Następnego dnia, nim Marta zdążyła wyjść do pracy " upolował" ją telefonicznie szef mówiąc, że jest aktualnie w klinice i nie ma wolnych terminów do Andrzeja, a on tę noc spędził na tabletkach przeciwbólowych, a recepcjonistka mu powiedziała, że musi się zgłosić do innego szpitala, takiego w którym aktualnie jest tzw. "ostry dyżur". Marta w myśli posłała, bez adresu, wiązankę przekleństw, poprosiła by szef spokojnie poczekał w głównym holu, ona się zorientuje w sytuacji i najdalej za 20 minut do niego oddzwoni. Po rozłączeniu się z szefem zatelefonowała do Maryli, by się dowiedzieć gdzie można teraz upolować Andrzeja bo jej szef na coś umiera z bólu, chciał się dostać do chirurga ale u Andrzeja jest na dziś komplet pacjentów a facet siedzi w holu kliniki.
Aaaa, to się dobrze składa- stwierdziła Maryla, bo Andrzej w tej chwili jest i przyjmuje pooperacyjnych pacjentów. Powiedz mi tylko jak się ten facet nazywa i z grubsza jak wygląda, to ja go zaraz każę odnaleźć, a ty zaraz to niego zadzwoń i powiedz mu, żeby nadsłuchiwał, bo będzie poszukiwany "głosowo"to znaczy recepcjonostka wywoła jego nazwisko. Marta zaraz zawiadomiła szefa, co się będzie za chwilę działo i niech się nastawi na to, że może go nawet zatrzymają w szpitalu. Usłyszała od szefa, że jest "wielka" co szalenie Martę rozbawiło i powiedziała, że pierwszy raz słyszy, że osoba, która nie ma nawet 160 cm wzrostu jest wielka i powiedziała, że za moment już jedzie do laboratorium no i żeby dał jej znać co stwierdzono. Gdy już dotarła do laboratorium, została tam powitana wiadomością, że szef chory i żeby kwestię nowego opakowania odłożyć na razie, a termin spotkania ustali się, gdy szef będzie mniej więcej wiedział kiedy wróci do pracy. Marta udała szalone zdziwienie, wyraziła głośno swe współczucie i zabrała się do pracy. W dwie godziny później dostała sms od szefa, że już jest na oddziale i na cito przechodzi różne badania i najprawdopodobniej będzie operowany następnego dnia, bo chirurg uparł się, żeby powtórzyć USG, bo to badanie to on miał robione miesiąc wcześniej a dziś to może już inaczej wyglądać i że ten lekarz ucieszył się bardzo, że on jest na czczo a poprzedniego dnia niewiele co zjadł bo miał mdłości. Ma też zrobione EKG i krew pobrali. I gdy tylko będzie wiedział co dalej to napisze do Marty. Marta odetchnęła z ulgą i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że z tego wszystkiego to ona nawet nie wie co szefa boli, no ale jakby na to nie spojrzeć to nie ma to żadnego znaczenia- grunt, że już go oddała Andrzejowi pod opiekę. Kolejny raz uświadomiła sobie, że jako rodzina mają szczęście, że mają takiego wspaniałego przyjaciela.
Teraz Marta z kolei zawiadomiła własnego męża, że wróci do domu zaraz po godzinie 14,00 bo szef właśnie jest w szpitalu i będzie zapewne "pokrojony" i że udało się jej wcisnąć go pod opiekę Andrzeja. Wiesz Kociu, ja i tak się urwę, bo już to zapowiedziałem, tyle tylko, że sobie nieco w domu dziś popiszę - jeśli ty nie masz nic przeciwko temu - poinformował ją Wojtek. Oczywiście Marta nie miała "nic przeciwko temu". Wczesnym wieczorem zatelefonował do Marty Andrzej, mówiąc, że należą się jej szefowi brawa za to, że się wybrał tego dnia do lekarza, że po obejrzeniu USG zdecydowano by nie czekać do następnego dnia i "człowiek już jest po operacji", że nie Andrzej go operował, ale był jako asysta, a teraz "człowiek jest pod kroplówką" na pooperacyjnej i zapewne wkrótce się wybudzi, bo jednak zabieg był pod narkozą pomimo tego, że prowadzony był techniką laparoskopową. Po prostu po obejrzeniu USG, którego wynik niewiele im rozjaśnił sytuację stwierdzili, że spróbują usunąć chory narząd laparoskopem, ale że pacjent nie młodzieniec, a USG dało dość mglisty obraz tego co się dzieje w środku i istniała możliwość, że trzeba będzie jednak w trakcie zmienić nową technikę na tradycyjną i dodatkowo usypiać i znieczulać pacjenta a on do młodych nie należy, to od razu dali pełną narkozę. No ale żeby było śmieszniej, to jednak udało się wszystko usunąć laparoskopem. I szybciej człowiek dojdzie do siebie po czterech malutkich cięciach wokół pępka niż po przecinaniu warstwy skóry i mięśni.
A ty wiesz jakie ładne dwie córki ma twój szef? - spytał Andrzej. Nie znam ich osobiście - stwierdziła Marta, ale poznałam jego żonę, szalenie miła osoba i kiedyś musiała być wielce urodziwa, więc mają po kim być córki ładne. Zresztą mój szef też kiedyś był na pewno przystojniachą i gdyby nie miał teraz za dużo "kochanego ciała" to też by był niezłym ciachem. A poza tym to szalenie uczciwy i porządny gość. Wszyscy go bardzo lubimy. No i jest naprawdę dobrym szefem. I to on mi fajnego promotora naraił.
No to ja ci jeszcze coś powiem - zapowiedział Andrzej- chwalicie się wzajemnie, bo on mi powiedział, że ty jesteś dla niego jak trzecia córka. I że bardzo się cieszy, że u niego pracujesz, chociaż dotychczas miał dość niemiłe doświadczenia z zatrudnianiem kobiet. A ciebie to wszyscy faceci w laboratorium lubią i szanują. I jeszcze mi dziękował za to, że tak dobrze cię leczyłem gdy miałaś pociętą rękę - powiedział Andrzej. No i stwierdził, że teraz wykupi sobie abonament w naszej Klinice i zdążył to zrobić nim go zgarnęliśmy na operacyjną. A gdy będę wychodził z kliniki wieczorem to jeszcze do niego zajrzę.
A to ty dziś jakoś dziwnie długo pracujesz - stwierdziła Marta- chyba jesteś dziś w Klinice od rana! No bo wciąż mamy wakat po Heniu - tłumaczył Andrzej. Nie ma nadmiaru dobrych chirurgów a byle kogo nie przyjmiemy. Sama wiesz jak to jest - wszyscy kończą te same studia, więc teoretycznie wszyscy łyknęli taką samą porcję wiedzy, ale potem nie każdy trafi na dobry zespół, co w moim rozumieniu znaczy, że na taki, który chce się dzielić swą wiedzą i doświadczeniem z "młodziakami". Z chirurgami jak z dentystami - jedni są super a inni przeciętni. Uzupełnienia po jednych dentystach trzymają się do grobowej deski a po niektórych to uzupełnienia mają chyba jakieś odnóża i uciekają z zęba. Mnie kiedyś jakiś cudotwórca trzy razy plombował jeden ząb, w końcu poszedłem do innego i mam do dziś tę plombę. Marylka też dziś siedzi w klinice tak samo długo jak ja, ale tak jesteśmy zaganiani, że nawet kawy razem nie wypiliśmy. Jeszcze trochę a dzieciaki zapomną jak wyglądamy. Ciekawe jak to będzie w sezonie urlopowym. Ojciec stwierdził, że i te wakacje najchętniej spędziliby w tym samym miejscu co w ubiegłym roku. Krótka podróż, blisko cywilizacji i dzieciakom też tam się podobało. Ala i Michał też optują za takimi wakacjami i może ty z Ewunią też byś pojechała? Tylko szybko o tym pomyśl - Maryla już rozmawiała z właścicielką i tak na wszelki wypadek powiedziała, że może być potrzebny jeszcze jeden pokój dla Was. No i wtedy to właściwie cały dom będzie dla nas.
No ja o swoim urlopie to muszę wpierw z szefem pogawędzić, ale ja mam o tyle dobrze, że mogę bez problemu wyekspediować "Ewannę" na przykład z moimi rodzicami a my z Wojtkiem bywalibyśmy tylko w weekendy i dziecko byłoby miesiąc z nami i miesiąc z nimi- stwierdziła Marta. To jak widzę- Andrzej zawiesił na moment głos - musimy zorganizować u nas jakieś spotkanie robocze w któryś weekend - może nawet w ten? Spotkalibyśmy się u nas - przejrzę grafik Marylki i swój. Ostatnio mam taki luksus, że to ona zajmuje się naszymi grafikami.
Nie wiem czemu, ale przybywa nam pacjentów. Niestety równolegle z tym nie przybywa nam lekarzy ani miejsca dla pacjentów. Budynek nie jest z gumy. Ostatnio rozmawiałem z kolegą, który mi powiedział, że w ich szpitalu na niemal wszystkich korytarzach stoją łóżka a to wszak zerowy komfort dla pacjentów. A on pracuje w szpitalu chorób pulmonologicznych. A jakby na to nie spojrzeć to do szpitala nie trafiają "ledwie chorzy" ale stany poważne, ci dla których pobyt w szpitalu jest koniecznością. Gdy ostatnio rozmawialiśmy z szefem, o tym że zaczyna być u nas krucho z miejscami, to stwierdził, że nasz budynek jest tak zaprojektowany, że nasze korytarze nie nadają się na to, by leżeli na nich pacjenci, bo te korytarze są pozbawione okien. Poza tym przyjmujemy wielu pacjentów całkowicie odpłatnie bo póki co to wiele jest osób które chcą być leczone w komfortowych warunkach a nie w wieloosobowych salach lub na korytarzu. Więc na pewno nikt nie wpadnie na pomysł by do jednoosobowego pokoju wstawić drugie łóżko lub trzecie do dwuosobowego. Bo jeszcze trochę to jakiś geniusz wpadnie na myśl, żeby zlikwidować łazienki przy pokojach i przerobić je na sale dla pacjentów. Na szczęście budynek i jego wyposażenie nie jest własnością państwa lecz prywatną. Grunt należący do szpitala też nie jest własnością państwa. I państwo pobiera niezły haracz a pokrywa koszty tylko za takie zabiegi, które są urzędowo refundowane. Te nierefundowane przez państwo pokrywa pacjent. Ty i Wojtek jako moja rodzina to płaciliście niższą stawkę za pokoje, a wszystkie zabiegi szły z waszego państwowego ubezpieczenia. Słyszałem że Instytut Kardiologii też ma kłopoty z miejscem dla pacjentów. Śmieliśmy się, że oni to mogą stawiać latem łóżka poza budynkiem na tych trawniczkach, które okalają budynek, bo tam większość sal pacjentów jest na poziomie zerowym. Problem byłby tylko z tymi, którzy muszą być wspomagani tlenem na okrągło. Śmiech śmiechem ale wesoło to nie jest. A skoro jesteśmy przy "sercowcach"- jak się sprawuje ojciec Wojtka? Zerknij Marciu w wolniejszej chwili w kalendarz, czy nie trzeba go aby na kontrolę wysłać.
Marta roześmiała się - ojciec Wojtka odkąd dowiedział się, że będzie dziadkiem to zaczął bardzo o siebie dbać i teraz pilnuje diety i wizyt kontrolnych. A tak na moje oko to wszystko z nim w porządku. A w Ewunię to wpatrzony niczym w święty obrazek. Wojtek się śmiał, że jeszcze trochę a ojciec zmusi własny organizm do produkcji mleka. On teraz, jak sam mówi, nadrabia zaległości, bo gdy Wojtek był niemowlakiem to jego ojciec raczej dość rzadko bywał w domu w ogóle się nie zajmował dzieckiem, bo ciągle był w jakichś delegacjach zagranicznych. I twierdzi, że takie "maleństwo" i udział w jego życiu , w jego rozwoju to dla niego wielkie odkrycie. I ciągle jest zdania, że Ewunia jest nadzwyczajna. Ojciec to już jej opowiada przeróżne rzeczy, nawet o swoich znajomych z pracy, a raz nawet jej śpiewał jakąś kołysankę po niemiecku i podejrzewam, że ona zacznie szalenie szybko mówić. On ma więcej do niej cierpliwości niż ja. Ewanna ma ciągle koło siebie "zgraję" ludzi i efekt taki, że nie boi się nowych twarzy.
Andrzej słuchał tych wszystkich rewelacji cierpliwie ale w pewnej chwili spytał, dlaczego Marta mówi o Ewie "Ewanna". To proste - zapewniła go Marta - ona ma dwa imiona- na pierwsze ma Ewa a na drugie Anna, więc wymyśliłam dla niej zbitkę obu imion i mówię o niej Ewanna. Ale gdy mówię do niej to jakoś tak zawsze bez imienia, najczęściej to używam zwrotu córeńka w przeróżnych przypadkach. Wojtek mówi do niej Moje Słoneczko, dla Pati to ona jest "Ociupeństwem", dla mojego taty "Skarbem". Jedno dziecko w domu a imion tyle jakby był żłobek.
Andrzej zaczął się śmiać - a mój Piotrek z uporem maniaka mówi, że on gdy dorośnie to się z Ewą ożeni. Muszę to kiedyś nagrać i zostawić na pamiątkę, bo ta pewność i stanowczość w jego głosie jest powalająca. Najzabawniejsze jest to, że on nie wie, że ja nie mam nic przeciw takiemu scenariuszowi - miałbym bardzo fajną synową! Ostatnio stwierdziliśmy z Marylą, że wy, Michałowie i my tworzymy jakąś wielce zgraną paczkę. Mój ojciec też tak uważa. Licz się moja droga z tym, że gdy do nas wreszcie przyjdziecie to nie będzie lekko, bo Jacek szalenie dużo rysuje, dziadek dał mu szkicownik, taki prawdziwy, kupiony w sklepie z zaopatrzeniem dla plastyków, do tego wielkie pudło kredek i teraz Jacek ciągle coś rysuje a swe dzieła chowa do teczki z napisem "rysunki dla cioci Marty" - napis zrobił dziadek i Jacek nie może się doczekać kiedy wreszcie do nas przyjdziecie, byś mogła to zobaczyć. Powiedziałem, że na pewno przyjdziecie wtedy, gdy będzie na tyle ciepło, że Ewunia będzie mogła być na dworze w naszym ogródko-podwórku.
c.d.n.