sobota, 30 listopada 2024

Córeczka tatusia - 172

 Dość niespodziewanie przyjechał do Warszawy Milosz, który załatwił  sobie szkolenie na warszawskim AWF-ie. Początkowo  miał być w Krakowie, ale dla kogoś "lepiej  ustawionego" Kraków był o wiele bardziej  atrakcyjny niż Warszawa bo  bliżej  z niego  było do Słowacji więc się panowie   zamienili i tym sposobem Milosz  wylądował w Warszawie. Miał co prawda przydzielone   miejsce w akademiku,  ale  za namową Wojtka i Andrzeja zdecydował  się zamieszkać  w mieszkaniu ojca Wojtka. Bezsprzecznie było to wygodniejsze, bo miał mieszkanie dla  siebie  a nie  dzielił pokoju z jakimś studentem. Andrzej zaraz załatwił mu kontakt ze swoim kolegą, który był chirurgiem - ortopedą i Milosz niejako  automatycznie miał rozszerzone szkolenie, bo kolega  Andrzeja stwierdził, że gdy Milosz zobaczy kilka operacji to na pewno będzie lepiej rozumiał sens niektórych działań rehabilitacyjnych . Po prostu  nie o wszystkim w podręczniku jest napisane.

Milosz z kolei zachwycał się "przyszłą turystką", czyli  Ewunią, że taka świetnie  rozwinięta i pogodna  z  niej dziecina. Marta się  śmiała mówiąc, że Ewunia to mały  cwaniak- już załapała, że dorośli wolą gdy  dziecko się śmieje  niż  gdy  dziecko płacze. A poza tym to jest  zdrowa, każdy się  do  niej  wdzięczy, więc i ona  się do wszystkich  wdzięczy. Dzieciaki to takie   małe barometry- świetnie odczytują to co je otacza - gdy wszyscy  są spokojni, uśmiechnięci,  serdeczni to  dziecko to wychwytuje i powiela. Prawdę mówiąc  to nie spieszyłam się do posiadania  dziecka, nie  byłam  pewne  czy to jest dobra  dla mnie  zabawa, ale mam to  szczęście, że mogę w bardzo łagodny  sposób łączyć macierzyństwo i pracę - oczywiście dzięki moim rodzicom- opowiadała  Miloszowi Marta.  Pati przestała  pracować i jest z  Ewą gdy ja  jestem w pracy. Poza tym szef mi poszedł na  rękę i mam teraz pół etat, ale on  doskonale  wie, że  w razie potrzeby to ja mogę  pobyć  w pracy dłużej niż te  cztery  godziny. Milosz uśmiechnął  się - a my  zaczekamy aż dostanę  dyplom lekarza fizjoterapeuty. Marta - a co zrobiliście  żeby to była  dziewczynka?

Marta zaczęła  się  śmiać- obracasz  się wszak  w  światku medycznym no to podpytaj specjalistów, ale tak naprawdę to tego  nie  wie nikt. Teorii odnośnie tego jak  można  wpłynąć  na to by począć dziecko o pożądanej przez  rodziców  płci jest multum, ale tak naprawdę to nawet in vitro jest "bezradne" - nie  można zaplanować  płci. My to mamy tylko  wpływ na to, by ciąża przebiegała  w jak najkorzystniejszych dla płodu  warunkach - czyli normalka - prawidłowe odżywianie się obojga jeszcze przed poczęciem i tak  zwany  higieniczny tryb  życia  bez używek i trucizn. A dziecko to jest  dziecko - tak  samo  się potem  drą i  chłopcy i  dziewczynki, tak  samo brudzą pieluchy i są tak samo upierdliwi gdy ty padasz na  nos i chcesz  spać a  dzieciak  ma  akurat inne plany. Najważniejsze  by dzieciaczek  był bez  żadnych  wad  wrodzonych i zdrowiutki. Wg mojej prywatnej teorii to najważniejsze jest by od  samego początku dziecko miało zakodowane, że mama i tata to jedność. U nas to Ewunia miała nieco  więcej  do  zakodowania w  swej łepetynce, bo od  samego początku był z nami tata Wojtka i moja  mama- od  samego początku mała  znała ich  głosy i dotyk.  Ewa  tak samo  szybko zasypia  utulona przez  Wojtka jak i przez moją mamę lub mego teścia. Niedługo będę ją  widywała znacznie  rzadziej, bo będzie ze  swoimi dziadkami na letnisku.

A ty wiesz,  że dziś wpadnie do nas "przyszły teść" naszej  Ewy? Milosz  zaczął się  śmiać - dziecko jeszcze w pieluchach a ty już masz umówionego dla niej  męża? - nie  za  wcześnie? 

No właśnie - starszy synek Andrzeja poinformował go, że gdy moja Ewa dorośnie to on  się z  nią ożeni.  Mało nas wszystkich nie pokręciło ze śmiechu, a  Andrzej  tłumaczył dziecku, że być może, że kiedyś tak będzie, ale  nie należy się już teraz przyzwyczajać  do takiej  myśli bo minie jeszcze  wiele lat nim on i Ewa będą w  wieku, w którym  się myśli o założeniu  rodziny. Ale  cośmy  się uśmieli gdy nam  Andrzej o  tym opowiedział to nasze. Powiedziałam  tylko Andrzejowi, że gdy się ma takiego ojca, który nagle w obcym  facecie odkrywa brata to nie ma  się co dziwić dziecku, że nim ukończy 10 rok życia  odkrywa swą przyszłą żonę, która jeszcze jest  niemowlakiem.  Osobiście bardzo lubię dzieciaki Andrzeja, obaj fajni  chłopcy zwłaszcza od chwili gdy mają normalną matkę a do tego babcię i dziadka także normalnych.  To szalenie mili ludzie, a patrząc na nich cieszę  się że Ewa też ma dziadków i co prawda tylko jedną babcię, ale  ważne że są te osoby w jej  życiu. Ojciec Wojtka to świata już  nie widzi poza Ewą - trzeba go ciągle  hamować  by nie  wykupił dla niej  całego sklepu ubranek i  zabawek. Nareszcie do niego dotarło, że dziecko szybko rośnie, więc nie ma  sensu kupować dziesięciu takiej samej  wielkości ubranek. Tą matę z  zabawkami to przywiózł na jego zamówienie jakiś kolega - nie  wiem  tylko czy z Niemiec czy z Austrii. Dobrze, że kupił tylko jedną, bo planował kupno dwóch. Na  szczęście zapytał się wpierw mnie czy kupić  jedną  czy może dwie. Ostatnio mi doniósł, że już zamówił dla małej kojec ze składaną podłogą, taką co dobrze izoluje od podłogi oraz  fotelik z pulpitem, który może  być niskim meblem lub wysokim, dostosowanym do dorosłego stołu. I właśnie  pomyślałam, że gdy będziesz  wracał na  Słowację to weźmiesz  ze  sobą sporo malutkich ciuszków -bo one  są ledwo używane a do tego ani różowe ani niebieskie, bo osobiście jestem wrogiem oznaczania płci kolorem ubranka-  nie  rozumiem  takiej stygmatyzacji.  

No fajnie,  ale musisz wziąć za to pieniądze - orzekł Milosz. No coś ty - absolutnie nie  wezmę, a jeśli ty tego  nie  weźmiesz to powędruje to zwyczajnie na śmietnik. Kolejne ciuszki dla małej ja mam po Irence Ali i Michała. A te do czasu ukończenia  pierwszego  roku to są "bezpłciowe". A ponieważ ja  wszystkie jej ciuszki piorę ręcznie to wyglądają jak nowiutkie bo mydło im  służy. Nie piorę w proszkach. A jeśli piorę  coś  w pralce to zawsze  w takich ochronnych woreczkach. Wtedy  się nie  deformują. Zawsze  staram  się uczyć  na  cudzych błędach, odkąd moja koleżanka znalazła w filtrze pralki skarpetkę swego dziecka.

Hmmm, brzmi prosto to  co mówisz - stwierdził Milosz. U nas  to pewnie będzie tak  samo. Matka Hanki to  się już  doczekać  nie  może  kiedy  wreszcie  zostanie   babcią. Jej  to się bardzo marzy byśmy mieli  przynajmniej dwoje  dzieci, najlepiej  wpierw  chłopca  a potem  dziewczynkę. Bo ona  to  zawsze marzyła  żeby  mieć starszego  brata, a  miała  młodszą  siostrę, która zakochała  się w jakimś alpiniście i z nim wyjechała  z Polski. Ostatnią  wiadomość od  niej to miała kilka lat temu, byli w Andach i na  tym korespondencja  się urwała. Wpierw  się zamartwiała,  a potem  stwierdziła, że przecież  gdyby jej  siostrze  zależało na kontakcie to by napisała. Mówiłem żeby sprawdziła poprzez klub  wysokogórski  czy wiedzą coś na temat jakichś  wypadków wspinaczkowych  w  Andach, ale  mi powiedziała, że woli się łudzić, że jej siostra  żyje,  nie  zależy  jej na kontakcie, bo tak  naprawdę  to nie  były ze  sobą zżyte. No to już nic  więcej nie mówiłem. Mam nieco inny pogląd  w tej  materii niż ona. Mam ten feler, że  zawsze  wolę wiedzieć niż  żyć w nieświadomości, w jakimś złudzeniu.

Wiesz, mnie  trochę dziwi, że twoja  dziecina wcale  się mnie nie boi, nawet się nie  skrzywiła na mój  widok i nie  zaprotestowała  gdy ją wziąłem na ręce- stwierdził Milosz.  Marta  zaczęła  się śmiać-  przecież wyglądasz jak każdy  człowiek a nie masz na głowie rogów ani twarzy obrośniętej  brodą i wąsiskami, a poza tym ona widzi obok ciebie mnie, więc się  czuje bezpiecznie. Poza tym nie masz jakiegoś tubalnego głosu, więc nic  w tobie  jej nie  straszy. Nam  się wydaje, że  niemowlaki są nieco głupawe,  ale  wcale tak   nie jest.  Nie ma jak tego  przebadać, ale wcale  nie jest  wykluczone, że dziecko wiele się uczy będąc jeszcze w brzuchu matki.  Misia  się za to trochę ciebie  boi, albo  czuje zapach Luny i obchodzi cię z  daleka.  Ale nie  szczeka, bo bystra z  niej psina i widzi, że należysz do osób które znamy. Poza tym czuje się bezpiecznie bo ja jestem obok. Ona jest malutka,  ale w łebku to ma wszystko w porządku poukładane.  Gdy byłam  w  ciąży to ona  zawsze tak  się układała by jedno  jej ucho było przyklejone do mego brzucha i ona najpierwsza wyczuła  ruchy  dziecka.  Ja jeszcze  nic  nie  czułam, ale ona wtedy zaczęła jeździć noskiem po moim brzuchu i ja  sobie zapisałam ten  dzień w kalendarzu, bo wcześniej tego nie  robiła a potem rozmawiałam o  tym ze  swoim prowadzącym lekarzem i on stwierdził, że to jest  jak najbardziej normalne, tyle  tylko, że mało kobiet   bacznie obserwuje siebie i otaczający świat a na domowego psa to w ogóle  mało kto zwraca uwagę. Zwłaszcza  gdy pies jest ledwie widoczny gołym okiem.

Marta niemal z  rozrzewnieniem  przyglądała  się jak Milosz "rozmawia" z Ewunią - a on jej opowiadał o Lunie, zachwycał  się Ewy  malutkimi paluszkami, które choć  są takie  maleńkie  to mają paznokcie. A Marta śmiejąc  się powiedziała, że nawet takie malutkie paznokcie   całkiem  nieźle potrafią zadrapać. I nie boisz  się ich obcinać?-  dziwił się Milosz. 

Nooo, zawsze za pierwszym  razem gdy coś jej robiłam to się bałam,  czy  aby na pewno to  zrobię  dobrze, no ale  wiesz- Ala i Michał mają trójkę, więc  zawsze  gdy  mam jakieś wątpliwości  to telefonuję  do Ali po wytyczne - oni już  to przetrenowali. Ja  małej  zawsze obcinam paznokietki gdy śpi. Teraz to już duże  dziecko, ale gdy wróciłam ze szpitala to cały czas  sprawdzałam czy oddycha, każde jej skrzywienie buźki przyprawiało mnie o lęk. Odkryłam wtedy, że niemowlę dość  głośno śpi. Nawet nie masz pojęcia ile czasu traciłam tylko na to, żeby ją obserwować gdy spała. Ona często śpi z nami i odkryła, że tulenie  się do taty jest jeszcze  fajniejsze niż do mamy, bo wtedy tata kładzie ją na sobie i ona słyszy bicie jego serca. A ty ją jeszcze  karmisz?  Już nie, bo w ogóle miałam mało pokarmu i piersią karmiłam  ją tylko w nocy, a teraz  to ona już przesypia noc  bez karmienia. 

Wiesz, WHO to poleca karmienie dziecka piersią najlepiej do trzeciego roku życia, no  ale wytyczne WHO są najbardziej  dostosowane do tak  zwanego Trzeciego Świata, w którym tak naprawdę jest to jedyny dobry jakościowo i sterylny pokarm. Bo gdy w ramach pomocy humanitarnej zaczęto tam propagować mleko w proszku dla niemowląt to masa  dzieci poumierała z powodu infekcji, bo ani woda   ani butelki nie  były sterylnie  czyste. No więc nic  dziwnego, że gdzieś na świecie pokarm matki jest dla dziecka najzdrowszy pod  słońcem. A odkąd nasza mała królewna je marchewkę to teściowie  Michała zaopatrują  nas w owoce i warzywa hodowane bez chemii. Marchewka jest hodowana w specjalnych pojemnikach, żeby przypadkiem nie ściągnęła ze  sąsiedniego pola sztucznego nawozu. Teść Michała, pan profesor-biolog, wie, że marchewka to bardzo zdolne warzywko i hodowana na  działce na  naturalnym nawozie ściągnie  sobie  nawet z odległości 500m sztuczny nawóz z  ziemi sąsiada. I pan profesor bardzo naśmiewa  się z tych, którzy uważają, że jak oni nie  stosują sztucznych  nawozów to mają  marchewką  bez  sztucznych nawozów.  A mówię ci to dlatego, że możesz w swoim ogrodzie zbudować hodowlę warzywek bez sztucznych  nawozów i oprysków. Dam ci namiary i rekomendacje  do pana profesora i on cię "wtajemniczy" w rzecz całą - po prostu będziesz miał hodowlę warzyw w dużych skrzyniach. A bonusem jest i  to, że możesz  mieć uprawę na  dowolnej  wysokości, np. na  wysokości  stołu. Bo pan profesor wie, że jesteśmy przyjaciółmi i nas zaopatruje w takie cuda dla Ewuni. Mnie  to wszystko szalenie wzrusza, że nas pan profesor traktuje jak rodzinę, bo tak naprawdę to pan profesor był teściem  Ali, gdy ona była żoną jego nieżyjącego syna. Gdy Michał się w Ali zakochał to ich prosił o wyrażenie  zgody na małżeństwo z Alą i na  adoptowanie Mireczka. A on i jego żona to tak  serdeczni ludzie, że my też traktujemy  ich jak  rodzinę  a nie jak obcych. Na  wakacje wynajmiemy w trzy rodziny  ten  sam dom  pod Warszawą, w którym byliśmy w ubiegłe wakacje i wszyscy dziadkowie  z  wnukami tam spędzą wakacje. My będziemy tam w weekendy dojeżdżać. Można  samochodem,  można    kolejką elektryczną. Jest o  tyle fajnie, że babcie  nie będą gotować, bo pani właścicielka będzie "prowadzić kuchnię"

                                                                                    c.d.n.

czwartek, 21 listopada 2024

Córeczka tatusia - 171

 Gdy tata wyszedł Marta powiedziała do Wojtka - zupełnie nie pojmuję tego wszystkiego. Nie sądzę by moja matka chciała mnie zobaczyć - nienawidziła mnie z  całej  duszy i wcale  tego nie ukrywała. Ostatni raz ją  widziałam gdy miałam dwanaście lat. I nie mam pojęcia kim jest ten  człowiek z którym ona jest i nie  sądzę by ona tu przyjechała z mojego powodu. Prędzej jestem skłonna podejrzewać że to  ten  facet  jest zainteresowany czymś co ma związek z tym czym się  zajmowali nasi ojcowie i dlatego dostali ochronę. Dobrze, że twój ojciec jest u mojego i tam też jest ochroniarz. 

Wojtuś - daj temu Tadkowi ręczniki, może facet będzie  się  chciał po nocy czuwania odświeżyć. Wojtek zaraz poszedł po ręczniki i zapasową szczoteczkę do zębów, odnotowując przy okazji w pamięci, że trzeba dokupić  w to miejsce następną. Panowie wdali się w krótką pogawędkę, bo Tadek powiedział, że szalenie pusto jest na osiedlu i na  widocznej z  okna ulicy wzdłuż której stoją bloki też całkowita  pustka. Wojtek zerknął na  p.Tadka i zapytał  skąd o tym  wie, skoro żaluzje są opuszczone i nic przez  nie nie  widać. P. Tadek roześmiał  się i powiedział, że on jednak widzi i pokazał Wojtkowi niewielki, płaski ekranik mówiąc - fajnie, że macie na parapecie i na  schodkach  doniczki z miniaturowymi iglakami - nie  musiałem się wysilać by ukryć swoje  kamerki. No ale wejście  do naszego  domu   jest z  drugiej strony - zauważył Wojtek. 

No jest z  drugiej  strony- zgodził się p. Tadek - ale tam jest na parkingu mój kolega. On to chyba już  nie potrafi siedzieć w normalnym mieszkaniu - śmiejemy  się, że chyba zmieni normalną sofę u siebie  w mieszkaniu na którąś z tylnych kanap samochodowych z  jakiegoś starego typu  samochodu, może z jakiegoś starutkiego szewroleta. On nie należy  do  wysokich, to nie  musi  się zwijać  w kłębek żeby pospać. 

Wojtek popatrzył uważnie na Tadka i powiedział - mam wrażenie, że już gdzieś bardzo, bardzo dawno spotkaliśmy się, ale ni  diabła  nie  mogę skojarzyć gdzie.  Tadek uśmiechnął się - spotkaliśmy  się i gadaliśmy   na którychś  zawodach szermierczych a ty wtedy już studiowałeś  i już nie trenowałeś. Prawie  się nie  zmieniłeś od tamtego  czasu.  W przerwie  gadaliśmy o tych  zawodach i byłem  ciekawy skąd  tak dużo wiesz o szermierce i powiedziałeś, że kiedyś trenowałeś, ale krótko, bo raptem dwa lata.  

Nie trenowałem  dłużej, bo byłem z rodzicami w Austrii gdy skończyłem podstawówkę - wyjaśnił Wojtek. Niemiecki to ledwo kumałem więc się  tam marnie wyrabiałem  w liceum  i dobrze, że tata Marty wpadł na genialny pomysł i w tajemnicy przed wszystkimi kupił mi polskie podręczniki do pierwszej licealnej i w ten  sposób jakoś dałem  radę pojąć to czego ni w  ząb nie  kapowałem. A gdy tam  zrobiłem  maturę  to wystartowałem tu na  Politechnikę nic nie mówiąc  rodzicom i gdy już wiedziałem, że będę przyjęty to wtedy dopiero powiedziałem  im  o tym. Matka dostała ataku histerii, ojciec  podszedł do tego faktu spokojnie i stwierdził, że to obojętne gdzie będę  studiował, ważne jest tylko to, żebym te  studia ukończył. No to ukończyłem i zrobiłem sobie, jako nagrodę, prezent w postaci małżeństwa z Martą. No ale o tym, że będziemy małżeństwem to oboje wiedzieliśmy jeszcze od podstawówki, a tak dokładnie to od piątej klasy podstawówki. 

Tadek roześmiał się - tego o was nie wiedziałem-  ale raczej rzadko się  zdarza by takie  szczeniackie uczucia zamieniły  się w mariaż. Nie ma tego w waszej kartotece, ale oboje  macie  laurki od  swych pracodawców. Wy to jesteście niejako przy okazji w kartotece - głównie z powodu miejsc pracy swych ojców.  O kurczę blade! - jęknął Wojtek - przecież mój ojciec nie pracuje już od wielu lat w dyplomacji, ojciec Marty też nie - czy to  się będzie  za nimi wlokło aż do grobowej deski? Przecież to nonsens!

Zgadzam  się z tym - stwierdził Tadek- no wiesz- my o  tym wiemy, inni pewnie też, ale  takie  są zapewne procedury ogólnoeuropejskie. Poza tym - nie każdy tak, jak  wasi ojcowie, odseparowuje  się od dawnych  kolegów i znajomych. Wasi ojcowie nie utrzymują żadnych starych kontaktów towarzyskich i to  nie  tylko tych zagranicznych  ale i tych krajowych. Twój teść to nawet nie  chciał pracować poza Polską, bo na początku musiałby Martę na  cały rok  szkolny zostawić w  szkole z internatem.  Powiem ci coś Wojtku, ale będziesz  to musiał zachować  tylko dla  siebie, Marcie też nie możesz tego powiedzieć.  Cała ta impreza jest przez  to, że matka Marty przyjechała tu po swoje dokumenty z facetem który nie jest tu mile  widziany. Facet chce się z nią ożenić, a ta pani wyjeżdżając z Polski nie  zabrała ze  sobą niczego więcej poza dowodem, paszportem i bardzo, bardzo dawno wydanymi odpisami metryki oraz  rozwodu. No a tam gdzie pracowała nikomu to nie przeszkadzało. Ona jest z tym człowiekiem już niemal pięć lat i teraz on chce się z nią żenić. A poznał ją w czymś w rodzaju  agencji towarzyskiej i wyciągnął ją stamtąd. I chyba nadal jest atrakcyjną  kobietą, skoro facet chce  się  z nią żenić. 

A może po prostu  chce facet zaoszczędzić i doszedł do  wniosku, że będzie  miał wikt, opierunek i  seks pod  ręką - wpadł Tadkowi  w  zdanie Wojtek. Bo z tego co ja  wiem, to seks w życiu tej pani był na pierwszym miejscu. Mój teść przyłapał ją z innym w swoim małżeńskim łóżku- Marta  była w tym  czasie  w  szkole. A ona  zaraz po rozwodzie wyjechała z Warszawy. Guzik z pętelką  ją obchodziła Marta i ojciec  Marty. Marta  w chwili rozwodu miała  12 lat i w  sądzie powiedziała jasno i  wyraźnie, że matka  wiecznie  narzekała, że Marta  jej przeszkadza  w życiu. Ja codziennie w podstawówce odprowadzałem Martę do domu i to zawsze  był pusty dom, choć jej matka  nie pracowała  zawodowo. I po rozwodzie codziennie byłem u Marty i czekałem razem   z nią na powrót jej ojca  z pracy. W sumie  miałem dwa domy. No a potem musiałem jechać  z rodzicami do tej  Austrii. Nie pozwolili mi robić tu liceum.

Następnego dnia rano zaraz  po śniadaniu Tadek został przez Wojtka  zapędzony do łóżka, a na podwórku koło bloku rzeczywiście pojawiła  się ekipa porządkująca otoczenie  tego bloku. Na podwórko wjechała ciężarówka z nowymi płytami chodnikowymi, wymieniano też krawężniki przy ścieżkach, przycinano winobluszcz na  bocznej ścianie budynku. Pan dozorca zaraz   pokazał ekipie, że w altanie śmietnikowej  popękał beton, więc  popękane podłoże  zastąpiły  nowe płyty  chodnikowe. Ojcowie  obojga zaśmiewali się, że chociaż raz czyn matki Marty dał pożądany i nie  szkodzący nikomu skutek. Alert trwał całe trzy dni, aż do momentu gdy matka Marty i ów facet -persona non grata- wsiedli do samolotu do Amsterdamu, a samolot spokojnie wzniósł się w powietrze i odleciał w zaplanowanym  rozkładem kierunku. Patrycja stwierdziła, że trzy dni bez Ewuni były wręcz katorgą i zaczęła  się zastanawiać jak ona zniesie nieobecność małej w  czasie wakacji, ale Wojtek ją pocieszył, że nie ma  problemu -  tata Marty na pewno ma jakiś zaległy urlop, więc będą mogli być z małą dłużej niż miesiąc.

Zastanawiam  się, czy gdyby ten facet z moją tak  zwaną  matką przyjechał tu na  miesiąc a nie  tylko na trzy  dni to czy ktoś  by ich śledził cały  miesiąc i ten Tadek lub któryś z tej  branży  siedziałby u nas cały miesiąc - zastanawiała  się Marta.  Nie mam pojęcia-  zapewnił ją  Wojtek. A ten Tadek to nawet bardzo równy facet, kończy prawo, chce się specjalizować w prawie karnym.  Gdy  byłem na drugim  roku to poszedłem z kolegą na mistrzostwa Polski w  szermierce i w przerwie rozmawialiśmy z nim na temat tych mistrzostw. A jak pamiętasz ja krótko chodziłem na  szermierkę,  ale   trochę miałem o niej pojęcie i gdy tłumaczyłem kumplowi dlaczego któryś z  szermierzy przegrał to wtedy dołączył do rozmowy ten Tadek, bo tak namiętnie tłumaczyłem kumplowi co  źle zrobił nasz  zawodnik, że  w końcu zademonstrowałem mu w jakiej pozycji powinien był atakować, a  ten Tadek stał obok  i  się włączył do rozmowy. Twierdzi, że to czysty przypadek, że teraz trafił na  nas. Facet ma  dobrą pamięć wzrokową - twierdzi, że poznał mnie na zdjęciu i był ciekawy co robię, bo wtedy ponoć mówiłem, że zaraz po studiach otworzę własną firmę.  Nie  sądzę bym powiedział, że ją otworzę - co najwyżej  mogłem mówić, że chciałbym mieć własną firmę.  Był  zaskoczony gdy poczytał, że robię doktorat. Jak widać to jesteśmy oboje nieźle prześwietleni. 

No i dobrze - stwierdziła  Marta, nie jesteśmy potomkami bezrobotnych darmozjadów tylko ludzi wykształconych, którzy dbali o to by  dzieci też  były wykształcone. A o tym Tadku nieźle świadczy fakt, że pracuje i studiuje. Wbrew pozorom studia zaoczne nie są złe, program nie jest okrojony- tyle  tylko, że z reguły  ci "zaoczni" to pracują, bo nie  wszystkie  kierunki są bezpłatne. W ogóle to jest  coraz  mniej kierunków bezpłatnych zaocznych, no ale ponoć w  tym układzie będzie  się rozwijać  sponsoring, co  z kolei zapewni firmom  dopływ dobrze  wykwalifikowanej siły roboczej. Wojtek roześmiał się - ciekawy bardzo jestem jak to zda  egzamin. No  chyba, że takiemu co go sponsorują władze nie  dadzą paszportu - wtedy rzeczywiście  jest  szansa, że taki  delikwent odpracuje swe  studia u sponsora.

Szef Marty głęboko odetchnął gdy Marta wróciła do pracy i na  "dzień dobry" powiedział, że całe  szczęście, że to  było tylko  lekkie  zatrucie pokarmowe i stwierdził, że jest coraz  mniej na mieście  miejsc w których można bezpiecznie  zjeść i  nie zatruć się. I że on unika jak ognia jadania na  mieście, bo już kilka razy cierpiał po takim "jedzeniu byle  gdzie". Wiesz szefie - ja to mam wrażenie, że po prostu  znów mi się przykleiła skórka od pomidora- już raz  miałam taką samą historię. A wydawało mi się że dokładnie pozbawiłam sałatkę z pomidorów skórki - powinnam była raczej wziąć mizerię- stwierdziła z  bardzo poważną miną  Marta. W chwilę potem gdy  już siedziała w  swoim pokoju pomyślała, że jest straszną gapą, bo nie  zapytała  tego Tadka z jakiego powodu wystawiono jej to zwolnienie.

Teść Marty cieszył się, że wreszcie wszystko wróciło do normy, jej rodzice  także.  W weekend cztery męskie głowy rodzin pojechały  w sprawie "zaklepania" letniska. Z "młodymi" tatusiami  pojechał również Ziuk, bo- jak sam to określił my to musimy dla nas wziąć chyba 3 pokoje. Nie  da  się ukryć, że w  sumie to musimy wynająć cały dom. Bo z tą gromadą naszych dzieci to jednak cały  czas muszą być dwie osoby dorosłe.  Stale będzie tam piątka dzieci i sześć osób dorosłych. A w  weekendy będzie tłok - podsumowała Marta.

Wojtek, który dowiedział się o matce Marty samych niemiłych  rzeczy postanowił porozmawiać o tym na osobności z ojcem Marty. Ale okazało się, że o tym wszystkim to obaj ojcowie wiedzieli już od  dawna, a zdaniem ojca  Marty to chyba nie dzieje się matce Marty żadna krzywda, skoro ten mężczyzna  jest z  nią już kilka  lat a teraz chce  ją poślubić. Wie przecież o jej przeszłości, nie poznał jej u kogoś znajomego ale  w tak zwanej "agencji towarzyskiej", czyli na  dość specyficznym przyjęciu,  które umożliwia panom poznać atrakcyjne panie.  To taka specyficzna nowa forma "domu uciech" - bo na terenie takiej agencji ludzie  się tylko poznają, rozmawiają, razem jedzą kolację a po kolacji opuszczają miejsce spotkania. Jak dotąd to w  żadnym kraju  nie ma zakazu spotykania   się w  celu wspólnego zjedzenia  kolacji i rozmowy. Od kilku lat w Polsce też działają takie agencje towarzyskie, ale nawet jeśli policja zrobi  nalot to  nie ma do czego się przyczepić- ludzie siedzą grzecznie  przy stole, w mieszkaniu jest cicho, żadnych krzyków, nie ma pijanych,  rozmawiają,  na  stole nigdy  nie  ma  alkoholu, panie nie  spacerują pół gołe po pokoju.

Zdaniem ojca Wojtka to taka forma stwarza spore zagrożenie dla kobiet, bo znacznie bezpieczniej byłoby w tradycyjnym domu publicznym, w którym niewłaściwie zachowujący się klient jest wypraszany. Ale nie ma pojęcia jak to wszystko dokładnie wygląda. Podobno w naszym mieście jest sporo takich "agencji towarzyskich" powiedział synowi.

                                                                           c.d.n.



poniedziałek, 18 listopada 2024

Córeczka tatusia - 170

W "życiu  dorosłym" zdeterminowanym codzienną pracą  dni mijają   jakoś  szybko zlewając  się w swoistą  całość. Marta w pewnym momencie  stwierdziła, że dni  tygodnia mijają  jej jakoś dziwnie szybko  i niemal w każdy piątek  wieczorem dopadało  ją  zdziwienie, że to już weekend  przed  nią. Nie wiem  co jest - skarżyła  się tacie - gdyby  nie kalendarz  na  ścianie i to, że każdego wieczoru przekreślam kolorową kredką mijający  dzień to miałabym  wrażenie, że  czas  w jakimś  sensie stoi  w miejscu. Dziecko, trochę pracy, dziecko i już zaczyna  się kolejny  dzień.  

No ale przecież  wcale  nie musisz  pracować - przypomniał jej ojciec. Nie chciałaś  wziąć trzyletniego wychowawczego no to nie  wzięłaś - to był twój  wybór  córeczko. Ale jeśli chcesz to możesz w każdej chwili, nim Ewunia   ukończy trzy lata, wziąć jeszcze ten urlop. Wojtek też tak  uważa. Wiem, że ma dla  was zabezpieczenie finansowe, założył nawet oddzielne  konto, bo sądził, że jednak  weźmiesz ten trzyletni urlop wychowawczy.

No ale nie  chcę iść na ten  wychowawczy, bo wtedy zmarnuje mi  się to wszystko co już w tej branży osiągnęłam - stwierdziła  Marta. I jestem bardzo wdzięczna  Pati, że  zajmuje  się Ewą  gdy jestem w laboratorium. To chyba  jakiś  rodzaj  histerii u  mnie, że  czuję się  "rozdarta" - tak naprawdę to jestem sama  sobą jako matką nieco rozczarowana. Mój lekarz, gdy byłam ostatnio na kontroli powiedział  mi, że powinnam się teraz  zastanowić nad  drugim  dzieckiem, jeśli oczywiście planujemy  dwoje. Ale  chyba miałam wypisane na twarzy, że "jeszcze  długo  nie, a potem  wcale" bo bardzo płynnie zeszliśmy na inny temat, co do którego mieliśmy jednakowe  zdanie. Mam tylko wyrzuty  sumienia, że w pewnym  sensie podrzuciłam Ewę  Pati.

Nie podrzuciłaś, Pati wręcz kwitnie  od kiedy zajmuje  się Ewunią. Poza tym nie przesadzaj - Pati zajmuje się Ewą regularnie  raptem 4 godziny dziennie, raz na jakiś czas jest  to o godzinę dłużej, ale nie jest cały  czas sama z  Ewą, bo twój teść spędza przedpołudnia w  waszym mieszkaniu. A Ewunia uczy  się od  małego, że świat to nieco więcej niż cycuś mamy i spoglądająca  na  dziecko z nad jej ramienia facjata  taty. Fakt, że Ewa rozwija   się "książkowo"- elegancko  siedzi, czepia   się szczebelków  łóżeczka, jak ją  się trzyma pod paszkami to szuka  stópkami podłoża i koncertowo przekręca  się w pozycji leżącej wokół  własnej osi. A jej nóżęta są  w ciągłym  ruchu.  Teraz to nawet na  moment nie można jej zostawić samej na  waszym łóżku, bo ona   lada moment  zacznie pełzać. A ciekawi ją  wszystko. Ostatnio w trakcie zmiany pampersów spodobały  się  jej własne  stópki, więc złapała własną stópkę i usiłowała ją wsadzić sobie do buźki. Nasze oczy też  ją  interesują - Pati  się śmieje, że mała  sprawdza czy da  się oko  wyjąć nie używając  do tego  widelca.

Misia  już przestała  być  zazdrosna o Ewę i odkryła, że  świetnie da  się spać na  spacerze w koszyku pod wózkiem. Wiesz  córeńko - Pati jest szczęśliwa, że ma stały kontakt z Ewunią. Marzyła o własnym dziecku, no ale  jej mąż  się do tego nie nadawał a gdy wreszcie ułożyła  sobie życie ze mną to już było zbyt późno na  dziecko. I zawsze podkreśla, że ma córkę, świetnego  zięcia i  wnuczkę. To wszystko to jeszcze jeden dowód na to, że więzy krwi są tak naprawdę mało istotne. Zresztą masz na to dowody wśród waszych przyjaciół. Marylka  jest super  mamą dla chłopców Andrzeja, a  Ziukowie stali  się rodzicami dla Ali i Michała. Rozmawiałem z rodzicami Andrzeja, w tym  sezonie cały dom  będzie  dla nas. Ale gotować to będzie tak jak w ubiegłym roku właścicielka.

Kilka dni później, dość późnym wieczorem przyszedł tata Marty z dość zaskakującą wiadomością. Wpierw zapytał się Martę, czy ona pamięta  jak wyglądała jej matka. Moja matka? - nie pamiętam, bardzo starannie po ostatniej rozprawie skreśliłam ją w pamięci. Jedyne co pamiętam to jak była ubrana tego dnia  gdy  ja byłam przepytywana w sądzie. Była  w takiej ciemnozielonej  mechatej garsonce w jakiś wzór - chyba to były jasno rude liście i nie wyglądała   w tym fajnie, ale to było jeszcze  przed  ostatnią rozprawą. A potem , już w domu usunęłam z albumu wszystkie jej zdjęcia i je podarłam. A ty się na mnie za to nie gniewałeś. Nie pamiętam jej twarzy. Moja teściowa powiedziała mi kiedyś, że matka była bardzo ładna, tylko rozum nie szedł w parze  z jej urodą.  A dlaczego pytasz?

Tata Marty  ciężko westchnął - bo od dwóch dni podobno jest w Warszawie. Przyjechała z jakimś typem, którego obecność w naszym kraju nie jest pożądana. Mam nadzieję,  że nie  zechce się tu przywlec. Na  wszelki wypadek mamy ochronę. Ja też mam gościa,  a nawet  dwóch bo twój Wojtku ojciec będzie  u nas nocował, a  drugi  gość to ochroniarz.  Nie  wiemy czy znają adres  tamtego  mieszkania twego ojca  czy nie, ale będzie lepiej gdy nie  będzie tam  sam.  Podeślij dziś  córeczko do szefa  wiadomość, że jesteś chora i że  jutro ktoś podrzuci do firmy twoje zwolnienie lekarskie. A propos ochrony - udostępnijcie  mu ten malutki pokoik od strony ogródka. I oczywiście nie odbierajcie żadnych telefonów stacjonarnych. Ochrona ma klucz do waszego mieszkania. Ja zaraz podrzucę   jakieś  zaopatrzenie dla tego człowieka.  Ależ  nie trzeba - powiedział Wojtek - czego jak  czego, ale  jedzenia  to u nas  nie brak.  

Na sms-y od  nieznanych numerów nie  reagujcie.  Kontynuował tata Marty. O cholera - szepnął Wojtek. To może ja jutro zostanę w takim razie  w  domu. Mam tylko jeden wykład więc albo go poprowadzi Michał albo ja przy okazji to uzupełnię. 

No to ja  się w takim razie zaraz wyniosę gdy tylko dotrze tu człowiek z ochrony - oznajmił tata Marty. Mam nadzieję, że Pati nie  dostała ataku serca gdy się dowiedziała co się dzieje. W dziesięć minut później usłyszeli pukanie do drzwi -brzmiało tak, jakby ktoś delikatnie stukał jakimś patykiem w  drzwi. No fajnie, to on, mówiłem mu, że dziecko może już spać. Po chwili "zaszurał" klucz  w  zamku i wszedł zapowiedziany ochroniarz. Tata ucałował Martę, poklepał po ramieniu Wojtka, założył wiatrówkę i cicho wyszedł z mieszkania. Pan ochroniarz starannie zamknął za nim drzwi i powiedział - jestem Tadek. 

Pozwólcie mi przejść się po mieszkaniu - fajnie, że tu są wszędzie żaluzje i dodatkowo zasłony - stwierdził.  Te zasłony to mój pomysł - powiedziała  Marta - po prostu okno z  samymi żaluzjami wygląda szalenie smutno.  Wojtek oprowadził człowieka po mieszkaniu a Marta zapytała  się czy jest coś czego "Tadek" nie je lub  nie pije, ale gość oświadczył, że jada wszystko ale nie pije absolutnie  alkoholu. To fajnie, bo my też nie pijemy alkoholu- poinformowała go Marta.  Zaraz panu pościelę łóżko w  tym śmiesznie małym pokoju - powiedziała  Marta. Nie ma potrzeby - ja tu mam czuwać a nie  spać. Wyśpię się w  dzień. Bo dzienna ochrona będzie porządkowała podwórze.  

No to naszemu panu dozorcy chyba szczęka z dzioba wypadnie - zawyrokowała  Marta. Nie, nie wypadnie, już go o tym administracja na pewno powiadomiła - stwierdził pan Tadek. Ten winobluszcz nieco przy okazji przystrzygą. Podoba  mi  się to osiedle, w  sumie jest przytulne. Bo ja taki mało nowoczesny jestem - denerwują mnie wieżowce- zwierzył się Tadek. Śmieją się ze mnie, że najchętniej mieszkałbym w psiej  budzie lub w niedźwiedziej gawrze.  

Może po prostu ma pan nie  zdiagnozowany lęk wysokości - wiele osób na to cierpi i nie każdy o tym wie- diagnozowała  w ciemno  Marta. Nie, mnie  raczej przeraża ta ilość mieszkań, ilość osób w budynku - zupełnie jak mrowisko. No fakt - tu na naszej klatce są tylko cztery mieszkania, bo to koniec budynku i tak samo jest  z drugiej strony budynku, a te środkowe klatki mają nieco inny układ mieszkań i mniejsze  mieszkania. I tam  są po dwa mieszkania na jednym piętrze.Tu tylko ta  niewygoda, że to budynki czteropiętrowe i nie  mają windy, więc co jakiś czas ci bardziej leciwi z 3 i 4 pięter przeprowadzają  się do innych mieszkań. Tu większość mieszkań to już  mieszkania wykupione i są własnościowe. W każdym razie ja  wolę to mieszkanie choć to parter. Ten pokoik to wg projektanta to miała  być tzw. garderoba, żeby w innych pokojach nie  było szaf. Ale u nas często jest sypialnią  dla gości. 

Ale to ogrodzenie to powinni tu zmienić, bo tę siatkę bez trudu można przeciąć - ocenił Tadek. Ono powinno być ze  stalowych sztachet, skoro ma  być takie "przewiewne". Pewnie tak- zgodziła  się Marta- ale wszyscy się  w bloku znamy i gdy ktoś wyjeżdża na urlop to reszta czuwa. Sąsiadka nad  nami już pewnie głowi się kto do nas przyjechał. Gdy mój teść zaczął u nas często nocować  zaraz  się mnie przepytała co to za facet tu bywa. Najlepsze jest to, że z naszej klatki  schodowej to znam właśnie  tylko tę jedną sąsiadkę, a mieszkam tu "od  zawsze". To osiedle to było budowane dość szybko po zakończeniu wojny, jest naprawdę stare. No ale dzięki temu jest zagospodarowane i tak naprawdę  nie trzeba  nigdzie  daleko na  zakupy jeździć. I do lekarza blisko i nawet  sporo jest  tu zieleni. I do metra jest  niedaleko. Nie ma tu  czegoś takiego jak plac zabaw  dla dzieci i jeśli mam  być  szczera to bardzo mnie to cieszy. Mam koleżankę, która miała  właśnie niemal pod oknami plac  zabaw. Wrzask za oknem jak dzień  długi, no chyba  że deszcz lał, co jakiś czas płacz, bo na betonie stały drabinki dla dzieci, więc co jakiś czas któreś miało spotkanie  z betonem. Była też piaskownica - miejsce w którym okoliczne psy zostawiały po sobie  pamiątki, a okoliczni pijaczkowie traktowali piaskownicę  jako zlewnię moczu lub  miejsce zawodów który dalej posika. Po trzech latach wyprowadziła  się stamtąd.

A co pani powie sąsiadce gdy o  mnie  zapyta?- Tadek  był wyraźnie  rozbawiony. Że jest pan dalekim kuzynem Wojtka, który chce  się przeprowadzić do Warszawy, bo zmęczyły pana  dojazdy  do pracy. Teraz  takie  czasy, że codziennie  do Warszawy dojeżdża ponoć milion osób. Bo tu jest praca a w tych okolicznych  miejscowościach  nie ma. No to idę robić dla nas wszystkich kolację - zameldowała  Marta. Ale ja pani  nie pomogę , muszę tu siedzieć, bo przez  to ogrodzenie nie jest tu bezpiecznie.  Ależ mnie  nie trzeba  w czymkolwiek pomagać, zresztą jak coś  będzie trzeba pomóc to mi mąż pomoże, zawsze  mi pomaga. Poza tym możemy  zjeść w tym dużym pokoju od  strony "niebezpiecznej". Tu na trawniku jest coś, co nazywam  pułapką- jest dziura  w ziemi po drzewku, które  nie doceniło mojej troski i uschło. I ostatniej jesieni zostało z  ziemi wykopane a  dziura po nim jest przykryta siatką, a że nocą  jest w tym ogródku  ciemno to jeśli ktoś się będzie  zakradał to przynajmniej jedną  nogą  w dziurę wpadnie. Nawet w  dzień tę dziurę  ledwo widać  bo na  siatce są, w charakterze ozdoby, sztuczne kwiatki. Wciąż nam  brak czasu by pojechać do ogrodnika po jakiś krzew. A koty tu  nie łażą, zresztą kot nie  ma problemu z unikaniem pułapek. A  sąsiadka z  góry zachwycona, bo z lekka niedowidzi i nie zassała, że to sztuczne kwiatki.

                                                                 c.d.n.

wtorek, 12 listopada 2024

Córeczka tatusia - 169

Następnego  dnia, nim Marta  zdążyła wyjść do pracy " upolował" ją telefonicznie  szef  mówiąc, że jest aktualnie w klinice i nie  ma wolnych terminów do Andrzeja, a on tę noc  spędził na  tabletkach przeciwbólowych, a recepcjonistka  mu powiedziała, że musi  się  zgłosić do innego szpitala, takiego  w którym aktualnie jest  tzw. "ostry dyżur".  Marta w myśli posłała,  bez  adresu, wiązankę przekleństw, poprosiła  by  szef spokojnie poczekał w głównym  holu, ona  się  zorientuje  w  sytuacji i najdalej  za 20 minut do niego oddzwoni. Po rozłączeniu  się z szefem zatelefonowała  do Maryli, by  się  dowiedzieć gdzie  można teraz upolować Andrzeja bo jej  szef na  coś umiera  z bólu, chciał się dostać do chirurga ale u Andrzeja jest na  dziś komplet  pacjentów a facet siedzi  w holu kliniki. 

Aaaa, to  się dobrze  składa- stwierdziła  Maryla, bo Andrzej w tej  chwili jest i przyjmuje pooperacyjnych pacjentów. Powiedz mi tylko jak się ten  facet  nazywa i z grubsza jak  wygląda, to ja go zaraz każę odnaleźć, a ty  zaraz to niego zadzwoń i powiedz mu, żeby nadsłuchiwał, bo  będzie poszukiwany "głosowo"to znaczy recepcjonostka  wywoła jego  nazwisko. Marta zaraz zawiadomiła  szefa, co się będzie  za chwilę działo i niech  się nastawi na to, że może go nawet zatrzymają w  szpitalu.  Usłyszała od  szefa, że jest "wielka" co szalenie Martę rozbawiło i powiedziała, że pierwszy raz  słyszy, że  osoba, która nie ma  nawet 160 cm wzrostu  jest wielka i powiedziała, że za moment  już jedzie  do laboratorium no i żeby dał jej znać co stwierdzono.  Gdy już  dotarła  do laboratorium, została  tam powitana wiadomością, że  szef chory i żeby kwestię nowego opakowania odłożyć na  razie, a termin  spotkania ustali  się, gdy szef będzie  mniej więcej wiedział kiedy wróci do pracy. Marta udała  szalone   zdziwienie, wyraziła głośno  swe współczucie i  zabrała się do pracy. W dwie godziny później dostała sms od  szefa, że już jest na  oddziale i na  cito przechodzi różne badania i najprawdopodobniej  będzie operowany następnego dnia, bo chirurg uparł się, żeby powtórzyć USG, bo to badanie  to on miał robione  miesiąc  wcześniej a dziś to może już inaczej  wyglądać i że ten lekarz ucieszył się bardzo, że on jest na  czczo a poprzedniego  dnia niewiele  co zjadł bo miał mdłości. Ma też  zrobione EKG i krew pobrali.  I gdy  tylko będzie  wiedział co dalej to napisze do Marty. Marta  odetchnęła  z ulgą i dopiero teraz   zdała  sobie  sprawę, że  z tego wszystkiego to ona  nawet  nie wie co szefa boli, no ale jakby na  to nie  spojrzeć to nie ma to żadnego  znaczenia- grunt, że już  go oddała Andrzejowi  pod opiekę. Kolejny raz uświadomiła  sobie, że jako  rodzina  mają  szczęście, że mają takiego wspaniałego przyjaciela.  

Teraz Marta z kolei zawiadomiła własnego  męża, że  wróci do  domu zaraz po godzinie 14,00 bo szef właśnie jest w  szpitalu i będzie  zapewne  "pokrojony" i że udało  się jej wcisnąć go pod opiekę  Andrzeja.  Wiesz Kociu, ja i tak się urwę, bo już to zapowiedziałem, tyle  tylko, że  sobie  nieco w  domu dziś popiszę - jeśli ty nie masz  nic  przeciwko temu - poinformował ją  Wojtek. Oczywiście Marta  nie  miała "nic przeciwko temu". Wczesnym wieczorem zatelefonował do Marty Andrzej, mówiąc, że należą się jej  szefowi brawa za to, że się wybrał  tego dnia do lekarza, że po obejrzeniu USG zdecydowano by nie  czekać do następnego dnia i "człowiek już jest po operacji", że nie Andrzej go operował, ale był jako asysta, a teraz   "człowiek jest pod kroplówką" na  pooperacyjnej   i zapewne wkrótce  się wybudzi, bo jednak zabieg  był pod narkozą pomimo tego, że prowadzony był techniką laparoskopową. Po prostu  po obejrzeniu USG, którego wynik niewiele im rozjaśnił sytuację stwierdzili, że spróbują  usunąć  chory  narząd laparoskopem, ale że pacjent  nie młodzieniec, a USG dało dość mglisty obraz tego co się dzieje w środku i istniała możliwość, że trzeba  będzie jednak w trakcie zmienić nową  technikę  na tradycyjną i dodatkowo usypiać i znieczulać  pacjenta a on do młodych  nie należy, to od  razu dali pełną  narkozę. No  ale  żeby było śmieszniej, to jednak  udało  się wszystko usunąć  laparoskopem. I szybciej człowiek dojdzie do siebie po czterech malutkich cięciach wokół pępka niż po przecinaniu  warstwy skóry i  mięśni.

A ty wiesz jakie ładne dwie córki ma  twój szef? - spytał Andrzej. Nie  znam ich osobiście - stwierdziła Marta, ale  poznałam jego żonę, szalenie miła osoba i kiedyś musiała  być wielce urodziwa, więc  mają po kim być córki ładne. Zresztą mój  szef też kiedyś był na pewno przystojniachą i gdyby nie  miał teraz za  dużo "kochanego ciała" to też  by  był niezłym  ciachem. A poza tym to szalenie uczciwy i porządny gość. Wszyscy go bardzo lubimy. No i jest naprawdę dobrym szefem.  I to on  mi fajnego promotora naraił.

No to ja  ci jeszcze  coś powiem - zapowiedział  Andrzej- chwalicie się wzajemnie, bo on  mi powiedział, że ty jesteś  dla niego jak trzecia  córka.  I że bardzo się cieszy, że u niego pracujesz, chociaż dotychczas  miał dość niemiłe doświadczenia  z  zatrudnianiem  kobiet. A ciebie to wszyscy faceci w laboratorium lubią i szanują. I jeszcze  mi dziękował za to, że tak dobrze cię leczyłem gdy miałaś pociętą rękę - powiedział Andrzej. No i stwierdził, że teraz wykupi  sobie abonament  w  naszej Klinice i zdążył to zrobić nim  go zgarnęliśmy na operacyjną. A gdy będę wychodził z kliniki wieczorem to jeszcze  do niego zajrzę. 

A to ty dziś jakoś  dziwnie długo pracujesz - stwierdziła  Marta- chyba jesteś  dziś  w Klinice od  rana!  No bo wciąż mamy wakat po Heniu - tłumaczył Andrzej. Nie ma  nadmiaru dobrych  chirurgów a byle kogo nie przyjmiemy. Sama wiesz jak to jest - wszyscy kończą te  same  studia, więc teoretycznie wszyscy łyknęli taką samą porcję  wiedzy, ale potem nie każdy trafi na  dobry  zespół, co w moim rozumieniu znaczy, że na  taki, który chce  się dzielić swą  wiedzą i doświadczeniem z "młodziakami".  Z chirurgami jak z dentystami - jedni są super a inni przeciętni. Uzupełnienia  po jednych dentystach  trzymają się  do grobowej  deski a po  niektórych to uzupełnienia  mają chyba  jakieś odnóża i uciekają z zęba.  Mnie  kiedyś jakiś cudotwórca trzy razy plombował jeden  ząb,  w końcu poszedłem do innego i mam do dziś tę plombę.  Marylka też  dziś siedzi w klinice tak  samo długo jak ja, ale tak jesteśmy zaganiani, że nawet kawy  razem nie wypiliśmy. Jeszcze  trochę a dzieciaki zapomną jak  wyglądamy. Ciekawe jak to będzie w  sezonie urlopowym. Ojciec stwierdził, że i te wakacje najchętniej spędziliby w tym samym  miejscu co w ubiegłym roku. Krótka  podróż, blisko cywilizacji i dzieciakom też tam  się podobało. Ala i  Michał też optują za takimi wakacjami i może ty z Ewunią też byś pojechała? Tylko szybko o tym pomyśl - Maryla już  rozmawiała z właścicielką i tak na  wszelki wypadek powiedziała, że może  być  potrzebny jeszcze jeden  pokój  dla Was. No i wtedy to właściwie cały dom  będzie  dla nas.  

No ja  o swoim urlopie to muszę wpierw z szefem pogawędzić,  ale ja mam o tyle  dobrze, że mogę bez problemu  wyekspediować "Ewannę" na przykład z moimi rodzicami a my z Wojtkiem bywalibyśmy tylko w weekendy  i dziecko byłoby  miesiąc z nami i miesiąc  z nimi- stwierdziła Marta. To jak widzę-  Andrzej zawiesił na  moment głos - musimy zorganizować u nas jakieś spotkanie robocze w któryś weekend - może nawet w ten? Spotkalibyśmy się u nas - przejrzę  grafik Marylki i swój. Ostatnio mam taki luksus, że  to ona zajmuje  się naszymi grafikami. 

Nie  wiem czemu, ale przybywa nam pacjentów. Niestety   równolegle  z tym nie przybywa nam lekarzy ani miejsca dla pacjentów. Budynek nie jest z gumy. Ostatnio rozmawiałem  z kolegą, który mi powiedział, że w ich szpitalu na niemal wszystkich korytarzach stoją łóżka a  to wszak zerowy  komfort dla pacjentów. A on pracuje w  szpitalu chorób pulmonologicznych. A jakby na  to  nie spojrzeć to do  szpitala nie trafiają "ledwie   chorzy" ale stany  poważne, ci dla których pobyt w  szpitalu jest koniecznością. Gdy ostatnio rozmawialiśmy z szefem, o  tym że zaczyna być u nas krucho  z miejscami, to  stwierdził, że nasz budynek jest tak zaprojektowany, że nasze korytarze nie nadają  się na to, by leżeli na  nich pacjenci, bo te  korytarze są pozbawione okien. Poza tym przyjmujemy wielu pacjentów całkowicie odpłatnie bo póki  co to wiele jest osób które  chcą być leczone  w komfortowych  warunkach a nie w  wieloosobowych salach lub na korytarzu. Więc na pewno nikt nie wpadnie  na pomysł by do jednoosobowego pokoju wstawić drugie  łóżko lub  trzecie do  dwuosobowego.  Bo jeszcze  trochę to jakiś geniusz  wpadnie  na myśl, żeby zlikwidować łazienki przy pokojach i przerobić je na sale dla pacjentów. Na  szczęście budynek i jego wyposażenie nie jest własnością państwa lecz prywatną. Grunt należący do  szpitala  też nie jest własnością państwa. I państwo pobiera niezły haracz a pokrywa koszty tylko za takie zabiegi, które są urzędowo refundowane. Te  nierefundowane przez państwo pokrywa pacjent. Ty i Wojtek jako moja  rodzina to płaciliście niższą stawkę za pokoje, a wszystkie zabiegi szły z  waszego państwowego ubezpieczenia. Słyszałem że Instytut Kardiologii też ma kłopoty z miejscem dla pacjentów. Śmieliśmy  się, że oni to mogą stawiać latem łóżka poza  budynkiem na tych trawniczkach, które okalają budynek, bo tam większość sal pacjentów  jest na  poziomie  zerowym. Problem  byłby tylko z  tymi, którzy muszą  być wspomagani tlenem na okrągło. Śmiech  śmiechem  ale wesoło to  nie jest. A skoro jesteśmy  przy "sercowcach"- jak się sprawuje ojciec Wojtka?  Zerknij Marciu w wolniejszej  chwili   w kalendarz,  czy  nie trzeba  go aby na kontrolę wysłać. 

Marta roześmiała  się - ojciec Wojtka odkąd dowiedział się, że będzie  dziadkiem to zaczął bardzo o siebie  dbać i teraz pilnuje  diety i wizyt kontrolnych. A tak  na  moje oko to wszystko z nim w porządku. A w Ewunię to  wpatrzony  niczym w  święty obrazek. Wojtek się   śmiał, że jeszcze  trochę a  ojciec  zmusi  własny organizm do produkcji mleka. On teraz, jak  sam mówi, nadrabia  zaległości, bo gdy Wojtek był niemowlakiem to jego ojciec raczej dość rzadko bywał w  domu w ogóle się nie  zajmował dzieckiem, bo ciągle był w jakichś delegacjach zagranicznych. I twierdzi, że takie  "maleństwo" i udział w jego życiu , w jego rozwoju to dla  niego wielkie odkrycie. I ciągle jest  zdania, że Ewunia jest nadzwyczajna. Ojciec  to już jej opowiada przeróżne rzeczy, nawet o  swoich znajomych  z pracy, a raz  nawet jej śpiewał  jakąś kołysankę po niemiecku i podejrzewam, że ona zacznie  szalenie szybko mówić. On ma  więcej do niej  cierpliwości niż ja.  Ewanna ma ciągle koło  siebie "zgraję" ludzi i efekt  taki, że nie boi się nowych  twarzy.

Andrzej słuchał tych wszystkich  rewelacji cierpliwie ale  w pewnej  chwili spytał, dlaczego Marta mówi o Ewie "Ewanna". To proste - zapewniła  go Marta - ona ma dwa imiona- na pierwsze ma  Ewa a na drugie  Anna, więc wymyśliłam dla niej zbitkę obu  imion i mówię o  niej Ewanna. Ale gdy mówię do niej to   jakoś  tak  zawsze bez imienia, najczęściej to używam  zwrotu córeńka w przeróżnych przypadkach. Wojtek mówi do  niej Moje Słoneczko, dla Pati to ona  jest  "Ociupeństwem", dla mojego taty "Skarbem". Jedno dziecko w  domu a imion  tyle jakby był żłobek. 

Andrzej zaczął się  śmiać - a mój Piotrek z uporem  maniaka mówi, że  on gdy dorośnie to  się z Ewą ożeni. Muszę to kiedyś nagrać i zostawić na pamiątkę, bo ta pewność i stanowczość w jego  głosie jest powalająca. Najzabawniejsze jest  to, że on  nie wie, że ja nie  mam nic przeciw takiemu scenariuszowi - miałbym  bardzo fajną  synową! Ostatnio stwierdziliśmy  z  Marylą, że  wy, Michałowie i my tworzymy jakąś wielce  zgraną paczkę. Mój ojciec też tak uważa. Licz się moja  droga  z tym, że gdy do nas wreszcie przyjdziecie to nie będzie lekko, bo Jacek szalenie dużo rysuje, dziadek dał mu szkicownik, taki prawdziwy, kupiony  w  sklepie  z  zaopatrzeniem dla plastyków, do tego wielkie pudło kredek  i teraz  Jacek   ciągle coś rysuje a swe  dzieła  chowa do teczki z napisem "rysunki dla cioci Marty" - napis zrobił dziadek i Jacek  nie może  się doczekać kiedy  wreszcie do nas przyjdziecie, byś mogła  to zobaczyć. Powiedziałem, że na pewno przyjdziecie wtedy, gdy będzie na  tyle  ciepło, że Ewunia będzie  mogła być na  dworze w naszym ogródko-podwórku. 

                                                                        c.d.n.

sobota, 9 listopada 2024

Córeczka tatusia - 168

 W trzy  dni później, wieczorem, zatelefonowała  do domu Marty i Wojtka  jego matka.  Marta  akurat skończyła wieczorne   ablucje Ewuni i teraz  ją karmiła, więc telefon, ku wielkiemu  zdumieniu teściowej odebrała Pati, która zawsze "dyżurowała" u  Marty jeśli Wojtek musiał być wieczorem na  uczelni bo zastępował swego przyjaciela,  Michała.

Teściowa  Marty była najwyraźniej  w świecie mocno rozczarowana faktem, że synowa  nie może teraz -zaraz  z nią rozmawiać więc tylko powiedziała - nie  wiedziałam, że młodzi mają tak trudną  sytuację  finansową, że  mój  biedny  syn  musi pracować od świtu do nocy.  Pati słysząc to nieomal się nie ugryzła  w język by nie powiedzieć jej  czegoś niemiłego, ale  zamiast tego powiedziała- przekażę Martusi, że telefonowałaś i powiedz do której ona  może do ciebie jeszcze  dziś zadzwonić. Skończy  karmić Ewunię i utuli do  snu i wtedy  do ciebie  zatelefonuje. No dobrze - nie  chodzę  spać z kurami, do jedenastej może  do mnie zadzwonić na  komórkę - powiedziała nieco nadąsanym  tonem teściowa  Marty.

W kilka minut później do  domu dotarł Wojtek, z dwiema  siatami pełnymi przeróżnych wiktuałów, których spora  część była głównie dla Ewuni i Marty. Były tam domowe  soczki dla Ewuni oraz marchew i inne  warzywa hodowane bez  chemicznych oprysków, bowiem Ziuk stwierdził, że dzieci z jego  rodziny powinny jeść to co dla  nich najzdrowsze, a on Martę, Ewę i Wojtka uważa  za  swoją rodzinę, a nie  tylko za swych przyjaciół. 

Jak  było do przewidzenia, Wojtek gdy tylko został poinformowany, że telefonowała  jego matka i że ubolewała  nad faktem, że biedny synek pracuje od świtu do nocy bo zapewne  brak  mu pieniędzy, zaraz zatelefonował do swej matki. Chwilę rozmawiał stojąc na  środku kuchni, a potem poszedł w drugi koniec mieszkania, by się swobodnie wyciągnąć na łóżku w pokoju swego ojca. Był  zmęczony, bo cały  wykład stał, a jak  wiadomo to stanie męczy więcej  niż  chodzenie. W pół godziny później przyszedł do kuchni uśmiechnięty i powiedział do Pati- mam nadzieję, że szybko tu do nas  nie zatelefonuje  ani nie przyjedzie. 

Jest wściekła, bo mój ojciec zmienił sobie operatora i przy okazji numer, o  czym ona  nie jest poinformowana i nie  będzie, więc czuje  się wielce urażona. Poza tym w dalszym  ciągu  chce namówić Martę by firmowała jej SPA, więc  musiałem jej w dość niemiły  sposób wybić  to z głowy. Wiesz Pati - ona  chyba ma jakieś omamy - powiedziała, że złoży pozew o alimenty od ojca, więc musiałem jej przypomnieć z czyjej winy nastąpił rozwód. I kwestia  alimentów była  wtedy omawiana. I że w dniu rozwodu to krzywdy  nie  miała- wzięła  z domu to co chciała. I że wszystko zostało spisane i ona składała  na każdym dokumencie i  wykazie  swój podpis i że te  wszystkie  dokumenty  są u ojca, a ona  ma ich kopie. Dobrze, że  tylko telefonowała,  a nie  zjechała tutaj do nas.  Ojciec powinien wrócić lada  moment. Muszę mu powiedzieć, że ona jest w  Warszawie. Po niej można  się wszystkiego spodziewać. 

Powiedziała, że chciałaby zobaczyć "swoją wnuczkę", więc  jej przypomniałem, że  widziała ją w Konstancinie i wystarczy.  A jaka oburzona, że  Marta nie wzięła trzyletniego urlopu wychowawczego! Podłożyła  się  tym, bo jej przypomniałem, że ona nie pracowała zawodowo ale pomimo tego miała do dziecka nianię i na dodatek pomoc domową. Nie mówiłem jej że to ty się zajmujesz Ewunią gdy Marta idzie na te pół etatu do laboratorium, bo wtedy jak  amen w pacierzu przyszłaby  tutaj.

Gdy Ewunia już  słodko zasnęła do kuchni przyszła Marta a w pięć minut później, niemal jednocześnie obaj ojcowie dotarli do mieszkania. Dziadkowie po cichutku zajrzeli wpierw  do "słodyczki" i po chwili wrócili z sypialni uśmiechnięci i rozczuleni widokiem "śpiącej królewny". Po wspólnej kolacji i krótkim omówieniu "wydarzeń  dnia" rodzice Marty wzięli na  spacer Misię, mówiąc, że Misię to przyprowadzi do nich po porannym  spacerze Pati, gdy tak jak ostatnio przyjdzie do nich o 9,30 by zostać z dzieckiem. Marta jeździła do pracy na  godzinę 10,00, wychodziła z pracy o 14,00. Wracając z pracy robiła  zakupy dla  całej  rodziny. Było to bardzo  dobre  rozwiązanie, które  wszystkim  pasowało. W godzinach,  w których Marta rozpoczynała i kończyła pracę dojazd do i z pracy zajmował jej raptem 10 minut. A szef Marty twierdził, że jego zdaniem każdy pracujący koncepcyjnie nie jest w  stanie   być w 100% wydajnym przez 8 godzin pracy. A Marta czasem zostaje dłużej niż wymaga tego jej półetat - po prostu czasem jakiś świetny pomysł wpada  jej do głowy pod  koniec jej dnia pracy i wtedy  automatycznie  zostaje dłużej, więc  tylko wysyła do  domu wiadomość, że  wróci później.

Późnym  wieczorem Marta powiedziała do Wojtka, że jej to jest właściwie żal  jego matki, bo chyba  się jej jakoś nie najlepiej  w życiu układa.  No ale to nie nasza  wina, że jak mówisz, nie najlepiej  się jej w życiu układa - beznamiętnie  stwierdził Wojtek. Ja  rozumiem, że  może nie układało się  jej życie intymne z moim ojcem- stwierdził Wojtek- no ale  nie mogę  się oprzeć  wrażeniu, że powinna była o tym wpierw z nim rozmawiać a  nie  romansować z innym facetem. Jestem w  stanie  zrozumieć, że żar uczuć minął, nie każda  miłość trwa  wiecznie i z  wielu różnych przyczyn  może zamienić  się w obojętność, no ale jeżeli tak  się stanie to trzeba jednak o tym  z partnerem porozmawiać, bo jakby na  to nie spojrzeć  to uczucia nie  biorą  się z powietrza, nie  są roznoszone wiatrem jak nitki pajęczyn. 

Bo to tylko tak  się mówi, że kocha się kogoś za nic. Wcale tak nie jest - bo jeśli kogoś  kochamy to ta osoba posiada  cechy które nam  odpowiadają i są to cechy i fizyczne i psychiczne. I gdy z jakiegoś powodu człowiek traci te cechy, to  należy o tym porozmawiać, powiedzieć że nie jesteśmy w stanie  zaakceptować  takich  zmian. Mam ogromny  żal  do matki, że nie porozmawiała wpierw o  wszystkim z ojcem. Nie  wykluczam, że pomimo rozmów ten  związek by  nie przetrwał, no ale przynajmniej ojciec  nie  czułby się ośmieszony i oszukany, bo pewnie i tak nastąpiłby  rozwód.  I , żeby było śmieszniej, to dla  mnie bardziej matką jest Patrycja, osoba  zupełnie  nie  spokrewniona, a mimo tego tak bardzo serdeczna i dbająca o nas.  Popatrz - Ziukowie nie  są wcale naszą rodziną a traktują nas tak samo jak Alę i Michała. I choć jedyne co łączy Alę z nimi w sensie pokrewieństwa  to jest ich wnuk,  to oni są dla Ali,  Michała i ich  dzieci  oparciem, czują  się dziadkami  nie  tylko Mirka ale i "Pareczki".  To co mnie  zawsze złości u mojej matki to fakt, że zawsze jest  zainteresowana  tylko  tym byś  ty  zajęła  się prowadzeniem jej biznesu i nie trafia do niej, że ty  nie jesteś tym wcale  zainteresowana. Jakoś nie  mogę  sobie przypomnieć by choć raz zaczęła  rozmowę od pytania jak ty się czujesz, jak reszta  rodziny się  czuje - zawsze na pierwszym planie jest jej biznes. Nie mam nawet bladego pojęcia po co tym razem tu przyjechała. Patrzyłem w wykaz firm kosmetycznych, salonów itp. i pod  tym adresem pod którym była  jej firma jest jakiś spory warzywniak, ale nie  sądzę by był jej. W każdym  razie w  wykazie  firm to już jej nie ma. Kilka nazwisk z tego jej  biznesu to nawet  pamiętam, ale nie  widziałem ich wśród właścicieli salonów kosmetycznych. Widać  z tego, że żadna  z nich nie miała kwalifikacji ozdobionych  tytułem mgr.

No to pewnie  dlatego twoja  mama  tak tu namiętnie  przyjeżdża- stwierdziła  Marta. Wiesz- nie  da  się ukryć, że te  nowe przepisy sporo namieszały. Pamiętam, że przepisy jasno  regulowały jakie zabiegi mogą  być wykonywane po szkole kosmetyczek i gdyby panie kosmetyczki przestrzegały tych procedur to nie  byłoby takiej zmiany przepisów. A przepisy  były jasne i czytelne - nie  wolno przeprowadzać   zabiegów w czasie których jest przecinana skóra. A ja pamiętam,gdy jeszcze  byłam w liceum, że kosmetyczki nie  miały takich ograniczeń  (albo  miały ale ich  nie przestrzegały)  i kaleczyły  skórę gdy np. usuwały "tłuszczaka" - to taka podskórna grudka tłuszczu i nie  da  się jej usunąć  bez maleńkiego nacięcia skóry. No a  każde takie otwarcie  skóry, zwłaszcza na twarzy, może  zaowocować sepsą, bo nie oszukujmy  się - w gabinecie  kosmetycznym nie ma takiej sterylności jak na  sali operacyjnej. I na pewno  były przypadki  zakażeń, stąd ta zmiana przepisów. 

Ja nie jeden raz mówiłam twojej mamie  że jakoś mało mnie pasjonuje usuwanie zanieczyszczeń z twarzyczek i gdybym nie trafiła na to laboratorium to pewnie  bym  się raczej zaczepiła  w jakimś salonie odnowy biologicznej jako kosmetolog a nie jako kosmetyczka. Bo kosmetolog to właściwie  tylko rozpoznaje co się ze skórą  dzieje, daje  wytyczne  jak o nią  dbać, ewentualnie zleca kosmetyczce jakie  zabiegi powinna wykonać. I już pod koniec trzeciego roku słyszałam jak  moje koleżanki twierdziły, że nie  wyobrażają sobie  by mieć zakład kosmetyczny i utrzymywać takiego darmozjada jak kosmetolog co to nie  będzie  robił żadnych zabiegów  a będzie  się tylko w kółko wymądrzał i brał  forsę.  Większość panienek  była z takich miejscowości, że miałabym spore  trudności gdybym  chciała do nich trafić nawet gdybym  się posługiwała  atlasem  samochodowym i one zostały "trafione- zatopione" tymi nowymi przepisami, bo to były ostatnie dwa lata bezpłatnego studium na "magisterkę", więc jeśli  się któraś nie  załapała  to miała "przechlapane". 

A dziś mi szef powiedział, że za miesiąc rozpocznie się produkcja tego naszego opatentowanego dermokosmetyku. Na razie tylko ja  wiem o tym, reszta  się dowie  pod  koniec  miesiąca. A jutro będę brała udział w burzy mózgów  dotyczącej projektu opakowania. Boję  się  tylko, że nie  dam rady  wyjść o 14,00. I pewnie  będę jutro tkwić w stosach opakowań, bo wpadłam na pomysł, by nieco przerobić jedno z już wykorzystywanych opakowań. Bo może  być "stary kształt" , więc  będzie  można wykorzystać  stare  wykrojniki do kartonu tylko nowy  będzie nadruk i będę go omawiać  z p. plastykiem. Pytałam się  szefa czy ma jakieś priorytety w kwestii opakowań, ale on twierdzi że jemu to obojętne, ale lubi gdy opakowania  nie  mają  jakichś zagadek  w kwestii otwierania. I przez  to  powiedzenie ja mam zagadkę o co mu idzie?

Wojtek uśmiechnął się - jutro to jest środa, ja nie prowadzę wykładów, więc mogę  się urwać tak, żeby być  w domu nawet o 13,30, więc będę mógł zluzować Pati a ty nie  będziesz  się musiała spieszyć. Poza  tym, o ile  się nic  nie  zmieniło to ojciec będzie jechał do ośrodka dopiero na  godzinę 16,00, czyli będzie  w domu co najmniej  do 15,30.  A wiesz - to powiedzenie twego szefa też mnie   w tej chwili zastanowiło- wszak ze  względów oszczędnościowo- praktycznych te kartonikowe  opakowania nie  są skomplikowane, zresztą ich  zawartość nie jest na  wagę złota, więc nie trzeba nic kombinować. Może idzie mu o to, by nie były  bardzo małe  bo takie mało gabarytowe pudełeczka ciężko jest obsługiwać męskim dłoniom. Zobacz kochanie - ja  nie  mam dłoni koszykarza ale i tak jest znacznie większa od  twojej łapeńki.  Marta popatrzyła na jego dłoń i powiedziała - ty  masz bardzo ładne szczupłe  dłonie- masz  dłoń pianisty, bez  problemu łapiesz oktawę.  Wojtek wzruszył ramionami - nie  wiem, nigdy nie  grałem na pianinie, bo na szczęście  matka  nie  wpadła na  pomysł żebym się uczył gry na instrumencie  klawiszowym. A pamiętasz  jak nas  zmuszano w  szkole do gry na flecie?  

Marta skrzywiła  się - pamiętam i pamiętam, że nasz  "pan od  muzyki" zawsze  przychodził ze  skrzypcami i na  nich coś grał. I do  dziś nie pojęłam dlaczego grał nam na tych  skrzypcach  a nie na flecie, skoro nam kazał na  nim grać. I pamiętam jak tata załatwił mi od laryngologa zwolnienie z chóru. Wy to mieliście lepiej, bo mieliście mutację, a  wtedy chłopcy  nie śpiewają. A pamiętasz, że w równoległej klasie  był jego syn? - spytała. Miał taką idealnie okrągłą buzię i chodził równolegle do szkoły muzycznej. Liceum to robił w  szkole muzycznej, ale potem nigdy o nim nie  słyszałam. Ale  nie  wykluczam, że oni wyjechali gdzieś za granicę, bo wieść  gminna  niosła, że jego ojciec załapał się  do jakiejś orkiestry symfonicznej, chyba  w NRD i tam już zostali. Jak słyszałam  to dostanie  się  do dobrej orkiestry  symfonicznej wcale  nie  było prostą i oczywistą  sprawą, zwłaszcza, że to nie  była polska  orkiestra.  Popatrz - jakoś rozleciała  się po świecie nasza klasa.  W okresie liceum to spotkałam tylko bliźniaków i nadal nie  wiedziałam który jest który, bo nadal byli straszecznie  do siebie podobni. Ze  dwa razy spotkałam Lilkę bo mieszkała w internacie, bo jej ojciec dostał jakąś  "dziką" placówkę, zdaje   się że w Ghanie i nie  było tam polskiej  szkoły, więc ją tu upchnęli w internacie - wiesz, w tym w którym tata nie  chciał mnie  zostawić. Dość często się z nią spotykałam na początku liceum, a potem słyszałam, że jej tata załapał się do Libii, ale tam też nie  było dobrej szkoły więc ją umieścili  we Włoszech w  szkole z wykładowym angielskim no i  z internatem. Ale nie  wiem w jakim mieście. W Libii  to wylądował też  twój imiennik, ale jego wysłali do szkoły z internatem na  Malcie. No popatrz - roześmiał się Wojtek - to ja  jednak nie  miałem  najgorzej - mieszkałem razem ze starymi w domu i nie tułałem się po internatach, a mimo tego nie  czułem  się szczęśliwy. Dopiero gdy zdałem na  Politechnikę poczułem się o  niebo lepiej - mogli mi wtedy starzy naskakać - w najgorszym układzie  poszedłbym do pracy i na  studia wieczorowe. A i tak najważniejsze   z tego  wszystkiego to  było to, że w dalszym  ciągu  mogliśmy być  razem.

                                                                       c.d.n.