Tak jak Marta zapowiedziała, przyjechał Andrzej, który przywiózł "zaopatrzenie" wiejskie, czyli już sprawionego kurczaka hodowanego "jak przed wojną", żeby na nim gotować zupki dla Ewuni. No i już można Ewuni dodawać po odrobinie siekanego mięska do marchewki. Oprócz owego kurczaka były dla rodziny domowe kwaszone ogórki i kapusta. Andrzej był tylko chwilę, bowiem jechał do pracy. Trzymaj za mnie kciuki - powiedział do Marty - znów mam dorosły wyrostek robaczkowy, tym razem u faceta. A najlepsze, że gość trafił do nas z rozpoznaniem kamicy pęcherzyka żółciowego i zapalenia wyrostka. Aż mnie ciekawi co zobaczę gdy go otworzę. A na dodatek to facet chyba jest z natury trunkowy. Oj, to mało zabawny dzień cię czeka- skonstatowała Marta.
No właśnie - dobrze, że Krzyś będzie znieczulał. Mojej synowej to najwyraźniej chcą już ząbki wychodzić - zobacz jakie ma opuchnięte górne dziąsełka - zauważył Andrzej. Masz jakiś gryzaczek na wyposażeniu? Zresztą obojętne- w naszej aptece powinny być, więc wracając z pracy któreś z nas ci podrzuci. Bo Marylka to wyjdzie normalnie a mnie się może przydarzyć, że coś się przedłuży. Jakiś bałagan się porobił u nas z tymi dyżurami, nie mogę się oprzeć wrażeniu że ostry dyżur to mamy na okrągło i ratuje nas tylko to, że mamy mało miejsc, o czym wszyscy wiedzą. Pokaż łapkę, muszę pomacać twoje ścięgienko.
Jest wszystko w porządku, zapewniła go Marta, jednocześnie podtykając mu pod oczy swą dłoń. Ja naprawdę niemal codziennie sprawdzam. W obu jest to ścięgno takie samo, z tym, że w prawej dłoni mam nieco większy mięsień pomiędzy palcem serdecznym a małym, a to ścięgno w prawej ręce jest tej samej grubości, tylko jest mniej widoczne gdy mocno otworzę dłoń. Andrzej zajął się dokładnym macaniem wnętrza jej dłoni i powiedział - brawa dla ciebie, ja to dopiero teraz zauważyłem. No bo przecież to moja dłoń, nie twoja, więc powinnam ją znać lepiej niż ty- po prostu jestem jednak praworęczna, więc mięśnie prawej dłoni mają prawo być nieco bardziej rozwinięte. A dlaczego tak gruntownie sprawdzasz te jej wnętrza dłoni? - spytał Milosz.
Aaaaa, znaczy, że ci się nie pochwaliła jak łapała szkło laboratoryjne i pokaleczyła sobie dość dokładnie lewą dłoń. Po prostu próbowała kiedyś przyprawić mnie o zawał serca i łapała rozpadającą się szklaną zlewkę - wyjaśnił Miloszowi Andrzej.
Ale miałam więcej szczęścia niż rozumu i tylko się nieco pokaleczyłam nie uszkadzając ścięgien i nerwów - dokończyła Marta. Ale go nurtowało czemu mam w jednej dłoni jedno ścięgno grubsze i zawiózł mnie to faceta, który się specjalizuje w chirurgii ręki. Ale on też nie wie czemu to moje ścięgno w lewej dłoni jest grubsze. No ale nikt chyba nie jest doskonale "wyprodukowany" i w większości przypadków lewa i prawa strona ciała nie są co do milimetra wierną kopią, zawsze się nieco różnią. Na pierwszy rzut oka obie połówki prezentują się tak samo, ale jakby tak pomierzyć dokładnie to się te nasze połówki różnią od siebie. To trochę tak jak schodzą jakieś kształtki z wykrojnika - po jakimś czasie trzeba używać kolejnego nowego wykrojnika bo się kształt "rozjeżdża" od pierwowzoru. Wystarczy wziąć zdjęcie jakiejś twarzy zrobione w pozycji "en face" , przeciąć je dokładnie na środku , skopiować jego połówkę tak by obie połówki( np. lewe) utworzyły twarz to wtedy widać, że tak naprawdę to się te twarze zrobione z jednej połówki twarzy różnią się od tej fotografii zrobionej "en face" w naturze. Zresztą to było moje pierwsze odkrycie gdy robiłam makijaż. W rzeczywistości nasza lewa strona zawsze się różni od prawej, już choćby z tego względu, że w swym wnętrzu mamy wszak różne narządy. Chociaż w twarzoczaszce teoretycznie wszystko jest symetryczne.
Andrzej wycałował główkę Ewuni mamrocząc pod nosem, że kiedyś ją ukradnie rodzicom, wyściskał Martę i wychodząc obiecał, że wieczorem opowie Marcie o tym dzisiejszym pacjencie. Milosz był nieco zdumiony, a Marta widząc jego nieme zdumienie powiedziała - od samego początku naszej znajomości Andrzej w ten sposób rozładowuje stres, bo nawet najbardziej wprawny chirurg zawsze przeżywa stres. Mnie te opowieści jego nie stresują, wysłuchiwanie ich traktuję jako moje podziękowanie za jego permanentne czuwanie nad naszym zdrowiem. Wojtek też to rozumie i nie jest zazdrosny. Poza tym gdy Andrzej mi coś ze swojego "podwórka zawodowego" opowiada to ja wszystko rozumiem, ale gdy mi Wojtek wykłada jakieś problemy ze swojej dziedziny to ja nic nie rozumiem- dla mnie to ciemna magia. Ale na szczęście Wojtek nad swoimi zawodowymi problemami deliberuje z Michałem. Wojtek teraz pisze swój doktorat i właściwie od rana do wieczora jest na Politechnice, no bo ma też godziny dydaktyczne.
Niektórzy to się nie mogą nadziwić, że mieszkamy w tej starej, wybudowanej w 1948 roku dzielnicy, ale tu mamy cztery pokoje, pełną cywilizację w kwestii zakupów i usług, 200m od nas mieszkają rodzice, ja mam stąd blisko do pracy, Wojtek też, teraz dodatkowo ma metro, no ale mnie nikt nie płaci za reklamę tego miejsca, więc spokojnie wysłuchuję tych nutek zdziwienia i mówię, że za leniwa jestem na przeprowadzkę. Wojtek swoje mieszkanie na Ursynowie sprzedał po kosztach teściowi Michała, który przedtem miał "hacjendę" pod Warszawą. I od tego czasu mamy wielki plus u pana profesora. A ja swoje mieszkanie na Ursynowie wynajmuję.
Tata Wojtka mieszka praktycznie z nami, bo jednak musi być pod ochroną. Jak sam widzisz to jego mieszkanie jest blisko ale mogą być sytuacje że nawet ten kilometr odległości może okazać się zbyt dużą odległością. Gdy wyjeżdżaliśmy to był pod opieką moich rodziców, zresztą on i mój ojciec to się od lat przyjaźnią, bo kiedyś pracowali w jednej instytucji. A twoja teściowa nie żyje?- zapytał Milosz.
Marta uśmiechnęła się - raczej żyje, ale oni są rozwiedzeni i ona chyba nadal mieszka w Austrii, tyle tylko, że jakimś cudem nikogo z nas to nie interesuje- ani Wojtka ani jego ojca ani mnie. Ona koniecznie chciała bym firmowała salon kosmetyczny, bo teraz takie nowe przepisy są, że właścicielem może być tylko osoba posiadająca tytuł magistra kosmetologii ewentualnie dyplom lekarza dermatologa. No a ja nigdy nie chciałam się tym zajmować, więc jest śmiertelnie na mnie obrażona. Bo ona tu miała jakiś salon SPA, a przez te nowe przepisy przestała być jego właścicielką. No i od ich rozwodu to już jej nie widywałam za często. Poza tym Wojtek jej zabronił do nas przyjeżdżać bez uprzedzenia, żeby ojciec się nie denerwował jej obecnością i ględzeniem. Bo rozwód był z jej winy, nie z jego. Powinna się cieszyć, że ją skierowałam do onkologa ze zmianami, które miała na skórze, bo to były takie do profilaktycznego usunięcia. A widziałam je tylko na fotce w smartfonie.
Wiesz, kiedyś to się nią zachwycałam a nie za bardzo lubiłam teścia, ale gdy go poznałam bliżej, to go naprawdę cenię i kocham - to szalenie dobry facet. I mądry i troskliwy. Dzieci Andrzeja mówią do niego "dziadku" i zawsze się cieszą gdy się spotkają. A teraz królewna Ewa owinęła sobie dziadziusia wokół swych paluszków i tata, gdybyśmy mu tylko pozwolili to wykupiłby wszystkie niemowlęce ciuszki w Europie i gadżety dla niej. Bo wg niego Ewunia jest najśliczniejszym niemowlęciem na świecie i nadzwyczaj mądrym i lubi gdy dziadek ją trzyma na rękach i wędruje z nią po całym mieszkaniu i opowiada o każdym meblu lub o tym co ugotował dla nas na obiad.
Myślę sobie czasem, że mam przeogromne szczęście, że jestem z Wojtkiem i że jego ojciec mnie też kocha, nie tylko jego. I mam też szczęście, że mój ojciec, gdy ja już wyszłam za Wojtka, ożenił się ze swoją przyjaciółką i mam tym sposobem oboje rodziców. Wiesz- ona latami czuwała nade mną z daleka a ja wcale nie byłam tego świadoma. Bo nam obojgu udali się ojcowie, ale nie matki. Z tym, że matka Wojtka dopóki on był w domu to była w porządku, bardzo się nim opiekowała, dopiero potem się "znarowiła", a moja to od początku mnie nie chciała i tego nie ukrywała.
Ale porozmawiam o tym wszystkim z Hanką, obiecuję. Nie wiedziałem, że Andrzej to taki fajny facet. Bo teraz to coraz mniej jest takich naprawdę rzetelnych przyjaciół. Teraz to nawet rodziny nie są tak ze sobą zżyte jak wy wszyscy.
Marta uśmiechnęła się - rodziny to się nie wybiera, ale przyjaciół tak. Gdy ci się trafi jakaś zaraza, która jest twoją siostrą to nic na to nie poradzisz dopóki się nie usamodzielnisz, co jednak trwa często wiele lat, a przynajmniej do pełnoletności. Ale pełnoletność nie daje automatycznie wykształcenia umożliwiającego usamodzielnienie się i wyjście z nieudanej rodziny. Zobacz ceny wynajmu mieszkań w Warszawie - obłędne. Na studiach nasłuchałam się różnych opowieści rodzinnych- niektóre takie, że aż skóra cierpła i cieszyłam się że jestem jedynaczką, że urodziłam się w dużym mieście, że mój ojciec ma możliwość utrzymania mnie na studiach, bo nawet na bezpłatnych trzeba jednak coś jeść i mieć w co się ubrać.
Milosz, a jak ci się na tym kursie podoba? Dobrze jest prowadzony? Bo rozmawialiśmy o tym z Andrzejem i on ma pomysł, żebyś po tym szkoleniu z miesiąc a może dwa lub trzy miesiące popracował za pieniądze a nie za dobre słowo albo w tej klinice "naszej" albo u któregoś z jego kolegów i miałbyś to nawet wpisane do swoich akt. On ma sporo kolegów w różnych szpitalach a rehabilitanci są wszędzie potrzebni. Może uda mu się coś załatwić w Konstancinie - wiesz jak jest - Konstancin znany niemal w całej Europie. A poza tym każdy papierek z pieczątką się liczy do punktacji zawodowej. Możesz nawet Hankę tu sprowadzić jeśli ci będzie już strasznie tęskno.
Milosz westchnął - Hanka to małe piwo - gorzej będzie wtedy z Luną. Hanka to zrozumie, ale boję się, że mi rodzice Lunę zmarnują. Hanka mówi, że Luna już nie chce spać w swoim legowisku i wieczorem wtarabania się do mieszkania i pakuje się Hance do łóżka. Wieczorem to układa się na podłodze koło łóżka, ale coraz częściej pakuje się Hance w nocy do łóżka. A u teściów to Luna jest tylko wtedy, gdy Hanka pracuje u swego ojca. Hanka się śmieje, że zmusiła ojca do rozstawienia namiotu dla Luny. Szkoda mi psa, ona jest jednak do nas bardzo przywiązana. Ale porozmawiam o tym z Hanką. Gdyby Luna była o połowę mniejsza to by mogła być z Hanką w Warszawie, ale to wielki pies, więc mam zagwozdkę. Jak znam życie to matka Hanki będzie za tym, żeby Luna u nich została na czas naszej nieobecności i jestem pewien, że tak ją rozwydrzą, że jak wrócimy to nawet na nas nie spojrzy. Teściowa twierdzi, że u nich to Luna ma towarzystwo, a u nas to ma gorzej bo albo ja ją gdzieś ciągnę w góry albo siedzi sama w naszym ogrodzie i dziczeje. Więc gdy Hanka idzie do ojca pracować to teściowa leci do nas, ale oficjalnie to teściowi wciska kit, że załatwia różne sprawy, czyli gotuje u nas obiad dla nas i wyżerkę dla Luny. Porozmawiam jutro z Hanką. Ona i jej rodzice są bardzo zadowoleni, że jednak kontynuuję studia. I już wiem co usłyszę od Hanki - żebym nie marnował okazji, bo nie idzie tu o to żebym zarobił tylko żebym ukończył tym razem studia i że to jest sto razy ważniejsze niż dobre samopoczucie Luny.
Rozmowę przerwał telefon od Wojtka - Marta wpierw usłyszała wielce niewybredne przekleństwo a potem Wojtek powiedział, że właśnie ściągnął pomoc drogową, bo na coś najechał zaraz za parkingiem i ma zamiast jednej opony kapeć a na dodatek pada deszcz, a on jest w garniturze i nie zmieni sam w tych warunkach koła. No więc sobie zawezwał pomoc drogową i teraz na nich czeka. Obiecali, że zaraz dojadą. Jeśli będzie coś dłuższego do zrobienia to go zaholują do warsztatu i wtedy wróci taksówką. Noo, super- stwierdziła Marta. Milosz jest u nas, taty jeszcze nie ma. Zadzwoń jak cię odholują do warsztatu, to podjadę po ciebie, a Milosz zostanie na troszeczkę z Ewunią. A poza tym to tata pewnie za chwilę wróci, bo mówił, że dziś nie będzie siedział długo w Ośrodku. Ooo, już są- zameldował Wojtek, kończę, odezwę się później. Marta odłożyła smartfona i bezgłośnie przeklęła.
A co się stało - spytał Milosz gdy Marta skończyła rozmowę. Marta skrzywiła się- nie wiem na jakim to lewym parkingu stał Wojtek, ale na coś najechał i ma przeciętą oponę a na dodatek leje deszcz a sierota nie wozi ze sobą parasola a jest dziś w garniturze. Wezwał pomoc drogową i albo mu coś na miejscu zrobią albo go zaciągną do warsztatu i może po drodze wtedy kupi nowe koło na zapas. W naszym warsztacie to i koło może sobie kupić nowe. On pewnie znów stał na dzikim parkingu, a to takie miejsce, że nie zdziwiłabym się gdyby nawet na bombę najechał. W razie czego to zostawię cię z Ewą i podjadę po niego do warsztatu. Jak znam życie to jeszcze trochę minie nim zadzwoni do mnie.
Pół godziny później zatelefonował Wojtek mówiąc, że już jest w warsztacie, ma nowe koło i za niedługo będzie w domu. Na podwórko zajechali jednocześnie Wojtek i jego ojciec. Okazało się, że to nie Wojtek na coś najechał, ale ktoś uszkodził w ten sposób kilka samochodów i to tej samej marki co samochód Wojtka, o czym się Wojtek dowiedział od pracowników pomocy drogowej. Sprawę zgłoszono na policję i teraz sprawa już będzie prowadzona przez policję. A Marta zanotowała sobie w pamięci, że trzeba w bagażniku samochodu Wojtka umieścić koniecznie parasol.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz