wtorek, 12 listopada 2024

Córeczka tatusia - 169

Następnego  dnia, nim Marta  zdążyła wyjść do pracy " upolował" ją telefonicznie  szef  mówiąc, że jest aktualnie w klinice i nie  ma wolnych terminów do Andrzeja, a on tę noc  spędził na  tabletkach przeciwbólowych, a recepcjonistka  mu powiedziała, że musi  się  zgłosić do innego szpitala, takiego  w którym aktualnie jest  tzw. "ostry dyżur".  Marta w myśli posłała,  bez  adresu, wiązankę przekleństw, poprosiła  by  szef spokojnie poczekał w głównym  holu, ona  się  zorientuje  w  sytuacji i najdalej  za 20 minut do niego oddzwoni. Po rozłączeniu  się z szefem zatelefonowała  do Maryli, by  się  dowiedzieć gdzie  można teraz upolować Andrzeja bo jej  szef na  coś umiera  z bólu, chciał się dostać do chirurga ale u Andrzeja jest na  dziś komplet  pacjentów a facet siedzi  w holu kliniki. 

Aaaa, to  się dobrze  składa- stwierdziła  Maryla, bo Andrzej w tej  chwili jest i przyjmuje pooperacyjnych pacjentów. Powiedz mi tylko jak się ten  facet  nazywa i z grubsza jak  wygląda, to ja go zaraz każę odnaleźć, a ty  zaraz to niego zadzwoń i powiedz mu, żeby nadsłuchiwał, bo  będzie poszukiwany "głosowo"to znaczy recepcjonostka  wywoła jego  nazwisko. Marta zaraz zawiadomiła  szefa, co się będzie  za chwilę działo i niech  się nastawi na to, że może go nawet zatrzymają w  szpitalu.  Usłyszała od  szefa, że jest "wielka" co szalenie Martę rozbawiło i powiedziała, że pierwszy raz  słyszy, że  osoba, która nie ma  nawet 160 cm wzrostu  jest wielka i powiedziała, że za moment  już jedzie  do laboratorium no i żeby dał jej znać co stwierdzono.  Gdy już  dotarła  do laboratorium, została  tam powitana wiadomością, że  szef chory i żeby kwestię nowego opakowania odłożyć na  razie, a termin  spotkania ustali  się, gdy szef będzie  mniej więcej wiedział kiedy wróci do pracy. Marta udała  szalone   zdziwienie, wyraziła głośno  swe współczucie i  zabrała się do pracy. W dwie godziny później dostała sms od  szefa, że już jest na  oddziale i na  cito przechodzi różne badania i najprawdopodobniej  będzie operowany następnego dnia, bo chirurg uparł się, żeby powtórzyć USG, bo to badanie  to on miał robione  miesiąc  wcześniej a dziś to może już inaczej  wyglądać i że ten lekarz ucieszył się bardzo, że on jest na  czczo a poprzedniego  dnia niewiele  co zjadł bo miał mdłości. Ma też  zrobione EKG i krew pobrali.  I gdy  tylko będzie  wiedział co dalej to napisze do Marty. Marta  odetchnęła  z ulgą i dopiero teraz   zdała  sobie  sprawę, że  z tego wszystkiego to ona  nawet  nie wie co szefa boli, no ale jakby na  to nie  spojrzeć to nie ma to żadnego  znaczenia- grunt, że już  go oddała Andrzejowi  pod opiekę. Kolejny raz uświadomiła  sobie, że jako  rodzina  mają  szczęście, że mają takiego wspaniałego przyjaciela.  

Teraz Marta z kolei zawiadomiła własnego  męża, że  wróci do  domu zaraz po godzinie 14,00 bo szef właśnie jest w  szpitalu i będzie  zapewne  "pokrojony" i że udało  się jej wcisnąć go pod opiekę  Andrzeja.  Wiesz Kociu, ja i tak się urwę, bo już to zapowiedziałem, tyle  tylko, że  sobie  nieco w  domu dziś popiszę - jeśli ty nie masz  nic  przeciwko temu - poinformował ją  Wojtek. Oczywiście Marta  nie  miała "nic przeciwko temu". Wczesnym wieczorem zatelefonował do Marty Andrzej, mówiąc, że należą się jej  szefowi brawa za to, że się wybrał  tego dnia do lekarza, że po obejrzeniu USG zdecydowano by nie  czekać do następnego dnia i "człowiek już jest po operacji", że nie Andrzej go operował, ale był jako asysta, a teraz   "człowiek jest pod kroplówką" na  pooperacyjnej   i zapewne wkrótce  się wybudzi, bo jednak zabieg  był pod narkozą pomimo tego, że prowadzony był techniką laparoskopową. Po prostu  po obejrzeniu USG, którego wynik niewiele im rozjaśnił sytuację stwierdzili, że spróbują  usunąć  chory  narząd laparoskopem, ale że pacjent  nie młodzieniec, a USG dało dość mglisty obraz tego co się dzieje w środku i istniała możliwość, że trzeba  będzie jednak w trakcie zmienić nową  technikę  na tradycyjną i dodatkowo usypiać i znieczulać  pacjenta a on do młodych  nie należy, to od  razu dali pełną  narkozę. No  ale  żeby było śmieszniej, to jednak  udało  się wszystko usunąć  laparoskopem. I szybciej człowiek dojdzie do siebie po czterech malutkich cięciach wokół pępka niż po przecinaniu  warstwy skóry i  mięśni.

A ty wiesz jakie ładne dwie córki ma  twój szef? - spytał Andrzej. Nie  znam ich osobiście - stwierdziła Marta, ale  poznałam jego żonę, szalenie miła osoba i kiedyś musiała  być wielce urodziwa, więc  mają po kim być córki ładne. Zresztą mój  szef też kiedyś był na pewno przystojniachą i gdyby nie  miał teraz za  dużo "kochanego ciała" to też  by  był niezłym  ciachem. A poza tym to szalenie uczciwy i porządny gość. Wszyscy go bardzo lubimy. No i jest naprawdę dobrym szefem.  I to on  mi fajnego promotora naraił.

No to ja  ci jeszcze  coś powiem - zapowiedział  Andrzej- chwalicie się wzajemnie, bo on  mi powiedział, że ty jesteś  dla niego jak trzecia  córka.  I że bardzo się cieszy, że u niego pracujesz, chociaż dotychczas  miał dość niemiłe doświadczenia  z  zatrudnianiem  kobiet. A ciebie to wszyscy faceci w laboratorium lubią i szanują. I jeszcze  mi dziękował za to, że tak dobrze cię leczyłem gdy miałaś pociętą rękę - powiedział Andrzej. No i stwierdził, że teraz wykupi  sobie abonament  w  naszej Klinice i zdążył to zrobić nim  go zgarnęliśmy na operacyjną. A gdy będę wychodził z kliniki wieczorem to jeszcze  do niego zajrzę. 

A to ty dziś jakoś  dziwnie długo pracujesz - stwierdziła  Marta- chyba jesteś  dziś  w Klinice od  rana!  No bo wciąż mamy wakat po Heniu - tłumaczył Andrzej. Nie ma  nadmiaru dobrych  chirurgów a byle kogo nie przyjmiemy. Sama wiesz jak to jest - wszyscy kończą te  same  studia, więc teoretycznie wszyscy łyknęli taką samą porcję  wiedzy, ale potem nie każdy trafi na  dobry  zespół, co w moim rozumieniu znaczy, że na  taki, który chce  się dzielić swą  wiedzą i doświadczeniem z "młodziakami".  Z chirurgami jak z dentystami - jedni są super a inni przeciętni. Uzupełnienia  po jednych dentystach  trzymają się  do grobowej  deski a po  niektórych to uzupełnienia  mają chyba  jakieś odnóża i uciekają z zęba.  Mnie  kiedyś jakiś cudotwórca trzy razy plombował jeden  ząb,  w końcu poszedłem do innego i mam do dziś tę plombę.  Marylka też  dziś siedzi w klinice tak  samo długo jak ja, ale tak jesteśmy zaganiani, że nawet kawy  razem nie wypiliśmy. Jeszcze  trochę a dzieciaki zapomną jak  wyglądamy. Ciekawe jak to będzie w  sezonie urlopowym. Ojciec stwierdził, że i te wakacje najchętniej spędziliby w tym samym  miejscu co w ubiegłym roku. Krótka  podróż, blisko cywilizacji i dzieciakom też tam  się podobało. Ala i  Michał też optują za takimi wakacjami i może ty z Ewunią też byś pojechała? Tylko szybko o tym pomyśl - Maryla już  rozmawiała z właścicielką i tak na  wszelki wypadek powiedziała, że może  być  potrzebny jeszcze jeden  pokój  dla Was. No i wtedy to właściwie cały dom  będzie  dla nas.  

No ja  o swoim urlopie to muszę wpierw z szefem pogawędzić,  ale ja mam o tyle  dobrze, że mogę bez problemu  wyekspediować "Ewannę" na przykład z moimi rodzicami a my z Wojtkiem bywalibyśmy tylko w weekendy  i dziecko byłoby  miesiąc z nami i miesiąc  z nimi- stwierdziła Marta. To jak widzę-  Andrzej zawiesił na  moment głos - musimy zorganizować u nas jakieś spotkanie robocze w któryś weekend - może nawet w ten? Spotkalibyśmy się u nas - przejrzę  grafik Marylki i swój. Ostatnio mam taki luksus, że  to ona zajmuje  się naszymi grafikami. 

Nie  wiem czemu, ale przybywa nam pacjentów. Niestety   równolegle  z tym nie przybywa nam lekarzy ani miejsca dla pacjentów. Budynek nie jest z gumy. Ostatnio rozmawiałem  z kolegą, który mi powiedział, że w ich szpitalu na niemal wszystkich korytarzach stoją łóżka a  to wszak zerowy  komfort dla pacjentów. A on pracuje w  szpitalu chorób pulmonologicznych. A jakby na  to  nie spojrzeć to do  szpitala nie trafiają "ledwie   chorzy" ale stany  poważne, ci dla których pobyt w  szpitalu jest koniecznością. Gdy ostatnio rozmawialiśmy z szefem, o  tym że zaczyna być u nas krucho  z miejscami, to  stwierdził, że nasz budynek jest tak zaprojektowany, że nasze korytarze nie nadają  się na to, by leżeli na  nich pacjenci, bo te  korytarze są pozbawione okien. Poza tym przyjmujemy wielu pacjentów całkowicie odpłatnie bo póki  co to wiele jest osób które  chcą być leczone  w komfortowych  warunkach a nie w  wieloosobowych salach lub na korytarzu. Więc na pewno nikt nie wpadnie  na pomysł by do jednoosobowego pokoju wstawić drugie  łóżko lub  trzecie do  dwuosobowego.  Bo jeszcze  trochę to jakiś geniusz  wpadnie  na myśl, żeby zlikwidować łazienki przy pokojach i przerobić je na sale dla pacjentów. Na  szczęście budynek i jego wyposażenie nie jest własnością państwa lecz prywatną. Grunt należący do  szpitala  też nie jest własnością państwa. I państwo pobiera niezły haracz a pokrywa koszty tylko za takie zabiegi, które są urzędowo refundowane. Te  nierefundowane przez państwo pokrywa pacjent. Ty i Wojtek jako moja  rodzina to płaciliście niższą stawkę za pokoje, a wszystkie zabiegi szły z  waszego państwowego ubezpieczenia. Słyszałem że Instytut Kardiologii też ma kłopoty z miejscem dla pacjentów. Śmieliśmy  się, że oni to mogą stawiać latem łóżka poza  budynkiem na tych trawniczkach, które okalają budynek, bo tam większość sal pacjentów  jest na  poziomie  zerowym. Problem  byłby tylko z  tymi, którzy muszą  być wspomagani tlenem na okrągło. Śmiech  śmiechem  ale wesoło to  nie jest. A skoro jesteśmy  przy "sercowcach"- jak się sprawuje ojciec Wojtka?  Zerknij Marciu w wolniejszej  chwili   w kalendarz,  czy  nie trzeba  go aby na kontrolę wysłać. 

Marta roześmiała  się - ojciec Wojtka odkąd dowiedział się, że będzie  dziadkiem to zaczął bardzo o siebie  dbać i teraz pilnuje  diety i wizyt kontrolnych. A tak  na  moje oko to wszystko z nim w porządku. A w Ewunię to  wpatrzony  niczym w  święty obrazek. Wojtek się   śmiał, że jeszcze  trochę a  ojciec  zmusi  własny organizm do produkcji mleka. On teraz, jak  sam mówi, nadrabia  zaległości, bo gdy Wojtek był niemowlakiem to jego ojciec raczej dość rzadko bywał w  domu w ogóle się nie  zajmował dzieckiem, bo ciągle był w jakichś delegacjach zagranicznych. I twierdzi, że takie  "maleństwo" i udział w jego życiu , w jego rozwoju to dla  niego wielkie odkrycie. I ciągle jest  zdania, że Ewunia jest nadzwyczajna. Ojciec  to już jej opowiada przeróżne rzeczy, nawet o  swoich znajomych  z pracy, a raz  nawet jej śpiewał  jakąś kołysankę po niemiecku i podejrzewam, że ona zacznie  szalenie szybko mówić. On ma  więcej do niej  cierpliwości niż ja.  Ewanna ma ciągle koło  siebie "zgraję" ludzi i efekt  taki, że nie boi się nowych  twarzy.

Andrzej słuchał tych wszystkich  rewelacji cierpliwie ale  w pewnej  chwili spytał, dlaczego Marta mówi o Ewie "Ewanna". To proste - zapewniła  go Marta - ona ma dwa imiona- na pierwsze ma  Ewa a na drugie  Anna, więc wymyśliłam dla niej zbitkę obu  imion i mówię o  niej Ewanna. Ale gdy mówię do niej to   jakoś  tak  zawsze bez imienia, najczęściej to używam  zwrotu córeńka w przeróżnych przypadkach. Wojtek mówi do  niej Moje Słoneczko, dla Pati to ona  jest  "Ociupeństwem", dla mojego taty "Skarbem". Jedno dziecko w  domu a imion  tyle jakby był żłobek. 

Andrzej zaczął się  śmiać - a mój Piotrek z uporem  maniaka mówi, że  on gdy dorośnie to  się z Ewą ożeni. Muszę to kiedyś nagrać i zostawić na pamiątkę, bo ta pewność i stanowczość w jego  głosie jest powalająca. Najzabawniejsze jest  to, że on  nie wie, że ja nie  mam nic przeciw takiemu scenariuszowi - miałbym  bardzo fajną  synową! Ostatnio stwierdziliśmy  z  Marylą, że  wy, Michałowie i my tworzymy jakąś wielce  zgraną paczkę. Mój ojciec też tak uważa. Licz się moja  droga  z tym, że gdy do nas wreszcie przyjdziecie to nie będzie lekko, bo Jacek szalenie dużo rysuje, dziadek dał mu szkicownik, taki prawdziwy, kupiony  w  sklepie  z  zaopatrzeniem dla plastyków, do tego wielkie pudło kredek  i teraz  Jacek   ciągle coś rysuje a swe  dzieła  chowa do teczki z napisem "rysunki dla cioci Marty" - napis zrobił dziadek i Jacek  nie może  się doczekać kiedy  wreszcie do nas przyjdziecie, byś mogła  to zobaczyć. Powiedziałem, że na pewno przyjdziecie wtedy, gdy będzie na  tyle  ciepło, że Ewunia będzie  mogła być na  dworze w naszym ogródko-podwórku. 

                                                                        c.d.n.

sobota, 9 listopada 2024

Córeczka tatusia - 168

 W trzy  dni później, wieczorem, zatelefonowała  do domu Marty i Wojtka  jego matka.  Marta  akurat skończyła wieczorne   ablucje Ewuni i teraz  ją karmiła, więc telefon, ku wielkiemu  zdumieniu teściowej odebrała Pati, która zawsze "dyżurowała" u  Marty jeśli Wojtek musiał być wieczorem na  uczelni bo zastępował swego przyjaciela,  Michała.

Teściowa  Marty była najwyraźniej  w świecie mocno rozczarowana faktem, że synowa  nie może teraz -zaraz  z nią rozmawiać więc tylko powiedziała - nie  wiedziałam, że młodzi mają tak trudną  sytuację  finansową, że  mój  biedny  syn  musi pracować od świtu do nocy.  Pati słysząc to nieomal się nie ugryzła  w język by nie powiedzieć jej  czegoś niemiłego, ale  zamiast tego powiedziała- przekażę Martusi, że telefonowałaś i powiedz do której ona  może do ciebie jeszcze  dziś zadzwonić. Skończy  karmić Ewunię i utuli do  snu i wtedy  do ciebie  zatelefonuje. No dobrze - nie  chodzę  spać z kurami, do jedenastej może  do mnie zadzwonić na  komórkę - powiedziała nieco nadąsanym  tonem teściowa  Marty.

W kilka minut później do  domu dotarł Wojtek, z dwiema  siatami pełnymi przeróżnych wiktuałów, których spora  część była głównie dla Ewuni i Marty. Były tam domowe  soczki dla Ewuni oraz marchew i inne  warzywa hodowane bez  chemicznych oprysków, bowiem Ziuk stwierdził, że dzieci z jego  rodziny powinny jeść to co dla  nich najzdrowsze, a on Martę, Ewę i Wojtka uważa  za  swoją rodzinę, a nie  tylko za swych przyjaciół. 

Jak  było do przewidzenia, Wojtek gdy tylko został poinformowany, że telefonowała  jego matka i że ubolewała  nad faktem, że biedny synek pracuje od świtu do nocy bo zapewne  brak  mu pieniędzy, zaraz zatelefonował do swej matki. Chwilę rozmawiał stojąc na  środku kuchni, a potem poszedł w drugi koniec mieszkania, by się swobodnie wyciągnąć na łóżku w pokoju swego ojca. Był  zmęczony, bo cały  wykład stał, a jak  wiadomo to stanie męczy więcej  niż  chodzenie. W pół godziny później przyszedł do kuchni uśmiechnięty i powiedział do Pati- mam nadzieję, że szybko tu do nas  nie zatelefonuje  ani nie przyjedzie. 

Jest wściekła, bo mój ojciec zmienił sobie operatora i przy okazji numer, o  czym ona  nie jest poinformowana i nie  będzie, więc czuje  się wielce urażona. Poza tym w dalszym  ciągu  chce namówić Martę by firmowała jej SPA, więc  musiałem jej w dość niemiły  sposób wybić  to z głowy. Wiesz Pati - ona  chyba ma jakieś omamy - powiedziała, że złoży pozew o alimenty od ojca, więc musiałem jej przypomnieć z czyjej winy nastąpił rozwód. I kwestia  alimentów była  wtedy omawiana. I że w dniu rozwodu to krzywdy  nie  miała- wzięła  z domu to co chciała. I że wszystko zostało spisane i ona składała  na każdym dokumencie i  wykazie  swój podpis i że te  wszystkie  dokumenty  są u ojca, a ona  ma ich kopie. Dobrze, że  tylko telefonowała,  a nie  zjechała tutaj do nas.  Ojciec powinien wrócić lada  moment. Muszę mu powiedzieć, że ona jest w  Warszawie. Po niej można  się wszystkiego spodziewać. 

Powiedziała, że chciałaby zobaczyć "swoją wnuczkę", więc  jej przypomniałem, że  widziała ją w Konstancinie i wystarczy.  A jaka oburzona, że  Marta nie wzięła trzyletniego urlopu wychowawczego! Podłożyła  się  tym, bo jej przypomniałem, że ona nie pracowała zawodowo ale pomimo tego miała do dziecka nianię i na dodatek pomoc domową. Nie mówiłem jej że to ty się zajmujesz Ewunią gdy Marta idzie na te pół etatu do laboratorium, bo wtedy jak  amen w pacierzu przyszłaby  tutaj.

Gdy Ewunia już  słodko zasnęła do kuchni przyszła Marta a w pięć minut później, niemal jednocześnie obaj ojcowie dotarli do mieszkania. Dziadkowie po cichutku zajrzeli wpierw  do "słodyczki" i po chwili wrócili z sypialni uśmiechnięci i rozczuleni widokiem "śpiącej królewny". Po wspólnej kolacji i krótkim omówieniu "wydarzeń  dnia" rodzice Marty wzięli na  spacer Misię, mówiąc, że Misię to przyprowadzi do nich po porannym  spacerze Pati, gdy tak jak ostatnio przyjdzie do nich o 9,30 by zostać z dzieckiem. Marta jeździła do pracy na  godzinę 10,00, wychodziła z pracy o 14,00. Wracając z pracy robiła  zakupy dla  całej  rodziny. Było to bardzo  dobre  rozwiązanie, które  wszystkim  pasowało. W godzinach,  w których Marta rozpoczynała i kończyła pracę dojazd do i z pracy zajmował jej raptem 10 minut. A szef Marty twierdził, że jego zdaniem każdy pracujący koncepcyjnie nie jest w  stanie   być w 100% wydajnym przez 8 godzin pracy. A Marta czasem zostaje dłużej niż wymaga tego jej półetat - po prostu czasem jakiś świetny pomysł wpada  jej do głowy pod  koniec jej dnia pracy i wtedy  automatycznie  zostaje dłużej, więc  tylko wysyła do  domu wiadomość, że  wróci później.

Późnym  wieczorem Marta powiedziała do Wojtka, że jej to jest właściwie żal  jego matki, bo chyba  się jej jakoś nie najlepiej  w życiu układa.  No ale to nie nasza  wina, że jak mówisz, nie najlepiej  się jej w życiu układa - beznamiętnie  stwierdził Wojtek. Ja  rozumiem, że  może nie układało się  jej życie intymne z moim ojcem- stwierdził Wojtek- no ale  nie mogę  się oprzeć  wrażeniu, że powinna była o tym wpierw z nim rozmawiać a  nie  romansować z innym facetem. Jestem w  stanie  zrozumieć, że żar uczuć minął, nie każda  miłość trwa  wiecznie i z  wielu różnych przyczyn  może zamienić  się w obojętność, no ale jeżeli tak  się stanie to trzeba jednak o tym  z partnerem porozmawiać, bo jakby na  to nie spojrzeć  to uczucia nie  biorą  się z powietrza, nie  są roznoszone wiatrem jak nitki pajęczyn. 

Bo to tylko tak  się mówi, że kocha się kogoś za nic. Wcale tak nie jest - bo jeśli kogoś  kochamy to ta osoba posiada  cechy które nam  odpowiadają i są to cechy i fizyczne i psychiczne. I gdy z jakiegoś powodu człowiek traci te cechy, to  należy o tym porozmawiać, powiedzieć że nie jesteśmy w stanie  zaakceptować  takich  zmian. Mam ogromny  żal  do matki, że nie porozmawiała wpierw o  wszystkim z ojcem. Nie  wykluczam, że pomimo rozmów ten  związek by  nie przetrwał, no ale przynajmniej ojciec  nie  czułby się ośmieszony i oszukany, bo pewnie i tak nastąpiłby  rozwód.  I , żeby było śmieszniej, to dla  mnie bardziej matką jest Patrycja, osoba  zupełnie  nie  spokrewniona, a mimo tego tak bardzo serdeczna i dbająca o nas.  Popatrz - Ziukowie nie  są wcale naszą rodziną a traktują nas tak samo jak Alę i Michała. I choć jedyne co łączy Alę z nimi w sensie pokrewieństwa  to jest ich wnuk,  to oni są dla Ali,  Michała i ich  dzieci  oparciem, czują  się dziadkami  nie  tylko Mirka ale i "Pareczki".  To co mnie  zawsze złości u mojej matki to fakt, że zawsze jest  zainteresowana  tylko  tym byś  ty  zajęła  się prowadzeniem jej biznesu i nie trafia do niej, że ty  nie jesteś tym wcale  zainteresowana. Jakoś nie  mogę  sobie przypomnieć by choć raz zaczęła  rozmowę od pytania jak ty się czujesz, jak reszta  rodziny się  czuje - zawsze na pierwszym planie jest jej biznes. Nie mam nawet bladego pojęcia po co tym razem tu przyjechała. Patrzyłem w wykaz firm kosmetycznych, salonów itp. i pod  tym adresem pod którym była  jej firma jest jakiś spory warzywniak, ale nie  sądzę by był jej. W każdym  razie w  wykazie  firm to już jej nie ma. Kilka nazwisk z tego jej  biznesu to nawet  pamiętam, ale nie  widziałem ich wśród właścicieli salonów kosmetycznych. Widać  z tego, że żadna  z nich nie miała kwalifikacji ozdobionych  tytułem mgr.

No to pewnie  dlatego twoja  mama  tak tu namiętnie  przyjeżdża- stwierdziła  Marta. Wiesz- nie  da  się ukryć, że te  nowe przepisy sporo namieszały. Pamiętam, że przepisy jasno  regulowały jakie zabiegi mogą  być wykonywane po szkole kosmetyczek i gdyby panie kosmetyczki przestrzegały tych procedur to nie  byłoby takiej zmiany przepisów. A przepisy  były jasne i czytelne - nie  wolno przeprowadzać   zabiegów w czasie których jest przecinana skóra. A ja pamiętam,gdy jeszcze  byłam w liceum, że kosmetyczki nie  miały takich ograniczeń  (albo  miały ale ich  nie przestrzegały)  i kaleczyły  skórę gdy np. usuwały "tłuszczaka" - to taka podskórna grudka tłuszczu i nie  da  się jej usunąć  bez maleńkiego nacięcia skóry. No a  każde takie otwarcie  skóry, zwłaszcza na twarzy, może  zaowocować sepsą, bo nie oszukujmy  się - w gabinecie  kosmetycznym nie ma takiej sterylności jak na  sali operacyjnej. I na pewno  były przypadki  zakażeń, stąd ta zmiana przepisów. 

Ja nie jeden raz mówiłam twojej mamie  że jakoś mało mnie pasjonuje usuwanie zanieczyszczeń z twarzyczek i gdybym nie trafiła na to laboratorium to pewnie  bym  się raczej zaczepiła  w jakimś salonie odnowy biologicznej jako kosmetolog a nie jako kosmetyczka. Bo kosmetolog to właściwie  tylko rozpoznaje co się ze skórą  dzieje, daje  wytyczne  jak o nią  dbać, ewentualnie zleca kosmetyczce jakie  zabiegi powinna wykonać. I już pod koniec trzeciego roku słyszałam jak  moje koleżanki twierdziły, że nie  wyobrażają sobie  by mieć zakład kosmetyczny i utrzymywać takiego darmozjada jak kosmetolog co to nie  będzie  robił żadnych zabiegów  a będzie  się tylko w kółko wymądrzał i brał  forsę.  Większość panienek  była z takich miejscowości, że miałabym spore  trudności gdybym  chciała do nich trafić nawet gdybym  się posługiwała  atlasem  samochodowym i one zostały "trafione- zatopione" tymi nowymi przepisami, bo to były ostatnie dwa lata bezpłatnego studium na "magisterkę", więc jeśli  się któraś nie  załapała  to miała "przechlapane". 

A dziś mi szef powiedział, że za miesiąc rozpocznie się produkcja tego naszego opatentowanego dermokosmetyku. Na razie tylko ja  wiem o tym, reszta  się dowie  pod  koniec  miesiąca. A jutro będę brała udział w burzy mózgów  dotyczącej projektu opakowania. Boję  się  tylko, że nie  dam rady  wyjść o 14,00. I pewnie  będę jutro tkwić w stosach opakowań, bo wpadłam na pomysł, by nieco przerobić jedno z już wykorzystywanych opakowań. Bo może  być "stary kształt" , więc  będzie  można wykorzystać  stare  wykrojniki do kartonu tylko nowy  będzie nadruk i będę go omawiać  z p. plastykiem. Pytałam się  szefa czy ma jakieś priorytety w kwestii opakowań, ale on twierdzi że jemu to obojętne, ale lubi gdy opakowania  nie  mają  jakichś zagadek  w kwestii otwierania. I przez  to  powiedzenie ja mam zagadkę o co mu idzie?

Wojtek uśmiechnął się - jutro to jest środa, ja nie prowadzę wykładów, więc mogę  się urwać tak, żeby być  w domu nawet o 13,30, więc będę mógł zluzować Pati a ty nie  będziesz  się musiała spieszyć. Poza  tym, o ile  się nic  nie  zmieniło to ojciec będzie jechał do ośrodka dopiero na  godzinę 16,00, czyli będzie  w domu co najmniej  do 15,30.  A wiesz - to powiedzenie twego szefa też mnie   w tej chwili zastanowiło- wszak ze  względów oszczędnościowo- praktycznych te kartonikowe  opakowania nie  są skomplikowane, zresztą ich  zawartość nie jest na  wagę złota, więc nie trzeba nic kombinować. Może idzie mu o to, by nie były  bardzo małe  bo takie mało gabarytowe pudełeczka ciężko jest obsługiwać męskim dłoniom. Zobacz kochanie - ja  nie  mam dłoni koszykarza ale i tak jest znacznie większa od  twojej łapeńki.  Marta popatrzyła na jego dłoń i powiedziała - ty  masz bardzo ładne szczupłe  dłonie- masz  dłoń pianisty, bez  problemu łapiesz oktawę.  Wojtek wzruszył ramionami - nie  wiem, nigdy nie  grałem na pianinie, bo na szczęście  matka  nie  wpadła na  pomysł żebym się uczył gry na instrumencie  klawiszowym. A pamiętasz  jak nas  zmuszano w  szkole do gry na flecie?  

Marta skrzywiła  się - pamiętam i pamiętam, że nasz  "pan od  muzyki" zawsze  przychodził ze  skrzypcami i na  nich coś grał. I do  dziś nie pojęłam dlaczego grał nam na tych  skrzypcach  a nie na flecie, skoro nam kazał na  nim grać. I pamiętam jak tata załatwił mi od laryngologa zwolnienie z chóru. Wy to mieliście lepiej, bo mieliście mutację, a  wtedy chłopcy  nie śpiewają. A pamiętasz, że w równoległej klasie  był jego syn? - spytała. Miał taką idealnie okrągłą buzię i chodził równolegle do szkoły muzycznej. Liceum to robił w  szkole muzycznej, ale potem nigdy o nim nie  słyszałam. Ale  nie  wykluczam, że oni wyjechali gdzieś za granicę, bo wieść  gminna  niosła, że jego ojciec załapał się  do jakiejś orkiestry symfonicznej, chyba  w NRD i tam już zostali. Jak słyszałam  to dostanie  się  do dobrej orkiestry  symfonicznej wcale  nie  było prostą i oczywistą  sprawą, zwłaszcza, że to nie  była polska  orkiestra.  Popatrz - jakoś rozleciała  się po świecie nasza klasa.  W okresie liceum to spotkałam tylko bliźniaków i nadal nie  wiedziałam który jest który, bo nadal byli straszecznie  do siebie podobni. Ze  dwa razy spotkałam Lilkę bo mieszkała w internacie, bo jej ojciec dostał jakąś  "dziką" placówkę, zdaje   się że w Ghanie i nie  było tam polskiej  szkoły, więc ją tu upchnęli w internacie - wiesz, w tym w którym tata nie  chciał mnie  zostawić. Dość często się z nią spotykałam na początku liceum, a potem słyszałam, że jej tata załapał się do Libii, ale tam też nie  było dobrej szkoły więc ją umieścili  we Włoszech w  szkole z wykładowym angielskim no i  z internatem. Ale nie  wiem w jakim mieście. W Libii  to wylądował też  twój imiennik, ale jego wysłali do szkoły z internatem na  Malcie. No popatrz - roześmiał się Wojtek - to ja  jednak nie  miałem  najgorzej - mieszkałem razem ze starymi w domu i nie tułałem się po internatach, a mimo tego nie  czułem  się szczęśliwy. Dopiero gdy zdałem na  Politechnikę poczułem się o  niebo lepiej - mogli mi wtedy starzy naskakać - w najgorszym układzie  poszedłbym do pracy i na  studia wieczorowe. A i tak najważniejsze   z tego  wszystkiego to  było to, że w dalszym  ciągu  mogliśmy być  razem.

                                                                       c.d.n.