"Letnisko" na okres lipca i sierpnia zostało "zaklepane". Podstawą opieki w trzech zaprzyjaźnionych rodzinach zostali "z własnej i nieprzymuszonej woli" dziadkowie. Michał i Wojtek musieli być na uczelni w lipcu, więc automatycznie oznaczało to, że będą wpadać na letnisko tylko w weekendy. A ponieważ domek nie był z gumy to rodzice Marty namawiali ją i Wojtka by w sierpniu pojechali gdzieś na urlop, przynajmniej na dwa tygodnie. Marta obiecała, że "pomyśli o tym", ale oboje z Wojtkiem byli zdania, że będzie lepiej gdy jednak będą w tym czasie blisko tego letniska. Ewa to jeszcze wciąż maluszek i będą spokojniejsi gdy od dziecka będzie ich dzieliło około 60 km odległości niż np. 300, a poza tym jak oboje stwierdzili to i tak będzie to dla nich wypoczynek.
W czerwcu ojciec Michała "nagle się uaktywnił" jak to określił Michał i przysłał wiadomość, że przyjedzie do Polski na przełomie lipca i sierpnia razem ze .........swoją żoną. Chcą się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem dla siebie - po prostu chcą mieć mieszkanie dla siebie, a jeżeli się nowej żonie spodoba w Polsce, to zapewne się przeprowadzą do Polski. A w tej chwili znajomi szukają dla nich jakiegoś niedużego domu na obrzeżach Warszawy. Bo ojciec wolałby jednak mieszkać w jakimś własnym domu niż w jakiejś kamienicy. Michał omal nie zadławił się śniadaniem, w czasie którego czytał ten list. No ciekawe, ciekawe - stwierdził Michał. Osobiście wolałbym żeby zamieszkali w jakimś innym miejscu w Europie niż Warszawa. Gdyby to było w czasach gdy jeszcze żyła mama, to nawet bym przyklasnął tym planom, ale w tej sytuacji mało to mnie interesuje. Ja go właściwie nigdy nie interesowałem, więc z czasem straciłem dla niego zainteresowanie. Wpierw obiecywał mi złote góry, bo przecież będzie zarabiał "prawdziwe pieniądze", ale większość czasu gdy studiowałem to się sam finansowałem. Dobrze, że to mieszkanie nasze nie było wykupione i miałem gdzie mieszkać. Sam widziałeś - miała jego kancelaria zrobić dla nas jakieś rozeznanie dokąd się warto z Warszawy przenieść i rozwinąć biznes, a tak naprawdę to nawet palcem nie kiwnęli, co znaczy, że on ich w to nie angażował. I naprawdę "wisi mi i powiewa" czy on zjedzie do Polski i tu będzie mieszkał i czy będzie sam czy z jakąś dupiną.
No fakt- stwierdził Wojtek - nie popisali się inwencją w tej dziedzinie rozpoznania biznesowego. Ale jeżeli nie masz ochoty pomagać ojcu w znalezieniu locum, to uprzedź go o tym, żeby nie miał żadnych złudzeń. I napisz, że w te dwa miesiące nie będzie cię w Warszawie we wszystkie weekendy i że w lipcu to też ma marne szanse na twoje towarzystwo w dni powszednie bo będziesz wszak mocno zajęty, bo to zawsze czas intensywnej harówki dla nas. Ciekawe w jakim wieku ta jego żona, bo nic nie wymawiając twojemu ojcu to młodzieniaszkiem już nie jest. I w tym układzie możesz być mało gościnny i nie ma powodu dla którego mieliby mieszkać u ciebie, chociaż będziesz w tym czasie sam.
No jasne, że nie będę "gościnny", stary nie jest już młodzieniaszkiem, on już jest bliski siedemdziesiątki a może jest nawet już po siedemdziesiątce i bliżej osiemdziesiątki? Nie pamiętam z którego on jest roku- w każdym razie jest już w wieku emerytalnym. Tyle tylko, że to wolny zawód i nie ma przymusu przejścia na emeryturę w określonym odgórnie czasie. A może to jakaś pielęgniarka go poderwała? -bo do mamy przychodziły dwie lub trzy- zastanawiał się Michał. Wiesz- perorował Michał- może ja jestem nieco niedorozwinięty umysłowo, ale jakoś zawsze wątpię w szczerość uczuć gdy różnica pomiędzy partnerami jest ponad dwadzieścia lat. Akurat to, że się staremu facetowi podoba młódka to ja rozumiem, to naturalne, ale nijak nie rozumiem gdy się młodej kobiecie podoba facet w wieku emerytalnym. Bo tak naprawdę najczęściej podoba się takiej pani zawartość portfela owego pana. Ale nie wykluczam, że ta jego wybranka jest w wieku bardziej dopasowanym do jego wieku. Pewnie są to tylko moje złudzenia, bo z tego co w życiu widziałem starzy faceci głupieją na starość. Powiem ci Wojtku szczerze, że zazdroszczę ci i twojego ojca i twego teścia. To są niesamowicie fajni faceci - mądrzy i tak serdecznie nastawieni do ludzi.
No fakt- przytaknął Wojtek, nastawienie do ludzi mają obaj pozytywne. Ale to może dlatego, że obaj już są po przejściach, bo ojciec Marty to bardzo źle trafił z jej matką, a mój po latach został nieomal publicznie zdradzony- bo wszyscy dookoła widzieli , że się mamuśka moja "prowadza i zadaje z innym", tylko mój ojciec był nieświadomy niczego.
No nic- zobaczymy gdy mój stary przyjedzie. No i masz rację- uprzedzę go, że na moje towarzystwo w lipcu to praktycznie nie ma co liczyć. I chyba podeślę mu maila z cenami domów np. na obrzeżu Ursynowa - zrobię mu skany z ogłoszeń tych domów, które myśmy kiedyś oglądali na skraju powsińskiego lasu, bo jestem pewien, że na pewno nie potaniały. A poza tym odkryłem, że część tych domów które wtedy oglądaliśmy nadal jest nie sprzedana i nadal figurują do sprzedaży. I mu napiszę o tym. Ciekawy jestem czy on naprawdę się ożenił. Bo mój tatunio ma kłamstwo we krwi, tak jak hemoglobinę. I zapewne ma niższy poziom hemoglobiny niż kłamstwa, każdy wariograf by się przegrzał w trakcie jego badania.
Wojtek uśmiechnął się - trochę mnie zaskoczyłeś- gdy z nami wtedy rozmawiał to miałem wrażenie, że jest jednak zainteresowany tym byśmy gdzieś poza Polską rozwinęli skrzydła. Nasze rodziny odebrały go bardzo pozytywnie. Michał skrzywił się - to rasowy prawnik - w trakcie rozmowy nie poznasz czy mówi prawdę czy łże. Każdy prawnik jest trochę aktorem. Jedno jest pewne i to mu napiszę - nie będę mu nic a nic doradzał w kwestii kupna bo po prostu nie znam się na tym. Zresztą widziałeś jaki ze mnie znawca gdy wtedy razem oglądaliśmy te domy - ja tylko się zastanawiałem czy rzeczywiście taka chałupa jest tyle warta i na pewno bym wziął kogoś kto się zna na budownictwie by posprawdzał jakość materiałów, żeby się nie okazało że kilka tygodni złej pogody zmiecie dom z powierzchni ziemi, bo były zastosowane niewłaściwe materiały. Marta o wiele lepiej się wyznawała w te klocki i dawała bardzo rzeczowe argumenty tłumacząc dlaczego dany obiekt nie za bardzo nadaje się do mieszkania.
Wiesz- my z Martą i jej tatą też w pewnym momencie przymierzaliśmy się do kupna domu, bo jeden z moich klientów sprzedawał jednorodzinny nieduży domek na Ursynowie- taką chatkę Baby Jagi, z ładnym czerwonym dachem - powiedział Wojtek. Nie powiem - na zdjęciach domek wyglądał super, ale tak naprawdę to był do niczego, był bez garażu, a my mamy dwa samochody, wewnątrz też żaden luksus i jak mówią "głowy z zachwytu nie urywało",trzeba by było pozmieniać wewnątrz układ na bardziej przyjazny do mieszkania, domek trudny do ogrzania bo ze wszystkich stron wystawiony na wiatr, więc właściwe jedynym mądrym krokiem byłoby jego solidne ocieplenie od wewnątrz, co dość wyraźnie odbiłoby się na wielkości powierzchni mieszkalnej, bo tego nie ociepliłaby cieniutka warstwa jakiegoś tworzywa. Rozmawiałem o tym z fachowcem i on widział rozwiązanie w postaci wewnętrznej obudowy ścian- taka drewniana boazeria z "podpinką" z ocieplającą. No i wtedy cena już zupełnie nie byłaby atrakcyjna. Do autobusu było daleko, do sklepów także i w końcu po bardzo krótkim namyśle zostaliśmy w tym starym mieszkaniu. Mamy na podwórku dwa miejsca parkingowe, blisko do metra, sklepy na wyciągnięcie ręki a na dodatek to nam Marty rodzice we wszystkim ułatwiają życie.
A gdy pojechaliśmy na poślubny urlop to ojcowie cichcem nam zrobili remont chałupy i mieszkanie jest tak zwanie "zrewitalizowane". Przerobili nam łazienkę, bo była razem z WC, więc teraz jest to rozdzielone, wymienili okna, mamy fajną nową podłogę w kuchni, nowe meble kuchenne a te trzy pokoje i ten jeden zabawny mały pokoik wystarczą nam do końca życia. Tata Marty już sporządził testament i to mieszkanie odziedziczy Marta, bo ono jest wykupione na niego. A Patrycja i tata Marty są współwłaścicielami mieszkania Patrycji i w chwili śmierci jej albo jego własność całości przechodzi na współmałżonka. A Pati zrobiła też zapis, że jej część mieszkania przejdzie na Ewę. Wiesz, Pati jest niespotykanie dobrą i serdeczną osobą- ona jest mamą i dla Marty i dla mnie - traktuje nas jakbyśmy byli jej prawdziwymi dziećmi. Marta mówi, że to dlatego, że Pati miała szalenie nieudane małżeństwo, a po takich doświadczeniach człowiek z reguły już wie co się w życiu liczy. Na początku, zaraz po naszym ślubie to mówiłem do Pati po imieniu, ale teraz to i Marta i ja mówimy do niej per "mama". Ewunia tak samo mocno tuli się do nas wszystkich, a Pati zawsze mówi, że nie ma na całym osiedlu tak mądrego niemowlaka jak nasza Ewunia. Andrzej ile razy do nas telefonuje to zawsze się pyta jak się spisuje jego synowa. My się zawsze śmiejemy z tego, że on to już wie jaka będzie jego synowa i zawsze się trochę podśmiewamy, ale jak wiadomo to w życiu może się zdarzyć wszystko i może naprawdę będzie kiedyś synową Andrzeja. A jego Piotruś uważa, że Ewa będzie na pewno.....pianistką bo tak rozkłada paluszki rączek jakby chciała objąć oktawę. Bo mój przyszły zięć miał pierwszą lekcję muzyki w szkole i nauczycielka im opowiadała o budowie pianina, każde dziecko przymierzało się do klawiszy i w ogóle bardzo się ta lekcja podobała Piotrusiowi. Andrzej już szuka takiego zabawkowego miniaturowego pianina, bo któraś z koleżanek Maryli ma podobno taką zabawkę w swoim domu rodzinnym i obiecała, że pojedzie do swych rodziców i poszuka czy nadal jest to mini pianino.
Ciekawy jestem czy Piotruś naprawdę będzie chciał uczyć się muzyki. Andrzej co prawda twierdzi, że on dzieci nie rozpieszcza, ale to tylko taka zasłona dymna. Gdyby tylko miał więcej czasu i był mniej zmordowany to na pewno by ich rozpieszczał i bardzo dużo z nimi przebywał. A on gdy jest w domu to jak mówi Marta jest tam tylko jedną nogą bo jeśli czeka go jakaś trudna operacja to w domu sobie układa w głowie plan. Ja też często jestem tylko fizycznie w domu, bo albo sobie w głowie układam wykład albo wysilam mózg i męczę go tym doktoratem. Marta też często jest "obecna, nieprzytomna" bo myśli w domu o stricte służbowych sprawach. I albo coś czyta, albo siedzi z zaciętą miną i wpatruje się w pusty ekran komputera. Wtedy wiem, że moja kochana żona coś wymyśla i nawet nie próbuję jej zagadywać, tylko ukradkiem podsuwam jej jakieś owoce i......czekoladę. I czekolada i owoce dobrze wspomagają mózg. Ja to chyba jestem od niej uzależniony.
Michał spojrzał na niego poważnie i cicho powiedział - i tak stary trzymaj, to bardzo dobre i zdrowe uzależnienie i pielęgnuj je, by było z tobą do twego ostatniego tchnienia. To jest po prostu prawdziwe uczucie a nie jakieś uzależnienie. Mam tę samą przypadłość i bardzo się z niej cieszę. A jak wasza Ewutka zacznie być już nieco mądrzejsza to się ten stan bardziej umocni. I wiesz- niech Marta będzie na tej połówce etatu jak najdłużej, bo mam wrażenie, że na całym etacie to ci się dziewczyna zamęczy. I zauważyłem, że moje dzieciaki wyraźnie zmądrzały odkąd nie łażą do przedszkola. Wystarczy jak podeślesz dziecko do przedszkola na rok przed szkołą. Bo wtedy się trochę otrzaska z innymi dzieciakami, ciutkę schamieje i uodporni się na inne dzieciaki. Widzę to po swoich dzieciakach. Pareczka jest hodowana w domu i są znacznie mądrzejsi i grzeczniejsi niż był w ich wieku Mirek. I - uprzedzam twoje zdanie w tym temacie- to nie ma nic wspólnego z dziedziczeniem zdolności po reproduktorze - ojciec Mirka był naprawdę szalenie zdolnym i mądrym facetem a nie jakimś "odrzutem intelektualnym". W tym miejscu gdzie on wpadł w poślizg i wcześniej i później było kilka wypadków na mokrej nawierzchni. Mój kolega jakimś cudem postarał się o dostęp do tych powypadkowych protokołów - po jego wypadku były i inne - teraz jest tam ograniczenie szybkości, ale to jakieś złe miejsce bo i po tym ograniczeniu szybkości były wypadki, w tym i śmiertelne. Gdyby mąż Ali jechał w kasku to zapewne pomimo wypadku by przeżył. No ale póki co to nikt nie jeździ samochodem osobowym w kasku. Opinie o nim słyszałem od osób, które nie wiedziały że jestem jego następcą u boku Ali. Wszyscy byli zdania, że co prawda był maniakiem szybkości ale on wyżywał się na torze w Poznaniu. I nigdy nie miał tam wypadku a "szpulował" ponoć jak opętany. Mirek to bardzo zdolny chłopaczek i kocham go tak samo jak Irenkę i Marka. Gdy pierwszy raz powiedział do mnie "tata" to normalnie się popłakałem - tak mnie to wzruszyło. Jak będzie dorosły to mu powiemy wtedy, że nie jestem jego biologicznym ojcem. Psycholog dziecięcy uznał, że teraz nie miałoby to sensu. I twoja Marta też tak uważała. Masz bardzo mądrą żonę.
c.d.n.
Dotąd przeczytane. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się- naprawdę!
OdpowiedzUsuńGreat blog
OdpowiedzUsuńPlease read my post
OdpowiedzUsuń