piątek, 27 grudnia 2024

Córeczka tatusia - 178

 Marta, tak jak postanowiła zatelefonowała  do Milosza, pytając go jak mu idzie w konstancińskim Centrum Kompleksowej Rehabilitacji i kiedy będzie już miał  dyplom w  kieszeni. Rozmawiali dość  długo i w trakcie rozmowy  Marta zaprosiła  Milosza na sobotnią obiadokolację, jeżeli to  nie sprawi  mu żadnego kłopotu. Milosz  był wyraźnie ucieszony  tym  zaproszeniem, bo jak  powiedział to nie dzwonił i nie przychodził  do  nich bo........nie chciał im przeszkadzać, przecież  w domu jest małe  dziecko, a Marta  łączy pracę i opiekę nad  dzieckiem więc nie  chciał po prostu  przeszkadzać.  A poza  tym to w pewnym  sensie  ważą  się aktualnie  losy  jego małżeństwa, bo dostał propozycję stałej pracy w Konstancinie  i jest  zdecydowany przeprowadzić  się do Polski, zwłaszcza, że odkąd oba kraje są w UE to żaden problem. Nie  wie tylko jak na  to wszystko zareaguje  Hanka, bo jak na razie  to ciągle jest obrażona, że wyjechał by skończyć  studia. Natomiast jego rodzice "pieją  z zachwytu", ojciec zaraz  mu podesłał na konto sporo gotówki i podobno jego  rodzice  są zdecydowani by go tu odwiedzić, bo gdyby rzeczywiście dostał tu stały etat to oni też by  się  do Polski przeprowadzili i może do spółki z Miloszem kupiliby jakiś domek , taki na  dwie  rodziny.  No i Milosz  doskonale  zdaje  sobie  sprawę z tego, że mieszkaliby nie w samym Konstancinie ale blisko Konstancina.  On na razie mieszka w  wynajętym mieszkaniu w Konstancinie, ale już robił wstępne  rozeznanie i oglądał domy w Klarysewie, skąd  miałby do Konstancina przysłowiowy rzut beretem. Bo żadna  granica  nie dzieli  tych  miejscowości i są takie miejsca,  o których  jedni mówią, że to Konstancin, a inni, że Klarysew.

No to masz  człowieku o  czym  myśleć - skonstatowała  Marta. Już raczej niewiele muszę  myśleć - ze  smutkiem  w  głosie stwierdził Milosz- rodzice  Hanki i ona też- od  samego początku nie pochwalali tego, że zdecydowałem się na  wyjazd  do Polski. Kilka razy prosiłem  Hankę  by przyjechała do Polski, ale za każdym razem była odpowiedź odmowna, bo przecież jej tatuś  ją potrzebuje w gabinecie i  ona nie może go tak nagle zostawić  samego. Przypomniałem jej, że kiedyś każdy dentysta obywał się bez  "pomocy dentystycznej"  a mimo tego funkcjonowali. A teraz napisałem jej, że tym razem idzie o moją karierę zawodową a nie jej ojca, bo  tu już pracuję i jestem w pełni doceniany, zarabiam  pieniądze a nie żyję z napiwków od kuracjuszy, no  więc  niech  sobie wszystko sama spokojnie przemyśli. Bo w 90% na  100% nadal nie  dostałby normalnego  etatu w żadnym z  sanatoriów i żyłby z napiwków od kuracjuszy. Zresztą głównie z tego powodu zająłem  się  turystyką - na  zasadzie  przyjemne  z pożytecznym. A swój  dom sprzedam, więc jeśli ona zdecyduje, że zostaje na Słowacji, to niech zabierze z niego wszystkie swoje rzeczy, ja przyjadę po swoje gdy sprzedam dom.

 Ale, jest jeszcze jedna opcja, o czym jej  nie  napisałem, że  zamieszka w nim daleka kuzynka mego ojca, ona będzie w nim mieszkać, zajmować się wynajmowaniem  go  w lecie i ewentualnie  też  w  zimie. I wtedy Luna mieszkałaby z nią razem. Ja mam tu w lipcu dwa  tygodnie urlopu i do tego  czasu muszę  wiedzieć "na  czym  siedzę".  Złości mnie, że ona właściwie  nie ma   zupełnie  własnego  zdania w tej materii. Moi rodzice nie  byli  zachwyceni ani tym, że  się ożeniłem z Hanką, ani  tym, że przerwałem studia, ale  stwierdzili, że to moje życie  a nie ich i to ja będę  zbierał konsekwencje swojego  wyboru   a nie oni.  No i  zbieram.  Wygląda to wszystko tak, w moim odczuciu, jakby Hance było zupełnie obojętne  czy będziemy razem czy  nie, a kwestia mego życia  zawodowego to jej zupełnie nie interesuje. I w tej  sytuacji bardzo dobrze  się złożyło,  że  dzieci nie mamy. 

Staram się panować nad  nerwami i rozmawiać  z nią spokojnie, a tak naprawdę to bym już najchętniej  wcale  z nią więcej  nie  rozmawiał. A jej  głupie pytania czy  dużo  tu ładnych  dziewczyn wśród personelu to  mnie przyprawiają o mdłości. Ostatnio jej powiedziałem, że niestety jej poziom intelektualny okrutnie   się obniżył i wciąż gada same głupoty. Bo ja teraz  to mam nie tylko pracę ale  do tego muszę  się jeszcze uczyć a jej głupie gadki to mi w tym nie pomagają. 

Proponowałem, jak komu  mądremu, żeby tu przyjechała,  zobaczyłaby gdzie pracuję, ile tu ludzkiego nieszczęścia,  jak bardzo niesprawni są pacjenci, to może by przestała podejrzewać mnie, że mam tu jakąś metresę. Jej się wydaje, że tu są ludzie na  wczasach leczniczych tak jak w tych sanatoriach  w okolicy Tatrzańskiej Łomnicy.  Ona  sobie  ubzdurała, że ja tu jestem głównie  dlatego, że mi się  bardzo spodobała Ala- a  wszystko przez  to, że nieopatrznie powiedziałem, że ładna  z  niej kobieta, tylko szalenie skromna i niczym nie podkreśla swej urody. A gdy jej przypomniałem, że Ala  ma troje dzieci i  męża to stwierdziła, że to żadna przeszkoda. No normalnie coś  się jej  w głowie poprzestawiało. A na  dodatek powiedziała, że jej matka  nie odda mi Luny, bo te psy "szalenie"  marnieją na nizinach- to po pierwsze,  a po  drugie, że jej matka "szalenie"  się przywiązała do Luny i nie odda mi jej. Nie  ciągnąłem tematu, bo to jak  rozmowa  ze ślepym o kolorach. Teraz  tylko  się cieszę, że wszystkie oficjalne  dokumenty mam skopiowane i kopie są poświadczone przez prawnika.  I kolejny plus - Hanka nie wie o tym, że istnieją  ani gdzie one  są. A na zakończenie  rozmowy mi powiedziała, że na  całe  szczęście  nie mamy dziecka, więc nie jest samotną matką z  dzieckiem. Więc jej tylko powiedziałem, że faktycznie to się  dobrze składa, bo z tej racji jest na świecie  mniej o  jedno  dziecko, którego matka jest niespełna rozumu i się wyłączyłem.  Gdybym miał nieco mniej lat, to pewnie  bym do  niej jeszcze  potem zadzwonił, ale stwierdziłem, że to raczej wszystko  nie ma  sensu. Nie będę  sobie  przez taką idiotkę rujnował szansy na dyplom i dobrą pracę. Bo  z tym  dyplomem to i tu i tam będę miał dobrą pracę.

Nie brzmi to wszystko dobrze - stwierdziła Marta. I faktycznie to nawet  dobrze, że  nie macie  dzieci, bo nawet najmniejszemu  dziecku potrzebna  jest  stabilizacja i jednomyślność  rodziców  a nie  sytuacja gdy każde ma  zupełnie inne plany. A gdy  byliśmy u was  to miałam  wrażenie, że się  dobrze rozumiecie. Milosz  roześmiał  się - nawet  nie masz bladego pojęcia jak świetną aktorką  jest Hanka- ona   się wręcz marnuje nie pracując  w  tym  zawodzie. Jestem pewien, że swym koleżankom naopowiadała  bzdur dlaczego wyjechałem. Na szczęście nikt nie  zna mojego polskiego numeru komórki, więc nie mam  kontaktu, nowego maila  też nikt  nie  zna, ona też  nie.  Adresu domowego też nikt nie  zna, bo mam skrytkę pocztową, a jej numer  zna tylko Hanka, o ile nie  zapodziała  gdzieś kartki z tym  numerem. Na  szczęście ona  nie lubi pisać. Jestem zmęczony tą  dziwną, jak dla  mnie, sytuacją  i zastanawiam się gdzie ja  miałem  rozum gdy się  w  niej  zakochałem - powiedział cichutko.

Marta roześmiała  się - nikt nie wie co  się  dzieje z naszym rozumem gdy się zakochujemy -niektórzy są zdania, że wtedy  nasz  rozum śpi głębokim snem a potem gdy  się  budzi i przytomnieje wyrywa sobie  włosy z głowy- oczywiście  zakładając, że  rozum takowe  posiada. Po prostu każdy z nas zmienia   się wraz z upływem  czasu, zmieniają  się też nasze upodobania i dotyczy  to właściwie wszystkiego co nas otacza,  z czym i  z kim  mamy kontakt. A obiekt, który kiedyś wybraliśmy też  zmienia swe upodobania w  miarę upływu  czasu.  Myślę, że jeżeli od  samego początku znajomości wymienia   się stale swe myśli z partnerem, wszystko  się omawia i szczerze  mówi  się o tym co każde z nas  myśli na dany temat to jest szansa na przetrwanie w danym  związku wiele  lat i nawet calutkie życie. 

No to przyjdź Milosz  do nas   w sobotę, ale nie przynoś żadnych  kwiatów, to będzie  taka  zwykła  obiadokolacja, zupełnie  bezokazyjna. Nawet  nie  wiem czy będzie ojciec, bo czasem w  soboty on  wraca  później i jest już po kolacji. A poza tym to ojciec ostatnio śpi u nas w "kajutce", ale  tak  zwany gościnny pokój jest wolny i będziesz  mógł u nas spać, jeśli się zagadamy. No i  żebyś mógł  wypić  chociaż  kieliszek  wina przy kolacji.  Ja  wolę, że ojciec u nas jest teraz  stale, bo widzę co  się z nim  dzieje i  nie muszę go przepytywać jak  się czuje. Bo on dopóki nie padnie  to cały  czas twierdzi, że czuje   się świetnie. Niedługo będzie miał  kolejne   badania  kontrolne w Instytucie Kardiologii. 

To może ja przełożę sobie zajęcia na inną godzinę i pojadę z nim do Instytutu- zaproponował Milosz. Nie, nie, na 95% jest pewne, że pojedzie  z nim Andrzej, bo przy okazji spotka się  ze  swym kumplem, a gdyby nie mógł to albo Wojtek pojedzie albo ja, bo ostatnio  godziny pracy  mam nieco  ruchome i często bardziej mi pasuje pojechać do pracy dopiero około godziny13,00, a do Instytutu to się jedzie na 8,00 rano i najlepiej jest gdy jedzie  z ojcem Andrzej, bo zawsze od kumpla więcej się dowie niż ja lub Wojtek. Bo wszak my nie jesteśmy lekarzami, a więc wiedzą nie dorastamy kardiologowi do pięt. Ostatnio taki jeden palant  był zdumiony, że  wiem skąd  się bierze prawokomorowa  niewydolność  serca. Na szczęście ojciec Wojtka  dość krótko palił a potem wiele lat mieszkał w "klimatycznym" miejscu i "dobrze się prowadził" i nadal o siebie  dba.

A o której mam być  w  sobotę? - spytał Milosz. No gdy skończysz pracę to przyjedź. Jedyne  co  ci grozi to ewentualnie zabawianie Ewuni, ale ona  nie ma  jakichś nadzwyczajnych  wymagań w tej materii - będzie pewnie  wędrować po swoim kojcu i wyrzucać  z  kojca piłkę. A ty  będziesz piłkę  wrzucać  do kojca. Kojec wędruje po mieszkaniu i chyba  tylko w łazience jeszcze  nie  stał. Wojtek albo będzie  albo  nie- nie  mam pojęcia - on czasem  musi zastąpić Michała na  wykładach. Nie jestem  w  stanie połapać   się w ich "rozkładzie  jazdy"- bo w  soboty są wykłady dla tych  zaocznych i czasem się zdarza, że Wojtek zastępuje  Michała. Wiesz- przy trójce dzieci dzieją  się  różne cuda w  domu. Gdy coś jest zaplanowane  z góry to Ala i  Michał mają do dyspozycji Ziuka i jego żonę,  ale  czasem coś  wypada  nagle i np. szef nagle sobie  zamarzy wziąć gdzieś  ze sobą Michała i ten  zamiast  wykładać to siedzi z szefem a  wykład  bierze wtedy na  siebie Wojtek. No ale Wojtek już okrzepł jako  wykładowca a poza  tym świetnie opanował odczytywanie  notatek Michała i  już nie jest to  dla niego sytuacja stresowa. Teraz to tam chyba wszyscy są zaćkani  sprawdzaniem wyników  egzaminów wstępnych. Zdaniem  Wojtka, to zawsze jest  na uczelni jakiś "syf z malarią i korniki". A specjalnością szefa  są jakieś dwu lub trzydniowe wyjazdy i bardzo mu pasuje  do wyjazdów Wojtek. Wiesz- Wojtek to  wszystko dzielnie  znosi bo przecież "tworzy" doktorat. A szef zawsze  mu  coś jeszcze  dorzuci, bo zdaniem  Wojtka  to podczas jazdy szef ma  jakieś złote  myśli na temat tegoż  doktoratu i  dzieli  się nimi z Wojtkiem. Zresztą  to  całkiem  sympatyczny i kulturalny facet - poznałam jego i jego  żonę. Ale o  tym to ci opowiem  gdy będziesz  w  sobotę.

Gdy Marta wróciła tego  dnia z pracy opowiedziała Wojtkowi o kłopotach  rodzinnych Milosza i o  tym, że go zaprosiła na sobotnią obiadokolację. Dobrze  zrobiłaś - pochwalił żonę  Wojtek. Jestem w pewien sposób rozczarowany Hanką - wydawała  mi się nieźle ogarnięta a tu takie kwiatki wychodzą. Powinna  się  cieszyć, bo już niedługo będzie  żoną lekarza  fizjoterapeuty. Ciekawe  jak  będzie  w  tym układzie z Luną - ja mam wrażenie, że ona sama wybierze sobie u kogo będzie  mieszkać. Jeśli teraz  jest głównie u rodziców  Hanki to jest logiczne  by u nich  została. A wiesz - ja też słyszałem , że  podhalany bardzo marnieją  na  nizinach i nie powinny zmieniać klimatu. Ale nie mam pojęcia  czy tak jest naprawdę.  Może to szło o to, że w  miastach to mało jest domów  z ogrodem i taki pies  może   bardzo źle  znosić pobyt całodobowy w mieszkaniu. Poza  tym to gdyby  ją Milosz  wziął do  siebie to biedny pies siedziałby  całymi dniami sam w ogrodzie, więc to też byłoby  mało dla niego radosne. Bo jego przecież nie ma całymi dniami  w  domu bo ma oprócz pracy jeszcze jakieś zajęcia na uczelni. No a poza tym  nie  da  się ukryć, że póki co to on tu nie ma  wszak  swojego domu z ogrodem i naprawdę nikt nie  wie czy  będzie  miał.  No popatrz  - chcieliśmy dla Milosza dobrze, a de  facto to ma  chłopak  problem teraz  z tym psem. A poza tym powiedzmy  sobie  szczerze - matka Hanki na pewno dobrze   się opiekuje Luną, ona ma przecież w ogrodzie Hanki rodziców  drugą budę.  Ciekawe  czy  rodzice Milosza naprawdę zjechaliby  do Polski czy to taka "ściema", żeby Milosz  nie przerwał studiów. 

Marta wzruszyła ramionami - nie mam  pojęcia, ale zapewniam cię, że nie  będzie  mi  to spędzać snu z powiek. Co sobie   jego rodzice  wymyślą to będzie  jego dotykało,  nie  nas. Na  szczęście gdy on  zacznie  tu pracować i uda mu  się jakoś osiąść w jednym  domu z  rodzicami, to pies  raczej  będzie  miał całkiem fajnie.  Milosz zapewne kwestię sprzedaży tego  domu sceduje  na rodziców, bo on nie  da rady połączyć  bezkolizyjnie  sprzedaży tej  chaty i jednocześnie pracy i studiów.  Ale  to niech  sobie on omawia ze  swoimi  rodzicami.  On po ostatnim egzaminie pewnie pojedzie   na kilka dni na Słowację, ale jak narzekał to  nie  może mu to zająć więcej niż 3, 4  dni.  Z opowieści Hanki to wiem, że  rodzice  Milosza  to bardzo "obrotni" są, mają znajomych prawników, więc zapewne będą dobrze przygotowani do tego by "odzyskać syna i dom". 

                                                               c.d.n.

 

 


niedziela, 22 grudnia 2024

Córeczka tatusia - 177

 Ojciec Michała  spędził niemal miesiąc w klinice, ale w  śpiączce farmakologicznej tylko 12  dni. Michał w tym czasie kilka  razy  rozmawiał ze wspólnikiem  ojca, który mu przekazywał w  skrócie  jak przebiega kuracja. Lekarz  nadzorujący kurację raz poświęcił  cały kwadrans   swego drogocennego czasu na  rozmowę z Michałem. I zapewnił  Michała, że gdy  tylko jego ojciec całkowicie powróci  do równowagi psychicznej to na pewno  sam do Michała  zatelefonuje. Oczywiście   Michał pytał lekarza czy ojcu dobrze  zrobiłby na psychikę przyjazd  do Polski, ale lekarz  stwierdził, że nie jest  wróżką i nie  wie jak to mogłoby  wpłynąć na ojca psychikę i że przez okres  kilku najbliższych  miesięcy na pewno  nie byłoby to  wskazane  podobnie  jak i wizyta  Michała  w Stanach, bo na razie  to trzeba ojcu oszczędzić napływu nowych wrażeń. W międzyczasie  wspólnik ojca nadesłał Michałowi kopie i  oryginały dokumentów dotyczących  zapisów majątkowych dla Michała i jego  dzieci. Ponieważ Michał wyraził  zdziwienie wspólnik ojca  powiedział, że jego zdaniem tak będzie najlepiej i....najbezpieczniej. Ten ostatni przymiotnik szalenie zdziwił Michała, ale nie  skomentował tego. Opowiadając o  tym Wojtkowi powiedział, że nie  dopytywał się co  wspólnik ojca miał na myśli, bo on osobiście nigdy  nie liczył i nadal nie liczy na jakikolwiek spadek po ojcu - ma własne zasoby  finansowe które  sam własną pracą osiągnął i nie liczy na  żaden  spadek. A to głównie  dlatego, że znając ojca  wcale  by się nie  zdziwił, gdyby kwestia przejęcia  spadku była obwarowana jakimiś specyficznymi  warunkami, których na pewno Michał nie chciałby  spełnić.  W ramach oszczędzania ojcu "napływu  nowych  wrażeń" Michał nie  telefonował do ojca  tylko do jego wspólnika. Poza tym obaj z Wojtkiem mieli jak  co roku o tej  porze masę pracy, której nie miał kto  za nich  zrobić.

Ewunia "podeptała  roczek", czyli zrobiła  swe pierwsze  kroki prawie tydzień  przed ukończeniem pierwszego roku życia. A wszystko za sprawą kojca, który małej wielce przypadł do gustu. Był "rozległy" - w jednym narożniku Marta urządziła  kącik wypoczynkowy z miejscem do poleżenia a reszta miała świetną sztywną podłogę a rozstaw szczebelków umożliwiał małej Misi wchodzenie do kojca, co się ogromnie podobało Ewuni i zdaniem Marty to wędrówki Misi po kojcu zdopingowały Ewunię do poruszania  się po kojcu- wpierw do raczkowania  a potem do ruszenia w pogoń za  psiną już na nóżkach.  Co prawda  nieco  się  dziecina   jeszcze  chwiała i zataczała  często lądując  pupką na podłożu,  ale wcale   jej to nie  frustrowało.Wśród przyjaciół Marty i Wojtka  krążyło zdjęcie Ewuni leżącej w kojcu w  swoim kąciku wypoczynkowym i obejmującej Misię - obie  spały. Teść Marty był "dumny i  blady", bo kojec był prezentem od  niego. Poza tym kojec był tak skonstruowany, że zależnie od potrzeb  mógł być większy lub  mniejszy i być albo mocno wydłużonym prostokątem  albo kwadratem. Na  dodatek była  do niego dołączona brezentowa bardzo  duża "podkładka" by mógł być rozkładany w ogrodzie oraz preparat, który odstraszał nieproszone owady. Ale ojciec  Wojtka, który już wcześniej znał wymiary kojca zamówił w stolarni składany podest  do tego kojca, więc stwierdził, że kojec będzie  zawsze  na  wakacjach stał na tej prezentowej płachcie i na  podeście. Z przyjaciół to pierwszy "wpadł"  do Wojtków Andrzej gdy  wracał z kliniki. Nakręcił  smartfonem króciuteńki filmik by pokazać go u siebie  w domu. 

A wiesz, że gdy pokażesz  ten  filmik dzieciakom  to zaraz  obaj będą  cię zamęczali by do nas  przyjechać? Zaraz  usłyszysz, że oni nigdy  nie byli w kojcu zwłaszcza  z  Misią - powiedziała Marta. Andrzej uśmiechnął  się - właśnie na  to liczę. Na  wyjeździe, dzięki obecności Ewinki, nie  będą  ciągać  wciąż moich rodziców  do lasu i oszczędzą im  tym samym nerwów i ciągłego  wypatrywania  co który  z nich wkłada do buzi. Będą  dla  nich  dwie  atrakcje - Ewa i Misia, a  to wszystko na zamkniętym na klucz terenie, z lasem na  wyciągnięcie  ręki, więc powietrze jak  należy. Co prawda  będą nas potem  zamęczać by koniecznie było jakieś zwierzątko w  domu, ale  ojciec mi powiedział, że po prostu  zaproponuje  się im jakieś "klatkowe" zwierzątko, może świnki morskie albo  miniaturowego królika. Uwielbiam waszą Ewunię i dopilnuję by była  moją  synową. Te maluśkie "księżniczki" są  cudowne, a ona  zwłaszcza. Te jej   malusie paluszki są śliczne. 

Marta popatrzyła  się na niego i powiedziała - twoi chłopcy gdy byli w jej wieku też  mieli takie  same śliczne  malusie paluszki i też  byli tak  samo  zachwycający jak teraz Ewa. Tylko ty wtedy byłeś wielce zarobiony a poza tym pomału już dostrzegałeś wady Leny, ale nie zastanawiałeś  się nad  tym wszystkim poważnie. I twoje  zastrzeżenia  względem niej jakoś obciążały  chłopców.  Przepraszam, że ci psuję  mówieniem o  tym nastrój, ale mówię prawdę. I mam też  do siebie nieco żalu, że nie polubiłam wtedy Leny, że ją w jakimś sensie  "skreśliłam", choć z początku była mi znacznie  bliższa niż Ala. 

Myślę, że i tak  masz  wiele  szczęścia, że trafiłeś na Marylę która kocha i  ciebie i chłopców i jest  dla  nich pełnowymiarową mamą. Bo ty nie jesteś  facetem łatwym na co  dzień, ja to bym  się z tobą  pół  dnia kłóciła, choć bardzo, bardzo  cię cenię i lubię. Andrzej patrzył na  nią milcząc a potem cicho powiedział - kocham cię. Marta uśmiechnęła  się - wiem o tym - by być czyimś dobrym przyjacielem trzeba go kochać - nieco inaczej niż żonę lub  męża, ale jednak trzeba go darzyć uczuciem. Dobrze, że  to  rozumiesz. I kto wie - może faktycznie będziesz kiedyś teściem  Ewy. 

A teraz weź ją na  chwilę na ręce, zobacz  jak  się wprasza  do ciebie. Po prostu usiądź w kojcu i wtedy ją na  chwileczkę weź na  ręce i  przytul do siebie. Odkryliśmy z  Wojtkiem, że wtedy ona jakoś pojmuje, że nadal  musi  być  w kojcu  a nie  będzie  noszona po mieszkaniu, co bardzo  lubi. Wiesz- to może śmieszne,  ale gdy masz  w  domu takiego  maluszka to codziennie uczysz  się czegoś nowego. 

Mój  szef  stwierdził, że dopiero przy moim pół etacie zrozumiał, że pracownicy umysłowi mogą tyle  samo pracy  wykonać na pół etacie co i na  całym. Bo to nie produkcja, której wynikiem jest jakiś fizyczny produkt, którego wykonanie pochłania konkretną i stałą ilość  czasu i im  dłużej pracujesz tym więcej sztuk tego wykonasz. Poza tym to ja  często w  domu  myślę o tym nad  czym  aktualnie  pracuję- robię sałatkę a  myślę zupełnie nie o  sałatce ale o reakcji skóry na któryś  ze  składników jakiegoś mazidła. Jak na  razie  to podzielność  uwagi mam  dobrą, dopiero raz  zapomniałam posolić to co robiłam.  Uważaj, ona  cię zaraz  ugryzie w brodę - uwielbia to. Ząbki jej idą na  potęgę, ale  gryzaka nie  chce, woli gryźć tatę lub mamę w brodę.  I walenie taty w głowę łyżką też jest jej zdaniem fajne, więc normalne  sztućce są u nas  zmienione  na plastikowe ewentualnie  drewniane, a te  drewniane  mają skrócone uchwyty, żeby  sobie  dziecko oka  nie wyjęło przypadkiem.

No patrz- przyjechałem do ciebie, bo mam wiadomość od Henia, ale jakoś tak o tym nieco zapomniałem. Bo Henio mi napisał, że chyba  nie  wróci do Polski. Bo nie jest pewien, czy jego wybranka zechce się przeprowadzić do Polski. No i już  sobie  wyobrażam co usłyszę od  szefa, gdy mu Henio złoży listownie wymówienie. Stary mnie powiesi. 

Marta  roześmiała  się - spokojna  głowa,  nie powiesi  cię, bo straciłby kolejnego dobrego chirurga. Skorzystaj z tej wiadomości i zacznij intensywnie  któregoś  z młodych  szkolić - powiedzmy  sobie szczerze- wiemy, że  są niektórzy wielce  w tym kierunku uzdolnieni, no ale to tak trudna dyscyplina, że  ci mniej zdolni po prostu dość  szybko odpadają a w zawodzie zostają ci uzdolnieni z "lekką ręką". Ale pamiętaj o  tym, że w tej specjalności ważna jest też bardzo dobra diagnostyka a nie  tylko zdolności manualne.  Teraz jest w  chirurgii podział na  specjalizacje, a kiedyś chirurg to rżnął to wszystko co należało wyciąć - musiał tak samo dobrze  wyrżnąć   migdałki jak i wyrostek lub kawał żołądka. Np. teraz kardiochirurdzy mają się za o wiele lepszych  od  wszystkich innych chirurgów i znacznie lepiej od  nich zarabiają. Jeszcze  nie  spotkałam  sympatycznego i empatycznego kardiochirurga. Są wyniośli, mają  się za lepszych. Na pocieszenie - kolegów kardiologów też nie poważają.

A jaki ja jestem?-zapytał Andrzej. Marta  chwilę milczała - chyba  zdajesz   sobie  sprawę, że moja opinia o tobie może  być  mało obiektywna, bo dla  mnie jesteś  częścią mojej  rodziny a do tego wszystkiego podobasz  mi  się jako facet - jesteś  w moim  typie. I mam  do ciebie  stuprocentowe  zaufanie. I Wojtek o tym wszystkim  wie. I jak widzę to jesteś  też w typie Ewy- nie każdy może ją wziąć na ręce i tulić do  siebie. 

Powiedz  mi a jak Milosz? Jest jeszcze w  Warszawie czy już  skończył to szkolenie?-spytała. Milosz to jeszcze jest w Polsce,  ale przeprowadził się do Konstancina i tam coś wynajmuje z kimś do spółki-wyjaśniał Andrzej. No patrz- a tata Wojtka  nic mi o  tym nie mówił. A może   dlatego nie mówi, bo mu jest jednak wygodniej  z nami mieszkać  niż samemu. Ja to nawet  wolę gdy on pomieszkuje u nas, bo mam go wtedy "na oku"  i  nie  muszę  się martwić jak  się czuje, bo go codziennie widzę. Czasami to Wojtek  się śmieje, że jego ojcu się wydaje , że jestem jego rodzoną  córką. A wiesz jak idzie Miloszowi w  tym Konstancinie?  

No wiem, bo rozmawiałem z jednym z lekarzy - idzie mu tak dobrze, że najchętniej to oni zatrudniliby go na stałe. Chłopak ćwierka już po polsku i twierdzą, że jest bardzo  zdolny i dobry  w  tym co robi. I chyba Milosz zaczyna   się zastanawiać czy aby nie przeprowadzić się do Polski. On to by  chciał, bo w pewnym  sensie ma  dość "opieki" swych teściów, bo ojciec Hanki zatrudnia ją nielegalnie, nie płaci za nią ubezpieczenia a jej daje  jakieś grosze.I Milosz teraz  intensywnie   się zastanawia jak to dalej rozegrać. A dlaczego Milosz nam o tym  wszystkim  nie powiedział? - dziwiła   się  Marta. 

No bo czeka na reakcję Hanki na  list, w którym jej napisał jak on widzi dalszy  ciąg tej sprawy. Wiesz- ten dom z ogrodem w Tatrzańskiej Łomnicy to jest tylko jego, bo był wyłączony ze  wspólnego majątku Hanki i jego. Milosz ostatnio powiedział, że czeka  na odpowiedź Hanki i jej wybór - on i Polska czy jej rodzice i Słowacja.  I rozgląda  się po Konstancinie i ogląda co jest oferowane  do sprzedaży. Z tego co  się dowiedziałem to jest  ceniony pod  względem zawodowym i lubiany  przez  pacjentów. Może zapuści tu  korzenie. Tyle  tylko, że jemu  nie opłaca  się by zamieszkać w  Warszawie, może  raczej gdzieś pomiędzy Warszawą a Konstancinem. A ziemia  w Konstancinie  na  wagę  złota- drożej miejscami niż w  Warszawie. A najlepsze, że jego rodzice stwierdzili, że może oni by się do Polski przeprowadzili z tego Brna, nawet pod Warszawę.  No i Milosz ma  w tej sytuacji o czym  myśleć. Ja  mu nic  a nic  nie  doradzę - to jego życie  nie moje. Oczywiście  jak mnie poprosi bym obejrzał jakąś lokalizację i ocenił, to oczywiście obejrzę i powiem jak  to oceniam. Mogę nawet podsunąć jakiegoś rzeczoznawcę, bo ja  się na chałupach nie  znam, ale mój ojciec ma dobrego kolegę  z tej  branży.

Ostatnio Milosz powiedział, że tęskni za  Luną a gdyby mieszkał poza Warszawą i  miał chałupę  z kawałkiem ogrodu to mógłby nadal mieć  Lunę. I tak jakoś mi przyszło do  głowy,  że może to jego małżeństwo nie  było takie  super skoro słyszę, że myśli o Lunie bardziej niż o Hance. Za  to ponoć jego rodzice  szczęśliwi, że robi  tę  fizjoterapię. Jedno  co łączyło jego rodziców i rodziców  Hanki to wściekłość na  niego, że przerwał kiedyś  studia i  zajął  się "przewodnictwem"- no bo co to za  zawód "prowadzenie po górach  turystów". Bo to, że łączył własne hobby z pracą,  za którą mu płacono jakoś żadna  ze  stron  nie brała pod uwagę. No a do was  nie dzwoni, bo jak  stwierdził to  mu głupio głowę wam zawracać. No to ja do niego zadzwonię - stwierdziła  Marta.

                                                         c.d.n.

piątek, 20 grudnia 2024

Już za chwileczkę, już za momencik......

 czarowny,  rodzinny wieczór  zacznie  się kręcić.....


 

Wszystkim, którzy tu zaglądają i czytają te moje polskie harlequiny (oparte jednak o prawdziwe historie) życzę by spełniły się najskrytsze Wasze  marzenia a czekające pod choinką prezenty sprawiły radość!!!

poniedziałek, 16 grudnia 2024

Córeczka tatusia - 176

 W trzy  dni po rozmowie z ojcem , wieczorem, Michał znów odebrał telefon z USA,  ale  tym razem, ku jego  zdumieniu, telefonował wspólnik jego ojca.Wpierw  się upewnił, czy  aby na pewno jest  Michał przy telefonie a nie inna osoba, a potem wyjaśnił, że ojciec Michała 2 godziny  wcześniej został zabrany na leczenie do kliniki psychiatrycznej. 

 Okazało  się, że po śmierci swej żony, czyli mamy  Michała, starszy pan doznał najzwyczajniej  w świecie tak silnego  szoku psychicznego, że zaczął żyć w innej rzeczywistości. Michał był zdumiony, opowiedział o  rozmowie, którą miał 3 dni  wcześniej  z ojcem.  No tak,  pana ojciec  szalenie tęsknił za swą żoną, wyparł ze świadomości  fakt, że ona  nie  żyje i  wyobraził  sobie, że zajmująca  się nim kobieta to jego  nowa  żona,  z którą poleci do Polski. Ponieważ leki, które  można podawać w  domu zupełnie  nie podziałały, lekarz opiekujący  się pana ojcem zdecydował o umieszczeniu  go w specjalistycznej klinice. Jak na razie to nie wiadomo  jak  długo będzie trwało leczenie, a  teraz przez  jakiś  czas ojciec  Michała  będzie w  śpiączce farmakologicznej. Michał poprosił by go informowano o  stanie   zdrowia ojca i podał  swój e-mail oraz numer komórki. Zaraz po rozmowie z tym wspólnikiem ojca  Michał zatelefonował  do Wojtka i wszystko mu opowiedział. 

Wojtek wysłuchał i stwierdził, że wcale a wcale go to nie  dziwi, w końcu byli tyle  lat małżeństwem i to raczej dobranym i nic dziwnego, że psychika  starszego pana zupełnie padła. No i  szczęście  w nieszczęściu, że  to wszystko w kraju,  w którym nie ma problemu z dostaniem się do lekarza- to raz, a  dwa, że tam kontakt pacjenta z lekarzem psychiatrą nie  stygmatyzuje pacjenta tak jak u nas.  Wiesz Michał - gdyby mnie teraz  coś takiego spotkało też  bym wylądował w psychiatryku , bo przecież my z Martą jesteśmy razem od pętaka, przyjaźniliśmy  się od początku podstawówki. Też by mi na mózg padło  w takiej  sytuacji nawet już teraz.  Michał - a  może chcesz  pojechać do ojca - nie ma  sprawy, wezmę wszystkie twoje  wykłady - zapewnił przyjaciela.

Nie, to nie ma  sensu skoro ojciec jest utrzymywany w śpiączce  farmakologicznej. Na  razie trzeba  spokojnie  poczekać  co będzie  dalej - stwierdził Michał. Jedyne  co mnie  cieszy, to fakt, że  ojcu  się tylko zdawało, że się ożenił. Bo tak  mówił, że  byłem pewny, że  się ożenił. Dość  długo rozmawiałem z  tym wspólnikiem ojca i on nie  widzi potrzeby bym tam teraz przyleciał. Wiesz- to kraj w którym co piąty  człowiek ma problemy z psychiką, więc są przyzwyczajeni do przeróżnych chorób  z tej półki.  Sprawdził tylko, czy ojciec ma  wszystkie  dokumenty w porządku i powiedział, że mama zapisała  jakieś kwoty dla dzieci i pytał czy może  by je już przekazać,  ale powiedziałem, że wpierw  poczekamy  co dalej będzie  z ojcem. Pytałem  się   czy jego zdaniem nie  byłoby lepiej by sprowadzić ojca do Polski, ale jego  zdaniem to raczej na pewno nie byłoby to dobre nawet gdy się jego  stan poprawi, bo jakby na to nie  spojrzeć to tam ma dom, w którym mieszka od bardzo dawna, nie ma problemu z opieką nad  nim w domu, bo ma tzw. "gosposię", a gdy wrócił z  Polski to szalenie krytykował to  wszystko co widział i  cały  czas chciał ściągnąć nas do Stanów, ewentualnie do Europy Zachodniej, a tak  dokładnie to do  Wielkiej Brytanii. On ma w Stanach bliskich przyjaciół, tu miałby tylko nas , a on przecież by już  tu  nie pracował i byłby praktycznie  sam w  ciągu  tygodnia.  I przy okazji się  wydało, że wcale  nie  zlecał swoim ludziom by szukali dla nas  miejsca w Europie, bo chciał byśmy po prostu osiedli w Stanach.  I wiesz- jesteś naprawdę  dobrym przyjacielem- dziękuję ci za gotowość w  razie  draki. No i jeszcze  jedna  ciekawostka -  gdy ojciec umrze to już jest  dyspozycja w jego dokumentach by mnie  nie ściągać na pogrzeb i tylko dostarczyć mi urnę z prochami i dołączyć  ją do rodzinnego grobu w Warszawie. Bo mamy prochy już  tu są, o czym nawet mi nie powiedział - nie wiem zresztą  dlaczego. Może po prostu zapomniał, nie mam pojęcia dlaczego  nic nie  napisał  ani nie mówił. A  może to taki odruch  wyparcia  tego faktu że jej już nie ma ze świadomości. Wspólnik mi obiecał, że będzie ze mną w kontakcie.  Prawdę mówiąc jestem nieco  przerażony stanem ojca,  a może  właściwszym  sformułowaniem  byłoby, że jestem  zbulwersowany. I cieszę  się, że nie wyemigrowałem razem  z nimi. Przy okazji odkryłem, że on po przyjeździe  do Stanów w pewnej  chwili "odmłodził się" o drobne pięć lat. Nie wnikam  w  szczegóły. Trochę mnie  siekło, że tak  naprawdę to  mnie oszukał z  tym rozeznaniem w kwestii naszej ewentualnej emigracji  do  Stanów. I, tak z ręką  na  sercu - nie  da  się ukryć, że w tej  chwili dla  mnie  znacznie   bliższym i ważniejszym  człowiekiem  jest Ziuk, który z biologicznego punktu  widzenia jest  dla mnie zupełnie  obcym  człowiekiem.  Przecież  Ziuk jest ojcem nieżyjącego już męża Ali.  Jednak to on jest na  bieżąco w naszej  codzienności i jest pełnowymiarowym dziadkiem dla wszystkich naszych  dzieci  a nie tylko dla Mirka. Wiesz - jestem  tym  wszystkim  nieźle  skołowany, ale będę w pracy, za trzy  dni  zaczyna  się sesja. Po prostu odzyskałem na  te  wszystkie zawirowania właściwy kąt  widzenia.  Ojciec ma tam bardzo dobre ubezpieczenie, więc będzie  miał właściwe leczenie i dobre  warunki. A chorych na mózg to oni  tam mają na pęczki, bo jakby na  to nie  spojrzeć to tam  są jednak zupełnie inne  warunki życia i inne wartości mają tam dla ludzi  znaczenie. 

Nie mówiłem ci tego, ale mój ojciec  ocenił, że my wszyscy, ty, ja, Andrzej  - żyjemy jak nędzarze. Bo według niego to każdy  z nas powinien mieć  własny duży  dom z drogimi meblami, z  dużym ogrodem i koniecznie ze  służbą.  Powiedziałem  mu tylko wtedy, że na  naszym kontynencie są jednak nieco inne kryteria  wartości i prosiłem  by nie pyszczył na ten temat gdy będziemy wszyscy  razem.  No i nie pyszczył.

Wojtek roześmiał się - oj,  szkoda że tego wtedy gdy siedzieliśmy razem przy  stole  nie powiedział - byłoby  wesoło, bo Marta zaraz podjęłaby rękawicę i bez ogródek powiedziałaby mu co współczesny człowiek będący w naszym  wieku i  z naszym  wykształceniem myśli na ten temat. Nie przeczę -  Stany to kraj,  w którym bardzo zdolni i jednocześnie  bardzo zdeterminowani  mają  szansę na  rozwinięcie  skrzydeł, ale  tylko  wtedy  gdy trafią na kogoś kto ma  dużo pieniędzy i otwartą  głowę. Tesla był geniuszem  a umarł w nędzy w tym wspaniałym kraju. Ani Marta ani ja nigdy  nie  mieliśmy  ciągot by  się przeprowadzić na  stałe  poza  ocean. Marta stwierdziła, że co najwyżej to pojechałaby  na jakąś dobrze zorganizowaną  wycieczkę po Stanach, ale jednocześnie podejrzewa, że byłaby  zapewne mocno rozczarowana, bo z reguły te  wszystkie  miejsca  wycieczkowe są przereklamowane. Gdy ostatnio była w tężni w Konstancinie  to spacer w płaszczu przeciwdeszczowym w środku  tężni skojarzył się jej ze  zwiedzaniem Niagary- akurat dzień  wcześniej oglądała film o Niagarze i tych turystów na  stateczku krążących po pokładzie  w  tych płaszczykach przeciwdeszczowych i stwierdziła, że ma  tyle  samo atrakcji co oni- właściwie   niewiele  widać, bo woda  oczy  zalewa, no może tylko ta  różnica, że  stateczek  się nieco zatacza na  falach, a ona drepcze  po stabilnym podłożu, a  miejsce nazywa  się tężnia w Konstancinie  a nie Niagara. Była  kiedyś z ojcem w Bułgarii i pojechali do Bałcziku - wg przewodnika turystycznego są tam super ogrody z kwitnącymi kaktusami, ochy i  achy murowane. A potem  się okazało, że no owszem kaktusy były, ale  tylko jeden był uprzejmy  aktualnie kwitnąć, upał był w tym ogrodzie  niczym na pustyni w Teksasie, ani skrawka cienia, ani ćwierć ławki, przekłusowali przez ów ogród kaktusowy, posiedzieli potem na krawężniku chodnika czekając na autobus bo oczywiście ławka  na przystanku to  sprzęt  zupełnie  nieznany i wrócili umordowani i pół  żywi do swego hotelu. To był taki nieco  śmieszny pobyt bo wprawdzie hotel był bardzo ładny to jedzenie wybitnie odchudzające, bo  wszystko ociekało oliwą lub olejem i było zimne, bowiem wszystko było ustawiane  na  stołach grubo przed dotarciem do nich wczasowiczów. Dobrze, że w pobliżu  hotelu był sad brzoskwiniowy i nikt  w nim nie  zbierał owoców, które po prostu spadały na podłoże, więc chodzili do tego  sadu i tam  się dożywiali brzoskwiniami. A wieczorami  wędrowali  około 2 km do plażowej budki, w której były smażone  w głębokim  oleju małe, najwyżej 15 centymetrowe rybki - jadło się je  razem  z  wszystkimi ośćmi, bo były wrzucane  do kociołka w  całości i tylko kręgosłup miały usunięty.  Bo jeśli idzie o  kolacje w tym hotelu to zdaniem  Marty to tylko wino było niezłej jakości.  Ale, jak pisała  potem do mnie to było fajnie,  bo wieczorem szli potańczyć, a tata Marty dobrze tańczył . A gdy wracali już do Polski pociągiem to Marta miała  gorączkę i zaraz  zasnęła i spała jak zarżnięta aż do Warszawy. Panie, które  były razem  z nią  w przedziale bardzo  się o  nią martwiły. A tak po  cichu to podejrzewały, że to nie jest tata Marty tylko jej kochanek. I zaraz po tej  bułgarskiej  eskapadzie przyjechali do nas do Austrii. I już nigdy  więcej  nie pojechali na   wczasy  do Bułgarii. I po tym pobycie Marta przestała  wierzyć wszelakim przewodnikom  turystycznym. To co  się tam Marcie na tych  wczasach podobało to fakt, że mieli stolik czteroosobowy a nie ośmioosobowy i razem z nimi  siedział pilot LOT-u, więc siłą  rzeczy Marta wypytywała  go wiele  spraw  związanych z lataniem samolotami.  Raz, już po tym urlopie przydała  się tacie  Marty znajomość z tym pilotem, bo  dzięki niemu mógł szybciej wrócić z jakiejś delegacji z Niemiec do Polski.  No bo przecież Marta była sama w Warszawie, my byliśmy już wtedy w Austrii. No i Marta miała  wtedy  już  a właściwie  dopiero 15 lat.

Przez  chwilę obaj  milczeli a potem Michał powiedział - i twoja i  moja żona  miały mało udane  życie rodzinne. Matka Ali chyba  miała jakiegoś upatrzonego  faceta  na  swego  zięcia i tak naprawdę Ala wyszła wtedy  za mąż  bez jej zgody, bo ona miała na oku innego  kandydata. Czy wiesz, że one do dziś nie mają  ze sobą kontaktu? I pomyślałem, że dobrze, że nadal Ala nie ma  z nią kontaktu, no bo jak można powiedzieć  własnej córce, która nagle  zostaje   wdową z malutkim  dzieckiem, że to kara  za to, że  wyszła  za mąż za kogoś innego  niż miała na  myśli jej  matka?  Jakoś zupełnie  mi  się  to nie  mieści w rozumie.  Wojtek tylko uśmiechnął się - dla mnie po wysłuchaniu  kilku opowieści z życia wziętych i po tym jak moja matka potraktowała mego ojca, postępowanie wielu osób jest nierozwiązywalną zagadką.

Bo to, że nasze upodobania zmieniają się z wiekiem to nie jest nic nadzwyczajnego - bywa. Kiedyś obżerałem się pączkami, teraz na  sam widok pączka chce mi  się wymiotować. Znudził ci  się z jakiegoś powodu  mąż  czy  żona? Bywa- ale nim puścisz  kantem to przemyśl  to, przeanalizuj o co  dokładnie  idzie, omów to z tą osobą. Bo nic  oprócz  chorób  wirusowych  nie przybywa  do nas  z powietrza. Wszystko ma jakiś swój początek.  Marta nauczyła  mnie by o wszystkim rozmawiać, nawet o najmniejszym tak  zwanym  głupstwie w  rodzaju "wkurza  mnie, że  zawsze zostawiasz  mydło nie na mydelniczce ale luzem na  umywalce". 

Tak na   "ZCR"  czyli Zdrowy  Chłopski Rozum  problem jest gówniany, ale gdy trwa przez  jakiś  czas urasta do wielkości Everestu. Nie odpowiada  ci coś w  sferze  intymności ?  to też  się  zdarza, ale nim  ci to rozwali związek to jest jednak sporo  czasu by to  zmienić. Tata Marty to mówi, że  nie  może  zrozumieć, że ludzie nie  wstydzą  się  zbliżenia podczas seksu a wstydzą  się potem o  tym już dokonanym  fakcie  rozmawiać. Przecież jak o tym nie porozmawiacie to nie  będziecie nic wiedzieć o sobie  wzajemnie  bo wszystko będzie oparte  tylko na domysłach, a to że dziewczyna jęknęła  może  być równie dobrze   wyrazem  rozkoszy jak i bólu.  I taka wymiana informacji tak naprawdę dotyczy każdej sfery naszego  wspólnego życia. I tak powinno  to być do końca życia - całe  wspólne życie  musi  być nieustającą wymianą informacji.  Jesteśmy z Martą ze  sobą od szkoły podstawowej ale nadal wszystko sobie  wzajemnie mówimy co się nam ze  wspólnie robionych  rzeczy podoba lub nie podoba. W ogóle naprawdę dużo  ze  sobą  rozmawiamy. Korzystamy  z tego daru natury stale i konsekwentnie.

Coś ci powiem - Michał nieco  zniżył głos - odkąd  Marta i Ala się przyjaźnią odkryłem Alę na  nowo, bo też trenujemy "ZCR". I Ala uczy teraz  nasze "krasnale" by zawsze o  wszystkim nam meldowały. I zawsze pilnujemy, by  donosiły o  sobie a nie o braciszku lub siostrzyczce. Bo wiadomo - łatwiej jest powiedzieć  o innych niż o  sobie. I myślę, że potem, gdy będą  starsi łatwiej im   będzie  wdrażać ZCR.

                                                              c.d.n.


piątek, 13 grudnia 2024

Córeczka tatusia - 175

 "Letnisko" na okres lipca i sierpnia zostało "zaklepane". Podstawą opieki w trzech zaprzyjaźnionych rodzinach zostali  "z własnej i nieprzymuszonej  woli"  dziadkowie. Michał i Wojtek musieli być na uczelni w lipcu, więc automatycznie oznaczało to, że będą wpadać na letnisko  tylko w weekendy. A ponieważ domek nie  był z gumy to rodzice Marty namawiali ją i Wojtka  by w sierpniu pojechali gdzieś na urlop, przynajmniej na  dwa tygodnie. Marta obiecała, że "pomyśli  o tym", ale oboje  z Wojtkiem  byli  zdania, że  będzie lepiej gdy jednak będą w tym  czasie blisko tego letniska. Ewa  to jeszcze  wciąż maluszek i będą spokojniejsi gdy od  dziecka będzie  ich dzieliło  około 60 km odległości  niż np. 300, a poza tym jak oboje stwierdzili to i tak  będzie  to dla nich  wypoczynek.

W czerwcu ojciec Michała "nagle się uaktywnił" jak to określił Michał i przysłał wiadomość, że przyjedzie do Polski na przełomie lipca i  sierpnia razem ze .........swoją żoną. Chcą się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem dla siebie - po prostu chcą mieć mieszkanie  dla siebie, a jeżeli się nowej żonie spodoba w Polsce, to zapewne się przeprowadzą do Polski. A w tej  chwili  znajomi szukają dla nich jakiegoś niedużego  domu  na obrzeżach Warszawy. Bo ojciec  wolałby jednak mieszkać w jakimś własnym domu  niż w jakiejś kamienicy.  Michał omal nie  zadławił się śniadaniem,  w czasie którego czytał ten list. No ciekawe, ciekawe - stwierdził Michał. Osobiście wolałbym żeby zamieszkali w jakimś innym miejscu w Europie niż Warszawa. Gdyby to było w  czasach gdy jeszcze  żyła mama, to nawet bym przyklasnął tym planom, ale w tej  sytuacji mało to mnie interesuje. Ja  go właściwie  nigdy  nie interesowałem, więc  z czasem straciłem dla niego  zainteresowanie. Wpierw obiecywał mi złote  góry, bo przecież  będzie zarabiał "prawdziwe pieniądze", ale większość czasu gdy  studiowałem to  się  sam finansowałem. Dobrze, że to  mieszkanie nasze  nie było wykupione i  miałem gdzie mieszkać. Sam widziałeś - miała jego kancelaria zrobić dla nas jakieś rozeznanie dokąd  się warto z Warszawy przenieść i rozwinąć  biznes,  a tak naprawdę  to nawet palcem  nie kiwnęli, co znaczy, że on ich w to  nie  angażował. I naprawdę "wisi mi i powiewa" czy on zjedzie  do Polski i tu będzie  mieszkał i czy będzie  sam czy z jakąś dupiną.  

No fakt- stwierdził Wojtek - nie popisali  się inwencją w tej dziedzinie rozpoznania  biznesowego. Ale jeżeli nie masz ochoty pomagać ojcu w  znalezieniu locum, to uprzedź go o  tym, żeby  nie  miał żadnych  złudzeń. I napisz, że w te  dwa miesiące  nie  będzie  cię w Warszawie we  wszystkie weekendy i że w lipcu to też ma  marne szanse na twoje towarzystwo w  dni powszednie bo będziesz  wszak mocno zajęty, bo to  zawsze czas intensywnej harówki dla nas. Ciekawe  w jakim wieku ta jego żona, bo nic nie wymawiając twojemu ojcu to młodzieniaszkiem już nie jest.  I w tym  układzie  możesz być mało gościnny i  nie  ma powodu dla którego mieliby mieszkać u  ciebie, chociaż  będziesz  w tym czasie  sam.

No jasne, że nie będę "gościnny", stary nie jest już młodzieniaszkiem, on już jest bliski siedemdziesiątki a może jest nawet już po siedemdziesiątce i bliżej osiemdziesiątki? Nie pamiętam  z którego on jest  roku- w każdym  razie jest  już  w  wieku emerytalnym.  Tyle tylko, że to wolny  zawód i nie ma przymusu przejścia na  emeryturę w określonym odgórnie  czasie. A może to jakaś pielęgniarka go poderwała? -bo do mamy przychodziły dwie  lub trzy- zastanawiał  się Michał. Wiesz- perorował Michał-  może ja jestem nieco niedorozwinięty umysłowo, ale jakoś zawsze  wątpię w  szczerość uczuć gdy różnica pomiędzy partnerami jest ponad dwadzieścia lat.  Akurat to, że  się staremu facetowi podoba młódka to ja rozumiem, to naturalne, ale nijak nie  rozumiem gdy  się młodej kobiecie podoba facet w  wieku emerytalnym. Bo tak naprawdę najczęściej podoba się takiej pani zawartość portfela  owego pana. Ale nie  wykluczam, że ta jego wybranka jest w  wieku bardziej dopasowanym do jego wieku. Pewnie  są  to tylko  moje  złudzenia, bo z tego  co w życiu widziałem  starzy faceci głupieją na starość. Powiem  ci  Wojtku szczerze, że  zazdroszczę  ci i twojego ojca i twego teścia. To są niesamowicie  fajni faceci - mądrzy i tak  serdecznie  nastawieni  do ludzi. 

No fakt- przytaknął Wojtek,  nastawienie  do ludzi   mają obaj  pozytywne.  Ale  to może  dlatego, że obaj już  są po przejściach, bo ojciec Marty to bardzo źle trafił z jej matką, a  mój po latach  został nieomal publicznie  zdradzony- bo wszyscy dookoła widzieli , że się mamuśka moja "prowadza i zadaje z innym", tylko mój ojciec był nieświadomy  niczego.

No nic- zobaczymy gdy mój stary  przyjedzie. No i masz rację- uprzedzę go, że na  moje towarzystwo w lipcu to praktycznie nie ma  co liczyć. I chyba podeślę mu maila z cenami domów np. na obrzeżu Ursynowa - zrobię mu skany z ogłoszeń  tych domów, które myśmy kiedyś oglądali na skraju powsińskiego lasu, bo jestem pewien, że na pewno nie potaniały. A poza tym odkryłem, że część tych domów które wtedy oglądaliśmy nadal jest nie  sprzedana i nadal figurują do sprzedaży. I mu napiszę o  tym. Ciekawy jestem czy on naprawdę się ożenił. Bo mój tatunio ma  kłamstwo we krwi, tak jak hemoglobinę. I zapewne ma niższy poziom  hemoglobiny  niż kłamstwa, każdy  wariograf  by się przegrzał w trakcie  jego badania. 

Wojtek uśmiechnął się - trochę  mnie  zaskoczyłeś- gdy z nami wtedy rozmawiał to miałem  wrażenie, że jest jednak zainteresowany  tym byśmy gdzieś poza  Polską rozwinęli skrzydła.  Nasze rodziny odebrały go bardzo pozytywnie. Michał skrzywił  się - to rasowy prawnik - w trakcie  rozmowy nie poznasz  czy mówi prawdę  czy łże. Każdy prawnik jest trochę aktorem. Jedno jest pewne i to mu napiszę - nie  będę mu nic a nic  doradzał w kwestii kupna bo po prostu nie  znam  się na  tym. Zresztą widziałeś jaki ze mnie  znawca gdy wtedy razem oglądaliśmy te  domy - ja tylko się zastanawiałem czy rzeczywiście taka chałupa jest tyle  warta i na pewno bym wziął kogoś kto się zna  na budownictwie by posprawdzał jakość materiałów, żeby  się nie okazało że kilka  tygodni złej pogody zmiecie  dom z powierzchni ziemi, bo były zastosowane  niewłaściwe  materiały. Marta o wiele lepiej się wyznawała w  te klocki i dawała  bardzo rzeczowe  argumenty tłumacząc dlaczego dany obiekt nie  za bardzo nadaje  się do  mieszkania.

Wiesz- my z Martą i jej tatą też w pewnym  momencie przymierzaliśmy się do kupna  domu, bo jeden z moich klientów sprzedawał jednorodzinny nieduży  domek na Ursynowie- taką chatkę Baby Jagi, z ładnym czerwonym dachem - powiedział Wojtek.  Nie powiem - na zdjęciach domek wyglądał  super, ale tak naprawdę to był do niczego, był bez garażu, a my mamy dwa  samochody, wewnątrz też  żaden luksus i jak  mówią "głowy z  zachwytu  nie urywało",trzeba  by  było pozmieniać wewnątrz układ na bardziej przyjazny do mieszkania, domek trudny do ogrzania bo ze  wszystkich  stron wystawiony  na wiatr, więc właściwe jedynym  mądrym krokiem  byłoby jego solidne ocieplenie od  wewnątrz, co dość wyraźnie odbiłoby  się na wielkości powierzchni mieszkalnej, bo tego nie ociepliłaby cieniutka  warstwa jakiegoś tworzywa. Rozmawiałem o  tym z fachowcem i on widział rozwiązanie w postaci wewnętrznej obudowy ścian- taka drewniana boazeria z "podpinką" z ocieplającą. No i wtedy cena  już  zupełnie  nie byłaby atrakcyjna.  Do autobusu było daleko, do sklepów także i w końcu po bardzo krótkim  namyśle zostaliśmy w tym starym mieszkaniu. Mamy na podwórku dwa miejsca parkingowe, blisko do metra, sklepy na  wyciągnięcie  ręki a na dodatek to nam Marty rodzice  we  wszystkim ułatwiają życie. 

A gdy pojechaliśmy na poślubny urlop to  ojcowie cichcem nam zrobili remont chałupy i mieszkanie jest tak  zwanie "zrewitalizowane". Przerobili nam łazienkę, bo była  razem z WC, więc teraz  jest to rozdzielone, wymienili okna, mamy fajną nową podłogę w kuchni, nowe meble kuchenne  a te trzy  pokoje  i ten jeden zabawny  mały pokoik wystarczą nam do końca  życia. Tata  Marty już sporządził testament i to mieszkanie odziedziczy Marta, bo ono jest wykupione na  niego.  A Patrycja i tata Marty są współwłaścicielami mieszkania Patrycji i w  chwili śmierci jej  albo jego własność całości przechodzi  na  współmałżonka. A Pati zrobiła też zapis, że jej część  mieszkania przejdzie na Ewę. Wiesz, Pati jest niespotykanie  dobrą i serdeczną osobą- ona jest mamą i dla Marty i dla  mnie - traktuje nas jakbyśmy byli jej prawdziwymi dziećmi. Marta  mówi, że to dlatego, że Pati miała szalenie nieudane małżeństwo, a po takich doświadczeniach człowiek z reguły już wie co  się w życiu liczy. Na początku, zaraz po naszym ślubie  to mówiłem do Pati po imieniu, ale teraz to i Marta i ja mówimy do  niej per "mama".  Ewunia tak samo mocno  tuli się do nas  wszystkich, a Pati zawsze  mówi, że nie ma na  całym osiedlu tak mądrego niemowlaka jak  nasza  Ewunia. Andrzej ile  razy do nas telefonuje  to zawsze  się pyta jak się  spisuje jego synowa. My się zawsze śmiejemy z tego, że on to już  wie jaka będzie jego  synowa i  zawsze  się  trochę podśmiewamy, ale jak  wiadomo to  w życiu może się zdarzyć  wszystko i może naprawdę będzie  kiedyś synową  Andrzeja.  A jego Piotruś uważa, że Ewa będzie na pewno.....pianistką bo tak rozkłada paluszki rączek jakby chciała objąć oktawę. Bo mój przyszły zięć miał pierwszą lekcję muzyki w  szkole i nauczycielka im opowiadała o budowie pianina, każde  dziecko przymierzało się do klawiszy i w ogóle bardzo się ta lekcja podobała  Piotrusiowi.  Andrzej już  szuka takiego zabawkowego miniaturowego pianina, bo któraś z koleżanek Maryli ma podobno taką zabawkę w  swoim domu rodzinnym i obiecała, że pojedzie do swych rodziców i poszuka  czy nadal jest to mini pianino.  

Ciekawy jestem czy Piotruś naprawdę będzie chciał uczyć się  muzyki. Andrzej co prawda twierdzi, że on dzieci nie  rozpieszcza, ale to tylko taka  zasłona  dymna. Gdyby  tylko  miał więcej  czasu i  był mniej  zmordowany to na pewno by ich rozpieszczał i bardzo dużo z nimi przebywał. A on gdy jest  w domu to jak mówi Marta jest tam tylko jedną  nogą bo  jeśli czeka go jakaś  trudna operacja to w domu sobie układa  w głowie plan. Ja też często jestem  tylko fizycznie  w  domu, bo albo sobie  w głowie układam wykład  albo wysilam mózg i męczę go tym doktoratem.  Marta też często jest "obecna, nieprzytomna" bo myśli w  domu o  stricte służbowych sprawach. I albo  coś czyta, albo siedzi z  zaciętą miną i wpatruje  się  w pusty ekran komputera. Wtedy  wiem, że moja  kochana żona coś wymyśla i nawet  nie próbuję jej  zagadywać, tylko ukradkiem podsuwam jej jakieś owoce i......czekoladę. I czekolada i  owoce  dobrze  wspomagają mózg. Ja to  chyba jestem od  niej uzależniony.

Michał spojrzał na niego poważnie i cicho powiedział - i tak stary trzymaj, to bardzo dobre i  zdrowe uzależnienie i pielęgnuj  je, by  było z tobą  do twego ostatniego tchnienia. To jest po prostu prawdziwe uczucie a nie  jakieś uzależnienie. Mam tę  samą przypadłość i bardzo się z niej cieszę. A jak wasza Ewutka  zacznie być już nieco mądrzejsza to się ten  stan bardziej umocni. I wiesz- niech Marta będzie na  tej połówce etatu jak najdłużej, bo mam  wrażenie, że na  całym etacie  to ci  się dziewczyna zamęczy. I zauważyłem, że moje dzieciaki wyraźnie zmądrzały odkąd  nie łażą  do przedszkola. Wystarczy jak podeślesz dziecko do przedszkola na rok przed  szkołą. Bo wtedy się trochę otrzaska z innymi dzieciakami,  ciutkę  schamieje i uodporni się na inne dzieciaki.  Widzę to po swoich dzieciakach. Pareczka jest hodowana w  domu i są znacznie mądrzejsi i grzeczniejsi niż był w ich  wieku Mirek. I - uprzedzam  twoje  zdanie  w tym temacie- to nie ma  nic wspólnego z dziedziczeniem zdolności po reproduktorze - ojciec Mirka był naprawdę szalenie zdolnym i mądrym facetem a nie jakimś "odrzutem intelektualnym".  W tym miejscu gdzie on wpadł w poślizg i wcześniej i później było kilka  wypadków na mokrej nawierzchni. Mój kolega jakimś cudem postarał się o  dostęp do tych powypadkowych  protokołów - po jego wypadku były i inne - teraz jest tam ograniczenie szybkości, ale to jakieś złe  miejsce bo i po tym ograniczeniu szybkości były wypadki, w tym i śmiertelne. Gdyby mąż Ali jechał w kasku to zapewne pomimo wypadku by przeżył. No ale póki co to nikt nie jeździ samochodem  osobowym w kasku. Opinie o  nim słyszałem od osób, które nie wiedziały że jestem jego następcą u  boku Ali.  Wszyscy byli  zdania, że co prawda  był maniakiem szybkości ale on wyżywał się na  torze w Poznaniu.  I nigdy nie  miał tam wypadku a "szpulował" ponoć jak opętany. Mirek to bardzo zdolny chłopaczek i kocham  go tak samo jak Irenkę i Marka. Gdy pierwszy raz powiedział do  mnie  "tata" to normalnie  się popłakałem - tak  mnie to wzruszyło. Jak będzie  dorosły to mu powiemy wtedy, że nie jestem jego biologicznym ojcem. Psycholog dziecięcy uznał, że teraz nie  miałoby to sensu.  I twoja Marta też tak uważała. Masz bardzo  mądrą żonę.

                                                                  c.d.n.


poniedziałek, 9 grudnia 2024

Córeczka tatusia- 174

  Jeszcze  tego samego wieczoru Andrzej podzielił się z Martą swoimi "przeżyciami" z operacji. Wojtek i Milosz  ukradkiem podsłuchiwali co mówi Marta, ale Wojtek powiedział Miloszowi, że to  co Marta  mówi to z reguły jest mało ciekawe, ale on osobiście  lubi obserwować  mimikę Marty w trakcie  jej rozmowy  z Andrzejem. Bo Marta  wyraźnie  przeżywa  te  Andrzejowe sytuacje.

Gdy Marta skończyła rozmowę z Andrzejem to powiedziała - właściwie  to dobrze  zrobiłam, że  nie poszłam na  medycynę, bo gdybym  była lekarzem to w pewnej  chwili trafiłabym za kratki, bo chyba  zwyczajnie zatłukłabym zapewne co  drugiego pacjenta. Mnie  tej  anielskiej cierpliwości zawsze brakowało i na  zajęciach praktycznych naprawdę  często miałam ochotę udusić klientkę lub koleżankę  w tej  roli,  ale  zawsze myślałam, że  to tylko dlatego, że sporo kobiet  to tak  zwane  słodkie idiotki. Ale jak widzę to głupota i  nieodpowiedzialność jest szalenie  rozpowszechnionym  zjawiskiem i wcale  nie  dotyczy tylko kobiet. Ale muszę oddać sprawiedliwość swoim  kolegom z laboratorium - ci faceci myślą i bardzo  szybko pojęli, że ja bywam w pracy nie  w  celu szukania  dla  siebie  męża lub kochanka.

No a co ma  z tym wspólnego to co ci opowiadał Andrzej?- spytał Wojtek. Marta  roześmiała  się - no bo teraz  jest wszystko frontem  do pacjenta - taka  nowa  moda nastała - i gdy pacjent ma  mieć zabieg nie  w pełnej narkozie a tylko pod  znieczuleniem  to może  sobie  wybrać, czy chce  spać w trakcie  zabiegu  czy nie.  Większość to woli dostać  coś na  spanie, a dziś  się trafił taki, który  wolał nie  spać i był w nastroju kawiarnianym, czyli chciał pogadać, no i  nie trafiało do niego, że  to nie  spotkanie  towarzyskie a operacja i jedyne rozmowy to są pomiędzy chirurgiem a instrumentariuszkami i  anestezjologiem i  facet cały czas trzeszczał, choć mu  któraś  z pielęgniarek powiedziała, że to nie kawiarnia i tu się nie  rozmawia i mówić może tylko lekarz, a  Andrzej w końcu   tylko mrugnął do Krzysia i Krzyś  dał gościowi na  spanie. Wybudzili go delikatnie  jeszcze  na  stole, a facet stwierdził, że jednak zasnął, na to pielęgniarka  mu  powiedziała, że to dlatego, że na  sali jest  bardzo ciepło. Zresztą faktycznie na  sali musi być  ciepło,  wszak pacjent jest bez ubrania, a te płachty to niestety  nie grzeją.  Andrzej zawsze   działa  tylko z  Krzysiem i oni mają jakiś  swój własny system porozumiewania  się półsłówkami, choć inni uważają, że to nie  słowa tylko jakieś pomruki.  

Opowiadała  mi Maryla, że  w czasach nim  zostali parą to Andrzej namawiał ją, by się przestawiła na  instrumentariuszkę, więc  była  dwa razy przy operacji i stwierdziła  wtedy, że to szalenie trudna praca, bo chirurg i anestezjolog  najczęściej porozumiewają się monosylabami  i tak im  się ten sposób  konwersacji utrwala, że potem  chirurg też tak "duka" po pół słowa do instrumentariuszki. Poza tym to nie  da się  tej specjalizacji  szybko opanować, a  naprawdę dobra instrumentariuszka to taka, która obserwując to co  robi chirurg już z góry  wie  co podać chirurgowi. Henio kiedyś mi  mówił, że  one   czasem lepiej wiedzą  niż operator  które narzędzie podać. Nie  da  się ukryć, że to szalenie wyczerpujący zawód nie  tylko psychicznie  ale i fizycznie. Gdy leżałam  w  szpitalu byłam przerażona wyglądem Andrzeja gdy któregoś dnia wpadł do mego pokoju prosto z operacyjnej.  

Wojtek uśmiechnął się -  ale nie uciekłaś tylko załapałaś kolejne  punkty u Andrzeja. Powiedział mi wtedy  w   sekrecie, że jesteś  jedyną  kobietą,  która  go widziała  widziała  w takim  stanie. No to mu jeszcze opowiedziałem jak mnie ratowałaś jeszcze w  czasach szkolnych gdy  miałem rozbitą goleń gdy mieliśmy z chłopakami bitwę na krzesła. Marta  wzruszyła ramionami - po prostu przemyłam  ci to miejsce wodą utlenioną i zrobiłam opatrunek i kazałam ci iść  natychmiast do  domu i z mamą  do lekarza. Wyglądało to paskudnie . Ale uratowałam  cię gdy miałeś krwotok z nosa i ta idiotka kazała  ci trzymać głowę do tyłu, by krew  spływała  do gardła.

Henio przedtem pracował w innym  szpitalu i tu zaraz po pierwszym zabiegu  stwierdził, że w tej klinice  to jest pełna  kultura na  sali podczas operacji i żadne bluzgi nie latają w powietrzu, a gdy był jeszcze na  stażu w kilku  miejscach to , jak twierdził, miał okazję poznać jak bogaty jest polski repertuar słów  niecenzuralnych.  A Henio przed laty był na  nartach, zagapił się i wjechał w jakiś   krzak i tak go to jakoś przyhamowało i zniosło z kursu, że musiał wylądować na ostrym dyżurze na ortopedii i tam doznał szoku, bo chirurg był najzwyczajniej w  świecie w stanie  wskazującym  na spożycie dużej ilości alkoholu. Ale  był wielce gościnnym  facetem i proponował by  Henio się znieczulił procentami. Henio jakoś  się "pozbierał", zatelefonował do jednego z kolegów i najzwyczajniej uciekł z tego szpitala. Był tak przerażony, że  sam  sobie kolano ustawił na  miejsce, zawiązał mocno szalikiem i dokuśtykał przed  szpital, pod którym nawet był postój  taksówek.

A który to jest  Henio?- zapytał  nieco  zdezorientowany Milosz. Och, to bardzo  dobry chirurg,  młodszy od Andrzeja, ale teraz  go nie ma, bo się szkoli w Londynie. Przyszło z zaprzyjaźnionej londyńskiej kliniki zaproszenie  dla jednego chirurga i Andrzej  przekonał szefa by  wysłać  Henia. Jeszcze  trochę i wróci- pół  roku  minie chyba w końcu maja.  Andrzej już  się doczekać  nie może, bo przez  brak Henia  jest  zawalony  pracą. No bo oprócz operacji ma przecież pacjentów w przychodni przyszpitalnej - wyjaśniła Marta.

Ten  czas tak szybko  mija, że  chwilami mnie  aż  zatyka ze  zdumienia. Dopiero  co leżało u nas  w domu takie  ociupeństwo, że ledwo  było ją widać , a wczoraj w łóżeczku  Ewunia wpierw przepełzła z jednego końca w  drugi, a potem usiłowała  stanąć na  nóżki trzymając  w garści  moje  włosy. Dobrze, że tata zamówił już kojec, bo mam wrażenie, że na sztywnym podłożu to ona już będzie trenowała  wstawanie  na nóżki. A najbardziej to lubi przewieszać się  na  mnie gdy leżę na  boku. A strasznie  mnie  przy tym szczypie, bo  się mnie  trzyma i będę  pewnie  miała siniaki. Maluśkie te jej paluszki ale bardzo silne. A będzie miała  rodzeństwo?- zapytał Milosz.  

Nie sądzę - zakładaliśmy jedno i chyba  na tym jednak poprzestaniemy. Późno zaczęliśmy, więc chyba jednak  będzie  jedynaczką. Wiesz, jakoś nie  tęsknię  za tym  by rodzić drugie- wystarczyło mi  wrażeń  z nią. Widocznie  jestem histeryczką - na  samą myśl o drugim  porodzie jestem  bliska skoku z PKiN-u. Może kiedyś ktoś opracuje jakąś kapsułę by dziecko mogło dojrzewać poza organizmem matki.  Ciąża jako taka to było jeszcze  przysłowiowe  małe piwo, ale  reszta  to do kitu.  Jakby na  to nie  spojrzeć nie po to zrobiłam  studia  by produkować  dzieci. I tak  miałam  niesamowity fart, że nie miałam różnych dodatkowych  atrakcji  w postaci mdłości itp. i udało mi  się nie utuczyć przez te dziewięć miesięcy, ciąża nie  była  zagrożona,  w pracy mi nie  dokuczali, ale na drugie dziecko to ja się nie piszę. Ja  wiem, że są  dziewczyny, które mogą nieomal  co rok rodzić, ale ja do nich  nie należę. Ewa nie jest uciążliwym dzieckiem, na  szczęście jest  zdrowa,  nie ma żadnych uczuleń, ja mam na  szczęście pomoc rodziców  w opiece nad nią, ale na  drugie  się nie piszę. 

Porozmawiaj Milosz z Alą- ona ma  w sumie  troje, bo za drugim  razem ona  wyprodukowała  dwa jajeczka i  mają starszego synka z pierwszego związku Ali i pareczkę z Michałem. Bo to nie  są bliźniaki - nazwa bliźnięta  jest dla dzieci jednojajowych, to są wtedy  po prostu klony i  zawsze są to dzieci tej  samej płci, ale  ona  wyprodukowała za jednym  zamachem dwa jajeczka i oba  zostały zapłodnione. No i Ala ma nieustanną pomoc  swych teściów z pierwszego związku a i tak  jest zarobiona. Teściów to ma Ala naprawdę wspaniałych, zresztą ja też mam super  teścia, bo tata Wojtka  to super  dziadek. Przeszedł  na pół etatu, żeby  więcej  czasu być z Ewunią. Moi rodzice  też nam ułatwiają życie i dzięki nim  mogę pracować. Popatrz - twoi teściowie mają tylko Hankę, a twoja teściowa  to chce  byście  mieli więcej  niż jedno  dziecko. Zapytaj się, czemu wyprodukowali tylko jedno dziecko. Ciekawe co ci teściowa odpowie. Odpowie mi, że wtedy  czasy  były  ciężkie - odparł  ze śmiechem Milosz. 

A teraz  niby  są lepsze?- w głosie Marty brzmiała  nutka zwątpienia -no ale  być  może u was są lepsze -  w Warszawie brakuje miejsc w  żłobakach i przedszkolach a na dodatek nie  są to wcale bardzo dobre placówki. Najgorsze jest  to, że powstało sporo prywatnych przedszkoli i nawet kilka  żłobków, ale ceny w nich są takie, że bardziej opłaca  się by kobieta nie pracowała i  siedziała  z dzieckiem  w domu niż  zarabiała  na żłobek  lub przedszkole. Co prawda  gdy pracuje to leci jej  składka emerytalna i my np. zatrudniamy  oficjalnie moją mamę  i jest odprowadzana  jej składka do ZUS-u.  

Starszy synek Ali chodził do prywatnego przedszkola i co  chwilę  była jakaś epidemia,  więc przedszkole nie działało, ale forsę brali bo przecież lokal wynajęty, personelowi pensje trzeba płacić, wyżywienie też  było z góry zapłacone. Mnie zawsze wścieka, że wszyscy dookoła chcą  by był wyższy przyrost naturalny, ale  jakoś nikt  chyba nie  analizuje dlaczego większość młodych poprzestaje  na jednym  dziecku - to się nie bierze z powietrza ale z tego jakie  są warunki bytowe. 

My mieliśmy z Wojtkiem szczęście, bo nasi ojcowie pracowali w  dość uprzywilejowanej instytucji, obaj biegle operowali obcymi językami, więc i mieszkanie było dość  szybko i jak  wiesz rodzice  Wojtka mieszkali na placówce i pensje też były odpowiednie. Gdyby moja matka miała  wszystko w porządku w  głowie i zajmowała  się mną,  to mój tata też by  kilka lat siedział poza Polską. No ale  zawsze tacie mówię, że widocznie taki scenariusz  był nam  z góry  przeznaczony i wcale nie jest wiadome, czy byłby zadowolony z innego scenariusza. Bo powiedzenie, że  "wszędzie  dobrze  gdzie  nas nie ma"   ma w pełni rację  bytu. 

Mam kilka koleżanek które mają rodzeństwo i - to naprawdę zabawna sytuacja- ja im  zawsze zazdrościłam tego, że  miały rodzeństwo, a one zazdrościły  mi  tego, że jestem jedynaczką. Wszystkie twierdziły, że ich rodzice nie traktowali dzieci jednakowo i jedno  z nich  zawsze  miało lepiej. Pytałam się nawet Andrzeja jak to jest z tą miłością i traktowaniem, gdy jest  więcej niż jedno  dziecko, ale on twierdzi, że tak  bardzo mało udziela się w  domu, że siłą  rzeczy zawsze wszystko jest  rozpatrywane w dublecie, zresztą chłopcy jak broją to raczej razem, bo młodszy bierze przykład ze  starszego. Bardzo był Andrzej zdziwiony, że ja byłam w  stanie ocenić który z nich ma  większy talent  do rysunków a który ma  lepszy słuch muzyczny. Oni obaj  są szalenie  fajnymi dzieciakami, a młodszy to istna "przylepka". No a jak na  razie  to starszy już sobie Ewę wybrał na żonę i mamy się z Andrzejem  z  czego pośmiać.

                                                                      c.d.n.

czwartek, 5 grudnia 2024

Córeczka tatusia - 173

 Tak jak Marta   zapowiedziała,  przyjechał Andrzej, który przywiózł "zaopatrzenie" wiejskie, czyli  już sprawionego kurczaka hodowanego "jak przed  wojną", żeby na  nim  gotować  zupki dla Ewuni. No i już  można Ewuni dodawać  po odrobinie siekanego mięska do marchewki. Oprócz owego kurczaka były dla rodziny domowe  kwaszone ogórki i kapusta. Andrzej  był tylko chwilę,  bowiem jechał do pracy. Trzymaj  za mnie  kciuki - powiedział do  Marty - znów  mam dorosły wyrostek robaczkowy, tym razem u faceta. A najlepsze, że gość trafił do nas  z rozpoznaniem kamicy pęcherzyka żółciowego i zapalenia wyrostka. Aż mnie  ciekawi  co zobaczę gdy go otworzę. A na  dodatek to facet  chyba jest z natury trunkowy. Oj, to mało zabawny  dzień  cię  czeka- skonstatowała  Marta. 

No właśnie - dobrze, że  Krzyś będzie znieczulał. Mojej synowej to najwyraźniej chcą  już ząbki wychodzić - zobacz jakie  ma opuchnięte górne dziąsełka  - zauważył Andrzej. Masz jakiś gryzaczek na wyposażeniu?  Zresztą obojętne- w naszej aptece powinny  być, więc wracając z pracy któreś z nas ci podrzuci. Bo Marylka  to wyjdzie  normalnie a mnie  się  może przydarzyć, że coś  się przedłuży. Jakiś bałagan  się porobił u nas  z tymi dyżurami, nie  mogę  się oprzeć  wrażeniu że ostry  dyżur to mamy na okrągło i ratuje  nas  tylko to, że mamy  mało miejsc, o czym  wszyscy  wiedzą. Pokaż łapkę, muszę pomacać twoje ścięgienko. 

Jest wszystko w  porządku,  zapewniła go Marta, jednocześnie  podtykając  mu pod oczy swą  dłoń. Ja  naprawdę niemal  codziennie  sprawdzam. W obu  jest to ścięgno takie  samo, z tym, że w prawej dłoni mam nieco większy mięsień pomiędzy palcem  serdecznym a małym, a to ścięgno w prawej  ręce jest tej  samej grubości, tylko jest  mniej  widoczne gdy mocno otworzę  dłoń. Andrzej zajął  się  dokładnym macaniem wnętrza  jej  dłoni i powiedział - brawa  dla  ciebie, ja to dopiero  teraz  zauważyłem. No bo przecież to moja dłoń, nie twoja, więc  powinnam ją  znać lepiej  niż ty-  po prostu jestem jednak praworęczna, więc mięśnie prawej  dłoni  mają prawo  być nieco  bardziej rozwinięte.  A dlaczego tak  gruntownie  sprawdzasz  te jej wnętrza  dłoni? - spytał Milosz. 

Aaaaa, znaczy, że  ci  się  nie pochwaliła  jak łapała  szkło laboratoryjne i pokaleczyła  sobie  dość  dokładnie lewą  dłoń. Po prostu próbowała  kiedyś przyprawić  mnie o zawał  serca i łapała rozpadającą  się szklaną zlewkę - wyjaśnił Miloszowi Andrzej. 

Ale  miałam  więcej  szczęścia niż  rozumu  i tylko się  nieco pokaleczyłam nie uszkadzając ścięgien i  nerwów - dokończyła  Marta. Ale  go nurtowało  czemu mam w jednej  dłoni jedno ścięgno grubsze i zawiózł  mnie to faceta, który  się  specjalizuje  w chirurgii ręki. Ale on też nie  wie czemu to moje  ścięgno w lewej dłoni jest  grubsze. No ale nikt  chyba  nie  jest doskonale "wyprodukowany"  i w większości przypadków lewa i prawa  strona ciała  nie są co do milimetra wierną kopią, zawsze  się nieco różnią. Na pierwszy  rzut oka obie połówki prezentują  się tak  samo, ale   jakby tak pomierzyć dokładnie  to się te  nasze połówki  różnią od  siebie.  To trochę tak jak  schodzą  jakieś  kształtki z wykrojnika - po jakimś czasie trzeba używać  kolejnego  nowego wykrojnika  bo się kształt "rozjeżdża" od  pierwowzoru.  Wystarczy wziąć  zdjęcie  jakiejś twarzy zrobione w pozycji "en face" , przeciąć je  dokładnie na środku , skopiować jego połówkę tak by obie połówki( np. lewe) utworzyły twarz to wtedy  widać, że tak naprawdę to  się te twarze zrobione z jednej połówki twarzy  różnią się od tej fotografii zrobionej "en face" w  naturze. Zresztą  to  było moje pierwsze  odkrycie gdy robiłam  makijaż. W rzeczywistości nasza lewa  strona   zawsze  się  różni od  prawej, już choćby z tego względu, że w swym  wnętrzu mamy wszak różne narządy.  Chociaż  w twarzoczaszce teoretycznie   wszystko jest symetryczne.

Andrzej wycałował główkę Ewuni  mamrocząc pod  nosem, że kiedyś ją ukradnie rodzicom, wyściskał Martę i wychodząc obiecał, że  wieczorem opowie Marcie o tym dzisiejszym pacjencie.  Milosz był nieco zdumiony, a Marta widząc jego nieme zdumienie powiedziała - od samego początku naszej znajomości Andrzej w ten sposób  rozładowuje  stres, bo nawet najbardziej wprawny chirurg zawsze przeżywa  stres. Mnie te opowieści jego nie  stresują, wysłuchiwanie  ich traktuję jako moje podziękowanie  za jego  permanentne  czuwanie nad  naszym zdrowiem. Wojtek też  to rozumie i nie jest zazdrosny. Poza tym gdy Andrzej mi coś ze  swojego "podwórka zawodowego" opowiada  to ja  wszystko rozumiem, ale  gdy mi Wojtek wykłada jakieś problemy ze  swojej dziedziny to ja  nic nie  rozumiem- dla mnie to ciemna magia. Ale na  szczęście Wojtek nad  swoimi zawodowymi problemami deliberuje  z Michałem. Wojtek teraz pisze swój doktorat i właściwie od  rana do wieczora jest na Politechnice, no bo ma też  godziny dydaktyczne. 

Niektórzy to  się nie mogą  nadziwić, że mieszkamy w tej starej, wybudowanej w 1948 roku dzielnicy, ale tu mamy cztery pokoje, pełną cywilizację w kwestii zakupów i usług, 200m od  nas mieszkają rodzice, ja mam stąd  blisko do pracy, Wojtek też, teraz dodatkowo  ma  metro, no ale mnie  nikt nie płaci za reklamę tego miejsca, więc spokojnie  wysłuchuję tych nutek zdziwienia i mówię, że za leniwa jestem na przeprowadzkę. Wojtek swoje  mieszkanie na Ursynowie sprzedał po kosztach teściowi Michała, który  przedtem miał "hacjendę" pod  Warszawą. I od tego  czasu mamy wielki plus u pana  profesora.  A ja swoje mieszkanie na Ursynowie wynajmuję. 

Tata Wojtka mieszka praktycznie z nami, bo  jednak musi  być pod ochroną.  Jak sam widzisz to jego mieszkanie jest blisko ale mogą  być  sytuacje że nawet ten kilometr odległości może  okazać  się zbyt dużą odległością. Gdy wyjeżdżaliśmy to był pod opieką moich rodziców, zresztą on i mój ojciec to się od  lat przyjaźnią, bo kiedyś pracowali w jednej instytucji. A twoja teściowa nie żyje?- zapytał Milosz. 

Marta uśmiechnęła  się - raczej żyje, ale oni są rozwiedzeni i ona  chyba  nadal mieszka w Austrii, tyle  tylko, że jakimś cudem nikogo z nas to nie interesuje- ani Wojtka ani jego ojca ani mnie. Ona koniecznie chciała bym firmowała salon kosmetyczny, bo teraz  takie  nowe przepisy są, że właścicielem  może  być tylko osoba  posiadająca  tytuł magistra kosmetologii ewentualnie dyplom lekarza dermatologa. No a ja nigdy nie  chciałam się  tym zajmować, więc jest śmiertelnie na mnie  obrażona. Bo ona tu miała jakiś salon SPA, a przez te  nowe przepisy przestała być jego właścicielką. No i od ich rozwodu to już jej nie widywałam za często. Poza tym Wojtek jej zabronił do nas przyjeżdżać bez uprzedzenia, żeby ojciec się nie denerwował jej obecnością i ględzeniem. Bo rozwód  był z jej winy,  nie  z jego. Powinna  się  cieszyć, że ją  skierowałam do onkologa  ze  zmianami, które miała na  skórze, bo to były takie  do profilaktycznego usunięcia. A widziałam je  tylko na fotce w  smartfonie.  

Wiesz, kiedyś  to się nią  zachwycałam a nie  za bardzo lubiłam teścia, ale gdy go poznałam bliżej, to go naprawdę  cenię i kocham - to szalenie  dobry  facet. I mądry i troskliwy. Dzieci Andrzeja mówią do niego  "dziadku" i zawsze  się cieszą gdy się spotkają. A teraz królewna  Ewa owinęła  sobie  dziadziusia wokół swych paluszków i  tata, gdybyśmy  mu tylko pozwolili to wykupiłby wszystkie  niemowlęce  ciuszki w Europie i gadżety  dla niej.  Bo wg niego Ewunia jest najśliczniejszym  niemowlęciem na świecie i nadzwyczaj mądrym i lubi gdy dziadek ją trzyma  na rękach i wędruje  z nią po całym mieszkaniu i opowiada o każdym  meblu lub o  tym  co ugotował  dla nas  na obiad.

Myślę  sobie  czasem, że mam przeogromne szczęście, że jestem z Wojtkiem  i że jego ojciec mnie też kocha, nie  tylko jego. I mam też  szczęście, że mój ojciec, gdy ja  już wyszłam  za Wojtka, ożenił się ze  swoją przyjaciółką i  mam tym sposobem oboje  rodziców. Wiesz- ona latami czuwała nade mną z daleka a ja wcale  nie byłam tego świadoma. Bo nam obojgu udali się ojcowie, ale nie matki. Z  tym, że matka Wojtka dopóki on  był w domu to była w porządku, bardzo  się nim opiekowała, dopiero potem  się "znarowiła", a moja  to od początku mnie nie  chciała i tego  nie ukrywała.

Ale porozmawiam o tym  wszystkim  z Hanką, obiecuję. Nie  wiedziałem, że Andrzej to taki fajny facet. Bo teraz  to coraz  mniej jest takich naprawdę  rzetelnych  przyjaciół. Teraz  to nawet  rodziny  nie  są tak ze  sobą zżyte jak  wy wszyscy. 

Marta uśmiechnęła  się - rodziny to się nie  wybiera, ale przyjaciół tak. Gdy ci się trafi jakaś zaraza, która jest twoją  siostrą to nic  na  to  nie poradzisz dopóki  się nie usamodzielnisz, co jednak trwa  często wiele lat, a przynajmniej do pełnoletności. Ale pełnoletność nie  daje  automatycznie wykształcenia umożliwiającego usamodzielnienie  się i wyjście  z nieudanej  rodziny. Zobacz ceny wynajmu  mieszkań w Warszawie - obłędne. Na  studiach nasłuchałam się  różnych opowieści rodzinnych- niektóre takie, że aż  skóra  cierpła i cieszyłam  się że jestem jedynaczką, że urodziłam  się w dużym mieście, że mój ojciec ma  możliwość utrzymania  mnie na  studiach, bo nawet na  bezpłatnych trzeba jednak  coś jeść i mieć  w  co  się ubrać.

Milosz, a jak ci się na  tym  kursie podoba? Dobrze jest prowadzony? Bo rozmawialiśmy o tym z Andrzejem i on ma pomysł, żebyś  po  tym szkoleniu z  miesiąc a  może dwa  lub trzy  miesiące popracował za pieniądze a nie za dobre  słowo albo w tej klinice  "naszej" albo u któregoś z jego kolegów i   miałbyś to nawet  wpisane  do swoich  akt.  On ma sporo kolegów w różnych  szpitalach  a rehabilitanci są wszędzie potrzebni. Może uda  mu  się  coś załatwić w Konstancinie - wiesz jak  jest - Konstancin znany niemal w  całej  Europie. A poza  tym  każdy papierek z pieczątką się liczy do punktacji  zawodowej.  Możesz nawet Hankę tu  sprowadzić jeśli ci będzie  już  strasznie  tęskno.  

Milosz westchnął - Hanka to małe  piwo - gorzej będzie wtedy z  Luną. Hanka to zrozumie,  ale  boję  się, że mi rodzice Lunę zmarnują. Hanka mówi, że Luna już nie  chce  spać w  swoim legowisku i wieczorem wtarabania   się do mieszkania i pakuje  się Hance  do łóżka. Wieczorem to układa  się na podłodze koło łóżka,  ale coraz  częściej pakuje  się Hance w nocy do łóżka. A u teściów to Luna jest  tylko wtedy, gdy Hanka pracuje u swego ojca. Hanka  się śmieje, że  zmusiła ojca  do rozstawienia  namiotu dla Luny. Szkoda  mi psa, ona  jest jednak  do nas bardzo przywiązana.  Ale  porozmawiam o tym z  Hanką. Gdyby Luna była o połowę mniejsza to by mogła  być z Hanką w  Warszawie, ale  to wielki pies, więc mam zagwozdkę. Jak znam życie  to matka  Hanki będzie  za  tym, żeby Luna u  nich  została na czas naszej  nieobecności i jestem pewien, że tak ją  rozwydrzą, że jak wrócimy to nawet na   nas  nie  spojrzy. Teściowa twierdzi, że u  nich to Luna ma  towarzystwo, a u nas to ma  gorzej bo albo ja ją gdzieś  ciągnę  w góry albo siedzi sama w naszym ogrodzie i  dziczeje. Więc gdy Hanka idzie  do ojca pracować to teściowa leci do nas, ale oficjalnie to  teściowi wciska kit, że załatwia różne  sprawy, czyli gotuje u nas obiad dla nas i  wyżerkę  dla Luny. Porozmawiam jutro z Hanką. Ona i jej  rodzice  są bardzo zadowoleni, że  jednak  kontynuuję studia. I już wiem co usłyszę od  Hanki - żebym nie marnował okazji, bo nie idzie  tu o to żebym zarobił tylko żebym ukończył tym razem studia i że to jest  sto razy  ważniejsze  niż dobre samopoczucie  Luny. 

Rozmowę przerwał telefon od Wojtka - Marta wpierw usłyszała wielce  niewybredne  przekleństwo a potem Wojtek powiedział, że właśnie ściągnął pomoc drogową, bo na  coś najechał zaraz za parkingiem i ma  zamiast  jednej opony kapeć a na dodatek pada deszcz, a on jest w garniturze i nie  zmieni sam w tych warunkach  koła. No więc sobie  zawezwał pomoc  drogową i teraz  na  nich  czeka. Obiecali, że zaraz dojadą. Jeśli będzie  coś dłuższego do zrobienia to go zaholują do warsztatu i wtedy wróci taksówką. Noo, super- stwierdziła Marta. Milosz jest u  nas, taty jeszcze  nie ma. Zadzwoń jak cię odholują do warsztatu, to podjadę po ciebie, a Milosz zostanie na  troszeczkę z Ewunią. A poza  tym to tata pewnie za chwilę wróci, bo mówił, że  dziś nie  będzie siedział długo w Ośrodku. Ooo, już  są- zameldował Wojtek, kończę, odezwę  się później.  Marta odłożyła smartfona i bezgłośnie przeklęła.

A co się  stało - spytał Milosz gdy Marta  skończyła rozmowę. Marta  skrzywiła  się- nie wiem na jakim  to lewym parkingu stał Wojtek, ale na  coś  najechał i ma przeciętą oponę a na dodatek leje deszcz a sierota  nie  wozi  ze  sobą parasola a jest  dziś w garniturze. Wezwał pomoc  drogową i albo mu coś na  miejscu zrobią  albo go zaciągną  do  warsztatu i może po drodze wtedy kupi nowe koło na  zapas. W naszym warsztacie to i koło może  sobie kupić nowe. On pewnie  znów stał na  dzikim parkingu, a to takie  miejsce, że nie  zdziwiłabym się  gdyby nawet na bombę najechał. W razie  czego to zostawię cię z  Ewą i podjadę po niego do warsztatu. Jak  znam życie  to jeszcze trochę  minie  nim zadzwoni  do  mnie.

Pół godziny później zatelefonował Wojtek mówiąc, że już jest w warsztacie, ma nowe koło i za  niedługo będzie w  domu. Na podwórko zajechali jednocześnie Wojtek i jego ojciec. Okazało się, że to nie Wojtek na  coś  najechał, ale ktoś uszkodził w ten  sposób  kilka samochodów i to tej samej marki co samochód Wojtka, o  czym  się Wojtek dowiedział od pracowników pomocy  drogowej. Sprawę  zgłoszono na policję i teraz  sprawa  już będzie  prowadzona przez policję. A Marta  zanotowała  sobie  w pamięci, że trzeba w bagażniku samochodu Wojtka  umieścić koniecznie parasol. 

                                                              c.d.n.