozmyślać. Mam podejrzenie, że na pewno idzie o to, że nie  może być właścicielką tego swojego kosmetycznego biznesu.  Pewnie tak - beznamiętnie  stwierdziła  Marta- przepisy nadal są takie  same i nie  ona jedna w tym kraju musiała z pozycji właściciela przejść na  pozycję udziałowca, czyli nie  może rządzić. To na pewno bolesne, ale to nie nasza  wina.

                                                                     c.d.n.


wtorek, 29 października 2024

Córeczka tatusia - 166

 Andrzej znów został  zaproszony do Kliniki w Londynie, ale tym razem  nie  chciał wyjechać, bo musiałby opuścić rodzinę na   pół  roku. W trakcie rozmowy z londyńską  kliniką powiedział, że on w  żadnym wypadku nie wyjedzie  na  pół  roku, ale byłoby dobrze, gdyby mógł im polecić swego kolegę po fachu- miał na  myśli Henia- w  związku  z czym byłoby  wskazane, by zaproszenie  nie  było imienne i podał kilka sformułowań określających cechy kandydata, które oczywiście  pasowałyby  "jak ulał" do Henia. Dobrze wiedział, że gdy to  zaproszenie nadejdzie do kliniki, to  szef  "wpadnie w stupor" i zaraz  pokaże je  Andrzejowi, dziwiąc  się, że nie jest imienne dla Andrzeja,  a  wtedy Andrzej wytłumaczy  szefowi, żeby koniecznie  wysłał Henia, bo klinice przyda  się przecież drugi lekarz po takim  półrocznym  stażu w Londynie.  

I wszystko było tak jak przewidział Andrzej - szef aż  się "zapowietrzył" ze  zdumienia, że  zaproszenie  nie jest imienne i zaraz wezwał do siebie  Andrzeja  dopytując   się, czym podpadł w Londynie, że tym razem zaproszenie  nie jest imienne. Andrzej spokojnie mu wytłumaczył, że niczym nie podpadł w Londynie, ale to świetnie, że zaproszenie  nie jest imienne, a tylko określające jakie  warunki ma  spełniać kandydat na półroczne  szkolenie, bo tym sposobem klinika  może mieć drugiego, dobrze  wyszkolonego chirurga i on, gdyby miał kogoś typować, to wytypowałby Henia, choć zdaje  sobie  sprawę  z tego, że tym sposobem  przez  pół roku będzie pozbawiony "zmiennika", ale ma  wrażenie, że uda  mu  się Henia kimś zastąpić, bo w  sumie to cały  zespół chirurgów należy do dobrych specjalistów. A " na dokładkę" to Henio zna perfect angielski z   zakresu medycyny, bo uczył się  angielskiego od  przedszkola i  sam z  własnej inicjatywy zakupił  sobie  kilka  mądrych książek z zakresu chirurgii miękkiej popełnionych  właśnie  w języku  angielskim. No a poza  tym fakt, że kolejny chirurg będzie  się szkolił w Londynie uprzytomni młodszym, że warto się przykładać  do pracy bo i oni z  czasem mogą  się załapać na  szkolenie w którejś z  zagranicznych klinik.  

Szef od  razu wezwał Henia, który przyszedł zmordowany po planowej operacji. Co Heniu kroiłeś, że jesteś tak padnięty?- spytał szef.  Wtórną przepuklinę - niemal warknął Henio. Gdybym mógł to bym zamknął wszystkie  siłownie lub zabronił podnoszenia w  nich ciężarów. Nie  wiem co ci ludzie   mają we łbach - facet niecały rok temu  miał operowaną przepuklinę, nie u nas i nawet nie  w  Warszawie i tamtejszy chirurg    mu powiedział, że po operacji  nadal  będzie mógł korzystać z ćwiczeń w  siłowni. No i oczywiście gdy wrócił na  siłownię  to nawet nie  miauknął  trenerowi, że miał niecały wcześniej  operowaną przepuklinę. Na  całe szczęście   gdy pociągnął sztangę to szybko pojął, że  wróciła  "stara kontuzja" i jeszcze tego samego dnia był u lekarza,  który go obmacał i dał mu  skierowanie do szpitala i poradził facetowi  by  się rozejrzał za "komercyjnym" szpitalem, a że facet  z  Mokotowa to trafił do nas. Poprzestawiałem  mu trochę  mięśnie, tak jak  robi to Andrzej i zapodałem, że musi sobie inną  rozrywkę znaleźć i pożegnać  się z  siłownią na  zawsze. A facet  mi na  to, że jeśli nie  będzie  chodził na  siłownię to znów będzie   miał nadwagę, bo będzie  miał za niskie  spalanie. Z pół godziny tłumaczyłem sierocie, że powinien  zainwestować w dobrego dietetyka, co mu finansowo wyjdzie na remis tak jakby łaził na  siłownię a będzie  się odpowiednio odżywiał i nie  będzie  tył. Mam nadzieję, że  zrozumiał, wszak nie  spał, bo nie  chciał spać podczas  zabiegu.

No i bardzo dobrze, Heniu,  powiedziałeś człowiekowi. A teraz posłuchaj - jest półroczny  staż w Londynie i tym razem padło na ciebie - w pełni zasłużyłeś na  takie  szkolenie i mam nadzieję, że sporo wiedzy z tej okazji  łykniesz. Mam nadzieję, że nie odmówisz i pojedziesz-  zapodał szef.  To ta  sama klinika, w której był Andrzej.  A od kiedy?-  spytał Henio. No chyba  nawet od  zaraz, sądząc z tego listu. Mamy tylko uprzedzić ich z 5 dni wcześniej kiedy możesz tam  dotrzeć. Bilety otwarte tam i  z powrotem są w biurze LOT-u, odbierając je zrobisz sobie od  razu rezerwację i podasz   ją mojej sekretarce.

Henio chrząknął lekko, zerknął na Andrzeja i zapytał - a ty też lecisz do Londynu?  Andrzej przecząco pokręcił głową  - tym razem ty lecisz na  całe pół roku. Szybko ci te pół roku minie, bo będziesz  tam nieźle  zaorany.  W porównaniu z nimi to my tu mamy pełen luz i mało pacjentów. Musisz   się zastanowić  czy chcesz   oddzielne mieszkanie  czy może  bardziej będzie  cię urządzać mieszkanie w  akademiku którejś tam uczelni medycznej, bo  bez  wątpienia jest  bliżej kliniki i nie  będziesz tracił wiele  czasu na  dojazdy. Cenne zwłaszcza gdy kończysz   dyżur  późnym  wieczorem, bo raptem to 15 minut spacerkiem od  kliniki. Ja, gdy byłem ostatnim  razem, to wziąłem mieszkanie w  mieście, bo wiedziałem, że najprawdopodobniej przylecą  do mnie  z kimś dzieciaki. A w  tym ich  akademiku  to są naprawdę całkiem  dobre  warunki, tylko panienek nie ma  jak przenocować, mogą  być  tylko do godziny 22,00.

Andrzej spojrzał na zegarek i powiedział - no to ja się gubię, bo za pół godziny przyjmuję w przychodni pacjentów, a muszę jeszcze coś  zjeść.  Jeśli coś  cię jeszcze będzie  Heniu dręczyć w  związku z tym wyjazdem to  "zakręć" do  mnie ale tak najlepiej  dopiero po ósmej wieczorem.  Wtedy już dzieciaki są w łóżkach. Andrzej wyszedł, a  szef  dalej omawiał sprawę tego wyjazdu z  Heniem.  Na  szczęście szef nie nadał tekstu, że jest  zdziwiony faktem, że  tym razem  zaproszenie  nie  było imienne.

Wieczorem Andrzej  bardzo  długo rozmawiał z Heniem, który usiłował dociec  komu zawdzięcza ten  wyjazd. Sobie -głupolu- tylko sobie zawdzięczasz ten  wyjazd- wyjaśnił mu Andrzej. Czytałeś to zaproszenie - po prostu spełniasz  warunki stawiane przez tamtejszą klinikę. W przeciwieństwie do naszych szanownych kolegów ty perfect masz opanowany zawodowy  angielski, a to bardzo ważne, bo będziesz  "łapał" wiedzę na okrągło, a oni tak jak i  my mówią  często skrótami i przy mniejszej znajomości języka człowiek  się   czuje jak na  tureckim kazaniu. Na pewno z początku będziesz  cierpiał z powodów kulinarnych i tak mniej więcej po dwóch  miesiącach na widok smażonej ryby i  frytek  będziesz  dostawał  wysypki,  ale dla mnie  był to jedyny w pełni akceptowalny posiłek. Podam  ci kilka nazwisk osób z którymi na pewno  się zaprzyjaźnisz bez trudu - to tacy co bywali również w  wielu europejskich  szpitalach - łatwo z nimi nawiązać kontakt, nie są hermetyczni.  

Z daleka  perspektywa  półrocznego pobytu poza  Polską, wśród zupełnie nieznanych osób trochę człowieka  dołuje,  ale oni stale  mają jakichś gości z zagranicy i naprawdę  są  dla  nich bardzo  wyrozumiali. Nie  wywracają  oczami gdy okaże  się, że nie  znasz za dobrze jakiejś techniki, bo zdają  sobie  sprawę skąd przyjechałeś i po co. Bo gdybyś   to znał i wiedział to nie przyjechałbyś  do nich - wszak nie byłoby takiej potrzeby. I wiesz - raczej nie umawiaj się z koleżankami z pracy. Zaraz  na  początku daj do zrozumienia, że masz  w Polsce  dziewczynę z którą chcesz być "na  zawsze". Tym  sposobem wzmocnisz bardzo własne konto bankowe bo nie będziesz  wydawać forsy na  dziewczyny. Bo kokosów to tam  nie będziesz  miał, ale na  drobne przyjemności tylko dla  siebie to ci wystarczy.  I uprzedzam - tam poczta  pantoflowa   bardzo sprawnie  działa, więc trzeba  się  zawsze  dobrze  zastanowić  nim  się  z  siebie  wydali jakiś tekst.  A jak tam na  miejscu będziesz  miał jakieś wątpliwości to po prostu "naklikasz"  do mnie  maila lub sms. Jeśli nie będę  akurat w tym czasie  kogoś zarzynał lub akurat badał w przychodni to ci zaraz odpowiem.  A mój rozkład  zajęć jest dość  stały, nie  sądzę  by coś   się w tej materii zmieniło. 

W trzy tygodnie później Henio wyposażony w plan Londynu, przewodnik po nim, a ponadto z notesem zapisanym  samymi   "dobrymi radami" oraz z dwiema  niedużymi walizkami odleciał do Londynu. Pod wieczór nadszedł do Andrzeja sms :  jesteś niesamowity, dziękuję za Henriego, który mnie odebrał z lotniska. Fajny ten akademik, lokum także. Gdy usłyszałem na lotnisku swoje nazwisko omal nie padłem z  wrażenia. W pierwszej  chwili pomyślałem, że  chcą mnie z powrotem zawrócić, no ale oprzytomniałem gdy dosłuchałem do końca, że mam  się zgłosić  do informacji. A Henry w drodze z lotniska opowiedział mi jak łaziliście nocą po Londynie. 

 Straszny  z niego plotkarz się  zrobił - odpisał Andrzej. Albo dobrze  wyczuł, że  się przyjaźnimy. Jeśli cię polubi, a podejrzewam, że tak, to on ma  szalenie  fajną młodszą od  siebie  siostrę - dziewczyna ma superanckie  poczucie  humoru, nienawidzi angielskiej  kuchni i świetnie dzięki temu gotuje. Henri też lubi "kuchenne przygody", więc  jeśli się szybko zaprzyjaźnicie to masz  szansę na  niezłą  wyżerkę.  Och, to świetna  wiadomość - ucieszył  się Henio - to się  dowiem gdzie tu można  zrobić  fajne  zakupy by trochę  zapełnić lodówkę. Nie jest co prawda  duża,  ale idealnie  pusta. Zupełnie jakby  stała  w sklepie  czekając aż ją ktoś  kupi.

O tych wrażeniach Henia z pierwszych dni pobytu Andrzej opowiedział w domu przy kolacji, opowiedział też jak to spacerował z Henrym nocą po Londynie, bo obaj byli głodni a nie  mieli ochoty by iść do restauracji i wydawać forsę na  drogą kolację. Mieli nadzieję, że trafią  na jakiś pseudo barek i załapią  się na  coś  ciepłego - niestety wszystko było zamknięte.  Późno wieczorem, gdy Andrzej i Maryla byli już  w  swojej sypialni Maryla powiedziała - przełożona jest zadziwiona, że nie ty pojechałeś  do Londynu a Henio i nawet  się mnie  zapytała  czy ja  wiem dlaczego.

Andrzej skrzywił  się i powiedział - ta twoja przełożona  to chyba  ciężko znosi menopauzę- może  się jej ta przypadłość  za  wcześnie  zaczęła. To, który lekarz jedzie na jakieś  szkolenie i dlaczego ten, a nie inny nie powinno jej obchodzić - to nie jej pion. Ma  dostatecznie dużo personelu pod  sobą i niech  się lepiej nimi zajmuje a nie lekarzami. Nie mówiłem  ci tego, ale oni wpierw  telefonowali do mnie, ale ja nie mam zamiaru wyjeżdżać na pół roku, choć zapewne  dla  mnie  byłoby to bardzo korzystne finansowo, bo szkolenie  jako takie  byłoby krótkie, przez  resztę czasu pracowałbym za "prawdziwe pieniądze", więc powiedziałem, żeby przysłali "otwarte  zaproszenie" i oni takie  właśnie przysłali a ja  zarekomendowałem szefowi Henia.  Ale o tym to wie szef i ja, a teraz i ty ale  zachowaj tę  wiadomość  dla  siebie. A  ja nie mam zamiaru dokądkolwiek  wyjeżdżać bez ciebie i dzieciaków. Owszem - mogę  wyjechać na  dzień lub  dwa, no  maksimum na trzy dni na jakąś konferencję naukową, ale  nie na dłużej. Przecież nie  zasnąłbym  gdybym  ci wpierw nie ogrzał twoich lodowatych stópek  pomiędzy  swoimi udami no i  nie  miałbym kogo przytulać myśląc o tym, że jednak jestem szczęściarzem  bo jesteś  ze mną i chłopcami.  

Fakt, że będzie  mi trochę brakowało Henia, bo to facet do którego mam stuprocentowe zaufanie i nie muszę mu  wszystkiego tłumaczyć jak krowie na  rowie, że nie żre się papierków od  cukierków bo to nie strawne. To naprawdę  mądry facet a ten  wyjazd  nauczy go doceniania  własnych  możliwości.   No i może innym da to trochę  do myślenia, że gdyby nieco bardziej  się  angażowali to też  by mogli lepiej lądować. Prawdę mówiąc  powinnaś się przebadać, bo te wiecznie lodowate stópki mogą wynikać ze  złego krążenia albo noszenia na okrągło samych pasków na  podeszwie jak rok długi. Wybierzemy  się w najbliższą  sobotę w city i  może kupimy jakieś inne  kapciuszki dla ciebie. A jak to nie pomoże to dopilnuję  byś porozmawiała o  tym z internistą.  

                                                                    c.d.n.




piątek, 25 października 2024

Córeczka tatusia - 165

 Jak powszechnie wiadomo, w  ciągu siedmiu dni należy nowego obywatela lub  obywatelkę  kraju  zarejestrować  w USC i zgłosić imię.  W efekcie burzy mózgów dziewczątko na pierwsze imię dostało Ewa a na drugie  Anna i Marta  się śmiała, że mają córeczkę o imieniu "Ewanna."  W sypialni Wojtek zrobił małe przemeblowanie i łóżeczko małej postawił po  swojej  stronie małżeńskiego łóżka, mówiąc, że dopóki Marta  nie odpocznie  po ciąży i porodzie to łóżeczko będzie  stało obok niego, a potem  " się  zobaczy". No ale  ty przecież   chodzisz  codziennie  do pracy,  nie  możesz  się nią  w nocy zajmować - protestowała  Marta. Przecież ja  ci ją tylko wyjmę z  łóżeczka i podam, a ty się będziesz nią  zajmowała- tłumaczył cierpliwie. Ostatnio mam wykłady o kulturalnej  godzinie,  nie o świcie, zdążę otrzeźwieć. Poza  tym  nie  rodziłem i  nie jestem  obolały.

W sypialni  zrobiło się nieco ciasno a ponieważ  Misia przyciągnęła pod łóżeczko nowej  lokatorki swą matę do leżakowania, Marta zarządziła by pod łóżeczkiem dziecka umieścić budę  Misi. Marta   się  śmiała, że mała ma  z całą pewnością  wmontowany w  swych wnętrznościach  zegarek a na  dodatek odziedziczyła po swojej  mamie  zamiłowanie  do punktualności, bowiem z niesamowitą  wprost punktualnością  co trzy godziny domagała  się  jedzenia. 

Pewnego dnia Wojtek sfotografował  "swoje trzy dziewczyny" czyli Martę, Ewunię i Misię gdy  wszystkie  trzy  były pogrążone  w głębokim śnie i  zdjęcie zrobiło furorę wśród  ich przyjaciół a jedna z odbitek zagościła na  wiele miesięcy na biurku Andrzeja w jego gabinecie. Kolejne odbitki powędrowały do rodziców  Marty i na ścianę "tajnej kawiarni" Wojtka i Michała w ich pokoju na  Politechnice. Poza tym Wojtek  wysłał  je  też  do Hanki i  Milosza oraz  do Ondreja. Przez  pierwsze trzy miesiące  Marta praktycznie  nigdy nie  była w  domu  sama  tylko z dzieckiem i  Misią - zawsze był któryś z  dziadków. Patrycja też bywała  bardzo często i przez  jakiś  czas swój udział w prowadzeniu kwiaciarni ograniczyła do jeżdżenia po towar. Marta czuła  się w pełni "zaopiekowana" i jak powiedziała Wojtkowi, to wcześniej wyobrażała  sobie, że będzie  znacznie  gorzej, że  się z niczym "nie  wyrobi" na  czas, ale dzięki stałej obecności któregoś z  dziadków wszystko funkcjonowało " jak w  zegarku".

Bardzo zabawna była wizyta Andrzeja, bo wraz z nim  przyjechała Maryla, chłopcy i rodzice Andrzeja. Obaj chłopcy teoretycznie wiedzieli, że niemowlaki nie  są  duże, ale po raz pierwszy widzieli niemowlę z tak bliskiej odległości i mające raptem niecałe trzy miesiące. Ewunia nie należała do dużych niemowląt i jak to określił pediatra " w mamę poszła" - nie  wyglądała jak  typowy "pączek w maśle", bo ani Marta   ani Wojtek nie należeli do osób z nadwagą spowodowaną otyłością ani też  absolutnie nie  sprawiali  wrażenia  atletów. Starszy z braci, Piotrek, oglądał z wielkim zainteresowaniem  rączki  Ewy, w końcu powiedział - "nie  miałem pojęcia, że takie  malutkie  dzieci mają  paznokcie!"  A ząbki też ma? -  zapytał. Powstrzymując   się od  śmiechu Andrzej poinformował go, że ząbków to jeszcze  nie ma, bo jak na razie to mała jeszcze  ssie mleko z piersi swojej mamy, więc  zęby są jej zupełnie  zbyteczne. A potem było pokazowe karmienie i obaj dopytywali się czy oni też byli karmieni piersią, zamartwiali  się, że to wszak może być bolesne  dla matki, potem Marta  tłumaczyła  czemu trzyma  małą po karmieniu pionowo i czeka  aż  się jej odbije i z  zachwytem oglądali  fakt, że Ewunia nie posiada "siusiaka" a jednak siusia i  potem z  wielką powagą kołysali ją delikatnie w hamaku zamontowanym w łóżeczku. Gdy już mała usnęła najedzona i przewinięta  Piotruś pocałował ją w  czubek główki i powiedział oglądając swoje i brata ręce - to niemożliwe, że ja i  Jacek też  mieliśmy takie malutkie rączki. Potem z pełną powagą poinformował  wszystkich, że on  jak dorośnie to się z Ewą ożeni. Marta  omal się  nie  zakrztusiła na  amen przełykanym właśnie  sokiem z czarnej porzeczki, a  Andrzej powiedział, że to bardzo dobry pomysł, ale jak na  razie to ani on  ani Ewa nie  nadają  się do małżeństwa i trudno przewidzieć  co będzie  za dwadzieścia  parę lat.  Potem  Andrzej obiecał chłopcom, że  w domu pokaże im ich zdjęcia gdy oni byli takimi maluszkami jak teraz Ewunia.

Tydzień później Ewunia  została zaprezentowana   "Michałom". Cała trójka  "młodych" stwierdziła, że Ewunia  jest śliczna a na dodatek wcale  się ich nie  boi tylko się im przypatruje, ale  nie płacze. Irenka przyniosła dla małej lalkę  z miękkiego tworzywa, którą kiedyś przysłał dla niej ojciec Michała, a którą Irenka właściwie  nigdy się nie bawiła, bo jej bracia nie chcieli się z nią bawić tą lalką. Z pełną powagą posadziła lalkę w łóżeczku małej i powiedziała  do Marty, że lalka jest nie  tylko umyta wodą i mydłem ale i odkażona  "dezynfektorem", żeby Ewunia na  coś nie  zachorowała, a jej ubranka wszystkie  zostały  wyprane przez   mamę.  Lalka była niewiele mniejsza  od przeciętnej wielkości noworodka i wyglądała nieco dziwnie, bo noworodki wszak nie  siedzą. W oddzielnym opakowaniu były jej ubranka i Irenka  zapewniła Martę, że zaraz ją ubierze, bo przecież Ewunia jeszcze tego nie potrafi, a lalka znacznie lepiej wygląda w ubranku niż  goła. 

A poza  lalką Ewunia dostała od Michała i Ali  fotelik samochodowy dla takich  maluszków  oraz  zapewnienie, że następne rozmiary fotelika też czekają na Ewunię. Kilka  dni później "wpadli" Ziukowie z zawekowanym dla małej sokiem wieloowocowym z plantacji na której rośliny nie są spryskiwane środkami ochrony  roślin ani nie są podlewane  sztucznymi nawozami. Powiedzieli też, że gdy mała  będzie  już spożywać przecier  z marchwi  to będą dostarczać marchewkę odpowiedniej  jakości. I zawsze, gdy Ewunia już będzie jadła  "wszystko" to będą i dla niej dostarczać pełnowartościowe produkty tak jak dla dzieci  Ali i Michała. Marta  aż  się nieco popłakała ze  wzruszenia a  Ziuk powiedział, że to przecież jest normalne, że dba  się o przyjaciół a ona i Wojtek już nie jeden  raz pokazali, że są prawdziwymi przyjaciółmi.

Marta, choć była na ustawowym urlopie, nadal interesowała  się tym co się dzieje w laboratorium i raz  na jakiś czas wpadała tam na krótko. Po pierwszej wizycie powiedziała  w domu, że szalenie   dziwni są jej koledzy, bo strasznie są ciekawi jak wygląda Ewa i jak się  rozwija i wciąż  się pytają kiedy Marta zaprezentuje swym kolegom  swoją latorośl  oraz  kiedy wróci do pracy. A szef, o czym  wszyscy  wiedzą,  jeszcze  nigdy dotąd  nie zatrudniał nikogo na połówce etatu, teraz stwierdził,  że jeśli idzie o Martę to uważa, że mogłaby pracować na połówce etatu. Tata Marty zaraz podchwycił temat i stwierdził, że to jest bardzo dobry pomysł, bo jego zdaniem Patrycja mogłaby  w  tym czasie zajmować  się  Ewą, którą  wyraźnie uwielbia. 

No ale przecież Pati "zbiera  lata" do emerytury - stwierdziła  Marta. No i dobrze- w tym układzie Pati zatrudni się u  was  jako opiekunka  do dziecka i będzie płacić składkę  emerytalną w tej  samej  wysokości  co teraz - wyjaśniał tata Marcie. A kwiaciarnię  się sprzeda  bez problemu.  To jest bardzo  dobry punkt, bo najbliższa  kwiaciarnia  jest kilka przystanków autobusowych stąd. Być  może, że odkupi  ją  wspólniczka Pati. Mnie to bardzo pasuje - stwierdził tata-  bo nie jestem zadowolony z tej pracy Pati w kwiaciarni a  zwłaszcza z tego wstawania nocą i jeżdżenia  po towar jak rok  długi. Wierz mi - stać mnie bez  problemu na płacenie tej składki zusowskiej. W ten sposób wreszcie uwolnię ją od tej spółki, w której ta jej wspólniczka niewiele robi a forsę łyka nie  wiadomo za co. A ty będziesz mogła pracować w laboratorium na pół etatu a Ewunia będzie miała dobrą opiekę. Bo Pati jest odpowiedzialną  osobą. Na połówce etatu na pewno nie  musisz tam być równo od dziewiątej rano - dogadasz się  ze swoim  szefem co do godzin  pracy. Omów to szybko z Wojtkiem. Przecież tak naprawdę to Pati mogłaby  wcale nie pracować, bo gdy przejdę na  emeryturę to też nam pieniędzy wystarczy.  Mieszkanie mamy wszak dobrze umeblowane i odnowione, nie wymaga  żadnych inwestycji.

No ale czy Pati  się zgodzi na taki układ? - zastanawiała  się na głos  Marta.  A poza tym to my też  możemy płacić w takim  układzie tę zusowską  składkę, żebyś  ty nie płacił - stwierdziła  Marta.  Przecież  wiem, że możecie,  ale nie  będziecie bo ja  chcę ją płacić, tyle tylko, że to ty będziesz  wypełniać  druki i dawać je  mnie, a ja będę przelewać  pieniądze i  nie puścisz pary z  buzi, że to ja  finansuję - rozumiesz? A Pati  zgodzi się, wiem, że na pewno  się  zgodzi  - tylko zacznij jej mówić, że  chciałabyś  wrócić na pół etatu do pracy, ale  boisz  się wynająć jakąś obcą osobę do opieki nad Ewunią. Jak znam życie  to Pati zaraz z tym "przyleci" do mnie a ja  już pokieruję jej  tokiem  myślenia tak, że wszystko  się ułoży po naszej  myśli. Możesz swego teścia wtajemniczyć w  rzecz  całą - on nie jest gadułą i na pewno uzna ten plan za bardzo dobry i się przed Pati nie  wygada.  On przecież mógłby już nie pracować, ale po prostu  chce - mam wrażenie, że mu brakuje Austrii i ten jego  kawalątek etatu daje  mu jakąś namiastkę kontaktu z Austrią.  A udział Pati w  waszym życiu nie odbierze  mu frajdy z gotowania wam obiadków.

Jeszcze  tego  samego  dnia  wieczorem Marta omówiła wszystko z Wojtkiem, który stwierdził, że jeśli Marta ma być wielce  nieszczęśliwa z powodu urlopu wychowawczego, to oczywiście mogą tak  zrobić, tym bardziej, że do chwili ukończenia przez małą trzech lat może  w każdej chwili wziąć urlop wychowawczy. 

Wojtek i obaj ojcowie zaczęli tłumaczyć Marcie, że z uwagi na dziecko należałoby zmienić fiacika, którym jeździ Marta,  na nieco większy samochód i w obu samochodach zamontować uchwyty do montażu fotelika  dla dziecka. Maleńka Ewunia, wokół której "świat  się kręcił"  okazała  się bardzo towarzyskim  dzieckiem i bardzo lubiła mieć kogoś  z rodziny w  zasięgu wzroku. 

Po naradach w  rodzinie i konsultacjach z pediatrą Marta zdecydowała, że gdy Ewunia skończy pół roku Marta wróci do laboratorium na pół etatu. Ale jeszcze  nim Marta podjęła owe pół etatu rodzice odsprzedali kwiaciarnię, a Marta  "zatrudniła" Pati w charakterze opiekunki do  dziecka.  Połówkę kwiaciarni należącą dotąd  do Pati odkupiła kuzynka  dotychczasowej wspólniczki Patrycji - Małgorzata, której udało się całkiem korzystnie  sprzedać "domek letniskowy nad  Narwią".  Jak powiedziała  Patrycji, to wystarczyło jej jedno postanie w korku, którego rozładowanie z powodu jakiegoś  wypadku trwało niemal  trzy  godziny, by definitywnie  zrezygnować z posiadania domku mad  Narwią. Bo utknęła  w takim  miejscu z którego absolutnie  nie  można było się wydostać na inną  drogę bo droga  była  zablokowana w obie  strony. Na pole też nie  można  było zjechać bo po obu stronach  szosy były rowy a do tego  wcale nie płytkie.

  Patrycja, od chwili  gdy  zgodziła  się  opiekować  Ewunią,  powiedziała Marcie, że teraz czuje się tak, jakby Marta nie  była "przyszywaną" córką, ale taką prawdziwą, rodzoną. Bo to dowód, że Marta  w pełni jej ufa.  W nowej sytuacji Pati  stwierdziła, że może spokojnie sprzedać swój  samochód. Oczywiście  zaraz  zaczęła się w rodzinie  burza  mózgów. Samochód Pati był typu combi i był przystosowany do przewozu "towaru", więc w pierwszej chwili Pati chciała  zaproponować swej byłej wspólniczce by go kupiła, ale teść Marty skrytykował ten pomysł mówiąc, że lepiej się odciąć w 100%  od  wspólniczki, bo jak  zna  życie,  to ilekroć coś  by  w  samochodzie "nie  zagrało" to zaraz była  wspólniczka zawracałaby jej  tym głowę. 

Na takie  dictum  zaraz Wojtek zatelefonował do swego kolegi,  tego za  pośrednictwem którego Marta kupiła swojego fiacika 500. Kolega przyjechał, obejrzał samochodzik Pati, zachwycił się przeróbkami i w  dwa  dni później samochód już  był sprzedany.  A Pati, w tak  zwanym międzyczasie,  miała nagły przebłysk "geniuszu" i  stwierdziła, że jej właściwie w nowej sytuacji wcale  a  wcale nie jest potrzebny samochód - w tygodniu na pewno nie będzie gdzieś jeździła z niemowlakiem samochodem, a w weekendy będzie jeździła  wszak ze  swoim  mężem jego samochodem  a fotelik samochodowy zamontuje   się  w   samochodzie Wojtka lub Marty. Wojtek z kolegą bardzo  długo o czymś dyskutowali spacerując po podwórku. Bardzo szczegółowo oglądali  samochody Wojtka i Marty.

                                                                       c.d.n.



środa, 23 października 2024

Córeczka tatusia - 164

 Marta po rozmowie z Andrzejem powiedziała  do męża - no  nie wiem. Tak naprawdę jakoś nie  mam ochoty by  się gdziekolwiek stąd przeprowadzać i mieszkać  razem z  rodzicami w jednym budynku. Bo miłość do taty i mamy to jedna sprawa,  ale jakoś  wcale  nie mam ochoty  by  być z nimi do końca  życia pod jednym  dachem.   Jestem zadowolona, że mieszkają  blisko, ale  nie pragnę  wcale  byśmy  mieszkali w jednym budynku. Poza  tym jakoś  nie marzę o tym  by dbać o żywopłot, klatkę  schodową i chodnik koło domu. Bo o ten kawałek  chodnika przylegający do posesji musi dbać  właściciel. Andrzeja jak  na razie  to nie obchodzi ani chodnik, ani żywopłot bo wszystko to należy  do właściciela posesji, a jest  nim jego ojciec. Andrzej jest tylko lokatorem, który potem będzie  spadkobiercą, bo testament  już jest spisany. Wszystkie  sprawy dotyczące posesji "wiszą" na jego rodzicach. A co ty o tym  myślisz?  Mam podejrzenie, że  Andrzej sobie   z tego nie  zdaje  sprawy, bo on tam  funkcjonuje nieco na  zasadzie świętej krowy - dzieciaki też są bardziej  na głowie  jego rodziców  niż na głowie jego i Maryli. No ale jego rodzice są szczęśliwi, że on  wreszcie  jest razem z nimi a Lena to tylko mglista przeszłość.

Wojtek uśmiechnął się - myślę,  tak  samo jak  ty. A dodatkowo to  myślę, że  stąd  masz świetny  dojazd  do pracy  nie tylko samochodem  ale i w razie  czego też komunikacją miejską. I tu mamy do sklepu raptem 150 metrów i nic  nas  nie obchodzą schody i podwórko i chodnik. I tu mamy parking, a jeśli ten dom nie  ma podwórka to ciekawe  gdzie  stałyby trzy samochody, bo tam  wszędzie  są wąziutkie  uliczki i nie ma  ani kawałka  parkingu. Bo większość  albo ma garaż  albo parkuje  na podwórku lub  ogródku. Marta uśmiechnęła  się - wiedziałam, że mogę  w tej  sprawie na  ciebie liczyć. Ja  zaraz opowiem tacie  w skrócie o co w  tym  wszystkim biega i jak  znam  tatę i życie to zaraz  usłyszę, że jestem mądrą  dziewczynką. 

Marta zaraz  zatelefonowała do swego  taty, w skrócie  przedstawiła całą  sytuację i oczywiście tak jak przewidywała usłyszała, że mądra  z niej  dziewczynka. Potem zatelefonowała  do Andrzeja informując  go, że jej rodzice  nie  są  zainteresowani przeprowadzką w inne  miejsce, bo przecież  tu Patrycja ma swoją kwiaciarnię a do wieku emerytalnego jeszcze jej ładnych  parą lat brakuje - tu to nawet na jednej nodze  może  doskakać w 10 minut z domu  do swego  miejsca pracy.  I w  związku  z tym oni  dziś nie przyjadą do nich na oglądanie owego  domu - po prostu sprawa nieaktualna. 

No szkoda - naprawdę szkoda- wyjęczał w  słuchawkę Andrzej.  Zupełnie  zapomniałem o  tym, że  Pati jeszcze pracuje i że ma swoje  miejsce  pracy tuż koło  domu.  Zaraz powiem tacie, żeby nie  zamawiał tego swojego znajomego rzeczoznawcy. I dam tej kobiecinie  znać, żeby sama  szukała chętnych na ten  dom. I jestem wielce niepocieszony, że nie  będziecie blisko nas   mieszkać. No ale moglibyście do nas dziś wpaść na jakąś kawusię. Ja idę dziś na nockę. 

No to  się lepiej nieco prześpij przed  dyżurem, bo może  ci  się trafić jakieś krojenie - doradziła Marta. Masz szczęście, że nie jesteś chirurgiem- ortopedą, bo słyszałam, że dziś jest masa połamanych rąk i nóg, bo po dwóch  dniach odwilży chwycił jednak mróz. Mnie to zawsze  dziwią takie wiadomości, bo przecież póki co to jest  styczeń  a nie lipiec, więc chyba dość łatwo przewidzieć, że może być ślisko i ludziska  będą sobie łamać nogi i ręce. Jak tak bardzo za nami tęsknisz  to możesz po drodze do szpitala wpaść do nas na kawę i wziąć sobie  do szpitala  migdały w czekoladzie. 

Oooo, a gdzie je kupiłaś? - spytał.  Migdały to kupiłam w L'Eclercu , obrałam  ze skórki i  zalałam je czekoladą -  uzależniająca przekąska, jak dla mnie - wyjaśniła  Marta. Dam ci przepis i mama lub Maryla  je  zrobią bez trudu. W waszym Carrefour też na pewno  są migdały.  To ja za chwilę do was  wpadnę - stwierdził Andrzej - coś u  mnie  za wesoło i za głośno się dziś  zrobiło, bo jakiś koleżka  tu zawitał do Piotrka.  Nooo, to wpadnij, u nas  cisza i spokój, będziesz  mógł Misię pomiziać - zapewniła go Marta.

Nim minęło pół godziny przyjechał  Andrzej.  Pierwsze co powiedział po wejściu, że niestety jest ślisko, ale właśnie minął pana dozorcę, który  posypywał podwórko piaskiem, no ale na Sadybie  jest znacznie gorzej  niż tu, bo tam  z natury  rzeczy jest więcej wilgoci bo jeziorko i Wisła  są tuż, tuż i  nikt nie posypuje uliczek piaskiem - chodniki to są  z grubsza  "ogarnięte"  bo każdy z właścicieli  musi posypać  chodnik koło swojej posesji i chyba ludziom brakuje wyobraźni  lub  piachu by sypnąć  też na jezdnie.  

No właśnie - to są te  rozkosze posiadania własnego domu- każdy musi  zadbać o chodnik przylegający  do  posesji i pół szerokości jezdni, jeśli ma  vis a vie  swej posesji drugi zamieszkany dom - stwierdziła beznamiętnym tonem Marta.  A wy chyba mieliście tam jakiegoś  wynajętego człowieka  i  co? - funkcjonuje  czy  nie? Andrzej skrzywił się - czasami, jeśli nie  zapije  za bardzo to funkcjonuje. Tata teraz co wieczór wychodzi bardzo późnym wieczorem i posypuje chodnik i pół jezdni. Jeśli nie popada w nocy to jest rano w porządku. Umówiliśmy się wszyscy na uliczce,  że po prostu rano jeśli pijaczyna  zaśpi to nie  będziemy  zgłaszać do administracji osiedla i ten kawałek do głównej ulicy każdy jakoś pokona- po prostu trzeba  nieco wcześniej się rano wygrzebać i raczej  nie  ruszać z piskiem opon. 

Nim Andrzej wybrał  się do kliniki wrócił ojciec Wojtka - był nieco zdenerwowany, bo nieomal na jego  oczach  rozbił się samochód wpakowując  się na tory tramwajowe. No nie  wiem, jak on  to zrobił, bo wcale nie jechał szybko - dziwił się ojciec. Ale wyobrażam sobie jacy będą szczęśliwi ci co aktualnie jechali w naszą stronę tramwajem, bo nim przyjedzie policja, nim wszystko "obadają" to minie sporo czasu.  Nie zatrzymywałem się bo nic nie pomogę a na dodatek to nie lubię oglądać  skutków wypadku. 

No to będę wredny i powiem, że bardzo  się cieszę, że nie robiłem  specjalizacji w chirurgi na ortopedii i że nie pracuję w pogotowiu ratunkowym - oświadczył Andrzej. Aż  tak żelaznych  nerwów to ja nie mam- stwierdził Andrzej. Chociaż nie  da  się ukryć, że czasem bywam po otworzeniu pacjenta mocno i to bardzo mocno zaskoczony  tym co widzę i- co zawsze  mnie  dziwi nie jest to pacjent z ostrego dyżuru, a taki wytypowany  do skądinąd  rutynowego  zabiegu.  Ty Martuniu też mnie  nieco zaskoczyłaś - przed otwarciem  cię  byłem pewny, że twój wyrostek czeka na mnie  grzecznie na  swoim  miejscu.  No ale wiedziałeś gdzie  mógł  się  schować i go znalazłeś i byłam  tak miłą pacjentką, że nawet się nie rozlał - śmiała się Marta.  Noooo, całe  szczęście, bo wtedy zdarza  się, że pacjent niestety może tego nie przeżyć. Ja  nie  za bardzo  mogę pojąć dlaczego tak wielu pacjentów lekceważy ból. 

Marta  spojrzała na niego jak na  głupiego i powiedziała - to proste- primo jeśli pacjentem jest  facet to jak  amen w pacierzu od  dziecka mu wmawiano, że mężczyzna musi  być twardy a nie  wpadać  w histerię  z  byle bólu, a  secundo - spróbuj  tak  zwanie "z marszu" dostać  się do jakiegoś lekarza albo udaj się na pogotowie ratunkowe, gdzie pierwszeństwo mają ci przywiezieni karetką, umierający z powodu niewydolności serca lub wykrwawiający  się bo mają otwartą ranę. Pominę  milczeniem  fakt, że zdarza  się na szpitalnych izbach przyjęć sytuacja typu "Jaś nie  doczekał" i pacjent spokojnie po kilku godzinach  czekania odchodzi w nicość. A poza  tym wiedza  medyczna, taka nawet dość podstawowa, jest w tym kraju rzadkością. Tak teoretycznie to każdy posiadający prawo jazdy powinien cośkolwiek kumać  w tym temacie, ale nie przypominam  sobie  bym się czegokolwiek z  okazji kursu nauczyła. Na przykład zmienianie koła   to  ogarnęłam  tylko teoretycznie, podobnie jak udzielanie pierwszej pomocy.  Raz  to nawet jakiś dziesięciominutowy  filmik  nam pokazali na tę okoliczność.  Cała  moja "wiedza medyczna" pochodziła z zakupionych i przeczytanych książek. No ale nie każdy się  wszak medycyną interesuje.

Andrzej wpatrywał się w  Martę a potem powiedział do Wojtka - Marta to ma więcej jaj niż niejeden facet i natychmiast się zreflektował mówiąc -przepraszam, to nieco ordynarnie zabrzmiało, ale kocham to w  niej. Jest  czasami do bólu trzeźwa. Ojciec  Wojtka zaczął się śmiać, a  Marta powiedziała- odebrałam to jako komplement, mogę  być  babą  z jajami. To lepsze niż  słodka  idiotka. A znam takich kilka.

Andrzej zerknął na  zegarek i powiedział - będę się  już gubił, zrobię  dziś  nieco  wcześniej obchód. Marta wręczyła  mu nieduże pudełko i powiedziała - masz tu "ciuciu  od posiadaczki jaj"- przepis  jak to zrobić jest wewnątrz przymocowany do wieczka  pudełka. Jest to tak proste, że nawet chirurg by to zrobił.

Tego wieczoru Marta  z Wojtkiem ustalili, że  jednak zdecydują  się  na  posiadanie  dziecka. Następnego  dnia Marta miała termin wizyty lekarskiej.  Po wizycie Wojtek stwierdził, że "jej" lekarz to szalenie  sympatyczny a jednocześnie rzeczowy   facet. Późno wieczorem Wojtek zatelefonował do Andrzeja, który miał na  szczęście  całkiem spokojny dyżur - nie  było bowiem ciężkich stanów pooperacyjnych, nie  było też  dyżuru oddziału chirurgicznego, więc sobie "bracia" długo i  spokojnie rozmawiali. Nim skończyli rozmawiać Marta już spała. 

W lipcu okazało się, że starania o posiadanie dziecka  zostały uwieńczone sukcesem,  a pierwsze USG wykazało, że jest jeden zarodek i że wynika z USG, że wszystko przebiega prawidłowo. Cała  rodzina plus najbliżsi przyjaciele byli szalenie przejęci  sprawą a Wojtek gdyby tylko mógł to by wciąż  nosił Martę na  rękach.  Ojciec Wojtka nieomal nie  wpuszczał Marty do kuchni i  bardzo dokładnie  wypytywał się na co Marta ma ochotę, a poza  tym zapowiedział, że on osobiście zorganizuje wyprawkę niemowlęcą. Rodzice Marty oświadczyli, że oni zajmą  się zorganizowaniem wyposażenia typu wózek, łóżeczko itp. Marta swojemu szefowi "puściła farbę" i powiedziała, że jest w  ciąży. Szef był zdumiony, bo pamiętał, że gdy jego żona była  w  tym stanie to bez przerwy miała  torsje i to  niemal od pierwszego  dnia  ciąży i właściwie większość  czasu była na zwolnieniu lekarskim. A  że z natury był bardzo życzliwym  człowiekiem ciągle  dbał o to by Marta nie przebywała  zbyt długo w  miejscu gdzie były różne chemikalia, gdy  tylko była  lepsza pogoda  starał się prowadzić dyskusje zawodowe z Martą spacerując z  nią po przyzakładowym podwórku. W końcu koledzy z pracy domyślili  się,  że Marta jest w odmiennym stanie i mieli nową "rozrywkę" w postaci  wróżenia jakiej płci będzie dziecko.

Ciążę Marty przeżywali też przyjaciele - Andrzej oddał Martę pod opiekę swego kolegi który był lekarzem położnikiem. Wszyscy szalenie  byli zdumieni i  zdegustowani faktem, że Marta wciąż sama prowadzi samochód, ale Marta tłumaczyła  wszystkim, że: po pierwsze to  się świetnie  czuje, po drugie do i z  pracy jeździ poza porą  największego natężenia ruchu ulicznego no i nie jest to trasa bardzo popularna, poza tym jest  to blisko. Ona wyjeżdża z  domu tuż przed  dziewiątą rano, z pracy wyjeżdża już po siedemnastej , a duży ruch na tej  trasie jest pomiędzy 7,30 a 8,00 rano. Praktycznie w tej okolicy tylko ich  firma  pracuje od 9,00 do 17,00.  Poza tym Marta nigdy nie jeździła i nadal nie jeździ  "po wariacku". 

Tata Marty zauważył, że Misia chyba wie, że w brzuchu Marty jest jakiś "lokator"- układała  się na kolanach Marty zawsze tak, by jedno jej ucho przylegało dokładnie do brzucha  Marty. A gdy Marta kładła  się na kanapie Misia też  zawsze kładła  się tak, by jednym uszkiem "podsłuchiwać". Lekarz prowadzący ciążę Marty był bardzo zadowolony - Marta bardzo o  siebie  dbała, właściwie  się odżywiała, nie przybrała zbyt  dużo na  wadze.  Przy USG, w którym można było z  dużym prawdopodobieństwem rozpoznać  płeć  dziecka,  Marta, ku  zdumieniu lekarza, pielęgniarki i własnego męża  stwierdziła, że jeżeli z  dzieckiem jest wszystko w porządku to ona nie  chce zawczasu poznać  jego płci- przecież to wszystko jedno jakiej płci będzie  dziecko - ważne  by było zdrowe i dobrze  zniosło trudy porodu- przecież oboje będą je kochać  niezależnie od tego jakiej będzie płci. A  ubranka niemowlęce są kupione białe i bardzo jasno beżowe, bo jej się  nie podobają  ani  różowe ani niebieskie, sygnalizujące płeć  dziecka. A  wózek jest w bardzo ciemnym  zielonym kolorze, łóżeczko ma  naturalny kolor  drewna a pościel i kocyki są w jasnej delikatnej zieleni lub  w jasnym beżu i bieli.

Marta kilka dni przed wyliczonym terminem rozwiązania wzięła zwolnienie  lekarskie, że z natury była bardzo punktualna urodziła  w dniu, który wyliczył lekarz. Jak sama stwierdziła nie  była to rzecz lekka i przyjemna i po ośmiu godzinach dużego trudu  na świat wychynęła, tak bardzo przez  Wojtka pożądana,  dziewczynka. Marta nie  chciała by przy porodzie był Wojtek, ale zgodziła  się na obecność.....Andrzeja. Wojtek w czasie porodu był  "zakamuflowany" w pokoju lekarskim,  a gdy Marta i dziecko zostały odwiezione do  przydzielonego im  pokoju  to od tego momentu  aż  do opuszczenia szpitala był razem z nimi  Wojtek. W domowe pielesze po swe "skarby" przyjechał ojciec  Wojtka, a  w domu czekali na  nich rodzice Marty.

                                                                  c.d.n.

 



środa, 16 października 2024

Córeczka tatusia -163

 Miejska zima nikogo nie  zachwyciła.  Wojtek z  Michałem  postanowili "zadbać o kondycję" i w każdy weekend przemierzać ścieżki  Lasu Kabackiego na nartach  biegowych. Tylko raz wybrali się w trzy rodziny i, jak  się  śmiała  Marta, trudno  było o głupszy  pomysł. Żadna  z pań  nie miała ochoty na snucie się po lesie  na  nartach, zresztą warunki wcale  nie  były sprzyjające. Dzieciaki  szybko przemoczyły ubrania, które  nie  były zbyt dostosowane do długich zabaw  na  śniegu, w efekcie końcowym obie "matki dzieciom" i Marta zostawiły panom jeden samochód a  same wróciły z  dziećmi do domów. Panowie byli  nieco  rozczarowani i  dziwnie  szybko też wrócili jednym samochodem do Warszawy. Wojtek po powrocie  miał lekki  żal,  że Marta też wróciła  wcześniej zamiast zostać razem z nim. 

A czy ty zauważyłeś, że ja nie  wzięłam z wypożyczalni biegówek? - zapytała. Sam wskoczyłeś w te swoje wzięte od taty  biegówki i zaraz  pognałeś w  siną dal. Nawet  się nie obejrzałeś  za mną i nie pytałeś  dlaczego nie mam nart.  A dla mnie  nie było butów, wszystkie  były  ze  dwa numery  za duże. Poza  tym to ja  nie przepadam za szlajaniem   się  zimą na  nartach- to raz,  a dwa -  Maryla boi się sama prowadzić samochód zimą gdy jest jednak ślisko, a jak sam widziałeś to szosa  nie  była dokładnie oczyszczona. To  co prawda nie  była  długa droga,  ale  dla kogoś kto nigdy  zimą nie prowadził samochodu poza  miastem może to  być  dość  stresujące, zwłaszcza, że w  samochodzie  były dzieci. No fakt - jakoś o tym nie pomyślałem- kajał  się Wojtek. Jestem zapewne  rozbestwiony faktem, że  ty nie boisz się jazd  zimowych. 

Wiesz- to nie jest  tylko kwestia  tego, że jest  zima, ale tak  się składa, że Maryla w ogóle  bardzo  rzadko sama  prowadzi samochód a z  dziećmi nigdy jeszcze sama nie prowadziła. Jeśli pracują z Andrzejem w  różnych godzinach  to Maryla korzysta  z komunikacji miejskiej - ja  ją rozumiem- pamiętam  jak  sama miałam opory gdy kupiliśmy dla mnie  samochód. A każda jazda była  dla  mnie  niczym  skok na spadochronie.  Poza  tym odnoszę  wrażenie, że ona   nadal uważa  się za podwładną Andrzeja, co jest , jak dla  mnie,   mało zrozumiałe. Może to wcale  nie jest fajnie pracować z własnym  mężem w jednej instytucji?  

I wiesz, musimy wkrótce zastanowić się czy decydujemy  się na dziecko czy może nasze instynkty macierzyńsko- ojcowskie w pełni  zaspokaja posiadanie Misi. A jest to teraz  do przemyślenia bo kończą  mi  się  tabletki i  muszę iść do "gina", a on na pewno  się mnie  zapyta o to czy i kiedy planuję ciążę.  Bo z miesiąca  na  miesiąc jakoś mi nie ubywa lat a raczej  przybywa.  Jeśli chcesz to  możesz  się wybrać  razem ze mną - to bardzo fajny  facet i ma wielce nowoczesne spojrzenie i często jego pacjentki przychodzą  z partnerem, który  niekoniecznie jest ślubnym facetem. Ciężarne to regularnie przychodzą ze  swoim  facetem. Bo on  uważa, że współtwórca dziecka powinien od samego początku być włączony w akcję pod  tytułem  "dziecko".  Jutro muszę sobie  zarezerwować termin wizyty, więc przejrzyj swój terminarz kiedy możesz poświęcić jedno późne popołudnie na tę wizytę.  

Nie ma  problemu - jeszcze  nigdy nie byłem u ginekologa- to może być nawet bardzo interesujące doświadczenie-  stwierdził  Wojtek.   Czy ja też będę badany? Marta roześmiała  się - nie sądzę. Z tego co pamiętam  oboje  mamy krew na plusie. Co najwyżej przepytaj  się tatki jakie choroby występowały u twoich dziadków. Nie  wiem co prawda,  czy będzie wiedział coś o  zdrowiu swoich teściów. Jak widać to głupota i wredność nie są dziedziczne - jak na  razie to nie odziedziczyłeś  cech swojej mamy. Wojtek chwilę milczał a potem powiedział - byłoby fajnie gdyby urodziła  się dziewuszynka. Muszę poczytać co zrobić by to była  dziewczynka. 

Marta roześmiała  się - niestety ani ty ani ja  nie mamy na to wpływu- nikt nie jest w stanie sterować płcią - w każdym razie jedno co wiadomo, że częściej  rodzą  się chłopcy. Teoretycznie to wg jednych opinii głównie  dlatego, że są słabsi biologicznie od  kobiet, częściej tracą życie lub  zdrowie  w młodym  wieku, więc natura   w ten  sposób  wyrównuje  ich  szanse. Według tak zwanej medycyny  naturalnej stosunek w  samym  środku  owulacji sprzyja poczęciu chłopca, natomiast 2, 3  a nawet 4 dni przed owulacją jest szansą na dziewczynkę. A tak naprawdę to nawet przy  zapłodnieniu in vitro nie ma gwarancji że tak będzie. A tak na  zdrowy chłopski rozum dziecko jest  dzieckiem i rodzicom powinno  być wszystko jedno jakiej będzie płci. Wojtek zamyślił się, a potem powiedział - szczęściarz  z tego Michała, zmajstrował pareczkę, ale to nie  są "klony". On mówił, że chyba  zbyt krótko odczekali po odstawieniu tabletek i dlatego Ala wyprodukowała dwa a nie jedno jajeczko. A gdzieś  czytałem, że dieta obojga  ma  wpływ na to jakiej płci będzie  dziecko.

Eeee, bzdura- stwierdziła  Marta - znałam  taką, która przed ciążą i  w jej  trakcie obżerała  się słodyczami i czekoladą, bo ktoś jej  powiedział, że wtedy na pewno urodzi  dziewczynkę, ale jednak urodziła  chłopca, a na  domiar  złego takiego ważącego prawie 4 kg bez kilku dekagramów i  w rezultacie musieli jej  robić cesarkę bo inaczej to by  się  dzieciak wykończył-  a ten poród  zakończony  cesarką  to trwał prawie  10 godzin nim ją pokroili.  W każdym  razie  tyle  czasu leżała na sali porodowej i opowiadała potem, że dostawała bzika, bo jednocześnie było na porodówce siedem babek, a leżało się na  takiej twardej wąskiej wysokiej kozetce i nie pozwalali jej zejść bo już jej wody odeszły. A najgorzej  dokuczyło  jej to, że pacjentki  były odgrodzone od  siebie  tylko takimi cienkimi  białymi parawanami,  a personel nie  szeptał do pacjentek  tylko mówił pełnym  głosem i tak  zwanym "otwartym tekstem" w rodzaju "niech się pani  nie drze bo to i tak  nie pomoże".   No a ona przez  to wszystko zawaliła jeden  semestr  studiów a potem ponoć musiała  zbijać  swą nadwagę. Ona jeszcze  będąc  w ciąży  wyglądała wielce okazale. A potem rozgłaszała wieści, że to wina jej męża, że urodziła  chłopca, bo oni obydwoje  powinni  się  byli obżerać czekoladą,  a on nie  chciał jeść czekolady- ponoć miał kłopoty z wątrobą. Wiesz- ja  się podczas tych  studiów nasłuchałam tylu  głupot  na różne tematy, że  aż  się dziwię, że nie  zgłupiałam doszczętnie. Ale jak  widać odporna ze mnie  kobieta. 

Zawsze mnie zastanawiało skąd one  biorą takie  mądrości życiowe. Najgorzej, że nie wypadało mi wręcz  rżeć ze śmiechu. Bo jakby na  to nie  spojrzeć to studiowały w  Warszawie i  miały dostęp do różnych źródeł wiedzy nie  tylko medycznej, tyle  tylko, że jakoś nie umiały tego  faktu  wykorzystać. Pomyślałam wtedy, że za nic  w świecie  nie  chciałabym być klientką którejś z nich. Teoretycznie wszyscy co ukończyli studia medyczne i konkretną specjalizację   mieli podaną taką samą wiedzę a potem  się okazuje, że jedni lekarze  są świetni a inni - poprawni, ale  nie świetni.

Kochanie, a ten twój lekarz to będzie cię miał pod opieką aż do chwili urodzenia  się  dziecka?- spytał Wojtek. Nie, on mnie odda pod opiekę swojemu koledze gdy już będę w ciąży. I ciąża będzie  prowadzona w naszej klinice bo będę miała do niej  blisko a  rodzić będę  w szpitalu, w którym pracuje kolejny  kolega mojego gina. Tam  nie ma zbiorowych porodówek. Od połowy ósmego miesiąca będę pod ich opieką. Gin mnie  zapewnia, że nawet  nie  zauważę kiedy urodzę - ponoć tak będę zadbana. Póki co to jeszcze  mamy furę  czasu. Bo po odstawieniu tabletek mój organizm musi wrócić do normy. Co zabawniejsze, to mój gin twierdzi, że trochę jest  tu "działania w ciemno", bo nie  było prowadzonych regularnych  badań w temacie "zależność wystąpienia ciąży mnogiej a termin odstawienie  tabletek antykoncepcyjnych przed  zajściem w  ciążę". Po prostu  niektórzy lekarze  zauważyli, że  wzrosła liczba ciąż mnogich i jakimś  cudem doszli do wniosku, że ten  wzrost ciąż mnogich nastąpił  głównie u pacjentek które odstawiły tabletki i  zaraz  sobie  zafundowały ciążę. I zapewne nikt takich badań nie  sfinansuje - bo nikt  za darmo  nie  będzie   brał udziału w badaniach. To Europa  a nie  Indie i inne "zadupie" w których pacjenci biorą udział w badaniach  nie wiedząc o tym. No i dopiero niedawno  się wydało, że badania nad  nowymi lekami tam prowadzone są niewiarygodne.  Wiesz, tu nawet krem, kosmetyk nie  będący lekiem, długo i namiętnie się bada czy  nie  szkodzi klientowi. A  z reguły jego baza  jest już dawno przebadana na 100 sposobów. I każdy  nowy dodatek dodany do bazy jest badany oddzielnie  oraz  z  bazą.

Rozmowę przerwał telefon od Andrzeja - słuchajcie jest dom  w pobliżu nas! Taki na dwie rodziny . Żartujesz? - zapytał Wojtek. Nie  żartuję, ale jest to duża chałupa, tyle  tylko, że niemal bez ogrodu i dlatego nie ma  powodzenia. To jest ze dwieście metrów ode mnie. Właściciel przeniósł się w lepszy wymiar a wdowa chce się wynieść z Warszawy do swojej córki, która  mieszka w okolicy Bydgoszczy. Czekaj - przerwał mu Wojtek - to co ta babka  chce  to mało ważne, bo ten  dom a właściwie jego połowa należy  do córki - z nią też rozmawiałeś?  Nie ma potrzeby rozmawiać, bo to jest córka z poprzedniego małżeństwa  tej babki, więc  nie dziedziczy po zmarłym niczego. Poza tym ta córka ma tam pod  Bydgoszczą dom i ponoć  się  cieszy, że matka  chce się do niej wprowadzić bo będzie miała darmową niańkę do dzieciaków, a ma ich troje. To jest duża  chałupa i tak naprawdę to  tam kiedyś  mieszkały cztery rodziny. Gdy to obejrzałem to aż mnie  zatkało- bo to są praktycznie cztery mieszkania.  Ojciec już tam poleciał i obejrzał- każde z  mieszkań to 3 spore pokoje z kuchnią i łazienką. Media miejskie, czyli woda, gaz, co. No ale nie ma prawie ogrodu- dookoła  domu jest  ścieżka szerokości góra  2,5 m , jej środkiem jest ułożony  niby chodnik z płyt chodnikowych. No i ogrodzenie jest  trochę  dziwne - murek ponad metr wysokości, na nim siatka obrośnięta winobluszczem. Ale  siatka jest  gruba, taka ozdobna, nie taka zwykła ogrodzeniowa.

No i kto by tam  miał twoim  zdaniem mieszkać?- spytał Wojtek. No wy, rodzice Marty i twój ojciec. No i myślę, że moglibyście to sobie obejrzeć.  A ty zdajesz  sobie  sprawę z faktu, że to będzie spory  wydatek a poza tym możliwy do  zrealizowania tylko wtedy gdy sprzedamy te  mieszkania. No  wiem, nie jestem jakimś głąbem. Na razie umówiłem  się z tą kobietą, że wam o tym powiem- ona  wie, że to cholernie  duże jest i  raczej szybko nie  zejdzie. Wiesz- zawsze istnieje  coś takiego jak umowa przedwstępna- przecież trzeba  sprawdzić wszystkie papiery, prawo własności i zrobić ekspertyzę stanu technicznego. Jeśli będziecie zainteresowani tym domem i będzie  się wam  wszystkim podobał, to spróbuję babkę namówić, by w rozliczeniu wzięła np. mieszkanie wasze i ojca, bo one  się  szybko sprzedadzą - mało kto chce chałupę z niby ogrodem. Nie ukrywam, że marzy mi  się od  dawna  byśmy  bliżej siebie mieszkali. I chociaż  bardzo lubię Michała i Ziuków to jednak chcę mieszkać  blisko was. Ja naprawdę kocham  was wszystkich.  Ojciec  już obiecał mi, że zaangażuje znajomego  rzeczoznawcę by to wszystko dokładnie obejrzał i ocenił.

No dobrze- powiedział Wojtek -zjemy obiad i wpadniemy do was z moim ojcem. Rodzice Marty mają dziś u siebie kuzynkę Patrycji, więc im wszystko opowiem gdy od  was wrócimy.  Trudno opowiadać o  czymś  czego się jeszcze  nie  zobaczyło. Wstawimy do nich  Misię i wpadniemy  do was.

                                                                               c.d.n.